W czasie, kiedy Podgórze było jeszcze osobnym miastem, ulica Kalwaryjska stanowiła jego najważniejszą arterię. Porównując ją do wtedy jeszcze sąsiedniego Krakowa, można powiedzieć, że pełniła podobną rolę, co ulica Grodzka czy Floriańska. Niestety, los jaki ją spotkał, jest w zestawieniu do tych dwóch ostatnich wręcz tragiczny. Współcześnie ta zabytkowa ulica doczekała się miana jednej z najbrzydszych, jeśli nie najbrzydszej w Krakowie. A teraz umiera.
- Przypominamy artykuł, który pojawił się w Głosie24 w listopadzie 2021 r.
Krakowski Bangladesz lub China Town, księstwo lombardii (od lombardów, nie regionu o tej samej nazwie we Włoszech), królestwo szyldozy… Niechlubnych określeń Kalwaryjska doczekała się wielu. Część z nich wywołuje uśmiech, ale wszystkie podkreślają jedno: jej brzydotę. A raczej brzydotę reklam, afiszy oraz szyldów, którymi była obwieszona w latach 90. I choć wiele z nich przetrwało do dnia dzisiejszego, to jednak w ostatniej dekadzie XX w. było ich znacznie więcej niż obecnie. Szyldy przetrzebił wolny rynek, ten sam, którego piewcami były pstrokate afisze. Zbudowano nowe centra handlowe, zmieniły się zakupowe upodobania Polaków. I nie chodzi tylko o powstałą stosunkowo niedaleko ogromną Galerię Bonarka, którą otwarto w 2009 r., czy szczególnie popularne w epidemii kupowanie potrzebnych rzeczy w przestrzeni wirtualnej. Zdaniem kalwaryjskich przedsiębiorców pierwszym ciosem, jaki został w nich wymierzony było administracyjne ograniczanie ruchu i likwidacja możliwości parkowania przy ulicy lub na chodniku. Zniechęciło to część zarówno starych klientów, jaki i potencjalnie nowych do korzystania z ich usług. – Ograniczenia w ruchu w bardzo dużym stopniu wpłynęły na naszą działalność. Ludzie odzwyczaili się od przyjeżdżania tutaj i robienia zakupów. Był taki okres, że był całkowity zakaz postoju. Potem to wróciło do normy. W tej chwili są miejsca parkingowe, niemniej jednak dziś w pamięci wielu osób zostało, że postój tu jest utrudniony. Jak słyszą „Kalwaryjska”, to wolą zrezygnować, bo nie ma tam, gdzie stanąć. Paru moich klientów dostało mandaty, bo na chwileczkę się zatrzymali, a nie uiścili kwoty za postój. Teraz jeśli przyjeżdżają, to rowerami. Mam specyficzną działalność i klientów mam już coraz mniej – mówi w rozmowie z Głosem24 jeden ze sprzedawców, chcący zachować anonimowość. Na pytanie o to, czy Kalwaryjska umiera, odpowiada zdecydowanie: – Tak. Bez dwóch zdań. Jak pan widzi, obecnie służy ona tylko do przemieszczania się samochodów.
Narracja śmierci
Utarło się mówić o Kalwaryjskiej w samych negatywach, zwłaszcza jeśli idzie o jej estetyczne aspekty. Obecnie, pod koniec roku 2021 powinniśmy porzucić tę narrację i zacząć mówić o tej ulicy w kontekście jej śmierci, która zdaniem tamtejszych przedsiębiorców jest nieunikniona. Mityczne reklamy i afisze znikają, tak jak znikają kolejne sklepy i sklepiki. Legendarna kalwaryjska szyldoza jest dzisiaj mocno przetrzebiona i choć zdarzają się miejsca, gdzie można podziwiać kreatywność polskich businessmanów z początkowych lat ustrojowej transformacji z ubiegłego wieku, to są one raczej wyjątkami niż regułą. Stanowią refleksy przeszłości i mogą dawać mgliste wyobrażenie tego, jak ulica wyglądała w latach swojej najlepszej prosperity. Zresztą z biegiem lat zmianie ulegały też same szyldy i sposób reklamowania, ale nie wszyscy przedsiębiorcy potrafili poczuć wiatr zmian i postawić na bardziej wyważone w formie i treści afisze.
Widmo śmierci unosi się na Kalwaryjskiej od lat, ale teraz stało się jeszcze bardziej wyraźne. Sytuację z pewnością przyśpieszyła epidemia. Lockdowny i przeniesienie się handlu do internetu sprawiły, że drzwi niektórych lokali, po zniesieniu części najbardziej restrykcyjnych obostrzeń już nie otworzyły się dla swoich klientów. Wśród prowadzących swoje interesy na Kalwaryjskiej są tacy, którzy pogodzili się z tym, że prędzej czy później będą musieli wywiesić na drzwiach kartkę z napisem: „Likwidacja”. Są też tacy, którzy nie zamierzają się poddawać. Z pewnością niektórym nie tylko uda się przetrwać, ale i rozwinąć swoją działalność. Nie zmienia to jednak faktu, że handlowo-usługowy charakter ulicy z pewnością ulegnie zmianie. Nasz wcześniejszy anonimowy rozmówca nie ukrywa chęci zakończenia prowadzenia działalności: – Powiem szczerze, że przymierzam się do zamknięcia lokalu w niedalekiej przyszłości, cały czas mam sentyment, bo jestem tu tyle lat, ale myślę, żeby przenieść to w inne miejsce, nawet do domu i stamtąd prowadzić handel w internecie oraz rozwozić towar.
Problem z tożsamością
Rodząca się powoli pustka obnaża problem nie tylko samej Kalwaryjskiej, ale i całego Podgórza – problem z tożsamością oraz latami zaniedbań w sferze turystyki. Bo brzydota Kalwaryjskiej brzydotą, ale to nie jedyna ulica Starego Podgórza i z pewnością zarówno zagraniczni, jaki i krajowi goście mieliby co zwiedzać. Jeśli nie liczyć odwiedzin w Fabryce Schindlera, to masowych wycieczek, na wzór tych przechadzających się po Starym Mieście, Kazimierzu czy Nowej Hucie, raczej tu nie zobaczymy. Podobnie jak na Podgórskim Rynku nie uświadczymy dorożek czy melexów, które na placu pod Sukiennicami stały się stałym elementem krajobrazu. Dlaczego dawne Królewskie Wolne Miasto Podgórze, a obecnie XIII dzielnica Krakowa, nie potrafi pokazać swojego unikalnego charakteru i skusić turystów licznie odwiedzających stolicę Małopolski? Na to pytanie już niebawem będą musieli odpowiedzieć sobie wszyscy ci, którym na sercu leży dobro ich lokalnej społeczności.
Trakt Izdebnicki, Kalwaryjska, Zakopanerstrasse, Pstrowskiego…
W kontekście śmierci Kalwaryjskiej ciężko jest powiedzieć, co jest bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy i trudno wskazać jeden główny czynnik. Jednocześnie, patrząc na problem z perspektywy historycznej, trudno nie odnieść wrażenia, że od czasu, kiedy ,,galicyjska Ameryka”, jak nazywane było Podgórze w czasie swojego najlepszego okresu, stała się częścią Krakowa a Kalwaryjska jedną z wielu jego ulic, coś się skończyło. Niewykluczone, że to tylko złudzenie, spowodowane współczesną percepcją losów tej ulicy. Nie mniej, od czasów przyłączenia Podgórza do grodu Kraka na początku XX w. (1915 r.), jako dzielnica nie rozwijało się ono już tak prężenie, jak za czasów samodzielnego bytowania. Warto wspomnieć choćby o tym, że 1 marca 1900 roku, a więc pięć lat wcześniej niż w Krakowie, w Podgórzu zaczęła funkcjonować elektrownia miejska, dając energię ulicznym latarniom, a następnie na stałe goszcząc w domach mieszkańców. – Ulica Kalwaryjska, nosząca niegdyś nazwę Traktu Izdebnickiego, jest jedną z najstarszych ulic Królewskiego Wolnego Miasta Podgórza, lokowanego w 1784 r. na prawym brzegu Wisły przez cesarza Józefa II Habsburga. Została wytyczona pod koniec lat 80-tych XIX wieku w miejscu dawnego traktu handlowego prowadzącego z Izdebnik i Kalwarii do Wiednia. Wraz z ulicą Limanowskiego była reprezentacyjną, szeroką arterią miasta, często określanego miastem liniowym – mówi Elżbieta Lang, krakowska przewodniczka i pracowniczka podgórskiego oddziału krakowskiego muzeum. Autorka książki „Wokół Rynku Podgórskiego” dodaje: – Jej rozwój przebiegał w dwóch etapach. Początkowo była zabudowywana wzdłuż Krzemionek, a od przełomu XIX i XX stulecia także od strony Wisły, w miejscu dawnych podmokłych terenów.
Lokale położone w pierwszych kamienicach wybudowanych przy Trakcie Izdebnickim, czyli późniejszej Kalwaryjskiej, od początku posiadały charakter handlowo-usługowy. – Jak na główną miejską arterię przystało wznoszono tutaj reprezentacyjne neoklasycystyczne i eklektyczne kamienice, często o ciekawej dekoracji architektoniczno-rzeźbiarskiej. Pełniły one funkcje zarówno mieszkaniowe, jak również handlowo-usługowe. Dolne kondygnacje kamienic oraz ich oficyny wypełniały podgórskie zajazdy, garkuchnie, sklepy, pracownie rzemieślnicze, a także lokalne fabryki. To tutaj pod numerem 23 prowadził znaną w mieście oberżę pochodzący z Moraw Franiciszek Ripper, a w kamienicy pod numerem 6 mieściła się Fabryka guzików i klamer z galalitu Tomaschek et Grüss – tłumaczy krakowska przewodnik. – Przy ulicy Kalwaryjskiej mieściły się także ważne miejskie gmachy. Wśród nich niezachowany budynek Ökonomie Gebaude, mieszczący pierwszy miejski magistrat, szkołę i kaplicę, przekształcony następnie w koszary c. k. kawalerii i artylerii. To również tutaj mieściło się centrum handlowego życia Podgórza, czyli miejska hala targowa wzniesiona przez Miejskiego Architekta Józefa Kryłowskiego w latach 1901-1903. U wylotu ulicy, na granicy dawnego miasta znajdowało się również popularne wśród Podgórzan i Krakowian uzdrowisko Antoniego Matecznego. Nad ulicą natomiast górowała ceglana wieża z zegarem kościoła Matki Boskiej Nieustającej Pomocy autorstwa Jana Sasa Zubrzyckiego – mówi pracowniczka podgórskiego oddziału krakowskiego muzeum.
Dla Kalwaryjskiej początek XX w. i międzywojnie nie były złe, bo naprawdę ciężkie dla niej czasy miały dopiero nadejść. Te najtrudniejsze z pewnością przypadają na PRL i lata 90. To właśnie te dwa okresy w głównej mierze ukształtowały obecny wygląd ulicy. W czasach Polski Ludowej Podgórze dotknął los podobny do Kazimierza – stał się zaniedbaną dzielnicą, a jego odległość od centrum i fakt położenia po drugiej stronie Wisły sprawiły, że stał się praktycznie przedmieściem, o które niespecjalnie dbano, podobnie jak to miało miejsce w przypadku dawnej dzielnicy żydowskiej. Huta i produkowane przez nią zanieczyszczenia przełożyły się na występowanie kwaśnych deszczy, które w okresie późnego PRL-u rujnowały odsłonięte części elewacji krakowskich budynków. Dla zabytkowych dwukondygnacyjnych podgórskich kamienic, delikatnie mówiąc, nie był to najlepszy okres.
Przybrudzone sadzą i nadgryzionze zębem czasu mury rozświetliły szyldy transformacji ustrojowej lat 90-tych, które brutalnie wtargnęły w szarość ulic poprzedniego ustroju. I tu otwierają się karty następnego rozdziału historii Kalwaryjskiej, który wcale nie kończy się na ostatniej dekadzie XX w. – Niestety, ulica Kalwaryjska miała w swojej historii zdecydowanie mniej szczęścia niż sąsiadującą z nią ulica Limanowskiego. Jej zabudowa zmieniała się na przestrzeni lat szczególnie od połowy XX wieku. Z mapy miasta zniknął dawny budynek administracyjny zastąpiony przez halę sportową Korona, a hala targowa została wyburzona w wyniku rozbudowy nowego mostu. Kamienice były regularnie rozbudowywane, przebudowywane, wyburzane i zastępowane nowymi, różnej urody „plombami”. Wiele z nich przez lata czekało i wciąż czeka na generalny remont. Ulica nie straciła swojego pierwotnego charakteru usługowo-handlowego, ale zaroiła się od mało estetycznych witryn i pstrokatych reklam, które wielokrotnie ukrywały interesujące architektoniczne detale i szpecą do dziś dawne reprezentacyjne fasady. Niegdyś nad ich wyglądem czuwało Towarzystwo Upiększania Miasta Podgórza, powołane w 1893 r. z inicjatywy Wojciecha Bednarskiego. Od lat jednak panuje tutaj chaos i nieograniczona "kreatywność" prywatnych właścicieli – mówi nasza przewodniczka i zauważa: – Od lat toczy się także zażarta dyskusja nad ograniczeniem ruchu oraz miejsc parkingowych w tym miejscu i zastąpieniem ruchliwej ulicy traktem przeznaczonym głównie dla pieszych. Jednak wszystkie podejmowane próby rozmów i oddolnych działań kończą się fiaskiem, a mieszkańcy i lokalni przedsiębiorcy nie potrafią znaleźć złotego środka, aby ulica Kalwaryjska nie tracąc swoich użytecznych funkcji odzyskała swoją reprezentacyjną rolę.
Burzliwa historia ulicy znajduje odzwierciedlenie w swoim nazewnictwie. Dzisiejsza Kalwaryjska, choć z przerwami, jest znana pod tą nazwą od 1910 r., kiedy to przemianowano Trakt Izdebnicki, funkcjonujący od 1789 r. Nazwa głównej ulicy Starego Podgórza była zmieniana jeszcze dwa razy. W latach 1940-1945 funkcjonowała ona pod okupacją niemiecką jako Zakopanerstrasse, a w okresie lat 1950-1990 nosiła imię Wincentego Pstrowskiego, górnika i przodownika pracy. Do przedwojennej nazwy wrócono zaraz po wojnie, ale tylko na pięć lat. W 1991 roku ul. Pstrowskiego wróciła do swojej pierwotnej nazwy.
Czytaj także:
Złote (pstrokate) lata 90.
Co ciekawe, mimo swojej brzydoty, Kalwaryjska zawsze tętniła życiem. Jej rola komunikacyjna dla Pogórza i Krakowa była i nadal jest ogromna – to właśnie ona stanowi o jej sile. Miernikiem tego może być fakt, że swoje odziały w czasach świetności przypadającej na lata 90. miało tutaj kilkanaście różnych banków i firm finansowych, z których część nadal tu prosperuje. Ale trudno nie odnieść też wrażenia, że ta siła ma również działanie niszczące, skierowane do wewnątrz i odpowiada za estetyczne przekleństwo Kalwaryjskiej. Pragmatyzm przedsiębiorców z lat 90. i chęć wykorzystania przez nich potencjału ulicy sprawił, że kolejne szyldy i tabliczki zaczęły pojawiać się na niej jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Kantory, sklepy z materiałami budowlanymi i artykułami żelaznymi, lombardy, szmatexy i lumpexy, bary szybkiej obsługi i wiele, wiele innych… Słowem szwarc, mydło i powidło. Tworzyły one swoisty ekosystem, istną miejską dżunglę. Patrząc na stare zdjęcia, trudno nie odnieść wrażenia, że spacer jej chodnikami nie był niczym innym, jak wejściem w inny świat. Świat rodzącego się kapitalizmu, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki, gdzie wszystko można mieć, a jedynym ograniczeniem są pieniądze.
Ten świat dzisiaj już nie istnieje. Ograniczenia w ruchu wprowadzone przez urzędników sprawiły, że obecnie Kalwaryjska jest bardziej ulicą tranzytową niż „przystankową”. Brak miejsc parkingowych daje się mocno we znaki, a kierowcy, jadąc tą trasą, nie mogą pozwolić sobie na dekoncentrację – dzielą jezdnie z tramwajami, a występujące w kilku miejscach zwężenia sprawiają, że chwila nieuwagi może skończyć się nieciekawie.
Krzykliwe reklamy, które były znakiem rozpoznawczym rodzącej się przedsiębiorczości w latach 90., nie są zarezerwowane tylko dla Kalwaryjskiej. Były obecne w całym kraju i niewykluczone, że stanowiły też swoistą odtrutkę na lata szarzyzny PRL-u. Jednak w kategoriach fenomenu można rozpatrywać fakt, że na Kalwaryjskiej szyldoza zdołała utrzymać się tak długo. Pewnym punktem przesilenia było umieszczenie (już po 2010 r.) reklamy szamba, o usunięcie której walkę w 2015 r. wygrali członkowie Stowarzyszenia Podgórze.pl. Odwiedzając to miejsce po latach, nie udało się nam porozmawiać z właścicielem budynku, na którym umieszczono kontrowersyjną reklamę, ponieważ go nie zastaliśmy. Jak udało się nam dowiedzieć z anonimowego źródła, nieobecność wiekowego już przedsiębiorcy to z pewnością „szkoda dla artykułu”, ponieważ, mimo lat, nadal potrafi zżymać się na sprawę konieczności usunięcia baneru.
Stowarzyszenie Podgórze.pl. jest też autorem zainicjowanej w 2014 r. akcji „Ładne Podgórze”, która miała na celu poprawę miejscowej estetyki: – Wtedy próbowaliśmy przekonać właścicieli biznesów z ul. Kalwaryjskiej do wspólnych działań. Odwiedziliśmy każdy sklep z propozycją gratisowego przygotowania nowego szyldu i znacznej obniżki kosztów jego wykonania. Chcieliśmy wydać mapę ze sklepami ulicy, organizować wydarzenia… W naszych zamierzeniach chcieliśmy, żeby Kalwaryjska była atrakcyjną zakupową ulicą – mówi Paweł Kubisztal, Prezes Stowarzyszenia.
Spóźniający się park
Podgórze.pl w tym samym roku (2014) zwróciło się także do władz miasta z wnioskiem o utworzenie parku kulturowego na obszarze Starego Podgórza wraz z przyległymi do niego Krzemionkami. Nie wykluczone, że stosowne uchwały Rada Miasta podejmie w 2023 r. – Niestety wtedy (w 2014 r. – dop. red) marchewka nie okazała się skuteczna. Może więc kij? Dlatego zdecydowanie popieramy pomysł wprowadzenie przepisów parku kulturowego, które zmuszą przedsiębiorców do zadbania o estetykę. Podobnie jak to się stało w obrębie Plant, czy teraz dzieje się w Nowej Hucie – mówi prezes stowarzyszenia. Wcześniej jednak przepisy parku kulturowego zostaną wprowadzone na Kazimierzu. – Szkoda, że Podgórze będzie objęte przepisami parku w dalszej kolejności, mimo że są tak pilnie potrzebne. Bo teraz trochę nam wstyd, że to właśnie zdjęcia z Kalwaryjskiej są dyżurnymi zdjęciami, jak trzeba pokazać brzydotę i nadmiar reklam – mówi Kubisztal i dodaje: – To zdecydowanie nie jest wizytówka Podgórza.
Jedynym pytaniem w obecnej sytuacji jest to, czy te działania i idąca za nimi decyzja władz nie są spóźnione? Obecnie sami przedsiębiorcy przyznają, że wprowadzenie pewnych norm jest potrzebne, ale ustanowienie na terenie Starego Podgórza parku kulturowego jest dla nich zbyt radykalnym rozwiązaniem. Od czasu wysunięcia propozycji do Rady Miasta minęło siedem lat. Do jej realizacji mogą upłynąć kolejne dwa, a przecież w tym czasie zdążyło się bardzo dużo zmienić. Handel zaczyna zamierać. – Dla mnie ta ulica już w tym momencie jest martwa, w porównaniu do tego, co było w latach 90. Nie mam do Kalwaryjskiej sentymentu i nie czuję się z nią emocjonalnie związany. Ani mi się ta ulica nie podoba, ani mi się podoba. Park kulturowy? Dla mnie to zawsze była ulica biznesowa, bo tak to wtedy wyglądało. Nie ma już tych sklepów. Moim zdaniem, to są prawa rynku, bo przecież kto o tym decyduje? Nie ustawy, nie plany zagospodarowania – powiedział w rozmowie z nami pracownik jednego z kalwaryjskich lombardów. Wedle informacji na reklamach, które okleją witrynę komisu, został on założony na początku ostatniej dekady XX w. Chcący zachować anonimowość rozmówca dodaje: – Kalwaryjska zatraca swój handlowy charakter, zresztą jak większość tego typu ulic w Krakowie. Wszystko przenosi się do internetu albo do galerii. Przykładem może być cały Kazimierz – tam ma pan lokale do wynajęcia na knajpy, albo na pokoje na krótkoterminowy wynajem.
Zachodzące zmiany nie oszczędziły nie tylko estetycznych potworków. Na Kalwaryjskiej zamknięto też sklepy, których elewacje i witryny niejednokrotnie stanowiły nieliczny pozytywny element ulicy. Przykładem może być choćby kultowa księgarnia przy ul. Kalwaryjskiej 6, której fasadę rozjaśniał charakterystyczny neon, układający się właśnie w tę nazwę. Po likwidacji w 2019 r. podświetlany napis „Księgarnia” trafił do Muzeum Neonów w Warszawie. Dzięki staraniom i zbiórce pieniędzy zorganizowanej przez Stowarzyszenia Podgórze.pl powrócił on w tym roku do krakowskiej dzielnicy. Zawisł jednak w nowym miejscu – został zamontowany w holu Muzeum Podgórza, a jego uroczyste zapalenie planowane jest na połowę października.
Idzie nowe. Przez kładkę
Kalwaryjska obecnie to amalgamat dziesięcioleci, które spotykają się ze współczesnością. Wszystkie one odcisnęły na niej swoje piętno. Puste kamienice bez właścicieli od czasów wojny, budynki, na których sąsiadują tabliczki z nazewnictwem z czasów PRL-u i późniejszego przemianowania do pierwotnej nazwy… Wreszcie odpowiedzialna za obecną estetykę (a raczej jej brak) pozostałość szyldozy z czasów transformacji ustrojowej. Ale ulica ma też swoje bardziej współczesne oblicze – nowsze i modniejsze – w postaci odnowionych lokali, bądź wybudowanych współcześnie kamienic i biurowców. Nierzadko sąsiadują one z zamkniętymi sklepami i dawnymi lokalami usługowymi, które zbankrutowały, z powodu zmieniającego się rynku, gustów konsumentów oraz epidemii koronawirusa. Trudno nie odnieść wrażenia, że na Kalwaryjskiej czas się zatrzymał, albo raczej, że ostatnie 80 lat na długości 1300 metrów z okładem, bo właśnie tyle mierzy podgórska arteria, kondensuje się tu i przenika.
Kalwaryjska bierze swój początek przy Rynku Podgórskim, gdzie spotkać można nowsze i ładniejsze miejsca oraz lokale. Dzieje się tak nie tylko ze względu na obecność głównego placu dzielnicy i górującej nad nim perły neogotyku, jak określany jest kościół św. Józefa (znajduje się tam też sanktuarium patriarchy). Bardziej estetyczna okolica to przede wszystkim zasługa otwartej w 2010 r. Kładki Ojca Bernatka, która połączyła Kazimierz z Podgórzem, a którą nazwano imieniem o. Laetusa Bernatka, krakowskiego zakonnika. Na przełomie XIX i XX w. doprowadził on do wybudowania budynków szpitala Bonifratrów w Krakowie. Dzięki pieszo-rowerowej przeprawie, miasto zyskało nową atrakcję, a transfer ruchu turystycznego w kierunku Podgórza stał się łatwiejszy i, co za tym idzie, zwiększył się. Kładka szybko stała się ulubionym miejscem zakochanych, którzy, odwiedzając ją, zapoczątkowali nowy zwyczaj – zostawiają na jej drucianych ściankach przypiętą kłódkę z własnym napisem. Stąd, przechadzając się po przeprawie łączącej Podgórze i Kazimierz, można podziwiać wiszące na niej dowody żelaznej miłości – daty, imiona, inicjały, krótkie liryczne wyznania...
U wylotu nowej trasy szybko zaczęły powstawać lokale i punkty gastronomiczne. To ożywienie z pewnością ucieszyło podgórskich przedsiębiorców, w końcu więcej turystów, to więcej zostawionych pieniędzy. Okazuje się, że nie dla wszystkich była to dobra wiadomość. Przykładem może być Bar Mleczny Południowy, który pierwotnie mieścił się w budynku przy Kazimierza Brodzińskiego 2. Po tym, jak ulica stała się (dzięki kładce) łącznikiem między Podgórzem i Kazimierzem, siostry-właścicielki baru, po 36 latach funkcjonowania, zmuszone były opuścić dotychczasowy lokal. Przyczyna? Podwyższenie czynszu do 30 tys. zł miesięcznie. Bar był miejscem kultowym i prowadzonym nie tylko dla zysku. Dzięki dotacjom z miasta, serwowano posiłki w wyjątkowo niskich cenach. Stąd na śniadania, obiady czy podwieczorki przychodzili tam dosłownie wszyscy – seniorzy, młodzież, osoby pracujące, turyści i całe rodziny. – Nie pamiętam okresu, kiedy byłoby tutaj pusto. To miejsce z historią i niepowtarzalnym klimatem, które od zawsze było moim oczkiem w głowie. Przywiązałam się też do stałych gości i zespołu. Teraz czeka nas przeprowadzka. Na pewno kończy się ważny etap w moim życiu – mówiła właścicielka lokalu, pani Jadwiga Moskała w rozmowie z Głosem24 na początku stycznia zeszłego roku, kiedy dowiedziała się o drastycznej podwyżce czynszu. Choć bar przetrwał i przeniósł się dosłownie ulicę dalej (na Celną 4), to jednak nowy lokal jest mniejszy, a stara klientela do nowej lokalizacji ma utrudniony dostęp. – W nowym lokalu warunki są znacznie gorsze niż w tym przy ul. Brodzińskiego. Przede wszystkim jest mniej miejsca. Poza tym, żeby wejść na salę, trzeba pokonać dwa wysokie schody. Osoby niepełnosprawne czy starsze tego nie zrobią. Czekają nas zatem ciężkie początki, jeśli chodzi o organizację – komentowała wówczas właścicielka.
W pomieszczeniach po barze powstała restauracja Prosto z Mostu. Ceny dań w karcie są standardowe, porównywalne do tych w lokalach na Kazimierzu czy w pobliżu Rynku.
Dla alkoholu i dziwek
Zwiększenie ilości turystów u wylotu Kalwaryjskiej w sposób minimalny przełożyło się na ich frekwencję na samej ulicy. Wśród klientów tamtejszych sklepów i firm usługowych znajdują się przede wszystkim mieszkańcy dzielnicy oraz miasta. Wyraźnie też widać, że im dalej poruszamy się w stronę Ronda Matecznego, tym gorzej nie tylko z wyglądem ulicy, ale też z liczebnością otwartych na niej lokali. Zdaniem pracownika wspomnianego wcześniej lombardu za brak ruchu turystycznego odpowiadają… sami turyści: – Jakby nie patrzeć, Kraków jest miejscem turystycznym w cudzysłowie. Po co przyjeżdża tutaj większość turystów? Dla zabytków i Starego Miasta? Chyba raczej dla alkoholu i dziwek. Tak w większości wygląda tutejsza turystyka. Wiem, że to nie świadczy dobrze o mieście, ale w tę stronę ono poszło, tak? Tu nie ma żadnego przemysłu, nie ma nic. Została ta śmieszna, dziwna turystyka. Niech pan porozmawia z mieszkańcami np. Kazimierza, co o tym myślą. Ilu takich mieszkańców zostało? Niech pan zapyta ich, jak się mieszka w kamienicach, gdzie jest dwóch sąsiadów, a reszta to turyści, którzy drą się całymi nocami.
Umrzeć za ladą
Stosunkowo niedaleko Rynku Podgórskiego w pobliżu Korony na Kalwaryjskiej 7 swój sklepik ze sprzętem elektrycznym prowadzi Janina Bajek. 93-latka nie wyobraża sobie nie przychodzić do pracy. Z powodu swojego wieku, jest nazywana przez znajomych i rodzinę po prostu Babcią. Podczas odwiedzin lokalu przez naszą redakcję, nie zastaliśmy bohaterki licznych reportaży i artykułów. Przyczyną okazało się przeziębienie. Za ladą spotkaliśmy żonę jej wnuka, panią Barbarę Onyszkiewicz, która zapewniła nas, że absencja pani Janiny jest czasowa i niebawem powinna znowu pojawić się w swoim sklepiku, bo, jak mówi sama Babcia, „woli umrzeć za ladą, niż w domu”. W rozmowie na temat ulicy tak dużej wesołości nie ma. Otwarcie kładki Bernadka niewiele zmieniło w funkcjonowaniu sklepu. – Sprzedaje się nam więcej kłódek – mówi pani Barbara. Również wprowadzenie parku kulturowego jej zdaniem niewiele pomoże, choć przyznaje, że estetyka ulicy wymaga uporządkowania, ale drastyczne zmiany wiążące się z projektem parku niczemu nie pomogą: – Ulica Kalwaryjska od zawsze była ulicą handlową. To, że pozdejmujemy reklamy i szyldy, nie sprawi, iż pojawią się klienci, bo tu nie ma gdzie parkować. Przez to handlu już tutaj praktycznie nie ma. Jest za to bardzo dużo piekarni i banków…
Mimo nieciekawej sytuacji rynkowej, pani Barbara zapewnia, że razem z mężem zamierzają dołożyć wszelkich starań ku temu, by sklepik Babci nadal był otwarty. Nawet, jak zabraknie już jego właścicielki.