O tym, jak wygląda życie w Wielkiej Brytanii w czasie pandemii koronawirusa, specjalnie dla naszych czytelników relacjonuje Michał Fujawa, który na co dzień mieszka i pracuje na Wyspach.
W trudnym czasie walki z korowirusem na świecie, a co równie istotne walki z czasem, by zahamować przyrost kolejnych zachorowań, wszyscy z niepokojem przyglądają się sytuacji na Wyspach.
Koronawirus w Anglii
Oficjalnie z powodu COVID-19 w Wielkiej Brytanii zmarło już 55 osób, stwierdzono ponad 1,5 tysiąca zachorowań.
Coraz bardziej powszechne staje się przekonanie, że zachowania obywateli w obliczu pandemii są o wiele bardziej racjonalne, niż działania podejmowane przez gabinet przy Downing Street.
Premier Borys Johnson od kilku dni jak mantrę powtarza przed kamerami, że osoby zainfekowane, mające uporczywy kaszel czy gorączkę powinny pozostać w domu i ograniczyć do minimum kontakty z innymi. Wtóruje mu w tym profesor Chris Whitty - główny lekarz Anglii, koordynujący pracę służb medycznych Wielkiej Brytanii, przedstawiając sposób na skuteczne mycie rąk w rytm "Happy Birthday". Zdumieni Brytyjczycy dowiedzieli się, że w czasie, gdy dwukrotnie wyśpiewamy te staroangielskie życzenia, myjąc ręce pod bieżącą wodą, zabijemy wszystkie znajdujące się na nich bakterie. I to na śmierć!
CONVID-19 irytuje
Wpisy premiera na Twitterze wzbudzają coraz większą irytację Brytyjczyków. W niewybrednych komentarzach rodzice domagają się natychmiastowego wstrzymania zajęć w szkołach. Do tej pory zamknięto tylko nieliczne -tam, gdzie potwierdzono obecność wirusa u któregoś z uczniów bądź nauczyciela. W sieci krąży ankieta mająca wymóc na rządzących podjęcie tej istotnej dla rodzin decyzji. Nauczyciele, nie mając na razie innego wyjścia, prowadzą zajęcia i uspakajają zaniepokojonych rodziców, a organizujący zajęcia sportowe trenerzy zapraszają na nie zaliczające absencję w zawodach czy na treningach dzieciaki. Słowem - pomieszanie z poplątaniem.
W ubiegłym tygodniu Brytyjczycy masowo ruszyli na zakupy w sklepach spożywczych. Z pólek w szybkim czasie zniknęły środki dezynfekujące, papier toaletowy, produkty o dłuższym terminie przydatności do spożycia. Wydaje się, że to raczej przejaw zaniepokojenia wynikający z docierających na Wyspy medialnych obrazów z innych krajów europejskich, niż z rzeczywistej paniki w społeczeństwie, której, póki co, trudno tutaj się doszukiwać.
Mały koronawirus, wielkie kłopoty Brytanii
Życie w Wielkiej Brytanii toczy się bowiem nadal swym leniwym rytmem.
Jeszcze w piątek organizatorzy wytyczali trasę mającego odbyć się w weekend maratonu w Manchester. W ostatniej chwili został jednak odwołany i przeniesiony na jesień. Transport publiczny funkcjonuje normalnie, galerie handlowe pracują jak zawsze, czynne są kina i restauracje.
Pojawiły się jednak pierwsze zwiastuny gospodarczych perturbacji związanych z sytuacją.
Pogarsza się kondycja branży lotniczej. Odwołanie setek lotów powoduje, że British Airways i Ryanair zapowiadają zwolnienia, a w najlepszym wypadku wysyłanie personelu na przymusowe urlopy. Redukcje obejmują również personel naziemny. Taką informację podał w ostatnim czasie chociażby zarząd portu lotniczego w Manchesterze.
W firmach czuć spowolnienie, przedsiębiorcy narzekają na znaczny spadek zamówień, a kurs funta leci w dół.
I nawet optymizm Johnsona, co do tego, że Wielkiej Brytanii uda się przejść suchą nogą przez morze pandemii, uległ pogorszeniu i zmusił do podjęcia nieco bardziej radykalnych decyzji. Na wczorajszej konferencji wezwał osoby starsze i kobiety w ciąży do poddania się dobrowolnej kwarantannie, a pracodawców do wdrożenia procedur pracy online. Po raz pierwszy dobitnie podkreślił, że ludzie powinni unikać miejsc publicznych takich jak puby, kluby, teatry i ograniczyć przemieszczanie się do koniecznego minimum.
Pytanie: jak zareaguje społeczeństwo?
Zabranie Brytyjczykom Premier League i piwa to jak zamach na prawdziwe świętości.
Fot.: autor