W rejonie Chrzanowa i Jaworzna charakterystycznym sposobem walki partyzanckiej z okupantem była tzw. bitwa o szyny. Działały tu aktywnie oddziały partyzanckie Gwardii Ludowej i Armii Ludowej, wyspecjalizowane głównie w dywersji kolejowej. Partyzanci wysadzali tory, wykolejali pociągi z transportami wojskowymi wroga itd.
Mało kto wie, że właśnie taką akcję dywersyjną oddziały partyzanckie przeprowadziły na Osiedlu Kąty. Dla naszych ojców i dziadków mogło się to skończyć tragicznie.
Przez Osiedle Kąty w Chrzanowie przebiegał strategiczny dla Niemców szlak kolejowy w stronę Śląska. I on stał się celem partyzantów.
W 1944 roku, w okolicy dzisiejszych działek rekreacyjnych (Kąty II) partyzanci przeprowadzili akcję sabotażową, rozkręcając tory i doprowadzając do wykolejenia się pociągu towarowego. Tak wspominają to naoczni świadkowie, którzy wówczas byli jeszcze dziećmi:
[…] Wieść o wykolejeniu pociągu szybko rozeszła się po Osiedlu. Byliśmy dziećmi i jak to dzieci, szybko pobiegliśmy na miejsce zdarzenia. Z szyn wkoleił się tylko parowóz, w wagonach był piasek, deski i materiały budowlane. Staliśmy z boku, gdy przyjechali Niemcy i zastanawiali się, co robić. Skręcili tory, przyjechał ciężki sprzęt, który wstawił parowóz z powrotem na szyny. Nieświadomi tego, co będzie działo się dalej, obserwowaliśmy, jak pociąg rusza i odjeżdża.
W tym czasie przyjechała ciężarówka, na której siedziała dość spora grupa żołnierzy niemieckich. Widzieliśmy ich agresywne zachowanie. Padł rozkaz: Kąty mają być zdziesiątkowane [...].
„Dziesiątkowanie”, które oficjalnie nazywa się „decymacją”, było karą, powszechnie stosowaną przez nazistów - był to środek represji odwetowej wobec ludności cywilnej terenów okupowanych podczas II wojny światowej. Polegała ona na zabiciu (rozstrzelaniu) co dziesiątego mieszkańca np. danego osiedla - w tym konkretnym przypadku chodziło o rozstrzelanie co dziesiątego mieszkańca Kątów.
Trudno dzisiaj oceniać tę sytuację. Naoczni świadkowie byli wówczas dziećmi i z pewnością inaczej to odbierali niż dorośli. Był to koszmar wojny, tragedia ludności.
Na szczęście nie doszło do zdziesiątkowania mieszkańców Osiedla Kąty. Wstawił się za nimi leśniczy Kątów, pan Ślęczek, który po negocjacjach z Niemcami i poręczeniu „swoją głową”, przekonał okupanta, że mieszkańcy nie mieli nic wspólnego z wykolejeniem pociągu.
Postać leśniczego Ślęczka jest bardzo ciekawa. Niestety, nie mogę zdobyć żadnej jego fotografii, nie wiem też, jak miał na imię, nie udało mi się też zdobyć informacji o jego rodzinie. Z opowiadań mieszkańców wynika tylko tyle, że był Ślązakiem, więc musiał współpracować z Niemcami, niemniej mimo wszystko był postacią pozytywną. Znał język polski.
Na Osiedlu Kąty były i są duże obszary leśne. W czasie okupacji nikomu nie wolno było wchodzić do lasu. Leśniczy wiedział o takim zakazie i musiał go egzekwować, lecz znał też mieszkańców i wiedział, że w domach panuje bieda. W różny sposób, omijając ten zakaz, pozwalał mieszkańcom Kątów wchodzić do lasu. Takim przykładem może być zbiór jagód. Nakazał zbiór jagód, które oficjalnie miały być mu przekazane, ale jeżeli ktoś nazbierał dwa litry, oddawał mu tylko jeden, a drugi mógł zabrać do domu. Dawał też specjalne kartki na zbieranie chrustu lub szyszek.
Leśniczy Ślęczek znał mieszkańców i wiedział, w których rodzinach są osoby starsze i kalekie. Ostrzegał tych ludzi przed rewizjami, pomagał im ukrywać się, ponieważ groziła im wywózka do obozu w Oświęcimiu. Taką kryjówką były rowy na tzw. „Piaskach” (okolice dzisiejszych ogródków rekreacyjnych). Ludzie ukrywali się tam przez kilka dni, a czasami nawet przez kilka miesięcy – od wiosny do jesieni.
Po wyzwoleniu komuniści, którzy byli również na Kątach, potraktowali leśniczego Ślęczka jak przestępcę, wroga. Kazali mu zostawić wszystko, co posiadał. Dali mu wóz z koniem, worek ziemniaków, kilka osobistych rzeczy i kazali natychmiast opuścić nasze okolice. Nie docenili tego, co zrobił.
To, jak komuniści potraktowali leśniczego, podzieliło mieszkańców Kątów. Niestety, ponieważ nie mam więcej żadnych informacji na ten temat, trudno mi ocenić takie zachowanie. Niemniej cała przytoczona historia była warta, aby ją opisać i utrwalić. Być może za kilka lat nikt by o tym już nie opowiedział, a ja bym jej nie opisał.
Ostatnia informacja, jaką uzyskałem w sprawie leśniczego Ślęczka, jest taka, że po wojnie jego rodzina, mieszkająca na Śląsku, przyjeżdżała na Kąty.
Roman Madejski