poniedziałek, 21 października 2024 16:00, aktualizacja 7 godzin temu

Singiel z Krakowa: „One nie są jak moja mama. Tego im brakuje!”

Autor Mirosław Haładyj
Singiel z Krakowa: „One nie są jak moja mama. Tego im brakuje!”

– W Krakowie zamieszkałem na pierwszym roku studiów. Rodzice wynajęli mi pokój blisko uczelni i od tej pory moim jedynym prawdziwym obowiązkiem była nauka. Ja jednak od początku marzyłem o czymś więcej – mówi w rozmowie z Głosem24 26-letni Michał, który opowiedział o swoich miłosnych perypetiach.

Do Krakowa przyjechał 7 lat temu. Gdy dostał się na wymarzony kierunek na jednej z krakowskich uczelni, poczuł, jakby Pana Boga złapał za nogi. – Pochodzę z małej miejscowości, a w domu było nas siedmioro – ja, czworo rodzeństwa i oczywiście rodzice – mówi w rozmowie z Głosem24 26-letni Michał, dodając: – W Krakowie zamieszkałem na pierwszym roku studiów. Rodzice wynajęli mi pokój blisko uczelni i od tej pory moim jedynym prawdziwym obowiązkiem była nauka. Ja jednak od początku marzyłem o czymś więcej.

Jak sam wspomina, nauka przychodziła mu z łatwością. – Od małego lubiłem książki, nie miałem więc problemów z nauką. Zajmowała mi ona stosunkowo niewiele czasu, bo od początku byłem uczony przez rodziców systematyczności.

“Porozrzucane skarpetki by nie przeszły”

Życie w rodzinie wielodzietnej nauczyło Michała również pracy i odpowiedzialności. – Koledzy, przychodząc do mnie, zawsze zwracali uwagę na nienaganny porządek. Mówili, że mam nieźle poukładane w głowie, ale to dzięki mamie, która wpoiła mnie i mojemu rodzeństwu potrzebę dbania o swoje sprawy. Porozrzucane skarpetki w rodzinnym domu by nie przeszły – śmieje się 26-latek. Michał, jak sam przyznaje, po przyjeździe na studia poczuł się trochę samotny. – W moim otoczeniu byli niemal sami mężczyźni, a mnie marzyła się dziewczyna.

Czar prysł po trzech miesiącach

O ile na pierwszym roku żył tym marzeniem, o tyle na drugim postanowił poszukać partnerki. Jak sam mówi, najlepiej takiej na całe życie. – Na moim kierunku było trochę dziewczyn, ale w oko wpadła mi Paulina, która studiowała architekturę.

Jak sam zaznacza, zamiłowaniem do estetyki przypominała mu trochę jego mamę. – Kiedy chodziliśmy po mieście zachwycała się detalami, a ja zachwycałem się nią – wspomina Michał. – Kiedy zaprosiła mnie do siebie na kolację, byłem mocno podekscytowany. Cieszyłem się, że jestem dla niej ważny, że lepiej się poznamy. Tak się złożyło, że wcześniej do niej nie wchodziłem. Albo czekałem pod kamienicą, gdzie mieszkała, albo spotykaliśmy się na mieście, by pójść na spacer, do kina czy kawiarni. Zresztą do siebie też nie zamierzałem jej zapraszać. Nie chciałem, żeby ktoś pomyślał sobie coś głupiego. Paulina, jak przystało na artystkę, ubierała się z bardzo dużym wyczuciem smaku. W tym przypominała mi mamę. Zawsze dbała, by ubrania i dodatki ze sobą grały, miała nienaganną fryzurę i piękny makijaż – wspomina Michał i dodaje: – Tego dnia jednak przyjęła mnie w dresach – jak to powiedziała "o domowemu". Żeby nie było, nie mam nic przeciwko dresom. Sam cenię sobie wygodę. Nie to jednak przykuło moją uwagę. Kiedy usiadłem przy stole w kuchni, po prostu oniemiałem. W domu było... Po prostu jak... Jak w chlewie. W zlewie piętrzyły się brudne naczynia, przypalone gary stały na podłodze, a piekarnik chyba jeszcze nigdy nie widział ścierki… Paulina w takich warunkach przygotowywała dla nas… sałatkę. To było dla mnie niehigieniczne, no po prostu ohydne. Patrząc na Paulinę, ktoś mógłby pomyśleć, że to współlokatorka zostawiła niezły syf, jednak moja była dziewczyna mieszkała sama. Nie rozumiem, jak można doprowadzić do takiego stanu mieszkanie kupione przez rodziców. Oczywiście brud nie ograniczał się do kuchni. W łazience wszędzie były porozwalane kosmetyki, a kafelki i pralka wymazane czymś kolorowym. Wszędzie były jej włosy. Dosłownie wszędzie. Pod prysznicem wisiały zwinięte w mały pukiel, ale wystawały też ze zlewu, a nawet z… sedesu. Wśród kłębiącego się na podłodze kurzu leżały waciki kosmetyczne, a stan szczotki do toalety po prostu przemilczę.

Nasz rozmówca nie ukrywa, że do dziś jest w szoku, że jedna kobieta potrafi wygenerować tyle bałaganu, a co więcej, nie umie go na bieżąco posprzątać. – Nie miałem żadnych zobowiązań wobec Pauli, a jestem pewny, że ciężko byłoby jej się zmienić. Nie wyobrażam sobie, żeby potrafiła sprzątać dom dla rodziny, skoro nie umiała zadbać o porządek po sobie samej. Nie wyobrażam sobie, by moje dzieci dorastały w takich warunkach. Rzuciłem nawet żartem, że tornado przeszło przez mieszkanie, ale chyba nie zrozumiała albo uważała, że wszystko jest w porządku. Rozstanie z nią nie przyszło mi ciężko. W pewnym sensie brzydziłem się jej i już nie zadzwoniłem, ona zadzwoniła tylko raz i chyba tak bardzo jej na mnie nie zależało, bo odpuściła. Później widzieliśmy się przelotem, ale chyba oboje woleliśmy się nie przyznawać do naszej znajomości.

Na trzecim roku Michał poznał Sylwię. Studentka drugiego roku pedagogiki wydawała mu się wymarzoną partnerką. – Lubiła dzieci. Podobnie jak ja miała czworo rodzeństwa i też pochodziła z małej miejscowości, tyle że spod Łodzi. Mieliśmy więc sporo wspólnych tematów – wspomina Michał.

Sylwia mieszkała z koleżanką i dwoma kolegami w wynajmowanym mieszkaniu w Nowej Hucie. – Żeby do niej dojechać, musiałem liczyć godzinę na sam dojazd. Najczęściej chodziliśmy nad Zalew Nowohucki. Czasami na lody lub na pizzę. Sylwia nie pilnowała diety jak Paulina – wspomina Michał.

Któregoś dnia chciał zrobić jej niespodziankę i, nie mówiąc, że wraca do Krakowa wcześniej, pojechał do niej bez zapowiedzi z bukietem kwiatów z ogrodu swojej mamy. – To miała być niespodzianka, drzwi do klatki akurat otworzył jeden z sąsiadów, a te do mieszkania nie były zamknięte. Na całe szczęście - dodaje Michał. Wiedział, że Sylwia powinna być w domu, bo pod blokiem stał jej czerwony rower z charakterystycznym koszykiem z białymi tasiemkami i kolorowymi kulkami na szprychach. -Śmiała się, że są dokładnie takie, jak w jej pierwszym rowerze - wyjaśnia nasz rozmówca. Michał uważa, że los nad nim czuwał, bo gdyby nie odwiedził tego dnia Sylwii, być może nie zorientowałby się tak szybko, co się dzieje. - Gdy nacisnąłem klamkę, usłyszałem męski śmiech dobiegający z pokoju mojej dziewczyny. Po cichu podszedłem pod drzwi i wszedłem. Nie byłem gotowy na to, co zobaczyłem. Sylwia i Adrian leżeli bez ubrań na jej łóżku przykryci kocem z kotami, który dostała ode mnie z okazji 6 miesięcy znajomości – wspomina Michał.

Mimo upływu czasu wciąż ma żal do Sylwii: – Naprawdę myślałem o niej poważnie. Byliśmy razem 10 miesięcy. Nie przypuszczałem, że jest aż tak nieuczciwa.

Patrząc na wszystko z perspektywy czasu Michał podkreśla jednak, że przede wszystkim cieszy się, że sprawy nie zaszły za daleko – nie chciałby takiej matki dla swoich dzieci. – Nie chciałby również takiej kobiety przedstawiać swoim rodzicom, którzy wpoili mu konkretne zasady. Zapytany o to, czy wie, co się dzieje u jego byłej, odpowiada: – Pracuje w jednym z krakowskich przedszkoli. Spotyka się z jakimś mężczyzną, ale na pewno nie jest to Adrian. Być może i Adriana zdradziła dla niego – rzuca z nutą rozgoryczenia.

Chciał, by miała podobne wartości

Na czwartym roku Michał zaczął spotykać się z Anką. – Poznałem ją na duszpasterstwie. Po nieudanym związku z Sylwią i długiej rozmowie z rodzicami doszedłem do wniosku, że muszę szukać kogoś przede wszystkim o podobnych wartościach. Anka była wesoła, mądra i dobra. Miło spędzaliśmy razem czas. Spotykaliśmy się dokładnie cztery miesiące – wspomina Michał.

Wówczas, jak podkreśla, nic nie zwiastowało końca ich relacji. – W marcu zaprosiła mnie na wesele do swojej kuzynki – Agaty czy Agnieszki, już nie pamiętam. Panna młoda była w zaawansowanej ciąży i chyba to mnie uratowało… Anka na co dzień stroniła od alkoholu, ale na weselu uległa wujkowi oraz kuzynom i wypiła kilka kieliszków, a tak konkretnie o jeden przysłowiowy za dużo – wspomina Michał.

Rozmowa zeszła na temat panny młodej i ciąży. Zapytany przez jej kuzyna o zdanie powiedział, że dla niego to za wcześnie, ale ogólnie marzy mu się duża rodzina. –Anka wiedziała, że mam czworo rodzeństwa. Ona była jedynaczką. Zaczęła mnie wyśmiewać, kpić z nieznającej się na antykoncepcji mojej mamy, z poglądów moich rodziców, z "kościółkowego" kalendarzyka. Myślałem, że, jeśli jest z praktykującej rodziny, inaczej podchodzi do wielodzietności. Zakładałem też, że skoro jest dorosła, potrafi odróżnić kalendarzyk od innych metod naturalnego planowania rodziny. W moim domu nie było przypadków. Wszystkie dzieci były planowane i wyczekiwane przez rodziców – tłumaczy Michał.

Pod wpływem trunku Anka zmieniła się nie do poznania. Zaczęła krzyczeć na Michała, że nie zaciągnie jej do łóżka, bo ona nie chce mieć dzieci. Że jest świadomą kobietą, a nie jakąś zahukaną wieśniaczką. – W sumie wyszła z niej cała prawda – podsumowuje Michał. – Następnego dnia żartowała, że nasze wesele powinno być bezalkoholowe i że zamierza trwać w krucjacie… Mnie do śmiechu nie było. Powiedziałem, żeby znalazła kogoś, kto ma podobne plany i spojrzenie na przyszłość, co ona – mówi.

„Trafił swój na swego”?

Na ostatnim roku studiów Michał poznał… Michalinę. – Była piękna i mądra. A ze względu na nasze imiona znajomi śmiali się, że trafił swój na swego. Michał przyznaje, że zawróciła mu w głowie jak żadna. – Dla niej zapuściłem brodę i zapisałem się na kurs, żeby wyrobić prawo jazdy kategorii A. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Zwłaszcza gdy w kwietniu musiała na miesiąc wyjechać. Mówiła, że przyjeżdża do niej dawno niewidziany kuzyn ze Stanów i na jego prośbę robią sobie objazdówkę. Ja musiałem zostać w Krakowie, bo przez naszą relację trochę zawaliłem terminy, a bardzo zależało mi na obronie jeszcze w czerwcu. Cholernie tęskniłem. Wieczorem pisałem jej wiadomości przed snem, a, gdy tylko się budziłem, sprawdzałem, czy odpisała. Wizyta jej kuzyna uświadomiła mi, że dla niej byłem gotowy wyjechać na drugi koniec świata – mimo że nigdy nie rozważałem opuszczenia Polski. Michalina była niewierząca, ale ja głęboko wierzyłem, że uda mi się zachęcić ją do chodzenia do kościoła. Od czegoś przecież warto zacząć – wspomina.

Dokładnie tydzień przed obroną Michalina napisała Michałowi wiadomość: „Będę nieaktywna. Wyjeżdżam. Ucz się. Wszystko ci wyjaśnię, Misiu”. Wyjaśniła. Dzień przed obroną Michał odebrał połączenie z nieznanego numeru. – To była ona. Poinformowała mnie, że jest w Chicago. Spodziewa się dziecka, więc zostaje z jego ojcem. Podziękowała mi za przyjaźń i życzyła powodzenia na obronie. Jak to Michalina – stuprocentowo pozytywne podejście do życia i skupienie na sobie. Nawet w takiej chwili. Myślę, że odnalazła się w Stanach – mówi nie kryjąc przygnębienia.

Okazało się, że Chris, który w kwietniu przyleciał do Polski, to nie krewny Michaliny, a jej dawny znajomy. – Miesiąc starczył, by zaszła z nim w ciążę – mówi rozgoryczony Michał i dodaje: – My nigdy nie poszliśmy do łóżka. Nie jest tak, że tego nie chciałem, ale planowałem zrobić to "po Bożemu", po ślubie. Tymczasem Chris zjawił się jak złodziej i zabrał mi wszystko, co miałem. Miśka okazała się pustą lalką, szukającą przepustki do lepszego życia.

"Nie warto wchodzić w relacje z byle kim"

Nie wie, co słychać u jego byłej. Zablokował jej profil w mediach społecznościowych i, jak sam mówi, żyje mu się lepiej. Zapytany o obronę, powiedział: – Była noc. Wyszedłem z domu. W monopolowym po drugiej stronie ulicy kupiłem wódkę i wróciłem do domu. Rano obudziła mnie mama. Rodzice obiecali, że przyjadą na obronę i na całe szczęście to zrobili. Mama wysłała mnie pod prysznic, tatę do sklepu i w dwie godziny byłem na chodzie. Ze złamanym sercem i pękającą głową stanąłem przed komisją. Zdałem na 4. Wiem, że mój promotor był niepocieszony. Już kilka razy mówił mi, że coś złego się ze mną dzieje, a ja po prostu traciłem głowę dla mojej byłej. Po obronie rodzice zabrali mnie na obiad. Wszystko im powiedziałem. Mama płakała razem ze mną.

Po tym rozstaniu Michał pojechał na miesiąc do domu. Tyle czasu potrzebował, żeby dojść do siebie. Później wrócił do Krakowa i od razu znalazł świetnie płatną pracę. Dziś jest sam. Wciąż szuka partnerki, ale coraz trudniej mu zaufać i coraz trudniej mu znaleźć kogoś, kto sprostałby jego wymaganiom. Na pytanie, jaka powinna być jego przyszła żona, odpowiada: – Nie zmieniłem wymagań. Moje doświadczenia pokazują mi, że nie warto wchodzić w relacje z byle kim. Dziewczyny, które poznałem… Jakby to powiedzieć… One nie są jak moja mama. Tego im brakuje! Chciałbym, żeby moja żona była taka, jak ona: mądra, dobra, piękna, empatyczna, wrażliwa, kochająca dzieci (bo marzy mi się wielka rodzina), dbająca o dom, ceniąca piękno, mająca nienaganny gust, a przede wszystkim podobne wartości. Mój tata ma szczęście, zresztą wie o tym. Myślę, że i ja się doczekam swojego, bo wierzę, że i na mnie gdzieś czeka dziewczyna trochę nie z tego świata.

Fot.: unsplash

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka