Bracia kapucyni goszczą w swoich klasztorach w Krakowie i Olszanicy uchodźców z Ukrainy. Wśród przybyłych są nie tylko osoby starsze i matki z dziećmi, ale także studenci z Demokratycznej Republiki Konga. O tym, jak to się stało, że trafili do Polski oraz w jaki sposób krakowscy zakonnicy niosą pomoc potrzebującym zza wschodniej granicy, których przyjmują pod swój dach, opowiada nam gwardian klasztoru i rektor kościoła Tomasz Łakomczyk.
W klasztorach braci kapucynów w Krakowie i Olszanicy schronienie znaleźli uciekający przed wojną Ukraińcy. Kapucyni goszczą nie tylko matki z dziećmi i osoby starsze, ale także studentów z Demokratycznej Republiki Konga. O niesionej przez braci pomocy rozmawiamy z gwardianem klasztoru i rektorem kościoła Tomaszem Łakomczykiem.
Ojcze, ilu uchodźców z Ukrainy gościcie w swoim klasztorze?
– W bliskiej odległości mamy dwa klasztory - jeden w Olszanicy (przed Balicami) i drugi w Krakowie. Różnica jest taka, że tamten klasztor zgłosiliśmy do Caritasu, oferując że mamy 42 miejsca, które chcemy udostępnić tym, którzy będą potrzebować pomocy i, co ciekawe, tamtejszy klasztor zajmują uchodźcy z Kongo. To troszkę ad vocem do pani Ochojskiej i rzekomego rasizmu Polaków. W tamtym klasztorze mamy (tak w wahaniach, bo oczywiście te liczby się zmieniają praktycznie z dnia na dzień) między 20 a 30 studentów, którzy wyjechali z Ukrainy, a głównie pochodzą z Kongo. W Polsce najpierw zajęło się nimi pewne małżeństwo, a potem przejęli ich nasi bracia i teraz mieszkają u nas. To jest dosyć stała liczba osób, które korzystają ze wsparcia. Wiadomo, że ci ludzie czasami się wymieniają, ale przychodzą nowi, więc to miejsce jest dla nich zarezerwowane. Niektórzy z nich powiązali się z Ukrainkami, stąd też są tam i dzieci, i żony, i teściowe.
A jak wygląda sytuacja w krakowskim klasztorze?
– Jeśli chodzi o nasz klasztor w centrum Krakowa, to, ponieważ mamy domy w Ukrainie, zawarliśmy taką umowę z naszymi braćmi, że w sytuacji zagrożenia wysyłają nam w ciemno swoje rodziny i parafian. W klasztorze nie mamy dużo osób, obecnie gościmy sześcioro Ukraińców, bo pobyt jest chwilowy. Żeby pomóc uchodźcom wystarczy jeden telefon. Bracia mają pewność, że tutaj jest przygotowane miejsce i od razu przysyłają do nas potrzebujące rodziny. One przyjeżdżają, mogą chwilę odsapnąć i szukamy im miejsca w głąb Polski. Kraków jest trochę jak taka baza, ale baza stuprocentowa! Oni nawet się nie zastanawiają, czy jest u nas wolne miejsce, bo wiedzą, że takie się znajdzie. Jedyne, co mówią, to "nasi parafianie jadą". Dajemy obiecane miejsce, a potem, zgodnie z umową, szukamy dla nich czegoś innego. Czasem to trwa, sytuacji nie można przewidzieć, np. brat mówi, że rodzina już wyjeżdża, a uchodźcy pojawiają się dopiero za trzy dni, ale wiedzą, że miejsce będzie na nich u nas czekać.
Czyli w Krakowie jest spora rotacja?
– Tak, ostatnio były u nas 2 mamy z czwórką dzieci, ale tylko przez jeden dzień. Szybko udało się nam załatwić dla nich inne miejsce i jeszcze tego samego dnia wyjechały.
A wracając do studentów, którzy mieszkają w Olszanicy?
– To są studenci z Konga, którzy byli na wymianie w Ukrainie i uciekli. Po prostu tam studiowali i tam zastała ich wojna. Młodzi ludzie przeszli przez granicę, bo nie są obywatelami Ukrainy, więc ich wypuścili (młodych Ukraińców nie puszczają, ponieważ są w wieku poborowym), a oni przyszli do nas. Na pewno wielu sercom Polaków łatwiej jest zrozumieć sytuację mamy z dzieckiem, bo bardziej się kojarzy z uchodźcami niż młody, dwudziestosześcio- dwudziestosiedmioletni student z Afryki.
Czy studenci będą wracać do swoich domów w Kongo?
– Z tego, co wiem, oni woleliby dokończyć studia i teraz pojawia się pytanie, na ile sytuacja w Ukrainie sprawi, że będą mogli wrócić. Na razie się na to nie zanosi, więc będą mediacje, czy uda im się dokończyć naukę w Polsce. Myślą też ewentualnie nad Francją i Belgią, bo to jest obszar francuskojęzyczny.
Jaki jest stan uchodźców, którzy do was docierają? Mam tutaj na myśli głównie ich psychikę. Czy są to osoby mocno straumatyzowane, czy też można z nimi bez przeszkód rozmawiać?
– Bardzo różnie, ale w większości bym powiedział, że jest z nimi kontakt i można rozmawiać. To są parafianie z naszych ukraińskich klasztorów, więc trochę są do nas przyzwyczajeni. Jednak nie czarujmy się, mieszkamy w klasztorze, więc, jak ktoś tak od razu z wojny wejdzie w klasztor, to może przeżyć szok, ale oni są do kapucynów przyzwyczajeni. A z traumą bywa różnie. Gościliśmy u nas na przykład trzy kobiety. Trzy pokolenia z jednej rodziny: babcię z córką oraz wnuczką. One wszystkie zostawiły swoich mężów w Ukrainie. Mimo tego, że ich mężczyźni zostali na wojnie, to bardzo dobrze się z nimi rozmawiało. One to przeżywały, ale mówiły o tym, i był z nimi kontakt. Z kolei gościliśmy też małżeństwo z dzieckiem i, pomimo że oni byli w komplecie jako rodzina, to byli bardzo, bardzo tym wszystkim podłamani. Różnie bywa, ale w większości nasze doświadczenie jest takie, że na szczęście te osoby nie są aż tak straumatyzowane, iż nie mają siły funkcjonować. Ci, którzy są przy nas, mają, jako osoby wierzące, trochę duchowego wsparcia. Wracając do tego małżeństwa, to po godzinie z nimi zupełnie inaczej zacząłem oglądać wiadomości.
Czy czegoś braciom potrzeba?
– Póki co, nie. Na razie dajemy radę własnym sumptem. Zresztą pojawiają się propozycje wsparcia od różnych osób, część mieszkań, które otrzymujemy, to są oferty z miasta. Właśnie przed chwilą zadzwonił jeden pan, oferując, że może pomóc, jeśli chodzi o utrzymanie uchodźców. Takich sytuacji mamy sporo, na przykład ktoś dzwoni i mówi, że może utrzymać jakąś rodzinę, że chce dać jej dom. Pierwsze małżeństwo, które gościliśmy, przerzuciliśmy właśnie tu w Krakowie. Pewna pani sama zaoferowała mieszkanie, więc faktycznie ta pomoc jest, dlatego mówimy, że niczego nie brakuje. Wiadomo, że to dopiero trzeci tydzień. Dopiero albo aż trzeci, ale też widać, że idzie do nas druga fala uchodźców. Fala zdecydowanie biedniejsza i zdecydowanie bardziej doświadczona przez wojnę. Sporo z tych, którzy do tej pory wyjechali i trafili do nas, to osoby sytuowane, a druga fala, która idzie, to są ci, którzy stracili domy, ale też i niewiele mieli. Mieli tak, żeby przeżyć.
Ile osób maksymalnie mogłoby trafić do klasztoru?
– Tutaj mamy do 20 miejsc, tak, żeby zatrzymującym się u dać pewną wygodę i godność, bo to też jest ważne. Byłem na dworcu, teraz pięciu naszych braci pojechało na granicę pomagać, więc faktycznie mamy w pamięci różne obrazki. Wiadomo, że pierwsza noc w jakimś lepszym miejscu, to może być po prostu łóżko stojące przy następnym łóżku, ale jak się ma dzieci, bo mamy tu też malutkie dzieci, to faktycznie już jest ciężko wytrzymać takie warunki. Dlatego też nie przyjmujemy na razie na siłę wszystkich. Gościmy tych, którzy do nas trafiają i robimy wszystko, żeby ci ludzie mogli złapać oddech, żeby mieli pokój, dostęp do łazienki (przynajmniej jednej na pięć czy sześć osób, a nie na 30). Póki oczywiście można utrzymać taki stan, bo później może być tak, że zdecydowanie ważniejsze będzie, żeby mieli jakikolwiek kąt.
Oczywiście, że tak. Czyli możemy się spodziewać tego, że kolejna fala migracji będzie już dużo bardziej dramatyczna?
– Tak to wygląda. Czytałem ostatnio bardzo fajny wywiad, w którym profesor, oceniając aktualną sytuację, porusza kilka istotnych kwestii: pierwsza rzecz to maraton, a nie sprint (do pomocy trzeba się przygotować), druga rzecz jest taka, że ludzie dali państwu taki tydzień buforowy, żeby mogło się ono zorganizować. To są ciężary, których nie jest w stanie unieść ani przeciętny człowiek, ani nawet my jako zakon. To zadanie dla państwa albo dla całej Unii Europejskiej.
W jakim wieku są osoby, które do braci trafiają?
– W krakowskim klasztorze mamy obecnie starszego pana (po sześćdziesiątce), dzieci i kobiety, czyli matki w średnim wieku i babcie.
Prowadzicie jeszcze jakieś inicjatywy, bo wspomniał ojciec o tych braciach, którzy pojechali na granicę?
– Pięciu braci z naszego klasztoru pojechało na granicę na taką turę pięciodniową. W sobotę wrócą i pojadą tam następni.
Czyli to taka rotacyjna pomoc na granicy?
– Tak. Wysłaliśmy też braci do klasztoru w Użhorodzie (to jest część Ukrainy zwana Zakarpacie, czyli za górami, jak się patrzy na mapę Ukrainy, to widać bliżej Słowacji taki cypelek, tam mamy klasztor i przez Słowację można do niego dojechać z żywnością). Wyruszyły od nas dwa busy z żywnością. Po dotarciu do klasztoru, kolejni bracia przerzucają ją dalej w Ukrainę. Dojazd od strony Słowacji jest bezpieczniejszy i szybszy. Ciekawą inicjatywą młodzieży franciszkańskiej była też wysyłka do Lwowa apteczek pierwszej pomocy. Nie można przecież ich kupić w potrzebnych ilościach, więc młodzież organizowała wszystko, co potrzebne, pojedynczo. Stworzyliśmy tu prawdziwą manufakturę! Montowaliśmy apteczki, a następnie wysyłaliśmy je do Lwowa, żeby mogły iść na front.
Chciałby ojciec o coś zaapelować?
– Nie, apeli jest tak dużo, że nikt nie uniesie kolejnych, a każdy wie, co robi i robi to dobrze.
Fot.: bracia kapucyni