poniedziałek, 29 października 2018 20:01, aktualizacja 6 lat temu

Kazimierz Kyrcz Jr.: „Rana na ciele się zagoi, ta w duszy niekoniecznie”

Autor Anna Piątkowska-Borek
Kazimierz Kyrcz Jr.: „Rana na ciele się zagoi, ta w duszy niekoniecznie”

Nie planował kontynuacji. Powieść „Dziewczyny, które miał na myśli” miała być zamkniętą całością. Tymczasem dziś kończy drugą część… Dlaczego Kazimierz Kyrcz Jr. zdecydował się napisać ciąg dalszy? Co tym razem jest tematem? I gdzie rozgrywa się akcja powieści? O tym wszystkim w wywiadzie dla Głos24.

Może zacznijmy od „Dziewczyn...”. Jakie opinie zebrał Pan od swoich czytelników?

Kazimierz Kyrcz Jr.:

– Miałem szczęście rozmawiać z czytelnikami przy okazji wieczorów autorskich, z wieloma również korespondowałem mailowo. I – co mnie oczywiście cieszy – prawie zawsze spotkałem się z bardzo pozytywnymi opiami.

O co najczęściej pytali czytelnicy podczas spotkań?

– Zabawne, bo zwykle pytali, kiedy napiszę ciąg dalszy. To było dla mnie dość dziwne doświadczenie, ponieważ pisząc „Dziewczyny, które miał na myśli”, nie myślałem o kontynuacji. Chciałem napisać zamkniętą historię, taki jednorazowy strzał.

Czyli druga powieść powstała na życzenie czytelników?

– Po części tak. „Chłopcy, których kochano za mocno” (tak brzmi tytuł drugiej odsłony serii) napisałem zarówno na życzenie czytelników, jak i... moich bohaterów.

To znaczy?

– Po prostu w pewnym momencie te postaci, które wymyślałem, stały mi się tak bliskie, tak znajome, że nie mogłem się z nimi rozstać. Czułem, że chcą, bym nadal o nich pisał, by przybliżyć czytelnikom ich dalsze losy.

Czy czytelnicy podsunęli jakieś wątki do drugiej części?

– Tak, zdarzało się, że po rozmowie z kimś, w mojej głowie pojawiało się pytanie: „A może by tak pociągnąć historię w tę stronę?” Zdarzało się też, że podczas wywiadów któryś z dziennikarzy podsuwał mi jakąś historię, która mnie później inspirowała. W „Chłopcach, których kochano za mocno” pojawia się między innymi wątek dziennikarki... Przyznam się bez bicia, że – oględnie mówiąc – nie jest postacią pozytywną.

Ma to może związek z Pana prawdziwymi przeżyciami? Złymi relacjami z dziennikarzami?

– Nie, osobiście nie mam złych doświadczeń z dziennikarzami. W przeważającej większości kontakty z dziennikarzami dawały mi mnóstwo pozytywnej energii. Oczywiście, jak w każdym zawodzie czy grupie społecznej zdarzają się „czarne owce”, ale taki już urok rzeczywistości.

Kiedy ostatecznie wykrystalizowała się wizja nowej powieści?

– Dosyć szybko. W zasadzie w kilka miesięcy po opublikowaniu „Dziewczyn...” miałem z grubsza wymyśloną fabułę „Chłopców...”. Później pozostawało pisanie, pisanie, dogrywanie szczegółów, trochę jeżdżenia w różne miejsca, sprawdzanie scenerii... Mrówcza praca, w której na szczęście pomagało mi wiele życzliwych osób.

A może Pan zdradzić, kim są główni bohaterowie powieści?

– Hmm, pierwsza część kończy się w dramatycznych okolicznościach, więc wolałbym za dużo nie zdradzić, żeby nie popsuć czytelnikom przyjemności z lektury. W „Chłopcach...” pojawią się zarówno bohaterowie z „Dziewczyn...”, przynajmniej ci, którzy przeżyli, sporo nowych, ale także tacy, których czytelnicy raczej nie będą się spodziewali.

Pewnym novum „Chłopców...” będzie to, że w większym stopniu zajmę się relacjami niektórych postaci z ich rodzicami i konsekwencjami tego, gdy te relacje są zaburzone.

A gdzie rozgrywa się akcja powieści?

– W „Chłopcach...” policjanci, których poznaliśmy w poprzedniej powieści, są znacznie bardziej mobilni. Sytuacja ich do tego zmusza... Tak zresztą wygląda też prawdziwa praca policyjna – jeśli prowadzi się poważne śledztwo, to często trzeba jeździć po terenie całego kraju. Podobnie jak poprzednio, większość akcji umiejscowiłem w Krakowie, ale policjanci i inni bohaterowie „Chłopców...” trafiają także do Krzeszowic, Tenczynka, Olkusza czy Nowego Sącza.

Czy tym razem będzie dużo krwi?

– Przyznam się, że nie przepadam za zbyt brutalnymi scenami, zarówno jako czytelnik, jak i autor. Ale niekiedy są one niezbędne. Podobnie jest w „Chłopcach...” – momentami będzie krwawo, jednak znacznie częściej na kartach tej powieści pojawi się przemoc psychiczna.

Ta niejednokrotnie wydaje się być gorsza… Może Pan to potwierdzić, na podstawie swoich zawodowych doświadczeń?

– Tak. Przy okazji nasuwa mi się taka anegdotka z moich doświadczeń jako kuratora społecznego. Jedna z moich podopiecznych po raz enty uciekła z lekcji, no i została wylegitymowana przez policjantów. Koniec końców rodzice musieli ją odebrać z komisariatu. Później, w ramach kary, matka „suszyła głowę” tej dziewczynie tak długo, że wreszcie ta sama stwierdziła z płaczem, że wolałaby „dostać manto”, ale żeby wreszcie matka przestała jej wypominać te nieszczęsne wagary.

Ogólnie z przemocą psychiczną jest tak, że często pozostawia w człowieku głębsze i trwalsze rany, niż ta fizyczna. Rana na ciele się zagoi, ta w duszy niekoniecznie.

Ładnie powiedziane. To jest motto książki?

– To jedna z myśli przewodnich. Dzieciństwo nie zawsze jest szczęśliwe, traumy z tamtego okresu pozostają w nas na resztę życia. Żeby się ich pozbyć, niektórzy są gotowi na wiele. Niestety, czasami nie da się tego już odkręcić i człowiek skrzywiony psychicznie w dzieciństwie, odreagowuje później na niewinnych.

Wracając do myśli przewodnich, to Karolina Stasiak, która pomagała mi w redagowaniu „Chłopców, których kochano za mocno”, przyznała, że ta powieść nasunęła jej niezbyt optymistyczną refleksję, że pomimo starań i walki ze złem, to zło ciągle odrasta. Utnie się Hydrze jedną głowę, a zaraz gdzie indziej pojawia się druga.

Ale to chyba nie oznacza, że trzeba się poddawać?

– Oczywiście, że nie. Skapitulować w obliczu zła to najgorsze, co można by zrobić... Choć akurat policjantom z „Chłopców…” zdarza się przeżywać chwile zniechęcenia... Myślę, że pokazanie blasków i cieni tego zawodu będzie ciekawe, tak dla policjantów, jak i osób, które znają go wyłącznie z opowieści znajomych czy mediów.

Skoro wspomniał Pan o policjantach – jak reagują Pana koledzy na to, w jaki sposób przedstawia Pan Waszą pracę?

– Mam to szczęście, że sporo moich znajomych z firmy lubi czytać kryminały i thrillery, tak więc często dzielą się ze mną swoimi wrażeniami z lektury... Akurat w ich przypadku te wrażenia były jednoznacznie pozytywne. Wiele koleżanek i kolegów kibicuje mi, zachęcając do tego, żebym zwiększył tempo pisania.

Zdarza się też, że ktoś podchodzi i mówi, że opisałem coś dokładnie tak, jak wygląda w rzeczywistości. Oczywiście to nie jest tak do końca prawda, bo – dla potrzeb fabuły – pewne kwestie muszę kondensować, przejaskrawiać, żeby było ciekawiej.

To zrozumiałe :) Czy cała powieść jest już gotowa?

– Zostało trochę poprawek redakcyjnych, które zajmą mi pewnie jeszcze z miesiąc... Sporo już tych poprawek wprowadziłem, bo tym razem „ubrałem” w redakcję poszczególnych fragmentów powieści kilkanaście osób. Pozazdrościłem twórcom z Zachodu, gdzie przy jednej powieści pracuje niekiedy cały sztab ludzi.

A jest już projekt okładki?

– Nie, choć mam dość wyraźną wizję tego, co chciałbym, żeby się na niej znalazło. Jest dość odważna obyczajowo, więc zobaczymy, czy wydawca ją zaaprobuje.

Trzymam zatem kciuki i z niecierpliwością czekam na premierę „Chłopców, których kochano za mocno”.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. Urząd Fotografii

Czytaj także: Kazimierz Kyrcz Jr.: "W literaturze nie ma nic gorszego niż granie na jednej nucie"

POLECAMY: Za drzwiami chłodni...

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka