W obliczu pandemii i unieruchomienia świata oczy obywateli wszystkich krajów zwróciły się w kierunku rządzących. To od rządowych centrów decyzyjnych jak nigdy wcześniej oczekuje się podejmowania decyzji mających istotny wpływ na życie wszystkich warstw społecznych. Państwo, ze swoim aparatem przestało być w oczach obywateli złym policjantem. Przypisano mu ponownie, już dawno nie odgrywaną, rolę opiekuna i mentora w wyznaczaniu kierunków wychodzenia z pandemii i minimalizowania jej skutków. Czy słusznie?
To od rządzących oczekuje się decyzji, które mają zapobiec dalszemu rozwojowi epidemii, poprzez system wprowadzanych ograniczeń społecznych i wsparcie ochrony medycznej. Oczywiście u progu pandemii podejmowane działania były szerzej akceptowane społecznie i nie rezonowały tak mocno jak obecnie. Grupy podważające zasadność wprowadzanych ograniczeń są coraz szersze i coraz bardziej zniecierpliwione. Obserwowane protesty to tylko symptomy – bulgoczące na powierzchni gejzery zwiastujące gotującą się pod powierzchnią tkanki społecznej lawę niezadowolenia, gotową już do wybuchu.
Być może działa system wyparcia: skoro wszyscy mówią o pandemii, a mnie ona nie dotknęła, nie słyszałem też, by chorował ktoś w moim otoczeniu, to być może jej nie ma, albo dotyczy tych "innych". Na poparcie tej tezy, z racji czasowego zamieszkiwania w Wielkiej Brytanii przywołam fakt wyższej samokontroli społecznej w obliczu zagrożenia wirusem jaki można tu zaobserwować, niż tej na kontynencie. Niewątpliwie istotnym elementem jest w tym wszystkim fakt, że potężne uderzenie COVID-19 w brytyjskie społeczeństwo wiosną ubiegłego roku uświadomiło Brytyjczykom, że wirus ten trzeba traktować poważnie. Idąc dalej: mówi się o dość szybkim wyjściu z kryzysu epidemii tam, gdzie wszystko się zaczęło czyli w Chinach. Chociaż wielu podważa prawdziwość płynących z Państwa Środka informacji, to, czy poziom zdyscyplinowania i podporządkowania charakteryzujący społeczeństwa azjatyckie nie przemawia również za tym, by dać wiarę skuteczności Pekinu w walce z wirusem?
Od rządów oczekuje się również wsparcia ekonomicznego – ochrony miejsc pracy, subwencji dla przedsiębiorców, regulacji chroniących rynek krajowy przed konkurencją z zewnątrz. Wszystko to sprawia, że idea państwa narodowego uległa w ostatnim czasie znacznemu wzmocnieniu. Przykład skompromitowanej w obliczu pandemii Unii Europejskiej jeszcze dobitniej pokazuje, że w obliczu kryzysu obywatele poszczególnych krajów muszą kierować swój wzrok nie ku międzynarodowym strukturom, a własnym stolicom. Czy można uzależniać mechanizmy pomocowe istotne dla milionów Europejczyków od subiektywnie ocenianej "praworządności" i poglądów prezentowanych przez przedstawicieli rządów krajowych? Czy jedynym wymiernym argumentem przemawiającym za wsparciem, ze strony struktur unijnych w walce z COVID ma być rola importera szczepionek na rynek wewnętrzny i decydowanie o ich dopuszczeniu przez Komisję Europejską? To wszystko są działania niewystarczające i obliczone na forsownie partykularnych interesów, a nie kroki podejmowane w interesie wszystkich. Dążenia państw narodowych do ochrony wewnętrznego rynku mogą przybrać różnorakie formy. Mogą to być działania radykalne, takie jak pokazuje przykład Japonii, której rząd płaci japońskim przedsiębiorstwom operującym na rynku chińskim za powrót kapitału do kraju. Pokazuje to dobitnie, że teza o tym, że kapitał ma narodowość jest jak najbardziej zasadna.
Państwo może również wykorzystać sytuację, by w domniemanej "trosce" o ochronę miejsc pracy znacjonalizować przedsiębiorstwa, które nie są w stanie poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, chroniąc może w ten sposób obywateli przed bezrobociem, ale jednocześnie stając się monopolistą, z pozycji siły decydującym o kierunkach funkcjonowania poszczególnych sektorów gospodarki. Tych, którzy jakimś cudem wyjdą obronną ręką z zaistniałego kryzysu zawsze też może zacząć uwierać nadmierny fiskalizm że strony państwa, ubrany w szaty konieczności zachowania wierności idei solidarności społecznej (skoro jest ci dobrze, podziel się z tymi, którym się nie wiedzie, a my jako rząd sprawiedliwie podzielimy to, po co wyciągnęliśmy rękę). Idea interwencjonizmu państwowego kłóci się więc z ideą niewidzialnej ręki rynku, a szala zdecydowanie przechyla się obecnie na korzyść tej pierwszej.
Jeśli wierzyć zapewnieniom przedstawicieli poszczególnych branż, w Polsce wszelkie decyzje rządu ograniczające działalność gospodarczą wprowadzone w związku z COVID-19 są niepotrzebne. Krajowe media artykułują coraz mocniej niezadowolenie przedsiębiorców. Taksówkarze mają dość, restauratorzy mają dość, właściciele wyciągów, hoteli i pensjonatów mają dość, a poziom ich "mamy dość" sięga temperaturą "wkurwienia" Marty Lempart i Klementyny Suchanow. Oczywiście suflują im w tym wszelkiej maści facebookowi aktywiści, bo przecież jeśli obiad to tylko z restauracji wege, do pracy taksówką, a nie transportem publicznym, a weekend to tylko na stoku. A poza tym, to.... "żadnego wirusa przecież nie ma....". Słowem - nie jest dobrze i wszyscy zapowiadają walkę "o swoje".
Tymczasem, jak pokazuje rzeczywistość, wakacyjne poluzowanie obostrzeń, umożliwienie społeczeństwu skorzystania z urlopowych ofert w kraju i za granicą, skutkowało gwałtownym wzrostem zachorowań jesienią, z czego do dziś nie udało się otrząsnąć. Dzienny poziom zachorowań utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie od kilkunastu tygodni i co raz częściej słyszy się o tych, którzy w naszym sąsiedztwie bądź wśród znajomych przechorowali lub są w trakcie leczenia COVID-19. To daje do myślenia i powstrzymuje bardziej radykalnych od żądań całkowitego zniesienia lockdownu, ale oczywiście przedłużający się okres pandemii i wprowadzonych w związku z tym ograniczeń skutkuje co raz trudniejszym dla wszystkich zaakceptowaniem nowych, obowiązujących reguł życia społecznego i każdy liczy na stopniowe z nich rezygnowanie.
Ponieważ podobne zasady obowiązują prawie we wszystkich krajach Europy, nie doszło do masowego exodusu narodu w okresie świąteczno- noworocznym, do czego niewątpliwie by doszło, gdyby Polacy mieli taką możliwość. Nawet Ci, którzy deklarowali jeszcze w grudniu (Słowacja), że branża turystyczno- sportowa będzie hulać na całego, w obliczu wzrostu zainteresowania ze strony sąsiadów ich ofertą turystyczną, szybko z pomysłu się wycofali, nie przedkładając pozytywnych skutków finansowych dla wybranego sektora gospodarki nad zdrowie i życie swoich obywateli. Tym samym Polacy zostali w kraju. Skutkiem tego mamy niezadowolenie po dwóch stronach- z jednej przedsiębiorców, z drugiej konsumentów. Ci pierwsi narzekają, bo odebrano im możliwość zarobkowania, drudzy - bo ograniczono im możliwość korzystania z usług. Gdzieś między tym umyka kwestia zagrożeń i konsekwencji jakie niesie ze sobą przedłużająca się pandemia zarówno w wymiarze społecznym jak i gospodarczym.
W wymiarze społecznym wspomnę tylko negatywne skutki izolacji dzieci i młodzieży, o jakich co raz częściej informują pedagodzy, psychologowie czy socjologowie. Przedłużanie okresu tzw. nauki zdalnej, mimo najlepszych chęci nauczycieli, nie zastąpi interakcji w grupie rówieśniczej, a konsole i gry komputerowe nie mogą stać się substytutem zajęć ruchowych w dłużej perspektywie. Wzrasta również depresyjność w grupie seniorów odciętych świadomie bądź nieświadomie od relacji rodzinnych i towarzyskich. Szczerze mówiąc, to ta warstwa społeczna, która w dobie pandemii jest najbardziej zdyscyplinowana i podporządkowana wprowadzanym zasadom i trudno się dziwić, że trwający już blisko rok okres izolacji odbija się negatywnie na ich kondycji psychicznej.
W wymiarze gospodarczym przedsiębiorcami kieruje syndrom "utraty znanego". Wszyscy żądają sobie pytania jak będzie wyglądała działalność firm po pandemii, czy i na ile rynek się odbuduje i czy działające do tej pory praktyki gospodarcze będą nadal skuteczne. Dopóki działa system państwowych dotacji, większości udaje się jeszcze utrzymać na powierzchni "mętnej pandemicznej wody", ale co się stanie, kiedy państwo zakręci kurek z dopływem gotówki?
To oczywiście budzi lęki, bo z założenia człowiek obawia się utraty tego, co zna. Może dlatego ci bardziej przewidujący biją w antyrządowy taraban i zamiast dotacji oczekują zniesienia ograniczeń i zezwolenia na prowadzenie zamrożonych urzędniczą decyzją działalności? Może uświadamiają sobie, że te "bezzwrotne pożyczki" państwo docelowo skutecznie wyegzekwuje od nich w formie kolejnych danin i podatków? Jeśli tak jest, to oczywiście trudno nie przyznać im racji. Ale są również i tacy, którzy chcą zjeść przysłowiowe ciastko i mieć ciastko. Słowem - czerpać ile się da z rządowego wsparcia, a dodatkowo bez przeszkód pomnażać kapitał, zapominając, że żeby im dać, państwo zabiera innym pod wzniosłym hasłem "solidarności społecznej". Wielu zadaje sobie pytanie czy ta społeczna solidarność powinna wyglądać właśnie w taki sposób. I słusznie.
Im dłużej trwa okres lockdownu, tym więcej mnoży się pytań i obaw o przyszłość. Ale jedno jest niezaprzeczalnie- minimalizowanie skutków pandemii leży w interesie wszystkich. Czasokres jej trwania również nie jest bez znaczenia. Im szybciej się skończy, tym mniej wyjdziemy z niej pobijani, z lepszymi perspektywami na przyszłość.
Fot.: Photo by Dan Burton on Unsplash