poniedziałek, 29 kwietnia 2019 07:16

Dębica: Pamiętajmy o...(9): Zapomniana Tragedia

Autor Bernard Szwabowski
Dębica: Pamiętajmy o...(9): Zapomniana Tragedia

Okres świąteczny w naszym kraju zawsze kojarzy się z migracją ludzką. Po prostu czujemy, że powinniśmy być wówczas razem z naszymi bliskimi. Losy ostatniej wojny szczególnie rozrzuciły ludzi, zarówno po szerokim świecie, jak i po kraju, który w wyniku ustaleń, wpierw  jałtańskich, a później poczdamskich formował się w nowej rzeczywistości w nowych granicach.

Miliony ludzi, którzy zamieszkiwali do tej pory ziemie na wschodzie zostało zmuszonych po ich porzucenia i szukania swojego miejsca na terenach tzw. Ziem Odzyskanych, bo tak ówczesna propaganda ładnie nazywała byłe już niemieckie tereny Śląska, Lubuszy, Pomorza oraz Warmii i Mazur, które zostały zasiedlone przez uchodźców z terenów lwowskiego, wileńszczyzny, Polesia i Wołynia.

Również mieszkańcy dawnej Polski centralnej wyjeżdżali wówczas na ziemie zachodnie w poszukiwaniu lepszych warunków bytowych oraz wyższych zarobków, jak również na skutek zawieranych małżeństw. To wszystko powodowało, że skupione dotychczas na jednym terytorium rodziny rozsiewały się po całym kraju.

Ale czas świąteczny, a szczególnie Świąt Bożego Narodzenia powodował potrzebę skupienia się w rodzinnym kręgu. Po II wojnie światowej głównym przewoźnikiem na terenach Polski było przedsiębiorstwo PKP czyli Polskie Koleje Państwowe. Standard oferowanych przez nie usług nie był wysoki [niewiele się przez te lata zmieniło, oj niewiele], lecz ludzie, przywykli do okupacyjnej niedoli wiele nie wymagali.

Od XIX wieku Dębica była nie tylko stacją kolejową, ale również pełniła funkcję węzła, kiedy to w 1887 roku została otworzona, oprócz dotychczasowej linii Kraków-Lwów, dodatkowa linia do Nadbrzezia [via Mielec i Tarnobrzeg] oraz Rozwadowa. Stacja składała się z dworca [od strony południowej], czterech budynków użytkowych, sześciu linii torów kolejowych w relacji wschód-zachód oraz wieży ciśnień [od strony północnej].

Perony były to niezbyt szerokie pasy utwardzonej ziemi między liniami torów. Dla osób wsiadających i wysiadających z pociągów były one bardzo niewygodne ze względu na różnicę wysokości między ostatnim z stopni wagonu a podłożem. Normalnie nie było prostym wsiadanie i wysiadanie, zwłaszcza, jeśli w zamiarze miało się przesiadkę na już oczekujący pociąg, a na pewno dodatkowym utrudnieniem był okres zimowy, kiedy ziemia była pokryta śniegiem i lodem. Słabe oświetlenie stacji dawało się we znaki szczególnie w porze nocnej.

Z takimi oto warunkami przyszło się zmierzyć pasażerom, którzy wracali ze świąteczno-rodzinnych wojaży i śpieszącym się z przesiadką do już czekającego na pierwszym peronie pociągu do Rozwadowa. Był środek nocy z 27 na 28 grudnia 1951 roku. Ludzie z pociągu, który właśnie przyjechał z Krakowa na tor 1 przy peronie 2 zaczęli wysiadać, część na stronę południową, bo tam na peronie 1 już czekał właśnie podstawiony skład.

Jak to często niestety bywa, nikt nie dbał o innych pasażerów zajęty tylko tym, by zdobyć wolne miejsce do siedzenia w czekającym wagonie. Równocześnie do niego zaczęli wsiadać pasażerowie z drugiej strony czekającego składu od strony dworca. W ciemnościach zapanował chaos i harmider. Przekrzykiwano się, przepychano, nikt nie zwracał uwagi na to, co się wokół dzieje. Przecież bardzo często przy okazji przesiadek takie zachowanie uchodziło na normę.

Dlatego też w panującym tumulcie nikt nie zauważył, że dyżurny ruchu popełnił kardynalny błąd i wpuścił nadjeżdżający pociąg towarowy na tor 2 przy peronie 1, czyli między obydwa stojące składy. Maszynista zobaczywszy w świetle parowozu ludzi na torze zaczął gwałtownie hamować, lecz nie mógł zapobiec nieuchronnej tragedii.

Na miejscu zginęło 7 osób [Czesław Badawik l.26, Cecylia Darłak l.20 , Wanda Łukasiewicz l.15, Melania Słowakiewicz l.62,  Emilia Tenerowicz vel Senerowicz l.21, Roman Telega l.31 i Zbigniew Zydroń l.16].  Szereg osób zostało rannych.

Szybko zareagowała na to nieszczęście Powiatowa Stacja Pogotowia Ratunkowego, której kierownikiem był doktor Stefan Bartuś. Karetka zaczęła kursować między dworcem PKP a szpitalem powiatowym, który wówczas mieścił się przy obecnej ulicy Bojanowskiego. Na oddział chirurgii przyjęto 15 osób. Mimo naprawdę bardzo starannej opieki i osobistego udziału oraz nadzoru operacji przez kierownika szpitala, doktora Juliana Maja, śmiertelna liczba ofiar wzrosła do 11 [Stanisław Cholewa l.39, Mieczysław Legiecki l.22, Marian Łukasiewicz l.37 i Roman Paśko l.37].

Na szczęście pozostałych jedenaście osób udało się uratować. Była to największa tragedia na terenie miasta Dębicy po II wojnie światowej. Ponieważ nikt z samej Dębicy w niej nie zginął pamięć o niej została dość szybko „wymazana” ze wspomnień większości mieszkańców. Materiały dotyczące tych tragicznych wydarzeń w skutek zmian w przepisach, jak i roszad terytorialnych również w większości uległy kasacji.

Dziękuję wszystkim Ludziom Dobrej Woli, którzy pomogli mi w odtworzeniu tych tragicznych chwil i zachowania ich w pamięci dla przyszłych pokoleń. Okres 62 lat nie wydaje się taki odległy, a jednak nieustanny napływ nowych informacji spowodował, że dawne dramatyczne wydarzenia szybko „ulotniły się” z ludzkiej pamięci.

Jacek Dymitrowski

Dyrektor Muzeum Regionalnego w Dębicy

Cykl Dębica: Pamiętajmy o... to historyczne artykuły w których centralnym punktem jest Dębica, napisane przez Jacka Dymitrowskiego, dyrektora Muzeum Regionalnego w Dębicy

fot : „Materiał pochodzi z serwisu www.audiovis.nac.gov.pl ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego”.

Historia

Historia - najnowsze informacje

Rozrywka