Od początku wojny Stowarzyszenie Nowosądeckie Serducho niesie pomoc Ukraińcom. Pomaga na wielu płaszczyznach, zarówno osobom, które znalazły schronienie w Polsce, jak i tym, które zostały w Ukrainie, by walczyć o wolność dla swojego kraju. O niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym i powstałej w jej wyniku lawinie dobra rozmawiamy z panią Moniką Pogwizd.
Na mapie Nowego Sącza można znaleźć niezwykłe miejsce. Mowa o mieszczącym się przy ul. Grunwaldzkiej 120 Stowarzyszeniu Nowosądeckie Serducho. Jak sama nazwa organizacji wskazuje, jej pracownicy, by móc dotrzeć do każdego, kto potrzebuje ich pomocy, kierują się przede wszystkim sercem. Dla nich po prostu nie ma rzeczy niemożliwych.
– Jeżeli ktokolwiek miałby jakikolwiek problem, na przykład chciałby zorganizować jakiś koncert charytatywny lub chciałby, żebyśmy mu pomogli w jakimkolwiek aspekcie, na jaki mamy wpływ, to proszę mi uwierzyć, zawsze znajdą się ludzie, których znamy i zawsze ktoś pomoże
– mówi nam pani Monika Pogwizd, wiceprezes i dyrektor operacyjny stowarzyszenia.
Ukraińcom pomagają od początku wojny. Działają na wiele sposobów, zarówno na terytorium zajętym przez wojnę, jak i z myślą o uchodźcach, którzy schronienie znaleźli w Nowym Sączu. O niesieniu pomocy najbardziej potrzebującym i powstałej w jej wyniku lawinie dobra rozmawiamy z panią Moniką Pogwizd.
Stowarzyszenie Nowosądeckie film Serducho włączyło się w pomoc uchodźcom niemalże od razu po wybuchu wojny. Jak ta pomoc wyglądała na samym początku?
– Tak naprawdę to się wzięło z tego, że we wtorek zakończyliśmy WOŚP, a w czwartek wybuchła wojna, więc to był taki nasz ogólny zryw. Powtarzaliśmy: „Słuchajcie, musimy coś zrobić. Ci ludzie nie mogą zostać na granicy”. Na początku razem z firmą Yrke zrobiliśmy zbiórkę i wysłaliśmy dziewięć busów na przejście graniczne do Krościenka i Medyki. To była taka nasza pierwsza doraźna pomoc. Następnie razem z lekarzami zaczęliśmy organizować konwoje leków i innych potrzebnych rzeczy, przede wszystkim jedzenia. Następnie połączyliśmy się z fundacją z Wrocławia i zaczęliśmy już robić konwoje co piątek. Nagle zaczęło się to tak rozkręcać, że mój numer przedostał się chyba w każde możliwe miejsce: na dworce, do Gdańska, do Bydgoszczy, do Poznania, a także za granicę Polski. Zaczęliśmy też pomoc w kwaterunku ludzi, przewoziliśmy ich m.in. z granicy.
Do kogo jest adresowana pomoc, którą Państwo niesiecie?
– Tak naprawdę mamy trzy grupy adresatów. Po pierwsze otworzyliśmy darmowy sklep, który jest adresowany do Ukraińców znajdujących się na Sądecczyźnie. Druga pomoc jest związana z tym, że dostaliśmy pisma od prezydentów miast. Mamy porozumienia z nimi, z obroną terytorialną na Ukrainie, ze szpitalami. Oni wszyscy potrzebują pomocy i wiedzą, że nasze konwoje docierają na miejsce. Mamy delikatne militaria. Wiadomo, że to nie jest broń, ale dostajemy na przykład wiadomość od pana z obrony militarnej, który mówi nam: „Monika, potrzebujemy tego i tego, za 3 dni widzimy się w tym i w tym miejscu”. Wtedy robimy zbiórkę, kupujemy rzeczy, które są im tak naprawdę potrzebne do walki i im dostarczamy. To są ludzie, którzy walczą w lasach, czyli taka typowa partyzantka, która potrzebuje wsparcia. Po trzecie, zajmujemy się pomocą humanitarną, którą dostarczamy stricte pod Lwów. Niestety zaczyna tam brakować jedzenia, więc bezpośrednio od nas do nich przewozimy zarówno jedzenie, jak i ciepłe rzeczy.
Prowadzicie również zbiórkę z myślą o zwierzętach, prawda?
– Tak, oczywiście. Nasza Sylwia ze stowarzyszenia zajmuje się tym wraz z Justyną. Do punktów, które zostały otwarte na granicy z myślą o pieskach, pojechało od nas już około 500 kilo karmy, zabawki i inne potrzebne rzeczy. Kiedyś nasza zbiórka pojechała w konwoju na Ukrainę z jedną z fundacji. Umowa jest taka, że dzwonią do nas wolontariusze, którzy zajmują się tymi zwierzętami na granicy i mówią, czego potrzebują, a my działamy. W piątek o 16:00 wyjechał do nich kolejny konwój z karmą i z rzeczami podzielonymi na paczki.
Pomagacie panie dzień i noc. Wiem, że czasami śpicie po 2 godziny na dobę. Skąd panie czerpiecie siły?
– Zdarza się i tak [śmiech]. My się śmiejemy, że tak naprawdę napędza nas ludzka dobroć. Cieszymy się, że tyle osób jest nam przychylnych, ale to też chyba bierze się stąd, że widzą, iż nasze transporty rzeczywiście docierają do potrzebujących. Przekonują się, że to nie jest na tej zasadzie, że zbieramy rzeczy, żeby je magazynować, tylko szukamy każdej możliwości, aby pomóc potrzebującym. Dla nas nie ma bariery. Nie zastanawiamy się, czy to jest Kraków, czy to jest Przemyśl, czy to jest Warszawa. Tu chyba chodzi po prostu o napędzanie się dobrocią.
Naprawdę jesteście panie dostępne również w nocy? Odbieracie wtedy telefony?
– Tak! Jeżeli rzeczywiście widzimy, że dzwoni ktoś, kto próbuje się do nas dobić, odbieramy. Często zdarzały się takie sytuacje. Na przykład pewna dziewczyna stała na granicy i nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić, a jakoś dostała mój numer. Teraz jest tutaj. Przywieźliśmy też dzieciaczki, które były odmrożone. Staramy się pomóc, jak możemy. Po prostu nie potrafimy przejść obok tego obojętnie. W nocy też. Wiadomo, że musimy się czasem wyspać, żeby się zregenerować, ale śpimy do zmiany.
Niesiecie państwo pomoc dla żołnierzy, a nie tak łatwo jest teraz zorganizować potrzebny sprzęt, prawda? Państwu się udaje, co więcej, zajmujecie się nawet szyciem apteczek.
– Tak, apteczki szyjemy razem z firmą Yrke. Wiadomo, że to nie są takie specjalistyczne apteczki, ale dla żołnierzy udało nam się dużo rzeczy zakupić dzięki naszym sponsorom. Były to m.in. radiotelefony i apteczki ze specjalnym certyfikatem. Żołnierze potrzebują specjalistycznych rzeczy, o których my tak naprawdę nie mieliśmy wcześniej pojęcia, bo dla nas bandaże to są po prostu bandaże, prawda? Okazuje się, że takie produkty, jakich my używamy, niekoniecznie przydają się na wojnie. Nasz kolega, który się na tym zna, Wiktor, którego serdecznie pozdrawiamy, szkolił nas w zakresie tego, które rzeczy możemy zamawiać i tak naprawdę robimy to pod okiem specjalistów. Współpracujemy z wieloma różnymi jednostkami, ale ze względów bezpieczeństwa niestety nie mogę dużo na ten temat powiedzieć, ani zdradzić, gdzie dokładnie wysyłamy potrzebny sprzęt. Proszę mi uwierzyć, że czasem musimy mieć dwa dni resetu, żeby się wyłączyć, bo jeżeli rozmawiamy przez telefon z kimś, kto potrzebuje naszej pomocy i ta osoba mówi do nas, a nagle słyszymy strzały i krzyki... potem ciszę, to wiemy, że ta osoba nie żyje. To jest bardzo traumatyzujące, ale, mając taki kontakt z ludźmi walczącymi na froncie, wiemy, że pomoc dociera tam, gdzie powinna trafić.
Wspominałyście panie w mediach społecznościowych, że odprawiłyście młodego mężczyznę (Yaroslawa) na front.
– Tak. Yaroslav mieszkał i pracował w Nowym Sączu, ale, gdy wybuchła wojna, nagle stwierdził, że musi jechać i walczyć za ojczyznę. Od swoich znajomych spod Lwowa dostał listę rzeczy, których potrzebował i zgłosił się z nią do nas. Postanowiliśmy mu pomóc i postaraliśmy się dla niego zdobyć jak najszybciej mundur i wszystko, czego potrzebował. Zapakowaliśmy go razem z pomocą humanitarną (z jedzeniem dla jego wioski) i pojechał walczyć o wolność. Mamy z nim cały czas kontakt, co nas bardzo cieszy, bo wiemy, że do tych ludzi dotarły potrzebne rzeczy. Tak naprawdę udało nam się odprawić już pięciu żołnierzy z całym umundurowaniem, które jakoś załatwiliśmy i też pojechali walczyć na front. Nie publikujemy na Facebooku wszystkiego, bo nie chcemy, żeby ktoś pomyślał, że się chwalimy. To, co umieszczamy na Facebooku jest tylko kroplą w morzu. Znajomi zachęcają nas, by wrzucać informacje o tym, co robimy, ale my po prostu cały czas działamy.
Cieszymy się więc, że coś panie udostępniacie. Myślę, że takie rzeczy warto pokazywać, żeby m.in. inspirować innych.
– Ostatnio wrzuciłam niektóre z naszych porozumień z fundacjami, z miastami, z którymi pracujemy, a tak naprawdę jest ich jeszcze około 50, 60. Cieszymy się, że to trochę podbudowało u ludzi naszą wiarygodność.
A wracając do żołnierzy, których panie odprawiły na granicę, to osoby, które mają tam rodzinę, czy też ich rodziny są już bezpieczne tutaj?
– Ich rodziny są już bezpieczne tutaj, oni po prostu widzieli, co tam się dzieje. To są młodzi mężczyźni, którzy postanowili jechać, by walczyć za ojczyznę. To jest niesamowite, jaki oni mają w sobie upór. Im się w ogóle nie uśmiecha tutaj wracać. Jest im ciężko, zimno, siedzą w okopach, ale nie chcą wracać. Oni wiedzą, że muszą walczyć za ojczyznę. Ich postawa jest dla nas niesamowita, bo też nikt z nas wcześniej z czymś takim się nie spotkał. To jest taka nieprawdopodobna siła walki, którą u nich obserwujemy i to, że są w stanie poświęcić swoje życie.
Jak mieszkańcy Nowego Sącza zareagowali na państwa apel o pomoc?
– Mamy tutaj swoich znajomych, którzy są za nami murem i nas wspierają. Odezwali się też do nas ludzie z Holandii, którzy przesłali nam dary i których serdecznie pozdrawiamy. Sądeczanie cały czas tłumnie dostarczają nam wszystko, czego potrzebujemy. Na początku musieliśmy ich troszeczkę do nas przekonać, bo jesteśmy stowarzyszeniem i nie wszyscy nas znali, więc musieliśmy udowodnić naszą wiarygodność. Teraz wspierają nas tak, jak mogą. Przychodzi też do nas wielu wolontariuszy i oczywiście prosimy wszystkich o więcej.
Ponoć prowadzi pani nawet taki osobisty licznik osób, które przewinęły się przez Stowarzyszenie Nowosądeckie Serducho?
– Wszyscy o to pytają [śmiech]. Tak, to są osoby, które zakwaterowaliśmy, którym w jakiś sposób pomogliśmy. Teraz na liczniku mamy około 2780 osób. Nie liczę już tych, którzy przychodzą do nas do sklepu. Licznik wskazuje te osoby, z którymi mamy kontakt.
Czy któraś z tych osób szczególnie zapisała się pani w pamięci?
– Tak, zapadła mi w pamięć dziewczyna, którą sprowadziliśmy tutaj razem z jej rodziną. Ona uciekła spod Charkowa i zaczęła w karetce… rodzić. Możemy powiedzieć, że urodziło nam się tutaj takie nasze dzieciątko. Staraliśmy się zapewnić jemu i jego mamie wszystko, czego było im potrzeba. W ogóle każda osoba, którą przyjmujemy tutaj, jest niesamowita, ale rzeczywiście ta bardzo mocno zapadła nam w pamięć.
Niesamowita historia, czyli panie pojechały po nią na granicę i ona zaczęła w tym momencie rodzić?
– To było tak, że ona dzwoniła do nas i wiedziałyśmy, że jest w zaawansowanej ciąży, więc spróbowałyśmy swoimi kanałami załatwić jej transport po stronie ukraińskiej. I to się udało. Ludzie, którzy z nami współpracują, dowieźli ją do granicy, a ona w karetce, w której jechała, zaczęła rodzić. Potem się śmiałyśmy, że musimy ją i dziecko koniecznie odwiedzić, bo jesteśmy mami chrzestnymi. To jest coś tak niesamowitego, że ratujemy kogoś, żeby nie stracił życia, a tymczasem na świat przychodzi kolejne nowe życie.
Czy coś panie zaskoczyło w osobach odpowiadających na apel?
– Z powodu tego, że prowadziłyśmy Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy mamy tutaj szereg ludzi, którzy zawsze są gotowi nam pomóc. Oni stoją za nami murem. Zawsze! Tak jak na przykład pani Aneta, właścicielka Upside Down z Nowego Sącza, czy pan Janusz z firmy wędkarskiej. Oni od razu mówią: "Słuchajcie, czego potrzebujecie, powiedzcie, już dajemy wam na to fundusze, już to kupujemy, jesteśmy z wami zawsze, murem". To jest naprawdę bardzo budujące. Tak samo ostatnio, kiedy dostałam listę potrzebnych rzeczy od chłopaków walczących na froncie. Wtedy naprawdę zaczęłam się zastanawiać, idąc tutaj rano, skąd wezmę na to wszystko pieniądze. Chodziło wtedy o jakieś specjalistyczne rzeczy. Nie zdążyłam otworzyć bramy, a już wpadła do nas taka pani i zapytała: “Pani Moniko, czego wam potrzeba?” Powiedziałam czego i że chyba się nie uda, a ona na to, że nie ma problemu i wpłaciła potrzebną kwotę na konto stowarzyszenia. Czasem śmiejemy się, że to chyba jakiś palec Boży pomaga nam w wielu sprawach. Tak jak Tomek z Anglii (z grupy z Telford)! Kiedy zaczęło nam brakować rzeczy dla dzieci (m.in. kaszek), Tomek powiedział: “Słuchajcie, wysyłam do was TIR-a”. I teraz ten transport właśnie do nas jedzie, to jest naprawdę niesamowite.
Ile transportów do tej pory wyruszyło od państwa na Ukrainę?
– Do tej pory wysłałyśmy już około 20 transportów.
Wspomniała pani o tym, że łączycie siły z innymi miastami z Polski. Te osoby same się do pań zgłaszają?
– To są nasi serdeczni przyjaciele, którzy już kiedyś z nami działali, na przykład lekarze z Wrocławia: pani Ivanka Bas i pan Bogdan Bas. Oni też są z Ukrainy. Jeżeli chodzi o pomoc humanitarną, to właśnie z nimi robiliśmy pierwsze konwoje, bo wiadomo, że dostęp do leków jest zupełnie inny przez lekarza niż przez nas. Czasem śmiejemy się, że chyba wszystkie powiaty w całej Polsce nas znają.
Zresztą poza granicami też.
– Tak, grupa z Telford bardzo nam pomogła. To do nich zjeżdżają wszystkie dary z całej Anglii i oni je później segregują. Później są do nas wysyłane. Jesteśmy im ogromnie wdzięczni. Bo właśnie w tym momencie, kiedy zastanawiałyśmy się, czy otwieramy sklep dla uchodźców, czy nie (bo wiedziałyśmy, że mamy za mało darów), oni po prostu wysłali do nas TIR-a. W ogóle okazało się, że jeden z zaangażowanych tam chłopaków jest z Kamionki (niedaleko nas), także znowu zadziałały kontakty. Tu sporo odbywa się dzięki kontaktom, ktoś o nas usłyszał, a potem zgłosił się, żeby pomóc.
Pomoc trafia do potrzebujących, więc magazyny szybko pustoszeją. Co na tę chwilę jest najbardziej potrzebne?
– Na tę chwilę to żywność, chemia i rzeczy militarne. Można też wpłacić datki na konto stowarzyszenia. Rzeczy dla żołnierzy są naprawdę potrzebne, bo o ile żywność zawsze się gdzieś znajdzie, o tyle z tym jest problem. A może jakaś firma będzie chciała nam pomóc?
Gdzie odesłać w takim razie osoby chętne do wykonania przelewu?
– Najlepiej bezpośrednio do nas. Można się z nami skontaktować przez Facebooka - Stowarzyszenie Nowosądeckiej Serducho. Jesteśmy też na etapie zastanawiania się nad założeniem zrzutki, tak żeby każdy mógł wpłacić taką kwotę, jaką będzie chciał nas wspomóc.
Na koniec zadam jeszcze oczywiste pytanie: jak długo zamierzacie pomagać?
– Do końca świata i o jeden dzień dłużej! [śmiech] Po każdej akcji mówiliśmy sobie, że jesteśmy zmęczeni, dlatego musimy porządnie odpocząć. Proszę zobaczyć: we wtorek zakończyliśmy WOŚP, a w czwartek zaczęła się wojna i wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi, rozpoczynając kolejną akcję. Muszę powiedzieć, że jest to możliwe, ponieważ nasze stowarzyszenie to sztab cudownych ludzi o gorącym sercu. Tutaj wszyscy nakręcamy się nawzajem, a dobro idzie dalej.
Fot.: Archiwum prywatne, Stowarzyszenie Nowosądeckie Serducho
Czytaj również: