piątek, 12 lipca 2024 03:33

"Czułam się jak potwór. Wymyśliłam przebiegły plan, aby ratować jego życie"

Autor Mirosław Haładyj
"Czułam się jak potwór. Wymyśliłam przebiegły plan, aby ratować jego życie"

– Pewnego dnia otrzymałam wiadomość, że syn został napadnięty na ulicy i okradziony. Grozili mu nożem i ukradli telefon, mieli maski. Byłam przerażona i postanowiłam zadzwonić na policję. Kiedy syn usłyszał, że rozmawiam z policją, zaczął być bardzo agresywny. Wyszedł z domu, a po kilku minutach przyjechało parę patroli policji, choć ich nie wzywałam – wspomina w rozmowie z Głosem24 Magdalena Benadda.

To nie jest wymyślona historia. Ona, niestety, wydarzyła się naprawdę. Magdalena do Anglii wyjechała kilka lat temu. Nigdy nie przypuszczała, że będzie musiała ją opuścić, by… ratować swojego syna ze szpon narkotykowego nałogu. – Świat się dla mnie zatrzymał, a czas odmierzał‚ strach i przerażenie. Byłam sama, w obcym kraju, gdzie wmawiano mi, że to co nas spotkało jest czymś normalnym i powinnam biernie przyglądać się temu, jak mój syn idzie w kierunku zatracenia – wspomina Magdalena Benadda i dodaje: – Bycie rodzicem uzależnionego dziecka często wiąże się ze stygmatyzacją, niezrozumieniem i krytyką społeczeństwa.

Dziś chce opowiedzieć o swojej historii światu, a przede wszystkim tym rodzicom, których spotkał podobny los.

Magdalena Benadda/ Fot. archiwum prywatne pani Magdaleny

Pani Magdo, jak to się stało, że trafiła pani do Anglii?
– Do Anglii wyjechałam z powodów rodzinnych. Moi rodzice mieszkali tam od dawna. Kilka lat temu zmarł mój tato i wyjechałam na wyspy, by wspierać moją mamę. Potem przyszła pandemia, która zamknęła mi drogę powrotu do kraju.

W Anglii mieszkała pani razem z synem, który z czasem zaczął dziwnie się zachowywać. W którym momencie zaczęło to panią niepokoić?
– Sygnały ostrzegawcze były bardzo typowe dla okresu dojrzewania. Obniżenie nastroju czy wybuchy złości są typowe dla nastolatków. To, co zaczęło mnie poważnie niepokoić, to nagłe porzucenie hobby, któremu wcześniej poświęcał każdą wolną chwilę. Syn jeździł na deskorolce, każdego dnia chodził na skatepark. Pewnego dnia po prostu przestał. Zerwał kontakt z dotychczasowymi znajomymi i zaczął spędzać bardzo dużo czasu z nowymi. Zaczął bardzo późno wracać do domu, unikał rozmów ze mną. Znikał na całe dnie. Długo spał, rano ciężko było go ściągnąć z łóżka. Bardzo wychudł. Czasami pochłaniał ogromne ilości jedzenia, a czasem nie jadł prawie nic przez kilka dni.

Okazało się, że przyczyną były narkotyki. Gdy odkryła pani, że syn nie tylko jest od nich uzależniony, ale i je rozprowadza, od razu skontaktowała się pani ze szkołą. Jak zareagowali pracownicy?
– Moją pierwszą reakcją był kontakt ze szkołą. Wierzyłam, że uzyskam wskazówki dotyczące tego, co powinnam dalej robić - w jaki sposób pomóc synowi. W szkole, przedstawiając niepodważalne dowody na to, że syn zajmuje się handlem narkotykami, usłyszałam, że nie powinnam się niepokoić. Pracownicy szkoły stwierdzili, że jest to całkowicie naturalna sytuacja. Ich zdaniem syn eksperymentuje i odkrywa nowe rzeczy. Usłyszałam, że jest to jak najbardziej naturalne i typowe dla okresu dorastania. Powinnam zatem uspokoić się i jedyne, co robić, to obserwować sytuację.

Jednak w pewnym momencie w państwa domu pojawiła się nawet policja, a syn trafił do więzienia, jednak nie za narkotyki…
– Pewnego dnia otrzymałam wiadomość, że syn został napadnięty na ulicy i okradziony. Grozili mu nożem i ukradli telefon, mieli maski. Byłam przerażona i postanowiłam zadzwonić na policję. Kiedy syn usłyszał, że rozmawiam z policją, to zaczął być bardzo agresywny. Wyszedł z domu, a po kilku minutach przyjechało parę patroli policji, choć ich nie wzywałam. Syn zdążył wyjść z domu przed ich przyjazdem. Przeszukali jego pokój i znaleźli sporą ilość narkotyków. Dowiedziałam się od policjantów, że syna nie spotkają za to żadne konsekwencje, gdyż jest nieletni. Wieczorem zostałam poinformowana, że został aresztowany. Nalegali, abym odebrała go z aresztu w ciągu dwóch godzin. Nie chcieli jednak powiedzieć, za co został zatrzymany. Dopiero po dziesięciu dniach dowiedziałam się, że był widziany w grupie zamaskowanych nastolatków. Jeden z nich miał maczetę.

Co czuje mama, która jest zupełnie sama w obcym kraju i z żadnej strony nie może doprosić się o pomoc dla swojego dziecka?
– Byłam przerażona i zagubiona. Moje życie było jednym wielkim strachem o życie i przyszłość syna. W Anglii jest wiele przypadków morderstw nastolatków z użyciem noży. Słyszy się o tym prawie każdego dnia. Za każdym razem, kiedy dzwonił telefon, miałam wrażenie, bałam się, że dzwonią z policji, aby przekazać mi, że stało się najgorsze. Poczucie bezsilności wobec tak potężnego wroga, jakim jest uzależnienie, jest niewyobrażalnie ciężkie. Powoli traciłam nadzieję, że uda mi się uratować dziecko.

Postanowiła pani ratować syna. Domyślam się, że to trudne, by o tym mówić, ale jak udało się pani wywieźć go do ośrodka? I dlaczego wybór padł na Polskę?
– Kiedy dowiedziałam się, że w Anglii nie dostanę znikąd pomocy, zaczęłam szukać innych rozwiązań. Tak znalazłam grupę wsparcia dla rodziców dzieci uzależnionych na Facebooku. Dowiedziałam się o ośrodkach leczenia uzależnień w Polsce. Była to dla mnie niesamowicie trudna decyzja, jednak uzależnienie syna i wyniszczenie jego młodego organizmu postępowało, a ja nie mogłam biernie się temu przyglądać. Znalazłam dla niego miejsce i miałam dwa tygodnie, aby dostarczyć tam syna. Jednak było to prawie niemożliwe, bo on za żadne skarby nie chciał lecieć do Polski. Twierdził, że nie ma problemu z narkotykami. Byłam zdesperowana i wymyśliłam przebiegły plan, aby ratować jego życie. Okłamałam go, że musimy lecieć na pogrzeb. Uwierzył i zgodził się na to, aby udać się do kraju. Nie byłam jednak do samego końca pewna, czy to się uda. Czy on nie odkryje moich zamiarów i czy w ostatniej chwili nie zrezygnuje z wyjazdu. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Czułam się jak potwór. Miałam świadomość, że on może mi nigdy nie wybaczyć, jednak pragnienie ratowania go było silniejsze.

Jak tata Bartka wspierał was w tej sytuacji?
– Niestety, z tatą Bartka jest bardzo trudna relacja. W żaden sposób nie pomaga. Ani raz nie odwiedził syna w ośrodku.

A jak teraz czuje się pani syn?
– Przebyliśmy bardzo trudną i wyboistą drogę, jednak dziś wiem, że było warto. Syn zdrowieje i, patrząc na niego dziś, nie mogę uwierzyć w to, jak wyglądało nasze życie rok temu. On chce się leczyć i jest motywacją dla innych dzieciaków z ośrodka. Jestem z niego bardzo dumna. Bałam się, że go stracę, a paradoksalnie nasza relacja nigdy nie była tak dobra i pełna miłości oraz zrozumienia jak teraz.

Postanowiła pani podzielić się swoimi przeżyciami i wydać książkę. Skąd ten pomysł?
– Bycie rodzicem uzależnionego dziecka często wiąże się ze stygmatyzacją, niezrozumieniem i krytyką społeczeństwa. Postanowiłam napisać książkę, by opowiedzieć o dramacie, jaki przeżywałam jako matka. Chciałam pokazać, przez co przeszłam. Często, kiedy słyszymy o przestępstwach dokonywanych przez nastolatków, padają pytania: „A gdzie byli rodzice?”. Czasem, pomimo starań i miłości do dziecka, nie jesteśmy w stanie uchronić się przed dramatem. Pisząc tę książkę, chciałam pokazać rodzicom takim, jak ja, że nie są sami. Chcę pokazać nastolatkom, przez co przechodzą ich rodzice i jak bardzo cierpią, kiedy ich dzieci schodzą na złą drogę.

Magdalena Benadda, Jak mam cię uratować?/ Fot. archiwum prywatne pani Magdaleny

Co jest najtrudniejsze w opowiadaniu o tym, co panią spotkało?
– Najtrudniejszy jest mimo wszystko strach przed ocenianiem. Moja psychika bardzo ucierpiała przez to, co się stało. Poczucie własnej wartości jako matki i kobiety musiałam odbudować od podstaw. Boję się krytyki i niezrozumienia, ale uważam, że mimo wszystko warto i nie zrezygnuję.

Co łączy państwa historię z historiami innych rodzin, borykających się z uzależnieniem dziecka?
– Przez ostatnie kilkanaście miesięcy poznałam wiele mam i rodzin, które dotknęła tragedia uzależnienia dziecka. Odkryłam, że nasze historie są do siebie łudząco podobne. Zachowania naszych dzieci, schemat uzależnienia i to, co sami przeżywamy, jest do złudzenia podobne. Strach, bezradność i często brak nadziei. Często też objawy somatyczne, takie jak bezsenność czy bóle mięśniowe jak po intensywnym wysiłku fizycznym. Poczucie wykluczenia społecznego, wstyd i żal, że spotkało to właśnie nas, towarzyszy każdemu rodzicowi uzależnionego dziecka.

Aby wydać książkę, założyła pani zbiórkę… [kliknij tutaj]
– Kiedy postanowiłam napisać książkę, odezwała się do mnie kobieta, która profesjonalnie zajmuje się promocją autorów i wsparciem ich w procesie tworzenia, a później sprzedaży. Wydanie książki wiąże się niestety z kosztami. Redakcja, korekta, skład i łamanie, w końcu pierwszy wydruk są po mojej stronie. Mojemu synowi bardzo zależy na tym, aby ta książka powstała, wiem, że czeka na nią również wielu rodziców. Dlatego założyłam zbiórkę, aby jej wydanie było możliwe.

Małopolska - najnowsze informacje

Rozrywka