poniedziałek, 27 września 2021 10:58

Jak pies Borys z łóżka córeczki właściciela trafił do KTOZ-etu...

Autor Artykuł partnera
Jak pies Borys z łóżka córeczki właściciela trafił do KTOZ-etu...

Z pamiętnika inspektora Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami relacjonuje inspektor Adam:
Zacznijcie od obejrzenia zdjęć. Na zdjęciach jest Borys.
Jak był malutki – sypiał nawet w łóżku z córeczką właściciela.
Teraz choruje, ale dopiero od niedawna przecież.
Oczywiście – regularnie bywa u weterynarza, dostaje antybiotyki i inne lekarstwa. A jego pan troskliwie robi mu specjalne kąpiele.
Hmmm, na zdjęciach wygląda to zgoła inaczej….? No to poczytajcie.

Dawno dawno temu, za górami za lasami….
No, prawie. Kończył się lipiec, gdy dotarła do nas informacja, że w pewnej wiosce niedaleko Słomnik jest pies – wyłysiały i wychudzony, ledwo trzymający się na nogach. Jest też jego właściciel (opiekunem, zaprawdę, trudno go nazwać) – ale jego troska ogranicza się do uniemożliwienia psu ucieczki przy pomocy przykucia zwierzaka solidnym łańcuchem.

W drogę zatem. Dojeżdżamy na miejsce – przez płot widzimy psa, ale nic się tu nie zgadza – to psisko, które basowo szczeka obrzucając nas rozmaitymi inwektywami (cóż, potraktowano nas jak intruzów… 😉 )jest, owszem, na łańcuchu, ale wygląda na dorodnego bandziorka, jak na rottweilera przystało. Pies ma tyle energii, że nawet najwrażliwszy miłośnik zwierząt nie mógłby go uznać za ledwie trzymającego się na nogach. Po podwórku biega też drugi zwierz – małe cosik ratlerkowato-pinczerkowate – i też nijak nie wygląda na chorego, z furią dorzuca swój dyszkancik do powitalnych duetów i kupletów. Nieco w głębi stoi przywiązana do wozu klacz z progeniturką – te patrzą na nas w milczeniu. Wychudzonego psa nie widać i nie słychać. Zaglądamy jeszcze przez bramę z drugiej strony domu –
ale i tutaj nie widać obiektu zgłoszenia. Gospodarza też nie ma, ale na płocie wisi reklama jakiejś firmy – dzwonimy z głupia frant z nadzieją, że to właściciel posesji poleca swoje usługi. Niestety – pudło, to po prostu reklama na wynajętym płocie.
Cóż, postanawiamy przyjechać tu ponownie następnego dnia.

Późnym wieczorem niespodzianka - dzwoni właściciel posesji i zwierząt, dopytuje o co chodzi, chciałby nawet, żebyśmy przyjechali natychmiast, bo środek lata to w końcu pora żniw i nie za bardzo jest czas na jakieś inspekcje, Umawiamy się jednak na następny dzień.

Podjeżdżamy rano. Właściciel wkurza się strasznie, że ktoś niepotrzebnymi zgłoszeniami zabiera mu czas, a przecież u niego wszystko jest w porządku. Zgadza się pokazać nam obejście, ale mocno kontroluje, co robimy, gdzie zaglądamy, na co patrzymy. Rottweiler na łańcuchu – biedak ma ten łańcuch bezpośrednio na szyi, ale właściciel pokazuje nam świeżo zerwaną obrożę i zapewnia, że zaraz następnego dnia pojedzie na targ i kupi nową. Łańcuch jest wystarczającej długości. Oba psy – mały i duży - dobrze reagują na swojego pana. Coś nam nie daje spokoju, jeden z inspektorów zgłasza wiec pilną potrzebę fizjologiczną, kurcgalopkiem pędzi wiec za stodołę i…. okazuje się, że z tyłu gospodarstwa są jeszcze konie! Prosimy o możliwość obejrzenia także ich. Gospodarz nimi handluje, jest ich około 30; zwierzęta nie wyglądają źle, ale… przy takiej ilości nie ma szans, żeby jedna osoba zapewniła im właściwe warunki bytowe, a do pomocy nikt nie chce przyjść. Nieszczęsne chłopisko sam nie ma czasu zjeść, ale o konie dba, o psy dba, tego małego to nawet przygarnął z ulicy, na którą ktoś go wywalił. Konie wystawia do sprzedaży w internecie, ale nawet na to z trudem znajduje czas, bo tu jeszcze robota w polu.
Brzmi to wszystko dość przekonująco, ale… pytamy jeszcze o psa, którego dotyczyło zgłoszenie – chłop twierdzi, że ktoś to sobie wymyślił, że ma tylko te dwa psy, które widzieliśmy. Faktycznie – po psie ze zgłoszenia nie ma ani śladu. Człowiek zaprzecza, my nie mamy ani świadka, ani żadnego dowodu, że pies faktycznie istnieje. Odjeżdżamy zatem, ale postanawiamy jeszcze poprosić o pomoc PIW – zgłaszamy konie do kontroli..

I to był dobry ruch. Pewnego dnia zadzwonił telefon.
Lekarka z PIW – że pojechali na interwencję pod wskazany adres, że są konie, rottweiler, pinczerek i … jeszcze jeden pies. I że ten trzeci pies wygląda tragicznie, ma prawdopodobnie zaawansowaną nużycę, jest miejscami wyłysiały i ledwo trzyma się na nogach, że właściciel stwierdził, że ten pies to kłopot i że chętnie go odda. Lekarka wyjaśnia nam też dokładnie, w którym miejscu potężnej posesji przebywa nieszczęsne psisko.


Jedziemy zatem kolejny raz. Wierzcie nam – widzieliśmy już wiele ohydnych, brudnych kojców i rozpadających się bud. Ten jednak, do którego właśnie podchodzimy ma gwarantowane miejsce w pierwszej dziesiątce. Pozasłaniany jakimiś gratami, pełen kup i resztek zepsutych kości, z nieświeżą wodą
w zasyfiałym garnku… W kojcu równie nikczemna i obrzydliwa buda. A w budzie – wielki, wyłysiały psi pysk… I reszta psa. Pies się nie rusza, nijak nie reaguje na pojawienie się obcych ludzi. Wokół koszmarny smród. A wszak kojec był sprzątany niedawno, ze dwa miesiące temu przecież!

Pies ma na imię Borys i właściwie należy do kilkunastoletniej córki gospodarza. Przyjechaliśmy po niego, ale okazuje się, że wraz ze zniknięciem kontrolerów z PIW-u zniknęła też chęć oddania nam psa. Pies przecież jest córki, sypiał z nią w łóżku, jak był szczeniakiem. Ale córka zrzeczenia nie podpisze, bo jest niepełnoletnia. Ojciec też nie podpisze, bo się córka obrazi i więcej ojca nie odwiedzi. Wszak pies sypiał z nią w łóżku, kiedy był szczeniakiem… Pies chyba to pamięta, bo – gdy córka z wyraźną odrazą wchodzi do tego ohydnego kojca – wstaje i wychodzi do dziewczyny.

Gospodarz psa oddawać nie ma powodu, bo przecież jest on leczony. Nazwiska lekarza jednak nie poznamy, bo… nie wiadomo, czy lekarz sobie życzy. Prosimy więc o wybranie numeru lekarza i umożliwienie nam rozmowy z nim, ale – co za siurpryza – lekarz nie odbiera telefonu. Dowiadujemy się jednak od właściciela, że Borys jest leczony, ale kto by tam nazwę leku spamiętał. Jest też regularnie kąpany w specjalnym leczniczym szamponie, możemy nawet buteleczkę zobaczyć, oto ona! A że data przydatności sprzed czterech lat…? No przecież taki szampon człowiek kupił u lekarza! Psu zresztą się wyraźnie poprawia! Pewnie dlatego ledwie ma siłę na wyjście z budy.

Zobacz też : Dlaczego ludzie wyrzucają króliki ?

A gdzie pies był pod koniec lipca? „Panie, pan myśli, ze ja przed wami psa ukryłem? Pies wtedy u lekarza był!” Sam zapewne, taksówką się wybrał. Ostatecznie okazuje się, że po psa możemy przyjechać jutro. Do jutra bowiem lekarz powie, czy uda się Borysa wyleczyć w dwa tygodnie. Jeśli się nie uda – pies będzie nasz. Ale dziś go zabrać nie możemy, bo lekarz leczy, bo córka się obrazi, bo to i tamto. Gość ma wyraźnie problem ze mną, koleżanka mogłaby zostać,
z koleżanką on się dogada, bylebym sobie poszedł…. Cóż, koleżanki na pastwę nie zostawię. Psa też nie, bo jutro rano może się okazać, że właśnie w nocy dostał przypływu wigoru i uciekł.

Koleżanka informuje więc właściciela, że – jeśli się nie dogadamy - będziemy zmuszeni wezwać policję i odebrać psa interwencyjnie. Dajemy mu chwilę czasu do namysłu, psa jednak nie spuszczamy z oczu. Po kwadransie pan się pojawia
i oświadcza, że koleżance psa odda, podpisze, co trzeba a nawet zapakuje psa do samochodu – ja mam się jednak oddalić. Opcji całkowitego oddalenia nie ma, ale kilka metrów dystansu mogę zaoferować, jeśli to może ułatwić Borysowi ewakuację.

Po godzinnej jeździe lądujemy w schronisku, a Borys w gabinecie lekarskim. Lekarka jest doprawdy oczarowana jego stanem – kości miedniczne niemal przebijają skórę, futra prawie nie ma, a i tak żyje na nim kilka wielopokoleniowych rodzin pcheł, pazury poprzerastane, smród urywa nos… Ma 4 lata, waży 32 kg, a powinien – ponad 40. Zaiste, zadbany pies. A przecież jeszcze niedawno sypiał w łóżku z córką właściciela. A przecież jeszcze kilka tygodni temu, gdy go szukaliśmy – był akuratnie u lekarza, a kto wie, czy i o jakieś spa nie zahaczył.

Jeśli widzisz zwierzę w potrzebie, reaguj:
Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami - 12 421 26 85, 12 421 77 72 lub 12 429 43 61

Kinga Osuch
Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami

Jak pająk Sławek trafił do KTOZ-u
Inspektorzy KTOZ-u tym razem w nietypowej interwencji. Niezwykłym klientem krakowskiej placówki tym razem był egzotyczny Phornictopus auratus, czyli Ptasznik złocisty.

Ekologia - najnowsze informacje

Rozrywka