Z okazji 8 marca i Dnia Kobiet porozmawialiśmy z Katarzyną Kobylarczyk, autorką książki "Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy", która ukazała się nakładem Wydawnictwa MANDO.
Gdy ją budowano, nie było wątpliwości, że jest kobietą. Nazywano ją perłą pięciolatki i młodszą siostrą Magnitogorska. Nowa Huta, bo o niej mowa, powstawała nie tylko rękami mężczyzn, ale także kobiet. Nie bały się żadnej pracy – kiedy trzeba było, stawały z kielnią i kładły cegły wspólnie z innymi murarzami. Gdy powstało najmłodsze miasto w Polsce, ozdobą nowohuckich ulic stały się jego mieszkanki. Z kolei, kiedy wybuchły antyrządowe demonstracje, wśród protestujących pojawiały się także one, dzierżąc w dłoniach petardy.
Budowały Nową Hutę i jej historię
Pan Katarzyno, pierwsze pytanie jest oczywiste, ale jakże ciekawe. Co sprawiło, że zainteresowała się pani tym, jak wyglądała budowa Nowej Huty? Dlaczego podjęła się pani tego tematu od "kobiecej" strony?
– Sama jestem kobietą Nowej Huty, mieszkam tu od urodzenia. Moja rodzina ma tu swoje korzenie. Jedna z moich babć pochodziła z Pleszowa, mam też rodzinę w Luboczy. Są to wsie, które zostały wywłaszczone pod budowę Nowej Huty. Jestem nowohucianką sprzed czasów Nowej Huty. Z początku wydawało mi się, że sztucznym jest pisanie historii jakiegoś miejsca przez pryzmat jednej płci. W pewnym momencie jednak zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę historia Nowej Huty i pamięć o niej spoczywa w sercach kobiet. Bardzo długo pracowałam jako dziennikarz w Krakowie i Nowej Hucie, pisałam o niej od dawna. Uświadomiłam sobie, że rozmawiam wyłącznie z kobietami. To bierze się z powodów biologicznych, kobiety żyją dłużej, dlatego to one pamiętają okres budowy dzielnicy, która rozpoczęła się w 1949 roku. Może ich mężowie byli inżynierami, ale oni w dużej mierze już odeszli i to kobiety przechowują o nich pamięć. Bardzo często zbierając materiały o dzielnicy rozmawiałam z kobietami o ich ojcach, mężach. W pewnym momencie stwierdziłam, że robię błąd, że powinnam zapytać też o ich własne historie. One mają swoje opowieści, których nikt nie zbiera. Nie są pytane o to jak żyło się kobietom w tych czasach, jaki miały wkład w budowę dzielnicy.
Finalnie w książce znalazło się pięć historii. Dlaczego akurat dlatego te i z jakiej puli miała pani wybierać? Jak długo trwało zbieranie materiałów?
– Długo zastanawiałam się jaką formę powinna mieć książka. Sugerowano mi, aby zrobić w dzielnicy plebiscyt o tym, kto najbardziej zasłużył na to, żeby być bohaterką i twarzą Nowej Huty. Uznałam jednak uznała, że chcę to zrobić inaczej. Nie chcę wybierać kilku bohaterek, które będą reprezentantkami. Wolę opisać panoramę dziejów Nowej Huty z punktu widzenia kobiet. W mojej książce jest kilka takich mocnych nazwisk jak reżyserka teatralna Krystyna Skuszanka, lekarka Jadwiga Beaupre, Zofia Włodek, która była przodowniczką pracy, murarką. A jednak oprócz samej Zofii zdecydowałam się pisać także o jej koleżankach, których nazwiska się nie zachowały. Piszę o Marcie Ingarden, która była architektką i projektowała wiele budynków w dzielnicy, ale ona też jest tylko reprezentantką szerokiego grona kobiet, które pracowały w przedsiębiorstwie Miastoprojekt. Podobnie z pozostałymi kobietami. Moja książka kończy się rozdziałem o kobietach Solidarności, o opozycjonistkach, które walczyły w Krakowie i dzielnicy. Mamy kilka bohaterek, które reprezentują większe gremium. Chciałam, żeby moja książka była panoramą, żeby wszystkie mieszkanki Nowej Huty się w niej znalazły.
Pojawia się też Krystyna Skuszanka, która tworzy dla robotników teatr, żeby "proletariat nie karmił się szmirą". A także Jadwiga Beaupre, twórczyni jednej z pierwszych polskich szkół rodzenia. Cegły, z podtytułu Cegły, perły i petardy, jak wiemy możemy przypisać do wcześniej wspominanej Zofii. Do kogo odnoszą się perły i petardy?
– Perły ze względu na to, że kobiety były prawdziwą ozdobą Huty. Ja też opisuję to w sposób dosłowny. W rozdziale gdzie zastanawiamy się nad gastronomią występują dwie panie, które pracują jako kelnerka i bufetowa w najbardziej eleganckim lokalu Nowej Huty, w kawiarni Stylowa. Kobiety były tam wręcz wybierane pod względem swojej urody. Petardy dlatego, że w Nowej Hucie kobiety też rzucały i uciekały przed petardami. Wśród osób, które tworzyły opozycję antykomunistyczną, było mnóstwo kobiet .Wiele ryzykowały, ale nie bały się walczyć o to, w co wierzą.
Pani Katarzyno, powiedzieliśmy o książce, o bohaterkach. Powiedzmy kogo zabrakło. Czy były postacie, które chciała Pani zamieścić w książce, ale z powodów ograniczeń się to nie udało?
– Musze się przyznać, że udało mi się odtworzyć portret Zofii Włodek, ale nie udało mi się to niej dotrzeć. Ona rzeczywiście była w nowej hucie gwiazdą, przodowniczką pracy, która pobijała normy. Bardzo chciałam ją odnaleźć i opisać jej życie. To udało mi się tylko częściowo, odtworzyłam oficjalną stronę jej życiorysu, tę opisaną przez prasę i media. Natomiast nie udało mi się odnaleźć samej Zofii i uważam to, za swoją porażkę. Nie opisałam też lat 90. w Nowej Hucie i myślę, że to jest wciąż prawdziwa „petarda”, która czeka na swojego autora. Opisanie czasu transformacji z punktu widzenia kobiet to bardzo ciekawe zadanie.
Rozumiem, że dotarła Pani do bohaterek, które Pani opisuje. Jakie były reakcje? Jak rozmówczynie reagowały na wiadomość, że chce Pani z nimi porozmawiać o czasach minionych?
– Przede wszystkim muszę podkreślić niesamowitą gościnność. Większość spotkań odbywa się w domach moich bohaterów. Zawsze byłam przyjmowana z niesłychaną gościnnością, zawsze była herbata lub kawa, ciasta albo pyszne pierogi, które Pani Zofia Fugiel robi dla swoich wnucząt, a wtedy trafiły się mnie. Dostałam mnóstwo słoiczków z domowej roboty przetworami. Bardzo miło wspominam pracę nad tą książką. Były to rozmowy emocjonalne, ponieważ rozmawiałyśmy o czasach ich młodości i trosk, sukcesów. Dotykałyśmy też tematów bardzo bolesnych, takich jak strach związany z sytuacją opozycji antykomunistycznej. Można docenić w jak spokojnych czasach żyjemy dzisiaj w porównaniu z tym co one przeszły. Niesamowicie podziwiam ich odwagę opozycjonistek i kobiet, które decydowały się, żeby przyjechać i wnosić własnymi rękami Nową Hutę. Nowohucianki to bardzo odważne kobiety.
Rozmowy z bohaterami to końcowy efekt. Chciałem zapytać jak wyglądały prace początkowe nad tą książką. Skąd czerpała pani informacje na temat swoich bohaterek i jakie było to pierwotne grono, które musiała Pani odsiać?
– Pracuję w Nowej Hucie od bardzo dawna, ponieważ cała moja kariera zawodowa jest z nią związana. Pracowałam w Gazecie Wyborczej, następnie w Dzienniku Polskim, wtedy już pisałam reportaże, które opowiadały o historii Nowej Huty. Miałam na swoim koncie zbiór reportaży „Baśnie z bloku cudów”. Dlatego kiedy pojawiła się możliwość napisania kolejnej książki o tej dzielnicy uznałam, że będzie to łatwe. Myślałam, że będzie to bajeczna rozrywka, jednak okazało się, że to nie jest takie proste. Minęło wiele lat i jest już za późno. Bardzo wiele osób odeszło i mój notes z numerami telefonów, które zbierałam w trakcie wcześniejszej pracy okazał się pełny telefonów głuchych. Pisanie o latach 50, kiedy Huta powstawała z pyłu, cegieł i kurzu było bardzo trudne. Byłam skazana na odgrzebywanie swoich starych notatek sprzed 15 lat albo korzystanie ze źródeł, z dokumentów, relacji reporterskich. Okazało się to bardziej pracą archiwalną niż spotkaniami. Później w miarę rozwoju Nowej Huty, gdy książka przechodziła do późniejszych etapów, to była to praca najciekawsza, czyli rozmowy z ludźmi. Chciałam nazbierać jak najwięcej opowieści i przeplatać je. Czasem do książki trafiała tylko jedna anegdota z całej rozmowy. Chciałam skonstruować tę książkę jak panoramę.
Możemy zdradzić naszym widzom, że to się Pani udało. Anegdoty są szczególnie intrygujące. Chciałem zapytać czy dokonała Pani jakiegoś osobistego odkrycia podczas przeglądania archiwów, dzwonienia?
– Na pewno takim osobistym odkryciem było dla mnie to, że nikt nie przyjrzał się Nowej Hucie od strony kobiecej. Nie wiem dlatego tak się stało. Jest dużo publikacji, ale wszystkie mają taką męską twarz. Mało jest przekazów o tym jak kobiety się tutaj zadomawiały i pracowały. A Nowa Huta to ważny eksperyment społeczny właśnie pod tym względem. Pierwszy raz po wojnie tak szeroko otworzyła się możliwość awansu w zawodach typowo męskich, co wcześniej się nie zdarzało. Zdziwiło mnie, że nikt wcześniej tego nie prześledził. Kiedy szukałam informacji o przodownikach pracy znalazłam o wiele więcej materiałów o mężczyznach. Kobieca historia jest zaniedbana.
Jest to tym dziwniejsze, że poprzedni ustrój kładł nacisk na emancypację kobiet. Jaka jest Pani ulubiona historia związana z tą książką? Czy jest to historia jednej z bohaterek czy ma Pani okolicznościową anegdotę?
– Moja ukochana i najpiękniejsza historia jest na początku książki. Umówiłam się na rozmowę z wnuczką kobiety, o której jest mowa. Jest to opowieść o jej babci, która przeniosła swój dom. Budynek miał być zburzony pod budowę Nowej Huty i babcia faktycznie go zburzyła, po czym przeniosła cegła po cegle do innej miejscowości. Przemieszkała swoje życie w klitce w bloku, jednak nigdy nie czuła się tam „u siebie” Takim symbolem, że w każdej chwili może wyjść z tego mieszkania było to, że spała w butach. Kiedy poczuła, że zbliża się koniec jej życia przeniosła się do domu z tych starych cegieł i tam odeszła. To była tak przejmująca historia, że została ze mną. Jest to przykład na to, że misja dziennikarza, czyli przenoszenie prawdy zupełnie wystarcza. Rzeczywistość jest tak wzruszająca, że naprawdę nie trzeba niczego dodawać.
Jak już było to powiedziane, jest pani nowohucianką z babci prababci. Mówiła Pani o swoim największym odkryciu. A jakie było Pani największe zaskoczenie?
– Dla mnie zaskoczeniem było to ile takich historii kryje się we własnej rodzinie. To jest dla mnie wciąż niesamowite, ponieważ wydaje mi się, że wypytałam całą swoją rodzinę o to jak było. Wysłuchałam tych wszystkich opowieści. Wielkim zaskoczeniem jest dla mnie, kiedy opowiadam mojej babci czego się dowiedziałam od innych bohaterek, a ona dodaje do tego dużo nowych anegdot. Tak dowiedziałam się, że urodziła swojego pierwszego syna na izbie porodowej Jadwigi Beaupre. Wcześniej tego nie wiedziałam, a powinnam wiedzieć to od dawna. Wyszło to zupełnie przypadkowo, dlatego odkrycia, których dokonuje się we własnej przeszłości to coś co przynosi dużo zaskoczeń.
Pani Katarzyno, nie mogę zapytać o Pani kolejną książkę. Czy są już jakieś plany? Wspominała Pani o latach 90 Nowej Huty. Czy możemy spodziewać się czegoś w tym kierunku?
– Ciężko rozmawia się o tym w obecnej sytuacji. Staram się nie spotykać z seniorami, a to całkowicie dezorganizuje moją pracę zawodową. Nie jestem na przykład nauczycielem, więc nie jestem zaszczepiona. Mam mocne opory przed spotykaniem się z kimkolwiek, żeby nie przenieść wirusa. Znalazłam się w próżni i nie mogę wykonywać mojej pracy. Rzeczywiście, mam na warsztacie książkę. Będzie ona kontynuacją mojej poprzedniej książki Strup. Hiszpania rozdrapuje rany, która opowiada o dyktaturze w Hiszpanii. Wracam do tego tematu i będzie to powieść kobieca. Dotyczyć będzie kobiet, ich sytuacji i kradzieży dzieci, których reżim w latach 50/60 się dopuszczał. Tylko, żeby napisać tę książkę muszę pojechać do Hiszpanii, a na o nie pozwala mi epidemia.
Katarzyna Kobylarczyk – autorka kilku reporterskich książek (Baśnie z bloku cudów. Reportaże nowohuckie czy Strup. Hiszpania rozdrapuje rany, za którą otrzymała Nagrodę im. R. Kapuścińskiego), dziennikarka (publikowała w Gazecie Wyborczej, Tygodniku Powszechnym czy Dzienniku Polskim). Laureatka nagrody krakowskiego środowiska dziennikarzy Zielona Gruszka oraz nagrody Za różnorodnością. Przeciw dyskryminacji. Pochodzi z Nowej Huty i do dziś tam mieszka.
Nowa Huta jest kobietą
Nazywano ją perłą pięciolatki i młodszą siostrą Magnitogorska – nawet propaganda lat 50. nie miała wątpliwości, że Nowa Huta jest kobietą. Dlaczego więc jej symbolem został półnagi murarz, mężczyzna? Gdzie podziały się nowohuckie murarki i architektki, przodowniczki pracy i artystki, działaczki i opozycjonistki?
Zaglądamy na budowę najmłodszego polskiego miasta, do nowohuckich hoteli robotniczych i na stołówki, do pracowni architektonicznych i izby porodowej. Jesteśmy świadkami bicia rekordów i antyreżimowych demonstracji. Poznajemy dziewczyny: te, które kładły cegły, i te, które rzucały petardy.
- Zofia Włodek jest pierwszą murarką Nowej Huty, przodowniczką pracy, gwiazdą propagandy, a potem… przepada bez śladu.
- Marta Ingarden projektuje nowe miasto na desce kreślarskiej, ale nie poświęca mu ani słowa.
- Jadwiga Beaupré uczy nowohucianki rodzić bez bólu w jednej z pierwszych polskich szkół rodzenia.
- Krystyna Skuszanka tworzy dla robotników teatr, gdzie proletariatu nie karmi się szmirą.
- Wiesława Ciesielska słyszy, jak ubek mówi do jej męża, działacza "Solidarności": Z wami to jeszcze można jakoś wytrzymać, gorzej z waszymi żonami!.
- Zofia Fugiel ma w latach 80. osiemnaście rewizji mieszkania, dziś nie potrafi uwięzić nawet kanarka w klatce.
Czas na poznanie historii robotnic, które na własnym przykładzie doświadczały emancypacji poprzez pracę. Zwykle przedstawia się ludzi PRL-u jako otumanionych i zmuszanych do niewdzięcznej pracy. Tymczasem dla wielu osób, w tym właśnie kobiet, współzawodnictwo czy przekraczanie norm budowlanych było elementem odzyskiwania godności. Bywały też przykre konsekwencje rywalizacji oraz osobiste dramaty. Dzięki Katarzynie Kobylarczyk poznajemy fascynującą historię nowohucianek: zanurzonych w pyle cegieł i wystrojonych w socrealistyczne perły.
Sylwia Chutnik
Fragment książki w poniższym linku:
https://wydawnictwowam.pl/sites/default/files/86097_skrot.pdf