poniedziałek, 25 stycznia 2016 22:55, aktualizacja 6 lat temu

KROKE: "Eksperyment jest tym, co lubimy najbardziej"

Autor Anna Piątkowska-Borek
KROKE: "Eksperyment jest tym, co lubimy najbardziej"

Poszukujący, eksperymentujący i zagłębiający się w coraz to nowe rejony muzyki – tak w skrócie można opisać muzyków zespołu KROKE. Tomasz Kukurba, Jerzy Bawoł i Tomasz Lato od kilkunastu już lat swoimi kompozycjami i aranżacjami oczarowują publiczność na całym świecie. Ich twórczością zachwycił się m.in. Steven Spielberg, który zaprosił zespół do Jerozolimy do udziału w uroczystości Survivors Reunion, czy Peter Gabriel, dzięki któremu muzycy mieli okazję wystąpić na Festiwalu WOMAD. Mimo, że początkowo kojarzeni byli głównie z muzyka klezmerską, inspiracje czerpią z różnych kultur, z muzyki etnicznej całego świata, a nawet z jazzu.

O muzycznych eksperymentach i o tym, czy istnieje „klucz” do rozszyfrowania ich improwizacji mówi Jerzy Bawoł, akordeonista zespołu KROKE.

4 maja 2016 zagracie w Krakowie z Tomaszem Stańko, światowej sławy muzykiem jazzowym.

– Tak. Nasza współpraca już trwa od jakiegoś czasu, spotykamy się na scenie w miarę regularnie, przeważnie dwa razy do roku. Za każdym razem z innym pomysłem. Kontynuacją tej przyjaźni jest właśnie koncert w Krakowie.

Wasza muzyka jest jak podróż w różne zakątki świata. Który z tych regionów jest dla Was najbardziej intrygujący?

– Ten nowy, jeszcze nieodkryty.

Myślę jednak, że cały czas jesteśmy mocno zakorzenieni w Europie (głównie w Bałkanach, Hiszpanii, ale też i na północy – w Skandynawii), w krajach Bliskiego Wschodu, Ameryki Południowej, jak i odległych Chinach. To wszystko dla nas jest wciąż interesujące. Muzyka jest dla nas kompletnie nieodkrytą jeszcze dziedziną i prawdopodobnie braknie nam czasu na jej całkowite poznanie.

Od samego początku w Waszej muzyce pojawia się improwizacja, niektórzy nawet twierdzą, że jest ona Waszą wizytówką. Macie swój własny „klucz” do tej trudnej, a jednocześnie fascynującej sztuki?

– Nie, nie mamy, ale być może inni go mają (śmiech). Może to śmieszne, ale coś w tym jest. Ostatnio byliśmy w Szanghaju, gdzie dużo młodsi od nas koledzy, muzycy z Nowego Jorku, powiedzieli nam, że studiowali nasze improwizacje na uniwersytecie, rozebrali je na czynniki pierwsze. Być może oni więcej wiedzą o tym, co my robimy, co gramy? :)

Musi to być zatem spore zaskoczenie, gdy ktoś przychodzi i mówi, że coś w Waszej muzyce rozszyfrował.

– Nie ukrywam, to jest zaskoczenie, ponieważ my żadnego „klucza” nie mamy, nie stworzyliśmy go. Nigdy też profesjonalnie nie studiowaliśmy improwizacji, nie studiowaliśmy jazzu. Jesteśmy klasycznie wykształconymi muzykami. Improwizacji uczyliśmy się ze słuchu i w toku własnych doświadczeń.

Oczywiście, ponieważ tyle lat już improwizujemy, mamy pewne kanony, które siłą rzeczy powielamy. Myślę, że muzykolodzy, czy inni muzycy, którzy zajmują się badaniem muzyki, mogą odnaleźć „klucz” do naszych improwizacji. Podejrzewam, że coś takiego, jak „schemat KROKE” istnieje, z tym że my go celowo nie stworzyliśmy. Nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym, jak ten schemat ma wyglądać, jak ma być skonstruowany. My po prostu gramy.

Wasze utwory rzadko opatrywane są tekstami. Warstwa słowna nie jest dla Was ważna?

– Jest istotna, ale być może jeszcze do niej nie dorośliśmy (śmiech). Na pewno dorośli do niej nasi koledzy i koleżanki, m.in. Ania Maria Jopek, Natasha Atlas, dziewczyny z zespołu Tindra, Urna Chahar-Tugchi, czy pani Edyta Geppert. To są osoby, które zajmują się słowem i na nim się znają. My nie znamy się w ogóle na słowie, za to znamy się na muzyce i na tym się koncentrujemy.

Ciągle eksperymentujecie, szukacie czegoś nowego, kolejnych wyzwań artystycznych. Czy to między innymi także dlatego, że nie chcecie zostać zaszufladkowani?

– Dla nas szufladkowanie muzyki, mówienie, że coś przynależy do tego, a nie innego gatunku, jest czymś sztucznym. Pomijając muzyków, którzy sami chcą być w ten sposób klasyfikowani, deklarują, że grają konkretny gatunek i tylko z nim chcą być kojarzeni, to uważam, że dla reszty szufladkowanie jest krzywdzące. My osobiście nie chcemy być szufladkowani.

Jeśli natomiast chodzi o eksperymenty, to są one „wisienką na torcie”, czymś, o co nam tak naprawdę chodzi. Eksperyment jest tym, co najbardziej lubimy. Wchodząc do studia, chcemy odnajdywać swoje własne brzmienia, konstruujemy je i budujemy tak, by były atrakcyjne dla nas i po prostu – nasze.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. Jacek Dyląg / Agencja Artystyczna 4music

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka