wtorek, 9 listopada 2021 10:43

Jedna z ostatnich żywych ulic Krakowa nie wystawia miastu dobrego świadectwa

Autor Mirosław Haładyj
Jedna z ostatnich żywych ulic Krakowa nie wystawia miastu dobrego świadectwa

Jest jedną z najważniejszych ulic Starego Miasta, choć nie zawsze tak było. Mimo, że położona w centrum, swoją rangę zdobyła dopiero w okresie Cesarstwa Austriackiego. Od czasu „uwolnienia” ulicy przez zaborcę, jej losy były zmienne, ale przez dziesięciolecia swój status utrzymała. Obecnie, mimo walorów, kojarzona jest dosyć jednoznacznie, jako jedna wielka imprezownia (przede wszystkim studencka, ale nie tylko). Choć Szewska, bo o niej mowa, należy do wizytówek Krakowa, to nie wystawia miastu dobrego świadectwa. Jej historia prowokuje także do zadania kilku ważnych pytań o przyszłość miasta.

Obecnie jest jedną z najważniejszych ulic Starego Miasta. Węzłowy punkt komunikacyjny, jakim są przystanki pod Teatrem Bagatela, powoduje, że codziennie w obrębie Szewskiej i jej okolic przewijają się tłumy. Dzieci i młodzież śpieszą się do szkół, studenci na uczelnie, dorośli do pracy, a turyści, by zwiedzać. Przez większą część doby ulica jest deptakiem, przez który przewijają się tysiące ludzi wraz ze swoimi obowiązkami, zmartwieniami i marzeniami. W nocy wcześniejsze odgłosy kroków zastępują stukot szpilek o bruk, gwar szukających rozrywki balangowiczów i dudnienie piwnicznych dyskotek. Uliczny ruch się zmniejsza, ale nie ustaje. Jego natężenie jest zmienne i rośnie wraz z kolejnymi dniami tygodnia, by swoją kulminację osiągnąć w piątkowy i sobotni wieczór. Perspektywa wolnych weekendowych dni zachęca do oddania się tanecznym (i nie tylko) uciechom. Tłumnie przybywający imprezowicze są głodni nie tylko wrażeń. Na szczęście ich żołądki mogą liczyć na wsparcie w postaci licznych punktów gastronomicznych, a jeśli te chwilowo się przytkają, to zawsze mogą odwiedzić McDonalds’a czy KFC. I odwrotnie. Pełna symbioza.

Na Szewskiej nie brakuje sieciowych fast foodów/Fot.:Mateusz Łysik
Na Szewskiej nie brakuje sieciowych fast foodów / Fot.: Mateusz Łysik
Konkurencyjne sieci żyją w pełnej symbiozie/Fot.:Mateusz Łysik
Konkurencyjne sieci żyją w pełnej symbiozie / Fot.: Mateusz Łysik

– Wiadomo, że Szewska ma swoją tradycję, żyje swoim życiem i stanowi element tkanki miejskiej. Pamiętam ze swojej odległej-nieodległej młodości (było to dwadzieścia kilka lat temu), że na Szewskiej pod numerem 9 od lat 90. odbywały się dyskoteki. Obok była kolejna dyskoteka, która też tętniła życiem, natomiast renoma miasta ulega zmianie. Kilka dni temu spacerowałem ze swoim znajomym po Rynku, chcąc poczuć ducha Krakowa i nie ukrywam, że było to trochę irytujące, gdy, idąc Szewską, trzy razy zostaliśmy „napadnięci” przez różnego rodzaju ludzi, którzy proponowali nam wejścia do tamtejszych lokali. I to nie do takich miejsc, w których można spokojnie napić się herbaty, tylko do klubów ze striptizem, które nie do końca dobrze rzutują na wizerunek miasta. Szczególnie w oczach turystów, którzy przyjeżdżają i chcą zobaczyć Kraków, ale już niekoniecznie planują zobaczyć „wyrafinowane” atrakcje jego nocnego życia – mówi Rafał Marek prezes Krakowskiej Izby Turystyki. Paradoksalnie jednak, kluby i dyskoteki przy Szewskiej nie są obiektem pożądania zachodnich turystów przyjeżdżających do Krakowa.

Kluby i dyskoteki przy Szewskiej nie są obiektem pożądania zachodnich turystów/Fot.: Mateusz Łysik
Kluby i dyskoteki przy Szewskiej nie są obiektem pożądania zachodnich turystów / Fot.: Mateusz Łysik

Sławomir Śmiłek, wieloletni miejski przewodnik z Agencji Turystycznej Renesans, bardzo często spotyka się z pytaniami o lokale, w których można pobawić się przy muzyce: – Rzeczywiście ludzie dorośli, najczęściej cudzoziemcy, pytają o takie rzeczy. To nie dotyczy wycieczek szkolnych czy młodzieżowych. Te na szczęście są pod opieką, a organizatorzy starają się lokować takie grupy poza ścisłym centrum, bo wtedy łatwiej jest upilnować młodzież. Działalność rozrywkowa obiektów na Szewskiej jest nastawiona głównie na ludzi młodych, bo to są dyskoteki. Natomiast turyści szukają czegoś spokojniejszego. Dawniej nazywało się to dancingami. Teraz już czegoś takiego nie ma. Uczestnicy wycieczek szukają lokali, gdzie muzyka to nie hity najnowszych list przebojów, ale - może trochę sentymentalnie - gdzie grane są wszystkie większe przeboje sprzed 20 czy 15 lat. Stąd ulica Szewska nie jest dla nich godna uwagi. Zresztą o takie miejsca w Krakowie jest łatwo, natomiast tak zwanych klubów muzycznych jest stosunkowo mało. Pytający to zwykle ludzie dojrzali, którzy mają określone preferencje muzyczne. Ktoś taki niekoniecznie pragnie zabawy w klubie dla studentów i niekoniecznie interesuje go techno czy disco polo, bo chciałby usłyszeć muzykę z wyższej półki. I tu ma problem – mówi nasz rozmówca i dodaje: – Dyskoteki też są potrzebne, ale nie do końca w tym miejscu. Oczywiście tutaj jest sprzeczność interesów, bo ci, którzy prowadzą biznes, chcą, żeby był oblegany przez spragnionych rozrywki klientów. Natomiast mieszkańcy chcieliby mieć święty spokój.

Szewska ze względu na swoją tranzytową funkcję jest bardzo dobrą lokalizacją dla usług/Fot.: Mateusz Łysik
Szewska ze względu na swoją tranzytową funkcję jest bardzo dobrą lokalizacją dla usług/Fot.: Mateusz Łysik

Wydmuszka

Efekty nocnych ekscesów na Szewskiej widać wraz z nadejściem świtu. Trudno wtedy uciec od słów piosenki „Mieszkam w Polsce” ("Polska") Kultu. Choć w hicie Kazika i spółki z 1989 roku mowa o Sopocie, to z pewnością utwór dałoby się zaadaptować do krakowskich warunków. A dokładniej jego pierwszą zwrotkę i fragment o zarzyganych "po sobotnich balach" chodnikach, który jest zapisem uniwersalnego ludzkiego doświadczenia, jak się okazuje niezmiennego w pewnych aspektach, mimo upływu lat.

Mieszkańcy Szewskiej z pewnością z czasem do nocnego życia ich ulicy przywykli. Zdaniem naszego przewodnika, warto byłoby o nich zadbać i wyważyć procesy przemian, jakim ulega Szewska. Jej rozrywkowy charakter może być szansą dla rozwoju tej ulicy, ale w opinii Śmiłka „musi być to w jakiś sposób kontrolowane”: – Dlaczego? Dlatego, że na Szewskiej jeszcze trochę ludzi mieszka. To jest przeciwieństwo Rynku Głównego, Floriańskiej czy wielu innych ulic, skąd po prostu mieszkańcy się wyprowadzili. Tam są teraz biura, urzędy, wszelkiego rodzaju instytucje, natomiast nie ma mieszkańców. Na ulicy Szewskiej ludzie jeszcze mieszkają, więc to pokazuje, że można się jakoś z turystyką pogodzić. Rynek Główny w tej chwili jest wydmuszką. Tam już praktycznie nikt nie mieszka. To jest bolączka nie tylko Krakowa, ale wielu centrów historycznych. Natomiast Szewska ma jeszcze swój charakter, ponieważ wciąż zamieszkują ją ludzie. Ta ulica jeszcze żyje życiem niezależnym od napływu turystów czy studentów. Natomiast problemem jest coś innego. Wraz ze wzrostem atrakcyjności danej lokalizacji, rośnie cena wszystkiego, zaczynając od podatku od nieruchomości poprzez wywóz śmieci, ciepło i tak dalej. Na Szewskiej są kamienice, których rodowód wywodzi się może już nie ze wczesnego średniowiecza, ale tak gdzieś właśnie z XV, XVI wieku. Przerobienie tego i wprowadzenie ogrzewania to są duże koszty, więc te budynki mają standard, jak na nasze czasy, stosunkowo niski albo wymagający ogromnych nakładów. No i to jest bolączka każdego miasta historycznego, że trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy opieką konserwatorską a wygodą życia mieszkańców.

Wieczorami uliczny ruch na Szewskiej nie ustaje/Fot.: Mateusz Łysik
Wieczorami uliczny ruch na Szewskiej nie ustaje / Fot.: Mateusz Łysik

Zdaniem krakowskiego przewodnika nie będzie przesadą, jeśli nazwiemy Szewską jedną z ostatnich żywych ulic Starego Miasta: – Gdy popatrzymy na wszystkie inne ulice odchodzące od Rynku, to właściwie większość przejmowana jest przez firmy i organizacje. Ulica Świętego Jana staje się powoli ulicą hoteli i instytutów. Ulica Sławkowska to wiadomo, kantory i gastronomia. Na górnych piętrach jeszcze trochę ludzi mieszka, ale to jest spokojniejsza ulica. Na Szewskiej kamienice są jeszcze zamieszkane. Przynajmniej tak się wydaje i tak można sądzić po oknach. One żyją, to nie są biura. Szczególnie te wyższe piętra. Partery już całkowicie zdominowały handel i gastronomia, także dołów już nie ma. Natomiast powyżej pierwszego piętra jeszcze mieszkają ludzie, nie ma tam instytucji, a na innych ulicach wystarczy zobaczyć - cała kamienica należy do Polskiej Akademii Nauk, do różnych instytutów, kościołów. Wszystko jest już zagospodarowane.

Rafał Marek również jest zadania, że miasto powinno być przede wszystkim dla krakowian. – Uważam, że wszystko powinno być dostosowane do potrzeb w pierwszej kolejności mieszkańców, później turystów. I to w taki sposób, żebyśmy korzystali z tego, co mamy, z potencjału miasta, bo miasto jest przede wszystkim dla mieszkańców, a w drugiej kolejności, jeżeli faktycznie jesteśmy w stanie profitować z tego, co mamy, dla zapraszanych gości, dzięki którym dodatkowo zarabiamy – mówi prezes miejskiej Izby Turystyki. Historia i obecny status tej ulicy, a także jej specyficzny charakter stanowią doskonały punkt wyjścia do dokonania rewizji i podsumowania turystycznej strategii Krakowa. Na Szewskiej bowiem, jak w soczewce, skupiają się wszystkie problemy z nią związane.

Szewska bez szewców

Jest jedną z najstarszych ulic w Krakowie, która ma zachowaną nazwę, nadaną jej już we wczesnym średniowieczu. Nie oznacza to jednak, że nigdy nie została modyfikowana – w swej historii była też ulicą Szewczą czy Świecką. Szewska łączyła Rynek z bramą, która swoją nazwę zawdzięcza właśnie tej ulicy – Bramą Szewską. Budowlę wzniesiono w pierwszej połowie XIV wieku. Była to brama pomocnicza o charakterze lokalnym, rzadko używana przez przyjezdnych, bo nie znajdowała się w głównym ciągu handlowym miasta. Śladem tamtych czasów jest dzisiejszy postument usytuowany u wylotu drogi, którym upamiętniono średniowieczną konstrukcję.

Postument upamiętniający bramę znajdujący się na zrekonstruowanym przedbramiu/Fot.: wikipedia.org
Postument upamiętniający bramę, znajdujący się na zrekonstruowanym przedbramiu / Fot.: wikipedia.org

– Ta ulica była jedną z kilku prowadzących do bram miejskich. Znamy osiem bram głównych i kilka furt pobocznych, które służyły komunikacji pieszej, ale głównie dla możniejszych obywateli miasta, którzy chcieli sobie skracać drogę na przykład w kierunku ogrodów na Łobzowie czy do wsi Garbary – mówi Sławomir Śmiłek. Szewska ma około 260 m długości i jest jedną z krótszych ulic wychodzących z głównego placu Krakowa. Można by się spodziewać, że nazwa ulicy wyraźnie związana z zawodem szewca, wzięła się od zlokalizowanych na niej pracowni rzemieślników skupionych w cechu. Okazuje się jednak, że jej pochodzenie jest inne. – Wtedy, w średniowieczu, z warsztatami był większy problem. Kraków już w XIV w., za czasów Kazimierza Wielkiego, został opasany murami. Te owszem, chroniły, ale także ograniczały przestrzeń. Stąd tylko najbogatsi rzemieślnicy mogli sobie pozwolić na to, żeby mieć własne kamienice, a w nich warsztaty. Natomiast reszta miała swoje miejsca pracy poza murami miejskimi. Poza tym, nie wszyscy rękodzielnicy mogli funkcjonować w obrębie miasta. Nakazy statutów cechowych przewidywały, że tak zwane zawody „śmierdzące” – używające otwartego ognia, odczynników czy barwników chemicznych – musiały znajdować się poza miastem. Stąd wszystkie uciążliwe warsztaty, jak na przykład kuźnie, rzeźnie, czy garbarnie musiały być poza murami miejskimi. Podobnie było z zakładami szewskimi – tłumaczy krakowski przewodnik. Od czego zatem pochodzi nazwa ulicy? – Szewska wzięła się stąd, że jej wylot w kierunku Rynku wychodził na jatki, czyli szewskie kramy. Oczywiście były one związane z cechem szewskim, bo Kraków był miastem bardzo zorganizowanym. Nie było w nim miejsca na tak zwanych partaczy, czyli tych rzemieślników, którzy działali poza organizacjami cechowymi, ale akurat nazwa ulicy bezpośrednio z cechem szewców nie miała nic wspólnego. Dopiero w drugiej połowie XX w. na tej ulicy znalazły swoją siedzibę dwa cechowe stowarzyszenia – był to cech metalowy i motoryzacyjny. O ile pamiętam, mieściły się one w kamienicy przy Szewskiej 21 – mówi Śmiłek. Nie oznacza to jednak, że Szewska była ulicą zapomnianą. Wręcz przeciwnie, na niej również handlowano.

Szewska jest jedną z najważniejszych ulic Starego Miasta, choć nie zawsze tak było / Fot. Mateusz Łysik

– Na Szewskiej znajdowały się sklepy, zresztą tak, jak we wszystkich kamienicach ważniejszych ulic, bo wtedy handlowano głównie w domach – tam składano zamówienia, tyle, że hurtowe. To Rynek Główny pełnił funkcję placu targowego i służył przede wszystkim do handlu drobnicą, czyli handlu detalicznego – objaśnia przewodnik. Trzeba jednak pamiętać o tym, by zachować pewne proporcje. W średniowieczu Szewska była ulicą pomocniczą, służyła przede wszystkim okolicznym mieszkańcom. Omijał ją wielki handel, bo Bramą Szewską kupcy zmierzający do Krakowa nie dostawali się. Ówczesne przepisy handlowe zmuszały ich do wjeżdżania przez określone bramy, na których pobierano myto i opłaty celne. Później kierowano ich do Małej lub Wielkiej Wagi Miejskiej, gdzie przywieziony towar był legalizowany. – Ulica Szewska pełniła natomiast funkcję bardziej lokalną. Prowadziła w stronę Piasków Wielkich, czyli do kościoła karmelitów. Prowadziła do warsztatów na Dolnym Młynie, czyli do takiej bardziej gospodarczej części. Nie była ulicą stricte handlową czy główną arterią miasta, jak na przykład Floriańska lub Grodzka i nie można porównywać jej z nimi. Obecny wygląd Szewskiej i jej tranzytowy charakter może wywoływać błędną ocenę tego, jak funkcjonowała w średniowieczu. Wówczas to wspomniane wcześniej Floriańska i Grodzka stanowiły główny trakt komunikacyjny. Były to również najbardziej reprezentacyjne (i co za tym idzie najdroższe) ulice, wchodzące w skład tzw. Drogi Królewskiej – Via Regia. – Od strony północy, od Barbakanu i Bramy Floriańskiej wjeżdżały wszystkie poselstwa, wszystkie orszaki królewskie, biskupie, wszyscy dostojni goście. To była główna trasa. Paradoksalnie jednak bogatsi mieszkańcy i mieszczanie raczej nie kupowali pałaców czy kamienic przy Floriańskiej. Woleli na przykład ulicę Św. Jana. To była ulica rezydencjonalna, tam był spokój. Natomiast na ulicy Floriańskiej cały czas jeździły konie i wozy, dowożąc towar na Rynek, stąd ciągle był tam smród, brud i hałas. Nie mniej był to zarazem główny trakt komunikacyjny. Więc ile razy miała na przykład przyjechać jedna z przyszłych małżonek królewskich, to pierwszą rzeczą, jaką robiono, było oczywiście sprzątanie całej Via Regia – tłumaczy w rozmowie z redakcją Głos24 pan Sławomir.

Szewska z lotu ptaka od strony Rynku/Fot.: Mateusz Łysik
Szewska z lotu ptaka od strony Rynku / Fot.: Mateusz Łysik

Wyzwolona przez zaborcę

Mocno lokalny charakter Szewskiej utrzymał się do początków wieku XIX, czyli do czasu wyburzenia murów przez władze zaboru austriackiego. Po otwarciu Rynku Szewska zyskała nowy charakter. Stała się ulicą tranzytową, dzięki czemu zaczęły powstawać na niej nowe lokale handlowe i usługowe, nastawione na indywidualnego klienta. – Gdy zburzono mury miejskie, to otworzyła się przestrzeń Starego Miasta. Tam mieliśmy co prawda trochę trzęsawisk i bagien z jednej i drugiej strony murów obronnych, ale to wszystko zostało zasypane i uporządkowane. Dzięki temu ulica Szewska stała się w swoim rejonie główną ulicą wylotową, bardzo wygodną, bo stosunkowo szeroką – ma od 12 do 16 m. Prowadziła ze środka Rynku bezpośrednio w stronę klasztoru Karmelitów i dalej na Garbary i jeszcze dalej w stronę Łobzowa – mówi nasz przewodnik. Tym, co jeszcze wyróżnia Szewską, ale też podkreśla jej tranzytowy charakter, są tory tramwajowe, które zatopione w kostce brukowej można podziwiać do dnia dzisiejszego. Ich historia sięga listopada 1881 roku, kiedy to Rada Miasta Krakowa uchwaliła pozwolenie na "urządzenie i utrzymanie ruchu kolei żelaznej zwanej tramwajem", którym zawiadywało belgijskie towarzystwo "Compagnie Generale de Chemins de Fer Secondaires". Pozwolenie na użytkowanie zostało wydane na 45 lat, do końca grudnia 1927 roku. Kraków (w ramach uchwały) zrezygnował z opłat za "używanie ulic".

Tory tramwaju wąskotorowego
Tory tramwaju wąskotorowego / Fot.: Mateusz Łysik

Pierwszy uroczysty przejazd konnego tramwaju miał miejsce rok później, ostatniego dnia października. Inauguracyjna trasa prowadziła z Rynku Głównego do Dworca Kolei (ul. Wawrzyńca). Warto odnotować, że cały dochód ze sprzedanych biletów został przekazany na budowę pomnika Adama Mickiewicza. – U schyłku wieku XIX w Krakowie pojawiły się pierwsze konne tramwaje. W przeciwieństwie do innych miast, szyny były specyficzne, bo wąskotorowe. Miały rozstaw około 0,9 m, podczas gdy standardowe mają trochę poniżej 1,5 m. Z czego to wynikało? Po prostu miasto uznało, że wygodniejsze na wąskich ulicach miasta będzie stworzenie takiej kolei, która nie zablokuje ruchu i nie utrudni życia mieszkańcom – tłumaczy Śmiłek. Druga i zarazem ostatnia linia konnego tramwaju powstała dopiero w 1886 roku. Na obu trasach do 1900 roku z przewozu skorzystało ponad 1,5 miliona pasażerów.

Tramwaj konny na Rynku Głównym w Krakowie
Tramwaj konny na Rynku Głównym w Krakowie / Fot.: wikipedia.org

– Linia prowadziła z Rynku przez ulicę Szewską, dalej ulicą Karmelicką aż do Parku Jordana, wtedy jeszcze Parku Krakowskiego. Potem, w 1901 r. tramwaj konny zamieniono na tramwaj elektryczny. W latach 50. XX w. wąskotorowe składy całkowicie zniknęły z krajobrazu Krakowa. Odbyło się to w ramach porządkowania i modernizowania miasta po II wojnie światowej – mówi krakowski przewodnik. – W tej chwili Szewska jest ulicą tranzytową, która prowadzi do jednego z głównych węzłów komunikacyjnych przy ulicy Karmelickiej. Karmelicka, Podwale, Dunajewskiego, Szewska – z tego punktu można dojechać do każdego innego miejsca w mieście. W związku z tym, to miejsce jest poniekąd takim dworcem przesiadkowym dla wszystkich. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że niedaleko jest dzielnica uniwersytecka, więc studenci tędy mają najbliżej. Cała masa akademików znajduje się właśnie po stronie okolic parków i stamtąd dojeżdżają studenci do centrum czy do Uniwersytetu Jagiellońskiego, czy do innych uczelni, które mają swoje sale wykładowe na Rynku. Tak to w tej chwili funkcjonuje. Z dawnej, lokalnej uliczki, od momentu zburzenia murów i wprowadzenia tramwaju konnego, ta ulica stała się taką główną, tranzytową ze wschodu na zachód, jeżeli chodzi o Rynek, bo najkrótsza droga na Kazimierz od strony Bronowic to jest właśnie przejście przez Rynek i dalej prosto, w stronę Kazimierza. Dodajmy jeszcze, że kiedyś Sukiennice nie miały tego krótkiego przejścia w środku na wysokości Szewskiej i trzeba było je obchodzić dookoła. Na początku XIX wieku Szczypiorski oddał swoje kramy i zrobiono przejście – opowiada Śmiłek i dodaje: – Trzeba pamiętać jeszcze o jednym. Zmieniła się funkcja Rynku Głównego. Przestał on być placem targowym, stał się obiektem turystycznym, miejscem manifestacji politycznych, koncertów. To powoduje, że ludzie przychodzą na koncert, a później idą na piwo tam, gdzie najbliżej i ulica Szewska jest właśnie jedną z takich popularniejszych, ponieważ leży w ciągu komunikacyjnym.

Odrestaurowany omnibus konny ze zbiorów Muzeum Inżynierii Miejskiej
Odrestaurowany omnibus konny ze zbiorów Muzeum Inżynierii Miejskiej /Fot.: wikipedia.org

Podobne obserwacje ma również Rafał Marek, który widzi potrzebę podwyższenia statusu Szewskiej: – Jest ona niewątpliwie jedną z ważniejszych ulic i na pewno podniesienie jej rangi jest niezwykle ważne. Stanowi korytarz naturalnego przejścia z jednej strony Rynku na drugi, który prowadzi przez Sukiennice. Łączy to krakowskie węzły komunikacyjne przy Poczcie Głównej i Teatrze Bagatela. Za tym pierwszym jest ulica Starowiślna i Kazimierz, za tym drugim ulica Karmelicka, która prowadzi dalej do ulicy Królewskiej. Przy Bagateli jest też wylot Krupniczej, która wychodzi na Miasteczko Studenckie AGH. To dodatkowo zasila tranzyt na Szewskiej.

Lenny Kravitz może pójść pieszo

Szewska estetycznie nie prezentuje się najlepiej. Przemieszane szyldy kantorów, punktów gastronomicznych, dyskotek, klubów i nielicznych zakładów usługowych… Trudno nie pytać o to, czy w ten sposób powinna wyglądać jedna z najważniejszych ulic takiego miasta jak Kraków – miasta bez wątpienia turystycznego, w którym wygląd ulic powinien być jednym z priorytetów. I trudno nie zapytać, czy to właśnie turystyka nie stała się jego przekleństwem, w którym wszystko jest jej podporządkowane, przez co powoli traci ono swoją tożsamość? Przed pandemią Kraków odwiedzały miliony ludzi rocznie, a branża turystyczna stała się jedną z głównych gałęzi gospodarki, zapewniając dopływ ogromnych pieniędzy do miejskiej kasy. Różnego rodzaje perturbacje wywołane przez Covid-19 każą zadać jeszcze jedno pytanie – czy tak mocne skupienie tylko na jednej dziedzinie działalności nie było błędem. Wydaje się, że masowość turystyki odbija się także na poziomie usług oferowanych m. in. na Szewskiej.

Szewska estetycznie nie prezentuje się najlepiej/Fot.: Mateusz Łysik
Szewska estetycznie nie prezentuje się najlepiej / Fot.: Mateusz Łysik

– Nie mówię, że ludzie przyjeżdżając do Krakowa, nie mają się nie zabawić, bo dobrze wiemy, że jak sami wyjeżdżamy do Zakopanego czy też do Szczawnicy (bo mamy teraz stamtąd sporo turystów), naturalną rzeczą jest to, że chcemy skorzystać z różnego rodzaju lokali i trochę się rozerwać. Natomiast chodzi o to, że zapominamy o pewnej tożsamości miejsca, które mamy. Wydaje mi się, że tutaj jest ogromna rola nas, ludzi z branży, ale przede wszystkim miasta i władz regionu, żeby dawać turystom możliwości pokazania historii miejsca, w którym się znajdują. Na przykład, idąc do jednego lokalu na rogu Jagiellońskiej i Św. Anny, nie mamy świadomości, że w tym miejscu była siedziba Żegoty. Albo, że cały kwartał ulicy Św. Anny był dzielnicą żydowską. Tego typu informacji nie mamy dostępnych, natomiast mamy bardzo prostą, komercyjną informację, bo pustka wypełnia się naturalnie. Jeżeli o to nie dbamy, to powstają reklamy lokali i tanich uciech. Wracając do turystów, ludzie przyjeżdżają po to, żeby się zabawić i to jest naturalnym elementem. Dlaczego mamy takich turystów, jakich mamy? Bo chcieliśmy ich mieć. Ściągnęliśmy do Krakowa odpowiednie połączenia i w odpowiedni sposób promowaliśmy się przez jakiś czas. W katalogach widać, w jaki sposób jesteśmy sprzedawani. Nie możemy zapominać, że Kraków 10, 15, 20 lat temu reklamował się, że nie ma tu czasu na sen i nasze miasto przez wiele lat było promowane, jako miejsce imprezowe, a przedsiębiorcy, którzy pracowali w tym biznesie, jeździli po różnego rodzaju targach i nawiązywali kontakty. Naturalną rzeczą jest zatem, że każdy przedsiębiorca podejdzie do tego ten sposób: Wy stawiajcie na kulturę, a ja mam swój biznes. Mam klienta, który chce tutaj przyjeżdżać, w związku z tym, będę dbał o swój interes – mówi prezes krakowskiej IT.

Szewska słynie ze znajdujących się tutaj dyskotek/Fot.: Mateusz Łysik
Szewska słynie ze znajdujących się tutaj dyskotek / Fot.: Mateusz Łysik

Rodzaj turystki uprawianej w Krakowie odbija się na jej mieszkańcach. Stolica Małopolski staje w obliczu problemów, z którymi zmagają się dzisiaj największe europejskie stolice i popularne miasta, a które dotyczą najmu krótkoterminowego. Okazuje się, że rynek nieruchomości traktowany jest przez dużych inwestorów (np. fundusze powiernicze, korporacje i zamożne osoby prywatne) jako dobra lokata. To z kolei odbija się na cenach mieszkań, które windują w górę, powodując sytuację, w której nie stać na ich zakup przeciętnego mieszkańca miasta. Tak jest m. in. w Barcelonie, Amsterdamie, Berlinie, Lizbonie, Paryżu czy Wenecji. Nie można jednak zapominać, że turystyka ma również swoją drugą twarz, zdecydowanie milszą dla mieszkańca, gdyż generuje także dochody.

Przed pandemią stolica Małopolski była najchętniej odwiedzanym miastem w kraju. – Kraków przed pandemią był zupełnie nierozumiany przez inne regiony w Polsce, ponieważ liczebnością turystów był klasą samą dla siebie. Mierzyliśmy się z poziomem miast typu Salzburg. Staraliśmy się dołączyć do miast z grupy Wiedeń, Berlin, Barcelona. Patrząc na ruch turystyczny teraz, to można powiedzieć, że się odbijamy, ale nie uda się to bez turystów zagranicznych i bez odpowiedniej promocji na tamtejszych rynkach. Mało tego, wiadomo, że w tej chwili jest duża konkurencja, w związku z tym pytanie, czy ci turyści, którzy byli u nas wcześniej, jeszcze wrócą. Z drugiej strony musimy się zastanowić nad tym, czy nie patrzyliśmy jedynie w kategoriach uciążliwości na ten ruch, który mieliśmy a którego nie mieli inni. Pamiętajmy, że pieniądze z działań turystycznych zasilały kasę miejską i dzięki temu na przykład mieliśmy odpowiedni poziom komunikacji, oświetlenia ulic i całej oferty, z której przy okazji mogliśmy korzystać przez to, że turyści z niej korzystali. Tak naprawdę to oni byli głównymi sponsorami tych udogodnień, a bez nich praktycznie nie mielibyśmy tego typu rzeczy – mówi Rafał Marek i dodaje, że jakakolwiek ingerencja w branżę, która miałyby coś zmienić w sposobie postrzegania miasta, jest bardzo trudna do zrealizowania: – Utworzyła się struktura biznesowa, którą trudno w tym momencie zmienić w ciągu kilku miesięcy czy kilku lat. Biorąc pod uwagę nawet to, że zmienilibyśmy w tej chwili pewne parametry i odcięlibyśmy źródła „złej” turystyki, to one się bardzo szybko odrodzą. Bo dlaczego ktoś, kto prowadzi biznes w Anglii i dostarcza turystów do Krakowa, ma zrezygnować ze swojego interesu?

Sławomir Śmiłek, który, będąc przez dekady przewodnikiem miejskim, także krytycznie ocenia kierunek przemian, w którym idą ulice krakowskiego Rynku: – Na to nie mamy wielkiego wpływu. Myślę, że miasto też wielkiego wpływu nie ma. Każdy chce jakiś biznes robić, tyle tylko, że nie da się tego robić w ten sposób. To zupełnie tak, jak w przypadku ulicy Floriańskiej, która kiedyś wyglądała zupełnie inaczej. Dzisiaj jest to ulica, gdzie mamy całą furę kantorów, sklepów (głównie sieciówek), oblegane są Mcdonald's czy KFC, natomiast wszystkie inne dawne sklepy już się stamtąd wyprowadziły. Był Chełmek z butami, potem był inny sklep z obuwiem, tyle, że luksusowym (oczywiście niepasujący do charakteru ulicy), a w tej chwili mamy tam punkt gastronomiczny. Miasto nie powinno stawiać wyłącznie na ten rodzaj usług, a tak to wygląda.

Na ulicy nie brakuje punktów gastronomicznych/Fot.: Mateusz Łysik
Na ulicy nie brakuje punktów gastronomicznych / Fot.: Mateusz Łysik

Przy tej okazji można zapytać, czy Kraków zdołał wykształcić przynajmniej w jakimś procencie, usługi klasy premium, które przyciągnęłyby właśnie takiego turystę-klienta? – Zastanówmy się, jaka jest definicja turysty premium? Można powiedzieć, że to jest taki turysta, który kupuje produkty, które mają 100, 200 procent marży. Jeżeli tak na to popatrzmy, to taki segment turystów mamy. Na przykład są lokale, gdzie kupujemy piwo za 15-18 zł, a w hurcie ono kosztuje w granicach 3-5 zł. Mamy tu wiec przebicie na poziomie 300%. Czyli teoretycznie możemy uznać, że mamy turystę premium. Jeżeli popatrzymy na ilość hoteli trzy-, cztero-, pięciogwiazdkowych, naprawdę mamy bardzo dobre proporcje w Krakowie. Musimy zwrócić uwagę na wypełnienie tych hoteli i na ich sezonowość. Na przykład w Warszawie jest tak, że turyści są w tygodniu, a przez weekend ich nie ma. To oznacza, że w stolicy dominuje klient biznesowy. Natomiast w Krakowie hotele w większości zapełniają się w weekendy (przynajmniej tak było w czasie przedpandemicznym), czyli ewidentnie mamy do czynienia z turystami. Kraków przed okresem pandemii miał 150 hoteli. Naprawdę mamy bardzo dobrą strukturę i trudno mówić, że nie mamy turysty premium. Mamy, ale premium minus.

 Przez dekady Kraków reklamował się, jako miasto, które nie ma czasu na sen/Fot.: Mateusz Łysik
Przez dekady Kraków reklamował się, jako miasto, które nie ma czasu na sen / Fot.: Mateusz Łysik

Zdaniem Rafała Marka, w kwestii kreowania profilu turysty odwiedzającego Kraków nie wszystko leży w rękach przedsiębiorców z branży: – To nie jest tak, że nie mamy turysty premium, ale kiedy słyszę od jednego z ważniejszych urzędników w Krakowie, że „Lenny Kravitz ma nogi i może chodzić” i jest problem z zabezpieczeniem mu powrotu po koncercie z Tauron Areny do jednego z hoteli na Rynku, to znaczy, że on w ogóle nie rozumie spraw organizacyjnych związanych z przyjazdem gwiazd i tego typu wydarzeniami. Jak więc ściągać gwiazdy światowego formatu i co za tym idzie bogatych turystów, skoro jest taka świadomość wśród miejskich biurokratów? Tutaj musi być zrozumienie naprawdę szerokiego grona urzędników, nie tylko tych, którzy bezpośrednio zajmują się turystyką w mieście. Chodzi o współdziałanie całego miasta, żeby wytworzyć tkankę dla turysty premium. Turystę masowego mamy, natomiast musimy walczyć o turystę premium.

Na wylocie Szewskiej znajdują się Planty/Fot.: Mateusz Łysik
Na wylocie Szewskiej znajdują się Planty / Fot.: Mateusz Łysik

Zrobić się na Plantach

Sobotni wieczór. Pogoda dopisuje, nie pada, jak na koniec października temperatura bardzo przyzwoita. Zbliżające się święto sprawiło, że potencjalnych imprezowiczów jest mniej. Większość studentów wyjechała na długi weekend do domu. Ale nie wszyscy. Mam szczęście. Podchodzę do sporej grupki młodych osób, na pewno studentów, którzy zebrali się na Plantach niedaleko Szewskiej. Trzy dziewczyny, czterech chłopaków. Sądząc po ubraniach, wybierają się potańczyć. Pytam, czy nie chcieliby chwilę porozmawiać. Chcieliby. – Napijesz się z nami? – Pyta chłopak, którego imienia jeszcze nie znam i, nie czekając na odpowiedź, mówi do jednej z dziewczyn: ­– Ewa, podaj kubek – szybko jednak odmawiam, mimo nalegań ze strony moich rozmówców. Przedstawiamy się sobie. Pytam, z jakiej są uczelni. Okazuje się, że trafiłem na mocno zróżnicowane grono. Są studenci UJ-otu, Politechniki, AGH, UP, Ekonomika… Na pytanie o to, dlaczego piją na Plantach, cała grupa uśmiecha się. – Tak jest taniej ­– mówi Alan. – Poza tym wiesz, jest w tym wszystkim dreszczyk emocji – śmieje się i porozumiewawczo mruga okiem. Nie wiem, co piją, ponieważ papierowa torba skrywa etykietę butelki. Niemałej, ale w końcu to siedem osób. Przed każdą kolejką uważnie się rozglądają na boki, sprawdzając, czy gdzieś przypadkiem nie widać policji. – Zawsze trochę „robimy się” na Plantach przed wejściem do klubu – tłumaczy Ewa, która, jak się okazało, pełni rolę „kubkowej” i ma w torbie jeszcze jedną butelkę. – Wcześniej zrzucamy się na jakieś alko i przed uderzeniem na parkiet puszczamy w ruch szkło. Nie ma sensu przepłacać w barze, bo jak wypijesz przed, to potem nie dużo trzeba, żeby utrzymać dobry humor – dodaje, śmiejąc się.

Ulica Szewska dzięki ulokowanym przy niej dyskotekom stała się popularna wśród młodych ludzi/Fot.: Mateusz Łysik
Ulica Szewska dzięki ulokowanym przy niej dyskotekom stała się popularna wśród młodych ludzi/Fot.: Mateusz Łysik 

Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, pytam, na którym roku i na jakich kierunkach studiują. Najstarszy jest Alan, trzeci rok na AGH. Dziewczyny są rocznikowo najmłodsze. Dwie z pierwszego roku, jedna z drugiego. Picie na Plantach przed wejściem na dyskotekę nie jest niczym niezwykłym. Motywacja jest głównie ekonomiczna. Różnice przeważnie są w rodzaju alkoholu. Część osób pije przed imprezą jeszcze w akademiku, nie chcą się narażać na ewentualne konsekwencje napotkania stróżów prawa. Z rozmowy wynika, że choć nie są niezamożni, o tyle serca wielu ściska myśl, że mieliby trzykrotnie przepłacać w barze. A dlaczego Szewska? Odpowiedź jest prosta. Bliskość kilku klubów, łatwość dojazdu… No i możliwość podziwiania mocno jesiennych Plant przy trunku. Rozmowa się rozkręca, butelka krąży, humory dopisują, zaczynają się żarty. Po kilku chwilach szkło ląduje w pobliskim koszu. – Dobra, teraz muszę coś zjeść – mówi Alan. – Chce ktoś kebsa? – pyta, ale nie doczekuje się odpowiedzi. – Ok, to idę, zacznijcie drugą beze mnie – grupa reaguje śmiechem. – Twoja strata – stwierdzają zgodnie. Na mnie też już pora. Na odchodne pytam, czy mogę o nich napisać. – Jasne, ale zmień imiona – słyszę na koniec.

Idę Szewską w stronę Rynku. Mijam tablicę upamiętniającą Stanisława Pyjasa. Z napisu wynika, że w 1994 r. ufundowała ją krakowska młodzież. W 2021 r. ktoś z bawiących się w okolicznych klubach młodych ludzi zostawił pod nią opróżnioną butelkę i pustą puszkę po piwie, która leży przewrócona. Jest także mały znicz. Nic dziwnego, w końcu pojutrze Wszystkich Świętych.

Tablicę upamiętniającą Stanisława Pyjasa/Fot.: Mateusz Łysik
Tablicę upamiętniającą Stanisława Pyjasa / Fot.: Mateusz Łysik

Lata 70., lata 90.

Charakter Szewskiej kształtowany był także przez okres PRL-u. W tym czasie ulica posiadała zupełnie inny wymiar niż obecnie, ponieważ, będąc ulicą tranzytową, załatwiano na niej sporo spraw "po drodze". – Tam przede wszystkim były warsztaty rzemieślnicze. Do dzisiaj jest tam zachowany jeden z najstarszych (i niegdyś naprawdę jeden z najlepszych) zakładów zegarmistrzowskich - słynny Płonka na rogu Jagiellońskiej i Szewskiej. Po przeciwnej stronie była pracownia złotnicza. Były też punkty optyczne. Na Szewskiej swój sklep firmowy otworzył Herbapol, istnieje on do dzisiaj. Kiedyś, gdy jeszcze nie było hipermarketów, to właśnie tam kupowało się soki i wszelkiego rodzaju zioła. To było bardzo popularne miejsce. Szewska miała zatem charakter usługowy i wielu prowadziło małą działalność gospodarczą – opowiada pan Sławomir.

Słynny Płonka na rogu Jagiellońskiej i Szewskiej/Fot.: Mateusz Łysik
Słynny Płonka na rogu Jagiellońskiej i Szewskiej / Fot.: Mateusz Łysik

Mówiąc o Szewskiej, warto wspomnieć o jej kulturowym aspekcie. – Ulica Szewska miała też takie trochę zadęcie salonowe, bo część z tamtejszych, powiedzmy, nie najmożniejszych, ale chcących się liczyć rodzin mieszczańskich organizowała spotkania w różnych kamienicach. Na przykład w czasie wojny w kamienicy bodajże 21 odbyła się premiera "Balladyny" wystawionej przez Tadeusza Kantora – mówi i dodaje: – Nie zapominajmy też o Zalipiankach. To była kultowa kawiarnia. W PRL-u każda kawiarnia miała wierne grono swoich bywalców, którzy się spotykali, popijali kawę (i inne napoje), jedli ciastka i omawiali swoje problemy. Takimi miejscami było na przykład oblegane przez historyków sztuki Rio na ulicy Św. Jana, Kopciuszek na Karmelickiej (właśnie na przedłużeniu ulicy Szewskiej), gdzie się spotykali profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Zalipianki, gdzie często bywała chociażby nasza noblistka. Wiadomo było, że tam, gdzie unosiły się największe kłęby dymu, siedziała i piła kawę Wisława Szymborska. To były naprawdę kultowe miejsca. Warto wspomnieć, że każda profesja miała "swoje" lokale – prawnicy, taksówkarze... Wtajemniczeni wiedzieli po nazwie lokalu, kogo w nim spotkają.

Zalipianki w okresie PRL-u były kultową kawiarnią / Fot.:Mateusz Łysik

Lata 90. przyniosły zmianę, jak zauważa Śmiłek, "bardziej gospodarczą, a mniej mentalną", w której nastąpił bujny rozwój prywatnej przedsiębiorczości, również tej rozrywkowej: – Ulica Szewska miała to do siebie, że tamtejsze kamienice były stosunkowo obszerne i miały niezagospodarowane piwnice. Zostały one zatem zajęte pod działalność dyskotek. Stała się modna wśród studentów, młodzieży, ale także wśród turystów. To potem skutkowało nieszczęściami, bo bardzo szybko działalność gospodarczą opanowały mafie i zaczęły się kłopoty.

Poza łańcuchem dostaw

Położenie Szewskiej stwarza duży potencjał do tego, by była ona czymś więcej niż tylko zbiorowiskiem dyskotek poprzetykanych lepszymi i gorszymi punktami gastronomicznymi. – Na pewno można by było lepiej wykorzystać charakter tej ulicy. Nie jestem zwolennikiem zachowywania jakiejś przaśnej tradycji, natomiast rzeczywiście można by było lepiej sterować jej rozwojem, chociażby przyznawaniem koncesji i otwieraniem działalności gospodarczej. Bo teraz, jak się idzie ulicą, to widać praktycznie tylko małą gastronomię (nie mówię tu o kawiarniach). Kończy się to tym, że ludzie biorą do ręki kebaba albo inny fastfood, idą, na ulicy zjadają, po czym papiery rzucają obok, bo koszy nigdzie nie ma, albo jest ich niewiele, więc ulica jest zaśmiecona. Ten charakter takiej małej gastronomii nie do końca tutaj pasuje – snuje swoje spostrzeżenia nasz rozmówca z Agencji Turystycznej Renesans. Zdaniem krakowskiego przewodnika, zanika także rzemieślniczy charakter ulicy. – Od wielu lat ubywa na ulicy typowych punktów usługowych. Już nawet nie mówię o szewcu, ale właściwie już nie ma usług zegarmistrzowskich i złotniczych. Wszyscy zajmują się sprzedażą maszynowych wyrobów. W tej chwili otworzenie sklepu ze złotem to jest najprostsza rzecz, bo tu już niczego nie trzeba umieć, tu się tylko sprzedaje. To są sklepy, to nie są warsztaty usługowe, to nie są punkty naprawy, czy miejsca, w których można zlecić jakąś indywidualną, ręczną robotę – mówi Śmiłek i dodaje: – Tak, tego brakuje. Nie wiem, czy to jest znak czasu, czy może ja mam staromodne spojrzenie, ale, jak kiedyś chciałem kupić dobry parasol, to szedłem do parasolnika, a nie kupowałem za 10, 12 zł automat, który po jednym deszczu był do wyrzucenia. Pamiętam też, jak był na ulicy Szewskiej punkt naprawy i przerabiania zapalniczek jednorazowych na wielorazowe. Oczywiście to był wymóg ówczesnych czasów, bo zapalniczka była towarem deficytowym. Więc wszystkie jednorazówki, które się miało, przerabiało się po to, żeby można było je samemu nabić gazem. Niewątpliwie dobrym trendem byłoby powstanie sklepów-warsztatów, w których można by zobaczyć, jak powstają np. obwarzanki. Tego typu punkty w niektórych miejscach w Krakowie już powstały.

Od lat ubywa na ulicy typowych punktów usługowych/Fot.: Mateusz Łysik
Od lat ubywa na ulicy typowych punktów usługowych / Fot.: Mateusz Łysik

A czy Szewska nie mogłaby się stać ulicą, na której pojawiłoby się więcej ekskluzywnych lokali i markowych sklepów? – Jeżeli zakładamy, że Szewska ma być ulicą premium, na której będą funkcjonować drogie sklepy, to przede wszystkim, patrząc z biznesowego punktu widzenia, musimy pamiętać, że ktoś musi kupować w tych sklepach. Jeżeli dany sklep jest premium, musi być na odpowiedniej ulicy, która jest premium i ma różnego rodzaju koszty z tym związane (też na wysokim poziomie). Żeby taki sklep utrzymać, to trzeba wykazać odpowiednie obroty (również na poziomie premium), aby biznes się zamykał. Z kolei, aby to wypracować, to musimy mieć odpowiednich klientów, którzy będą korzystali ze sklepów czy usług premium. To trochę błędne koło, które trzeba jakoś przełamać. Na razie, niestety, nie mamy jak stworzyć oferty premium. To wymaga ogromnej pracy. Po pierwsze potrzeba wydarzeń, które przyciągną odpowiedniej klasy klientów czy też turystów, którzy przyjadą do Krakowa i będą chcieli kupić tego typu rzeczy. Muszą temu towarzyszyć wydarzenia kongresowe, a także odpowiednia promocja zabytków oraz oferta różnego rodzaju muzeów i eventów – mówi prezes Marek. Przedstawił nam on również (w sposób anegdotyczny) to, gdzie obecnie znajduje się Kraków, jeżeli chodzi o europejską turystykę: – Miałem ostatnio bardzo ciekawą rozmowę z koleżanką, która obsługiwała grupy VIP-owskie podczas Euro 2012. Dochodziło wówczas do takich precedensów, że wokół pewnej grupy, składającej się z top menadżerów skali światowej, którzy przyjechali na mistrzostwa do Krakowa, chodziła ekipa ludzi, która dostosowywała krakowskie restauracje do ich potrzeb. To dlatego, że lokale w Krakowie i to te najlepsze, nie spełniały ich oczekiwań. Ludzie z tej grupy obsługowej starali się zapewnić VIP-owskiej grupie wszystko. Nawet wódka była specjalnie sprowadzana. Zresztą na tym tle często dochodziło do zabawnych sytuacji, bo dany lokal twierdził, że jest w stanie ściągnąć dla tych klientów każdy produkt, a okazywało się, że jednak tego typu produktów (na tym poziomie) nie był w stanie zapewnić, a wspomniana grupa, mimo horrendalnych cen korkowego, płaciła je i wnosiła swój alkohol. To daje obraz, jak daleko nam do poziomu Londynu czy Paryża. Warto zaznaczyć, że na razie nie mamy nawet możliwości stworzenia odpowiedniego ciągu logistycznego czy dystrybucyjnego produktów premium. Nie jesteśmy uwzględniani w łańcuch dostaw. Zresztą nie bez powodu chińskie grupy robią zakupy zegarków czy torebek w Szwajcarii. Tam jest kumulacja tego typu miejsc. Aby Kraków mógł faktycznie stworzyć miejsca premium, musi się łączyć z innymi miastami i tę politykę kształtować na różnych poziomach. Zresztą miasto próbuje to robić, tworząc między innymi różnego rodzaju stowarzyszenia miast historycznych i tworzenie różnego rodzaju unii miast europejskich, czego konsekwencją są m. in. różnego rodzaju kongresy. Z tą działalnością wiąże się też to, że tworzone są różnego rodzaju akty prawne, które zmieniają obecne otoczenie, między innymi poprzez uregulowanie rynku wynajmu krótkoterminowego. Poza tym, pozostając jeszcze w kwestii podwyższania standardów, uważam, że poszliśmy do tyłu, jeżeli na przykład chodzi o przewodników miejskich. Niestety, po Krakowie może oprowadzać w tej chwili każdy, kto zna język obcy i ma maturę.

Szewska ma potencjał by stać się ulicą "premium"/ Fot.: Mateusz Łysik
Szewska ma potencjał by stać się ulicą "premium" / Fot.: Mateusz Łysik

Czy od tamtej pory coś się zmieniło? Z pewnością, ponieważ Kraków dorobił się w międzyczasie gwiazdkowej restauracji Michelin. Jednak, co warto odnotować, jej laureat, restauracja Bottiglieria 1881, nie ma swojego lokalu na Starym Mieście, tylko przy jednej z ulic Kazimierza. Poza tym jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka