Jego telefony o podłożonych bombach sparaliżowały Kraków. Przez kilka tygodni pochodzący z Trzebini terrorysta trzymał w ręku miejskie władze i upokarzał organy ścigania. Wpadł przypadkowo na drugim końcu Polski podczas wyrabiania dowodu osobistego. 28 lat temu Sylwester A., ukrywający się pod bajkowym pseudonimem Gumiś, rozpętał w mieście psychozę.
W 1994 roku 1 września również przypadał na czwartek. Wtedy około godziny 10:50 do „Gazety Krakowskiej” zadzwonił mężczyzna. W rozmowie z dyżurującym pracownikiem na wstępie zaznaczył, że odtąd będzie kontaktował się wyłącznie z redakcją periodyku a potem… Poinformował o ładunku wybuchowym umieszczonym w czerwono-fioletowej torbie na dworcu PKS i rozłączył się. Wiadomość o bombie zostaje natychmiast przekazana policji, ta ewakuuje dworzec. Niestety donos o ładunku jest prawdziwy. Substancją wybuchową okazuje się amonit, który wykorzystywany jest do prac w kamieniołomach przy rozsadzaniu skał. Z budowy bomby wyposażonej w elektryczny zapalnik czasowy płynie jeden wniosek – ten, kto ją skonstruował z pewnością nie jest amatorem. W torbie funkcjonariusze znajdują białą, podłużną kopertę. Jest w niej list z żądaniem 500 tys. marek niemieckich, które mają zostać przekazane terroryście w ciągu 48 godzin. W przeciwnym wypadku zdetonuje on trzy ładunki w różnym punktach miasta. Pod żądaniami okupu widnieje podpis: „Gumisie”, sugerująca, że za podłożenie bomby odpowiada nie jeden a cała grupa zamachowców. Liczba mnoga użyta w liście z perspektywy czasu okazała się tylko zabiegiem mającym zmylić organy śledcze, ale do 6 września policjanci musieli brać pod uwagę dodatkowe scenariusze, które dodatkowo komplikowały i tak już trudną sprawę.
Nazajutrz zamachowiec ponownie dzwoni do redakcji „Gazety Krakowskiej”, zarzucając jej dziennikarzom, że napisali nieprawdę o podłożonym ładunku: – Bzdury wypisujecie o tej bombie. Nieprawdą jest, że została rozbrojona w ostatniej chwili - nie mogła wybuchnąć, bo kabel zasilania od zapalnika był odłączony. Martwi mnie niezdecydowanie notabli miasta. Prawdopodobnie niedługo przekonają się, że ja nie żartuję. Gumiś podczas rozmowy przekazuje też adres pod jakim na zakopiańskich Krupówkach ma zostać pozostawione auto z okupem. Mimo spełnienia jego żądania, zamachowca nie udaje się złapać. Potem przyzna, że wiedział, że ,,połowa Krupówek to byli policjanci w cywilu".
Tymczasem na nogi zostali postawieni wszyscy funkcjonariusze sił porządkowych. Część z nich zaangażowanych jest w poszukiwanie terrorystów, podczas, gdy inni zabezpieczają kluczowe punkty w mieście i ochraniają zabytki. Wyścig z czasem się rozpoczął a sytuacji organów śledczych nie polepsza fakt, że skokowo przybywa telefonicznych alarmujących o możliwości podłożenia bomby.
Śledztwo w sprawie „Gumisiów”, prowadziła wówczas prokurator Krystyna Kaleta-Wyroba. W rozmowie z „Gazetą Krakowską” przyznała, że sprawa terrorystów była bardzo tajemnicza: – Na początku nie wiedzieliśmy z kim i z czym mamy do czynienia. Było bardzo dużo niewiadomych: jaki ładunek był podłożony, kto go podłożył. Pamiętajmy, że w tamtych czasach nie mieliśmy prawie żadnego doświadczenia w dziedzinie terroryzmu. To była największa sprawa, jaką pamiętam. Na początku zaangażowanych było w nią kilku prokuratorów.
7 września "Gazeta Krakowska" pisała o pięciu takich zdarzeniach: "Wczoraj w Krakowie pojawiły się kolejne telefoniczne alarmy o podłożeniu bomby. Zaczęło się od jednej ze szkół podstawowych w Krowodrzy, później przyszła kolej na liceum ogólnokształcące, szkołę zawodową, Pocztę Główną i Biuro Zarządu Dzielnicy XII. Na szczęście wszystkie alarmy były fałszywe". Trzy dni wcześniej, w niedzielę, wpłynęło zgłoszenie o bombie na dworcu PKP oraz pod pomnikiem na placu Matejki. Oba na szczęście także okazały się fałszywe. Ówczesny minister sprawiedliwości wyznaczył nagrodę za schwytanie Gumisia: 100 milionów złotych (przed denominacją).
Geniusz zła czy głupi złodziejaszek?
Atmosfera wśród mieszkańców Krakowa staje się nerwowa. Przerażenie miesza się z niedowierzaniem, ponieważ do tej pory psychopatów terroryzujących miasta bombami, Polacy mogli oglądać co najwyżej w kinach czy na taśmach kaset VHS z hollywoodzkimi produkcjami. Miasto aż huczy od spekulacji i plotek. Z podejrzliwością traktowane są także pozostawione bez opieki pakunki czy bagaże. Napięcie, mimo pozornie normalnego życia mieszkańców miasta, bez wątpienia daje się wyczuć. Zwłaszcza, że stolica małopolski przypomina oblężoną twierdzę – patrole policji, co rusz przejazdy samochodów służb na sygnale…
Mimo, że 6 września ówczesny rzecznik prasowy krakowskiej policji, nadkomisarz Józef Gawlik, przekazał informację, że śledczy zdołali zidentyfikować mężczyznę stojącego za „Gumisiami”, saga z jego pochwyceniem nie zakończyła się. Terrorystą okazał się Sylwester A. z Trzebini. Urodzony w 1944 r., rodem pochodził z Zakopanego. Ukończył technikum budowlane. Warto wspomnieć, że co do portretu psychologicznego zamachowca, śledczy mieli sprzeczne opinie. Funkcjonariusze ze Śląska uważali go za mało inteligentnego, prymitywnego i małomiasteczkowego złodzieja. Z kolei ci z Krakowa twierdzili, że ma bardzo wysokie IQ, zna się na materiałach wybuchowych, jest uzdolniony muzycznie i gra na instrumentach – fortepianie i klarnecie.
Rację mieli jedni i drudzy, ponieważ zamachowiec rzeczywiście w przeszłości parał się rabunkami (za kratki pierwszy raz trafił pod koniec lat 70., powodem były kradzieże z włamaniem). Nie był jednak głupi i znał się na budowie bomb, ponieważ podczas służby wojskowej w latach 60. został wybrany do spadochroniarzy, do „dywersji”. W tym kierunku przeszedł szkolenie w ZSRR, w Riazaniu, podczas którego nauczył się konstruowania ładunków wybuchowych z powszechnie dostępnych produktów, jak na przykład nawozy rolnicze. A jeżeli jeszcze dać wiarom jego opowieściom, że przeszukanie swojego mieszkania w Trzebini obserwował z pobliskiej ławki, to do jego cech charakteru powinniśmy dopisać brawurę i zuchwałość. Choć długość trwania śledztwa zdaje się potwierdzać takie przypuszczenia, to nie ulega wątpliwości, że Sylwestrowi A. na początku sprzyjało szczęście. Niezależnie od tych ocen, trzeba również pamiętać, że polskie służby nie miały wcześniej do czynienia z problemem miejskiego terroryzmu,
13 bomb
Mimo, że śledczy mają ręce pełne roboty, pętla wokół Sylwestra A. zacieśnia się. Jego personalia udało się ustalić dzięki jednemu z policjantów, który wcześniej go przesłuchiwał a który rozpoznał głos zamachowca na nagraniu. Okazuje się przy tym, że wcześniej sporządzony portret pamięciowy kompletnie nie pasuje do jego zdjęcia. Przekazując mediom wizerunek poszukiwanego mężczyzny policja ostrzega, że może być uzbrojony i groźny. To budzi w Gumisiu sprzeciw, któremu daje upust w jednym z późniejszych listów do „Gazety Krawkoskiej”: "NIGDY! Nigdy nie atakuję ludzi! Ładunki są nieuzbrojone!”.
Tego samego dnia, w którym podano personalia Gumisia, do redakcji przychodzi następny list od zamachowca. Zawiera informację o podłożonych przez niego 13 bombach. Trzy z nich miały się znajdować w kościołach: Mariackim, oo. Dominikanów i św. Floriana. W liście skarży się, że za duże pieniądze przeznacza się na remonty krakowskich świątyń, podczas, gdy on nie ma środków na leki. Całość, jak relacjonuje „Gazeta Krakowska” kończy słowami: "Niech żyje karnawał w Krakowie! Ja wiem, na co przeznaczyć te pieniądze".
Niedługo potem, w Trzebini ma miejsce próba pochwycenia zamachowca. Gumiś ma jednak szczęście – wsiada do innego pociągu, niż ten przeszukiwany przez policjantów a całej akcji przygląda się z przejścia nad torami.
Ukochane miasto
Sylwester A. zostaje zatrzymany w koszalińskim urzędzie, podczas wyrabiania dowodu osobistego. Mimo zapuszczonych wąsów i brody, zostaje zidentyfikowany przez obsługującą go urzędniczkę. Na północy Polski pojawia się uciekając przed śledczymi. Już wcześniej zrozumiał, że jego szantaż się nie udał, że pieniędzy nie dostanie. Jak sam przyznał „Gazecie Krakowskiej”, po publikacji jego zdjęcia w mediach zaczął się bać – rozpoznania na ulicy i tego, że policja zastrzeli go podczas obławy.
Sprawa podkładania bomb przez Sylwestra A. skończyła się w 1996 roku. Za ten czyn sąd skazał Gumisia na 5,5 roku więzienia. Wyrok przesiedział w Strzelcach Opolskich. Tam nauczył się gotować i został kucharzem. Wyszedł w 2002 r. Po odsiadce zaczął udzielać wywiadów. W rozmowach swoje terrorystyczne działanie uzasadniał brakiem pieniędzy. Ale przyznał też, że podkładał bomby z chęci zrobienia psikusa. Kraków wybrał nieprzypadkowo, było to jego ukochane miasto.
W zapomnieniu
Na wolności nie potrafił się odnaleźć. Jego kolejne lata znaczą coraz to nowe konflikty z prawem. W 2012 r. został zatrzymany pod zarzutem kierowania gangiem. Jego członkowie zajmowali się kradzieżą luksusowych aut w szwajcarskich i niemieckich salonach. Przez trzy lata działalności przestępcy mieli ukraść 70 aut na ponad dwa miliony euro. Ponieważ Gumiś przyznał się do stawianych mu zarzutów i zeznawał przeciwko swoim 17 wspólnikom został potraktowany ulgowo. Nie trafił wprawdzie do aresztu, ale zajęto jego konto bankowe i oddano pod nadzór policji. Toczyło się przeciw niemu postepowanie. Został bez środków do życia a zaczęła się zima.
Niedługo później został zatrzymany za włamanie do piekarni. Na policjantów czekał jedząc bułki. Wszedł na drogę przestępstwa, by przetrwać zimę. Został skazany na rok więźnia. Gdy wyszedł z aresztu dobiegał końca proces w sprawie gangu którym kierował. Sylwester A. już wtedy nie domagał na zdrowi, był po udarze mózgu, jakiego doznał w Szwajcarii podczas działalności grupy przestępczej. Nie zgodził się na badania mające przed sądem potwierdzić te informacje. Został skazany na 3 lata więzienia za kierowanie gangiem złodziei samochodów. Napisał prośbę o ułaskawienie do prezydenta RP, ale nie doczekał się odpowiedzi.
W maju 2019 r. na procesie odwoławczym jednego z paserów współpracujących z gangiem Gumisia, zostało ujawnione, że jego przywódca, Sylwester A. nie żyje. Zmarł w 2018 roku w więzieniu w Nowym Sączu. W zapomnieniu.