niedziela, 19 maja 2013 18:45

Kasia Wilk: „Nie było mi dane polubić arietek”

Autor Anna Piątkowska-Borek
Kasia Wilk: „Nie było mi dane polubić arietek”

Kasia Wilk to jedna z najzdolniejszych i bardzo charyzmatycznych wokalistek, obdarzona mocnym i charakterystycznym głosem. Jak mówi, jej największym osiągnięciem jest szacunek ludzi, którzy słuchają jej utworów – „Czym bym była, gdyby nikt nie chciał mnie słuchać?”

Do szkoły muzycznej poszłaś dlatego, że sama chciałaś, czy zadecydowali o tym rodzice? Jak wspominasz ten czas?

– Sama chciałam, sama wybrałam instrument prowadzący, ale rodzice byli bardzo potrzebni, szczególnie do jej ukończenia. Po kilku latach edukacji takie lenie jak ja po prostu pasują, na szczęście twarda ręka ojca i spolegliwa matki, która nagradzała mnie za każdą godzinę ćwiczenia na instrumencie, doprowadziły do szczęśliwego końca. Ten czas, biorąc pod uwagę, że byłam w wieku szkoły podstawowej, wspominam jak za mgłą, ale pamiętam bardzo dobrze schemat, który towarzyszył mi przez 6 lat i pierwszy przyrost tkanki tłuszczowej od tych maminych nagród. Ranny autobus nr 2 dowiózł mnie do podstawówki, około 13-14 wracałam do domu, odrabiałam lekcje, a o 15:30 miałam następną wyprawę do Szkoły Muzycznej. 19-20 byłam w domu. Dzień kończyłam przy biurku. Natłok lekcji z podstawówki i muzycznej był ogromny, ale dzięki temu wyniosłam wiele ważnych cech, które ułatwiają mi życie teraz. Zorganizowanie i punktualność. Haha (pewnie moi przyjaciele się teraz śmieją, ale rzeczywiście mogłoby być gorzej). Wolne dni i weekendy spędzałam przy instrumentach (gitara, pianino). Trzeba naprawdę setek godzin przegrać, żeby palce nabrały biegłości, lekkości i odpowiedniej techniki. Ja nigdy nie osiągnęłam perfekcji.

Myślałaś kiedyś o tym, jakby się potoczyły Twoje losy, gdybyś nie była piosenkarką?

– Piosenkarka to słowo, którego nie lubię. Kojarzy mi się z bezosobową kukłą, produktem jednym z wielu, nie mającym krzty artystycznej tożsamości, a taką się nie uważam. Ale jak oponować, kiedy uprawia się utwory słowno-muzyczne zwane dalej piosenkami? Co by było gdyby? Byłam na Wydziale Nauk Społecznych na kulturoznawstwie. W trakcie tych studiów zaczęłam osiągać mini sukcesy muzyczne, utrzymywałam się z nich, robiłam to co kocham, więc po dwóch latach zrezygnowałam. Kto wie, może teraz pracowałabym jako garderobiana w teatrze, pnąc się po szczeblach kariery do krytyka muzycznego? Może robiłabym make-up celebrytom? Od zawsze świetnie radziłam sobie z kredką do oczu, nawet w trzęsącym autobusie bez lustra, kiedy ojciec zabraniał malować się do szkoły. A może uczyłabym dzieciaki śpiewu? Jestem dyplomowanym – uwaga – „aktorem scen muzycznych”, to taki synonim do piosenkarki :) A tak naprawdę, gdybyśmy wiedzieli, co by było gdyby, może inne życia potoczyłyby się inaczej? Moje jest w porządku... Lubię je i jestem szczęśliwa.

Pamiętasz swój pierwszy publiczny występ? Co zaśpiewałaś? Czy zżerała Cię trema?

– Zakończenie Szkoły Muzycznej, występ z chórem solo. W życiu sobie nie przypomnę, co wtedy śpiewałam, ale czułam, że tego rodzaju adrenalina mnie pociąga. Natychmiast po tym występie padły decyzje, że idę się kształcić do Liceum Muzycznego na wokalistykę. Wytrzymałam pół roku i źle wspominam zajęcia ze śpiewu klasycznego, głównie dlatego, że nie dane mi było polubić arietek.

Jak sama oceniasz swoje solowe dokonania (płyty)?

– Już dawno siebie nie słuchałam. Podczas produkcji płyt mam naprawdę dość swoich piosenek... Czasem wracam do pojedynczych kawałków, gdy coś o nim przeczytam lub usłyszę, żeby przypomnieć sobie, „jak to leciało”. Jako, że w wywiadach wypadam butnie, to podtrzymam te nieskromności :) Lubię śpiewać swoje, pisze teksty i muzykę, więc moje utwory są mi bardzo bliskie i uważam, że mam kilka naprawdę świetnych kompozycji, kilka gorszych i kilka całkiem beznadziejnych. Dziś zreformowałabym instrumentarium na tych płytach. Ale takie właśnie są etapy mojego rozwoju. Zaczynałam swoje produkcje z komputerem i klawiaturą midi. Później doszły instrumenty szarpane, dziś skłaniam się ku rejestrowaniu żywych instrumentów zawartych w aranżacji. Zmieniły się też moje upodobania, słucham chyba dojrzalej i bardziej przestrzennie, w końcu sama dorastam. W ciągu 30 miesięcy pracuję nad kilkudziesięcioma utworami, zamykam je, umiejscawiam na płycie najlepsze i idę dalej. Jakiś odcinek, jakiś emocjonalny fragment życia zostaje zamknięty i tworzy się nowe. Gdy będę robić płytę życia, zbiorę najlepsze według mnie utwory z moich 20 płyt, które powstaną i zaaranżuję je na orkiestrę symfoniczną. Tak! To jest pomysł :) Nie mniej płytą życia może okazać się następny krążek lub jeszcze następny. Opinii publicznej nigdy nie rozumiałam, wiec wszystko może się zdarzyć, trzeba tylko robić swoje :) A wracając jeszcze do pytania. Gdybym usłyszała swój pierwszy singiel w radio, nigdy nie kupiłabym płyty. Gdybym jednak posłuchała inne utwory, obok singla, na pewno polubiłabym dziewczynę :).

Co Cię inspiruje do pisania tekstów?

– Ona, one, oni, a głównie on. Ludzie, ich uczucia, postępowania, przeżycia. Emocje. W życiu nie opiszę piękna Barcelony, czy Paryża... Nie potrafię.

Jakie były najdziwniejsze miejsca, w których powstawały Twoje piosenki?

– Zdecydowanie pływalnia. Zdarzyło mi się to w tym roku. A że nie miałam gdzie zapisać, to z każdym przepłyniętym metrem rymowałam sobie tekst, tak przez kilkadziesiąt minut. Dojechałam do domu, umiejscowiłam w muzyce i w rezultacie wszystko zmieniłam :) W wodzie wydawało mi się, że tempo utworu jest szybsze, przez co tekst miał za mało sylab w porównaniu z wymyśloną wcześniej frazą :) Oprócz tego samochód, toaleta, łóżko. Najgorsze są te, które przychodzą we śnie, bo nigdy nie udaje mi się ich odtworzyć.

Masz swój muzyczny autorytet?

– Na to pytanie odpowiadałam już milion razy, ale z czasem dochodzą coraz nowsze pozycje. Żyjemy w dobie Internetu i coraz więcej można usłyszeć bez medialnych manipulacji. Jestem wierna muzyce Arethy Franklin, Michaelowi Jacksonowi, S. Wonderowi, kocham energię U2, Freak Kitchen, Pink, Stevego Lukhatera, bądź Wai'a. Dzis fascynują mnie również brzmienia Will'a I Am'a, Emelie Sande, Sade, jak i Brodki. Zespół Lemon, czy Poluzjanci także są bliscy mojemu sercu. Cenię Beyonce za wszechstronność i wielki talent, a Vule za muzykalność. Kocham Ledisi, gdyż na niej się wychowywałam i radio Chilli Zet.

Z jakim artystą (artystami) chciałabyś jeszcze wspólnie zaśpiewać na scenie?

– Miałam już jeden duet z Piotrkiem Cugowskim, ale chętnie to powtórzę. Igor z zespołu Lemon jest również ciekawym artystą, kuszącym. Nie zdradzę jednak tajemnicy, która rozwieje się jeszcze w tym roku, kiedy ukaże się moja trzecia solowa płyta... :)

Co uważasz za swoje największe jak dotąd osiągnięcie muzyczne?

– Czym bym była, gdyby nikt nie chciał mnie słuchać? Moim największym sukcesem jest szacunek ludzi, którzy mnie słuchają i z którymi współpracuję. Co dzień dochodzi kilka osób, mimo że wydawane „po cichu” płyty, bo reklamy nie atakują przechodniów o ich premierach, sprzedają się w takim samym kilkunastotysięcznym nakładzie. Dla mnie oznacza to, że moi odbiorcy mi ufają, a przede wszystkim chcą słuchać. To mój największy sukces. Jeśli chodzi o nagrody? Miło jest być nagrodzonym, zapisuję sobie w sercu takie zdarzenia, a same statuetki przydają się. Zarabiają na siebie i dzieci, dla których wystawiane są na aukcji charytatywnej. Zabieg prosty, a zyski ogromne :)

Gdzie szczególnie lubisz występować?

– Każdy koncert kosztuje mnie tyle samo przygotowań i wkładu energii. Kameralne koncerty są miłe, bo czuje się przyjacielską atmosferę. Ja czuję się komfortowo i mogę gadać jeszcze większe bzdury niż zwykle :) Duże natomiast dają upust naszej energii i brzmieniu. Jedynym minusem są ludzie przypadkowi, którzy podczas przeżuwania kiełbaski nie rozumieją muzyki, której nie znają z radia i rzeczywiście czasem tacy ignoranci wręcz przeszkadzają. Plusy takich koncertów plenerowych są zdecydowanie większe. Mogę wyładować się i pohałasować do woli, a zawsze znajdą się takie osoby, które mówią „nie sądziłem, że koncert Kasi Wilk może być tak dobry”.



Co myślisz o dzisiejszym polskim rynku muzycznym? Czy według Ciebie zmiany, jakie w nim zachodzą, idą w dobrym kierunku? Co byś pochwaliła, a co cię drażni w polskim „szołbiznesie”?

– Polski showbiznes przestaje już kontrolować sytuację. Internet stał się potęgą takich rozmiarów, że wielkie wytwórnie do dziś nie potrafią pobierać choćby „haraczu” od portalu za słuchalność na You Tube. Coraz mniej znaczą koneksje wytwórnia-radio, coraz więcej telewizja- prasa, ale to mnie na szczęście nie dotyczy. Dziś radia słuchają nieliczni. Ci, którzy mają ukształtowany gust szukają stacji radiowej pod siebie, a takich w Internecie nie brakuje (np. „spotify”). Ludzie nie muszą poddawać się już temu, co proponuje wszechwiedzący dyrektor muzyczny dużej stacji radiowej. Ten dopuszcza do transmitowania tylko te utwory, które przechodzą tajemnicze „badania”, polegające na kilkusekundowym odtworzeniu utworu potencjalnemu słuchaczowi. Nie daj boże taki fragment padnie na solówkę, bądź wstęp. Wtedy badania wykażą wysoki procent „niepodobania się utworu”, ale to też inna historia. Jak widać, można by o tym rozprawiać. Chcę przez to powiedzieć, że w radio puszcza się muzykę, która się podoba ludziom, ta natomiast, zazwyczaj nie jest górnolotna i która w swoim efekcie otępia gust słuchacza, i tu kółko się zamyka. Z katastrofalnym skutkiem dla społeczeństwa i artystów. Drażni mnie, że nie mamy związków zawodowych, drażni mnie, że „wolny zawód” – i to tyczy się również malarzy, tancerzy, muzyków – to nie zawód dla naszego kraju. Drażnią mnie porosyjskie upodobania społeczeństwa do przytupajek.

Co dla swoich fanów szykujesz w tym roku?

– Płytę trzecią, piękną. Bogatą w smyki, naturalne brzmienia i niespokojne bity. Gdzie rozprawiać będę o tułaczce, samotności i o czym milczę.

Jak najchętniej spędzasz wolny czas?

– Odkąd zrezygnowałam z posiadania telewizora, zatraciłam się w czytaniu. Przez ostatnie pół roku przeczytałam więcej niż w całej swojej edukacji i naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, jak kojące może być życie bez telewizji. Każdą wolną chwilę wykorzystuję na przeczytanie paru zdań. Ostatnio próbowałam nawet na bieżni - niemożliwe... Oprócz tego kocham sport w terenie i laby ze znajomymi. Uwielbiam włóczyć się po nocach i oglądać dobre filmy. Ostatnio obejrzane: „Dobre wychowanie” oraz „Goodbye Lenin”. Polecam. Do największych przyjemności należy jednak czas spędzony z dziećmi moich przyjaciół. Bardzo się wtedy relaksuję, resetuję swój umysł i nie myślę o problemach. To tak jakbym uczestniczyła w dobrej komedii.

Jaką kuchnię najbardziej lubisz? Czy sama lubisz gotować?

– Bardzo lubię gotować. Mam jednak pewne ograniczenia, które zawężają składniki, z którymi mogę poszaleć w kuchni. Gluten, skrobia, laktoza, cukier i z rozsądku konserwanty idą w odstawkę. Zostają mi produkty naturalne. Owoce, orzechy, warzywa świeże i gotowane oraz chude mięsa, ryby. Na szczęście z przypraw los mnie nie odarł, wiec wykorzystując wszelkie dary natury, udaje mi się stworzyć niepowtarzalne dania, mając do wykorzystania tylko te produkty. Jakkolwiek ta kuchnia będzie się nazywała, na pewno będzie oryginalna :) Polecam blog Iwony Zasuwy http://smakoterapia.blogspot.com, której czary ze zdrowej żywności mogą być inspiracją dla najbardziej wybrednego smakosza.

Zaplanowałaś już tegoroczny urlop?

– Studio, studio, studio. Jeśli przy okazji jakiegoś koncertu okaże się, że okolica jest przepiękna, a w Polsce takich miejsc nie brakuje, to pewnie kilka dni tu, kilka tam :)

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. Tako Photography

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka