Elżbieta Dzikowska o swojej pasji podróżniczej.
Najpiękniejsze miejsce, które Pani odwiedziła, to...
– Zawsze Bieszczady. Dla mnie to najpiękniejsze miejsce nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Spędzam tam zawsze Boże Narodzenia, Sylwestra, niegdyś Wielkanoc, ale staram się tam być też jesienią, kiedy złocą się jawory, gdy płoną czerwienią buki. Bieszczady to cudowne połoniny, przepiękne cerkiewki i kościółki, piękne polichromie.
W której miejscowości w Bieszczadach bywa Pani najczęściej?
– W Ustrzykach Górnych, stolicy Bieszczad. Jestem obywatelem honorowym Ustrzyk Górnych - moja wieś liczy zaledwie 100 mieszkańców, razem z pracownikami Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Czuję się bardzo wyróżniona i cieszę się z tego tytułu.
Jeżdżę w Bieszczady przez Sanok i zostałam również obywatelem honorowym tej miejscowości. Ponieważ zawsze ją promuję, jej mieszkańcy przyjęli mnie za swoją :)
W ostatnim czasie promuje Pani szczególnie ciekawe miejsca w Polsce. A czy często wyjeżdża Pani jeszcze na zagraniczne wyprawy?
– Ciągle jeszcze podróżuję po świecie. W tym roku byłam po raz drugi w Etiopii i po raz dwunasty w Peru. Niedawno wróciłam z Wenecji. Nie tak dawno ukazały się moje relacje ze świata – „Tam, gdzie byłam”, a także album „Biżuteria świata”, przedstawiający historie ozdób i biżuterii, traktowanej nie tylko jako dekoracja, ale też jako amulet.
Teraz jednak, od kilkunastu lat przede wszystkim jeżdżę po Polsce i poznaję to, co jest znane, i to, co jest mniej znane. Staram się to wszystko opisywać, ponieważ mamy naprawdę piękny kraj. Ostatnio wydałam książki: „Polska znana i mniej znana” i „Moje Ponidzie”. Wielu Polaków nie wie nawet, gdzie znajduje się Ponidzie, a to jest cudowne miejsce! Okolice Buska-Zdroju, Pińczowa, Jędrzejowa, Nowy Korczyna - trzeba koniecznie poznać te miejsca i ich historie.
Kiedy rozpoczęła się ta pasja podróżnicza?
– Kiedy się rozpoczęła? Jeszcze Pani na świecie nie było. Po raz pierwszy pojechałam w świat w 1957 roku, po czwartym roku nauki języka chińskiego. Studiowałam sinologię i zostałam wysłana na dwa miesiące do Chin. Podróż trwała wówczas dwa dni, trzeba było nocować w Nowosybirsku. Niestety bardzo źle ją zniosłam i powiedziałam, że już nigdy nie wsiądę do samolotu. Ale się nie udało... :) To była moja pierwsza podróż po świecie.
Potem, jak zaczęłam pracować w redakcji „Kontynenty”, pierwszą podróż zawodową odbyłam do Meksyku statkiem o romantycznej nazwie „Transportowiec”. Trzy tygodnie na statku i 180 dolarów w kieszeni na trzy miesiące! Ale udało się. Zobaczyłam i opisałam wszystko, co chciałam.
Tych podróży zapewne już Pani nie liczy...
– Nie. Nie liczę ani podróży, ani przebytych kilometrów. To nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest poznanie i staram się nim dzielić z innymi.
Poznawanie nowych miejsc i ludzi, fotografowanie, opisywanie - wszystko to składa się w jedną całość i stanowi jedność. Książki by nie powstały, gdyby nie podróże, gdyby nie rozmowy i niezliczona ilość zdjęć. Wszystko tworzy całość.
Jak znosi Pani trudy podróży?
– Zawsze mówię, że dwóch rzeczy się boję – turbulencji i chamstwa. Turbulencje podczas podróży bardzo mi przeszkadzają, ale na szczęście nie zdarzają zawsze.
Łatwo przystosowuję się do każdej sytuacji. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale wszystko można przetrwać. Oczywiście, jak każdy, wolę, żeby było lepiej, niemniej żadne trudy i przeciwności mnie nie zniechęcają.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek