poniedziałek, 3 czerwca 2019 08:44

Prawdziwa muzyka nie ma daty ważności

Autor Anna Piątkowska-Borek
Prawdziwa muzyka nie ma daty ważności

Utwory tworzone z pasją pamiętamy przez dziesięciolecia. One się nie starzeją. Podobały się nam w dniu premiery, podobają się też kilkadziesiąt lat później. Nie to co „hity wakacji” czy „produkowane” na zamówienie kawałki, które wykonują tworzone dziś już niemal hurtowo przez machinę szołbiznesu różne „gwiazdki”.

Oni już byli starzy w latach mojej młodości, kto by teraz tego słuchał – usłyszałam ostatnio, gdy powiedziałam, że chcę wybrać się na koncert jednego ze znanych metalowych zespołów. Czy rozmówca miał rację? Zdecydowanie nie!

Metryka, siwe włosy wykonawcy – czy ktoś rozsądny zwraca na to uwagę, jeśli w grę wchodzi dobra muzyka? Szczerze, to nie obchodzi mnie, ile lat ma Tony Iommi, skoro i tak jest w czołówce najlepszych gitarzystów, jakie Ziemia wydała. Rob Halford, mimo upływu lat, ma nadal taką skalę głosu, że niejeden młodszy wokalista może mu tylko zazdrościć. A Tom Araya, choć jest już dziadkiem, to na koncertach Slayera nie zwalniał tempa.

Dlatego właśnie będę ich słuchać, niezależnie od tego, ile mają lat. Liczy się ich twórczość. Nie kolor włosów czy ich brak, ale to, że mimo upływu lat, ich muzyka wciąż ma „to coś”, a oni grają z taką samą pasją jak kilkadziesiąt lat temu.

Dla niektórych jednak lepszą alternatywą byłoby pójście na występ „modnej gwiazdy”, która moim zdaniem popularność zdobyła nie dzięki swojej twórczości (wątpię nawet, by kiedykolwiek coś stworzyła), ale głównie skandalami i dużym dekoltem. A ponieważ trzeba zarabiać, to gra co jakiś czas koncerty. Problem tylko w tym, że mało kto na nie chce iść... Oczywiście media napiszą, że „tłumy szalały na koncercie”, bo przecież spore środki wydano na promocję, ale naprawdę to była – mówiąc łagodnie – lekka klapa.

No właśnie. Dlaczego nikt nie chce iść na koncert jakiejś na siłę promowanej młodej pop „gwiazdki”, która – co się zdarza – czasem niekoniecznie potrafi śpiewać, podczas gdy na koncerty grup rockowych i metalowych – nie ważne w jakim są wieku muzycy – ustawiają się tłumy, a bilety zostają wyprzedane niejednokrotnie już w dniu, gdy rozpoczyna się ich sprzedaż. Dlaczego?

Moim zdaniem odpowiedź jest bardzo prosta. Muzyka. Ale nie coś, co muzykę udaje. Tylko muzyka w najprawdziwszej postaci. Wypływająca z głębi, tworzona przez ludzi, którzy kochają to, co robią. Przez ludzi, którzy pisząc kawałek, nie zastanawiają się, jak on się sprzeda, ile na nim zarobią. Najważniejsza jest dla nich muzyka, sam proces tworzenia, a następnie chęć podzielenia się tym z innymi, z publicznością.

Dlaczego do tej pory słuchamy utworów Chopina, Mozarta, Beethovena? Przecież oni już nawet nie żyją? Ponieważ prawdziwa muzyka – a taką tworzyli – nie ma daty ważności. Zawsze będzie na czasie i zawsze będzie mieć rzesze miłośników.

A tego samego nie można powiedzieć o „modnych kawałkach”, czy tzw. „wakacyjnych hitach”. Pojawiają się, bo tak chce producent. Zaśpiewa je jakaś modna osoba, najlepiej po korekcji wyglądu. Przepraszam – użyłam chyba zbyt pochopnie słowa „zaśpiewa”. Często przecież ten ktoś nawet nie ma dobrego głosu, żeby śpiewać, ale przy dzisiejszej technice… wszystko jest się w stanie skorygować. A koncerty? Co stoi na przeszkodzie, żeby ruszać tylko ustami, a wokal niech leci z playbacku? Już niejedną modną „gwiazdkę” na tym przyłapano.

I co dalej? Ten modny „hit lata” będzie eksploatowany przez kilka najbliższych tygodni. Pojawi się w radiu, zobaczymy teledysk w telewizji. Poleci wszędzie – na każdej imprezie, na grillu u sąsiada, na festynie czy gdziekolwiek indziej. Wszędzie będzie promowany na siłę – usłyszymy nawet jego przeróbki, remixy itd. Ktoś wrzuci go też do jakiejś reklamy. I tak w kółko, aż zacznie nas mdlić od tego przesytu. A po paru miesiącach i tak już nikt nawet nie będzie pamiętał, kto ten utwór wykonywał.

A na koncerty Iron Maiden czy Deep Purple nadal ustawiać się będą kolejki ludzi w każdym wieku, od nastolatków po emerytów. I każdy z nich zanuci utwory z „The Number of the Beast”, choć ta płyta została wydana w 1982 roku, czyli nawet przed narodzinami niejednego fana. Tak samo jak każdy chce usłyszeć na koncercie „Smoke on the Water”, chociaż album „Machine Head” jest jeszcze starszy, bo pojawił się w 1972 roku!

A kto pamięta modne „hity wakacyjne” ostatnich pięciu lat? Pamięta ktoś w ogóle, kto je wykonywał…?

Anna Piątkowska-Borek

Felietony

1. Gdzie się podziała indywidualność?

2. W średniowieczu spaliliby mnie na stosie?

3. Wtórny analfabetyzm, czyli lenistwo i ignorancja w czystej postaci!

4. Jazda autostradą – sztuka dla wielu niepojęta

5. Schwarzenegger elektrycznym Hummerem „popyla”, za to polskie kolumny rządowe…

6. Święta na drogach. Niektórych to przerasta...

7. Brak czasu, wykrętne odpowiedzi i wąskie specjalizacje, czyli… o urzędnikach

8. Kobietom z brodą wstęp wzbroniony!

9. Ewie Kopacz i jej dinozaurom to nawet Ryszard Petru nie dorówna!

10. Zwierzęta nie znają przepisów drogowych

11. Moda na nijakość

Kultura

Kultura - najnowsze informacje

Rozrywka