- Pies nie musi być doskonały, bo nikt z nas nie jest doskonały. Najważniejsze jest to, żeby psy były zrównoważone, zadowolone i nikomu nie robiły krzywdy. I chciałabym, żeby opiekunowie to zrozumieli – mówi Sylwia Najsztub, która założyła Fundację Pomocy Zwierzętom Zagrożonym Wykluczeniem „Duch Leona”. Trafiają tam psy mające problem z agresją - wielkie azjaty, które właściciele chcieli uśpić, bo sobie z nimi nie radzili. Ona sobie radzi i ratuje im życie. Jak to możliwe?
O Fundacji "Duch Leona" dowiedziałam się z wyjątkowych filmów na Facebooku. Są na nich chodzące luzem tybetany, wielkie owczarki środkowoazjatyckie, czy podobne do nich mieszańce, ważące nawet 90 kilogramów. Bawią się ze sobą, dokazują, czasem się droczą. Biegają po polach i taplają się w kałużach. Ta licząca kilkadziesiąt psów gromadka to podopieczni fundacji, którą od 2013 roku prowadzi w Dobrej Woli koło Starych Juch, na Mazurach Sylwia Najsztub, ekspertka od zachowań psów.
Jeśli kogoś interesuje komunikacja psów, to ten film na pewno jest łakomym kąskiem. Miłego oglądania i dobrego tygodnia :-) Przy okazji nie zapominajcie, że te psy szukają domów, wirtualnych opiekunów i wsparcia.
Opublikowany przez Fundacja „Duch Leona” Poniedziałek, 6 marca 2023
Do Ducha trafiają psy wykluczone, którym groziła śmierć, bo źle wychowywane pogryzły swoich właścicieli, inne osoby czy zwierzęta. Swój dom mają tu też stare psy, które z powodu wielkości, wieku i chorób nie mają szans na znalezienie domu. Żyją razem, pomagają sobie nawzajem. O wyjątkowym miejscu powstało kilka reportaży filmowych. W cyklu „Całkiem niezła historia” reportaż „Pies - istota społeczna” wyreżyserowała Violetta Rotter-Kozera, a „Psi azyl ostatniej szansy” wyemitowała TVN. Na YouTube można też zobaczyć rozmowę Grażyny Torbickiej z Sylwią Najsztub podczas festiwalu „Dwa Brzegi” w Kazimierzu nad Wisłą, nagraną w 2022 roku.
Jak funkcjonuje fundacja? Jak wygląda w niej zwykły dzień? Jak powinien zmienić się nasz stosunek do psów, aby były naprawdę szczęśliwe, tak jak te, w Duchu Leona? – o tym w rozmowie z prezeską fundacji, Sylwią Najsztub.
Sylwio, to co robisz zrobiło na mnie ogromne wrażenie, ale znam twoją fundację tylko z filmów, które umieszczasz w mediach społecznościowych. Opowiedz, jak ona powstała?
– Fundacja nie powstała dlatego, że obudziłam się i miałam proroczy sen, że teraz zmienię swoje życie, zdejmę garsonkę i zacznę pracować z psami. Zawsze żyłam i chciałam żyć ze zwierzętami. Od dziecka też chciałam mieszkać na Mazurach. Tak się złożyło, że w pewnym momencie mogłam się tam przeprowadzić. Od zawsze zajmowałam się psami - pracowałam z nimi, hodowałam, ale przede wszystkim żyliśmy razem. Hodowanie jednak szybko porzuciłam ze względu na to, że psów jest stanowczo za dużo i celowe rozmnażanie ich, w dzisiejszych czasach jest dla mnie niedopuszczalne. Nie rozumiem, jak można rozmnażać w Polsce psy, kiedy tysiące tych zwierząt gniją w schroniskowych czy innych kojcach. Moje psy zdobyły tytuły Zwycięzcy Świata, Zwycięzcy Europy więc można powiedzieć, że odnosiłam w tej dziedzinie sukcesy, tylko, że moje psy pomiędzy wystawami wiodły normalne życie - codziennie cały dzień w stajni, a potem jeszcze wspólny długi spacer z taplaniem się w wodzie i buszowaniem po krzakach. Nigdy ich jakoś specjalnie nie przygotowywałam, nie kąpałam. Właściwie to chyba tylko raz, przed samą wystawą kąpałam Pinę, która wytarzała się w jakiejś padlinie. Nawet na samych wystawach często chodziły luzem.
Zawsze poza psami „własnymi” miałam też psy przygarnięte. W pewnym momencie okazało się, że tych drugich jest ich znacznie więcej niż tych „moich”. Przez pewien czas, mimo, że już miałam 20 psów, utrzymywałam je z własnych pieniędzy. Znajomi namówili mnie wtedy, abym założyła fundację. Teraz mieszkam z 50 wielkimi psami, które mają pomiędzy 50 a 90 kilogramów, a kolejne 30-40 psów jest pod moją opieką. Ich utrzymanie to są ogromne koszty.
Skąd wzięła się w tobie ta wrażliwość na potrzeby zwierząt?
– Nie wiem. Może stąd, że urodziłam się w roku psa? Odkąd pamiętam, od bardzo małego dziecka, zawsze lubiłam zwierzęta. Nie była to tylko miłość do psów, ale do różnych zwierząt, wszystkich, jakie były. Wtedy, kiedy moje koleżanki zajmowały się przebieraniem lalek, ja chodziłam z psami. Zbierałam figurki zwierząt z całego świata i czytałam o zwierzętach.
Kiedy miałam osiem lat zwiałam z domu, uprowadzając ze sobą kolegę z klasy, w poszukiwaniu koni i stajni, w której mogłabym jeździć. Od tamtej pory spędzałam czas albo w szkole, albo w stajni i wszędzie towarzyszył mi pies. Miałam taki krótki moment, że pracowałam w miejscu, gdzie musiałam się ubierać się w wyprasowane bluzki, ale to był bardzo krótki czas. Po prostu chciałam zarobić pieniądze na konia. Do pracy zresztą też chodziłam z psem, chociaż w dzisiejszych czasach w tym miejscu byłoby to absolutnie niemożliwe.
Jaka jest misja twojej fundacji?
– Nie nazwałabym tego misją. Lubię psy i najbardziej w życiu cenię wolność. Nie wiem też jakim prawem zabieramy tą wolność wszystkim dookoła. W tej chwili w Polsce jest o wiele za dużo psów. Zdecydowana większość żyje, a właściwie wegetuje w tragicznych warunkach, tylko dlatego, że nasze podejście do nich jest bardzo przedmiotowe. Wszystkim wydaje się, że jak pies nie wisi na łańcuchu, to już jest świetnie. To kompletna nieprawda. Psy dziś są pozamykane w mieszkaniach dwadzieścia kilka godzin na dobę. Na spacer wychodzą na sznurku. Czasem ten sznurek kosztuje kilkaset złotych, ale nadal jest sznurkiem. Moim celem jest, żeby ludzie zrozumieli, jakie są prawdziwe potrzeby psów i chcieli im dać to, czego one naprawdę potrzebują. Żeby ich dobrostanu nie pojmowali opacznie, bo na razie zmierzamy nie do polepszenia losu psów, ale ich degradacji.
Jak wygląda siedziba Fundacji "Duch Leona". Jak tam żyją psy?
– Mamy kilkanaście hektarów z pagórkami, krzakami, zaroślami, z tego pięć to ogrodzony teren wokół domu i stajni. Jest też ogrodzony plac do pracy z psami i domkami dla „nowych” psów. Psy na co dzień śpią w dwóch budynkach. Jeden to dom, do którego latem swobodnie wchodzą lub wychodzą, a zimą, kiedy drzwi są zamknięte, jestem ich odźwierną. Oprócz domu jest jeszcze stajnia, w której są boksy do wypoczynku dla psów, jeżeli chcą pobyć same. Jest tam też kuchnia, w której dla nich gotujemy.
Jak wyglądał twój dzień?
– W fundacji mieszkam sama, ale kilka razy w tygodniu są dwie osoby, które mi pomagają - Rafał, który zajmuje się wszelkimi naprawami i od niedawna Joanna, która ogarnia sprzątanie, pomaga w rozdawaniu leków i czesaniu psów. Mój dzień nie ma końca ani początku. W nocy trzeba wstawać, wypuszczać i wpuszczać psy, ponieważ z różnych powodów niektóre muszą częściej załatwiać potrzeby fizjologiczne. Rano zwykle idę na pierwszy spacer z kilkoma psami, potem wracam wstawiam wodę na warzywa, wstawiam pranie, rozdaję leki, a reszta wychodzi na dwór. Ok. godz. 10 robię zamówienia, wstawiam posty na Facebook, odpisuję na maile i odpowiadam na telefony. Potem idę na kolejny spacer, wracam i idę na następny. Kiedy wracam z ostatniego spaceru, to zaczynam karmić psy. Trzeba znów podać leki. Jeśli nic się nie dzieje, to w międzyczasie prowadzę zajęcia indywidualne na miejscu, albo wieczorem, po karmieniu, konsultuję online. Do tego dochodzą wyjazdy do weterynarza. Praca jest 24 godziny na dobę. Zdarzają się też nagłe sytuacje - jeżeli psy chorują to wszystko staje na głowie, bo wygospodarowanie dodatkowej godziny, dwóch czy trzech jest bardzo trudne i dzieje się to zawsze kosztem mojego snu, a nie kosztem zwierząt.
Chodzisz z psami tylko po własnym terenie, czy też na pola, do lasu?
– Codziennie wychodzimy poza teren, na spacery po okolicy.
Jak reagują na twoje psy sąsiedzi?
– Moi sąsiedzi przyzwyczaili się, że te psy nikomu nic zrobią i wiedzą, że one nikogo nie zjadają, że można koło nich przejść, przejechać na rowerze, minąć się quadem i nic się nie dzieje, ale to są naprawdę lata ciężkiej pracy, żeby ci ludzie to zrozumieli. Mam fajnych sąsiadów.
Trafiają do ciebie psy, których opiekunowie nie mogli z nimi dać sobie rady. Jak to robisz, że ty sobie radzisz?
– Tak samo jak dobry szewc daje sobie radę z uszyciem butów, ja radzę sobie z psami. Żyję z psami, obserwuję je i daję im to, czego naprawdę potrzebują - moje zaufanie, wolność wyboru, życie społeczne i opiekę. Pomagają mi w tym moje psy. Jednak mam zasadę, że pracują ze mną tylko kiedy same chcą, a nie kiedy im każę. Zawsze mają wybór.
Czy ktoś ci pomaga? Jak wygląda wolontariat w Duchu?
– Przyjeżdżać tu mogą tylko osoby, które wcześniej były na seminarium, warsztatach i rozumieją w ogóle, o co w tym wszystkim chodzi. Ewentualne błędy, popełniane przez wolontariuszy czy chociażby nowych pracowników, skutkują problemami psów, ponieważ ktoś zaburza im komunikację i sprawia, że psy się złapią, ktoś na kogoś skoczy, ktoś na kogoś naburczy, albo ktoś się czuje niekomfortowo, więc ja staram się bardzo ograniczać dostęp nowych osób.
Muszą to być też osoby odważne, bo jednak w Duchu chodzi 50 wielkich psów. Nie można sobie przyjechać, wyprowadzić pieska na spacer, bo tego nie robi nikt poza mną. Wolontariat polega na sprzątaniu. Uważam zresztą, że na tym powinien również polegać wolontariat w schroniskach, że ludzie najpierw muszą nauczyć się sprzątać i zrozumieć na czym polega życie psa i praca z psami. Potem uczą się czesać te psy, a dopiero potem mogą ewentualnie z nimi chodzić na spacery. W Duchu trzeba się zajmować głównie sprzątaniem, ale każdy, kto tu przyjedzie sprzątać, nauczy się o psach w tydzień czy dwa więcej, niż nauczyłby się na każdym kursie przez 2, 5 albo i 10 lat.
Czy można od was adoptować psy?
– Oczywiście, że tak. Jednak z racji tego, jakie psy tu trafiają, bardzo trudno jest znaleźć im odpowiednie domy. Takie, w których psy będą miały warunki lepsze, albo przynajmniej tak samo dobre jak mają tutaj. Zasada adopcji jest taka, że nie pogarszamy życia psa. Poza tym większość psów, które są w Duchu to psy, które miały poważne problemy z agresją. Ludziom, którzy pytają o adopcję, jak widzą takiego pięknego, wyczesanego, skaczącego tybetana, wydaje się, że oni sobie go wezmą i będą mieli taką cudowną rudą kulę, która będzie biegała wokół domu. Nie wiedzą, że oni nawet nie podejdą do tego tybetana, gdy przekroczą bramę fundacji, bo będą mieli stan przedzawałowy, kiedy ten tybetan tylko na nich spojrzy.
Psy, które tutaj są bardzo fajne, w przypadku adopcji do niewłaściwego opiekuna wrócą do zachowań, które miały, zanim trafiły do Ducha, czyli może się to skończyć poważnymi pogryzieniami, bo mówimy o psach, które naprawdę poważnie pogryzły ludzi. Dla takiego psa trzeba mieć odpowiednią przestrzeń, czas, słuchać, tego, co mówię i chcieć wprowadzać to w życie. Nie oddaję psów do budy. One wszystkie lubią spać w domu i śpią w domu. Trzeba też mieć wiedzę i chcieć ją rozwijać.
Oczywiście są też psy, które są łatwiejsze. Często wyadoptowuję, nawet bezpośrednio ze schroniska psy, które poznałam i wiem, że są łatwe. W Duchu mamy też stare psy, a takich w ogóle nikt nie chce adoptować.
Są za to wirtualne adopcje. Na czym to polega?
– Wirtualna adopcja polega na tym, że można sobie wybrać któregoś psa i po prostu wpłaca się na niego co miesiąc zadeklarowaną sumę. To może być dowolna kwota. W tej chwili cztery psy mają swoich wirtualnych opiekunów i mają pokryte koszty ich utrzymania, ale to są tylko 4 psy na 80, więc to niewiele. Mamy jednak kilka psów, które mają częściowe adopcje i miesięczne wpłaty po 50 zł, 100 czy 200 zł.
Fundacja jest rozpoznawalna przez wyjątkowe filmy ze spacerów z psami, które umieszczasz w mediach społecznościowych. Tylko u was można zobaczyć tak dużą grupę wielkich psów, które droczą się ze sobą, dokazują, taplają się w wodzie i dostojnie kroczą po polach. To robi wrażenie.
– Tak, kręcę filmy na spacerach. Dla mnie jest istotne, żeby nie pokazywać ciągle psów z urwaną łapką i nie płakać, że już umierają z głodu. Nie pokazuję filmów z psami, które odchodzą, albo są u weterynarza. Kiedyś kilka razy mi się to zdarzało, ale powiedziałam, że nie będę więcej tego robić, bo jest to obrzydliwe. Nie chciałabym, żeby mnie ktoś filmował, kiedy źle się czuję i jestem w kiepskim stanie, więc psom też tego nie zrobię.
Przyjeżdżają do Ducha ludzie z różnych zakamarków Polski i nie tylko Polski. Jedni chcą popracować ze swoimi psami, inni chcą się czegoś nauczyć, a jeszcze inni chcą zwyczajnie, z bliska poznać duchowych podopiecznych. Pani Bogusia Szymura jest związana z Duchem od zawsze, ale dopiero teraz udało jej się do nas dojechać. Doczekaliśmy się wizyty Dobrego Ducha w Duchu :-) Zapraszamy do adopcji (tel: 607 94 11 97) i wspierania Duchowych psów. Duch Leona - Fundacja inna niż wszystkie. Fundacja "Duch Leona" 81 1090 2792 0000 0001 2332 8499 BLIK: 607 941 197 PayPal: fundacja@duchleona.pl IBAN: PL81 1090 2792 0000 0001 2332 8499 SWIFT:WBKPPLPP Sklepik Ducha: https://duchleona.shop
Opublikowany przez Fundacja „Duch Leona” Piątek, 23 września 2022
Psy w Duchu są szczęśliwe, ale mówiłaś wcześniej, że 80 procent psów tak nie ma. W wywiadach podkreślasz, że miasto nie jest dla psów.
– Oczywiście, miasto nie jest dla psów. Często ludzie biorąc psa ze schroniska uważają, że on powinien być bardzo wdzięczny i że będzie miał lepiej w każdym domu niż w schronisku. To nie jest prawda.
Obawiam się jednak, że w wielu przypadkach stan psychofizyczny psów ze schroniska jest lepszy, niż tych trzymanych w mieszkaniu. Tak jak powiedziałam wcześniej, opacznie pojmujemy dobrostan psa. Myślimy, że wystarczy mu 15 minut spaceru na smyczy dwa razy dziennie wokół bloku. Tymczasem to, co jest najważniejsze dla psa, to swobodny ruch, którego w mieście nie ma co najmniej 60-70 proc. psów. One nie biegają bez smyczy, nie chodzą, nie węszą.
Kolejna lekceważona potrzeba to kontakty społeczne. Podstawą wychowania stabilnego, zadowolonego z życia psa są spokojne kontakty społeczne. Tymczasem dzisiaj nawet zaprzecza się, jakoby psy były zwierzętami społecznymi, co jest dla mnie jakimś kuriozum, bo ktoś, kto tak mówi, w ogóle nie rozumie o czym mówi. Jak może mieć zapewniony dobrostan pies, który jest wiecznie na smyczy i nie daje mu się podejść i swobodnie komunikować z innymi psami? Nie rozumiemy tego, że pies może drugiego psa przewrócić, nawet złapać za fraki i nim potrząsnąć, jeśli jest taka konieczność. Czasami tak też wygląda komunikacja psów. Na przykład warczenie jest naturalną komunikacją, ale my tego nie dopuszczamy, bo dla nas pies, który warczy, to pies agresywny, natomiast kiedy merda ogonem, to myślimy, że jest zadowolony, a pies może machać ogonem też kiedy jest wściekły. Notorycznie mylimy pobudzenie, reaktywność, nadaktywność i problemy emocjonalne psa z radością. To jest cały problem.
Mówiłaś, że właśnie dlatego prowadzisz warsztaty o zachowaniach psów. Czy są adresowane również do takich ludzi?
– Masa osób, które do mnie trafiają, czy to na warsztaty, seminaria, czy na zajęcia indywidualne zmieniła swoje podejście do psów. Mi zależy na tym, żeby ludzie zrozumieli z czego wynika takie, a nie inne zachowanie psa. Skąd się bierze? W momencie, kiedy ktoś to zrozumie, tak do korzeni, to nikt już mu nie wmówi, że musi pójść z psem do psiego przedszkola, albo musi psa uczyć codziennie siadania, warowania i przybiegania w stu procentach na przywołanie.
Pies nie musi być doskonały, bo nikt z nas nie jest doskonały. Najważniejsze jest to, żeby one były zadowolone i nikomu nie robiły krzywdy. Żeby były stabilne, pewne siebie - to jest to, czego ja oczekuję od psów. I chciałabym, żeby opiekunowie to zrozumieli.
Nie potrzebne są psie przedszkola? A co powiesz o ubrankach dla psów?
– Psy to wielki biznes. Zdecydowanej większości nie zależy, żeby psy były zdrowe, szczęśliwe i zadowolone. A jaki jest powód? Bardzo prosty. Jeżeli pies żyje w złych warunkach (i nie mówię tu o siedzeniu na łańcuchu w jakimś zapyziałym kojcu i głodzeniu, bo to są rzeczy, które każdy uznaje za patologiczne), żyje w mieście, nie ma odpowiedniej ilości światła słonecznego, nie ma kontaktów społecznych, nie ma swobodnego ruchu, to ten pies żyje w permanentnym stresie i wiadomo, że będzie chorował: będzie miał problemy z jelitami, alergiami i tak dalej, więc będzie leczony. Im więcej będzie leczony, tym będzie bardziej chory, czyli korzysta zarówno biznes weterynaryjny jak i farmaceutyczny. I im bardziej pies będzie zestresowany, tym bardziej jego opiekunowie będą szukali pomocy u behawiorystów. Szkoły, przedszkola, behawioryści to kolejny biznes. Do tego jeszcze dochodzą wszystkie możliwe gadżety, które produkuje się dla psów, choćby tak kompletnie bezsensowne jak maty do wąchania czy lizania - cała masa gadżetów, które z punktu widzenia psa są idiotyczne i wiele narzędzi (tak naprawdę tortur), które uznajemy dziś za powszechne narzędzia treningowe, na przykład obroże elektryczne, elektryczne ogrodzenia i wiele innych. Dla mnie to jest nie do przyjęcia. Na tym, że psy krótko żyją, bo są zdegenerowane, korzystają też hodowle.
Biznesem stała się też opieka dla psów bezdomnych. Jeżeli ktoś w tym siedzi, zna to od środka, to wie, jak to wygląda. Bardzo modne w Polsce jest dziś przerzucanie psów pomiędzy schroniskami. Gdy uznajemy jakieś schronisko za mordownię, nikomu nie zależy na tym, żeby polepszyć tam dobrostan psów, ustanowić jakiegoś kuratora, który będzie tego pilnował, tylko przerzucamy psy z jednego schroniska do drugiego. Zamykamy to schronisko i tworzymy dramat w innych schroniskach, które też zamkniemy za chwilę. Zrobią to te same organizacje. Jeżeli ktoś się tym interesuje to doskonale wie, że psy z jednej mordowni trafiają do drugiego schroniska, w warunki bardzo podobne, albo do hotelików, gdzie ślad po nich ginie. Nikt tego nie kontroluje, nikt nie monitoruje, co dzieje się z psami zabieranymi z jednego miejsca i przekazywanymi do drugiego.
Czy uważasz, że trzeba zmienić prawo, żeby to zmienić?
– Oczywiście, że trzeba zmienić prawo, ale prawo niczego nie zmieni, jeżeli nie zmienią się ludzie. Co z tego, że będą tak jak teraz na przykład wysokie kary za przekraczanie prędkości, jeśli ludzie i tak to robią. Same kary nic nie zmienią. Oczywiście one niestety muszą być, natomiast kary – to nie jest ten świat, który mnie interesuje.
W tym, co mówisz, jest bardzo dużo pesymizmu. Czy uważasz, że możesz wpłynąć na to, żeby nie tylko w Duchu ale też wokół nas były naprawdę szczęśliwe psy?
– Jeśli codziennie uda mi się kogoś przekonać do tego, żeby wziął swojego psa, żeby zmienił jego życie i zmienił swoje podejście to znaczy, że warto to robić. Wiadomo, nie zmienię całej Polski i Polaków, ale zmienię ludzi wokół siebie. Zmienię tych, którzy do mnie trafiają na konsultacje. Myślę, że to dużo.
Fundacja "Duch Leona"
81 1090 2792 0000 0001 2332 8499
IBAN: PL81 1090 2792 0000 0001 2332 8499
SWIFT:WBKPPLPP
PayPal: fundacja@duchleona.pl
Kontakt w sprawie adopcji: 607 94 11 97
fot. arch. Fundacja "Duch Leona"