piątek, 15 sierpnia 2025 13:33, aktualizacja 3 godziny temu

Cztery miłości, dwa pogrzeby. Ilona opowiada, jak pokochała, straciła i zaczęła od nowa

Autor Marzena Gitler
Cztery miłości, dwa pogrzeby. Ilona opowiada, jak pokochała, straciła i zaczęła od nowa

„Mówią: i że cię nie opuszczę aż do śmierci. Mówią też, że człowiek jest stworzony do jednej wielkiej miłości na całe życie. A ja? W moich 65 latach zmieściły się cztery poważne związki, dwa śluby, dwa pogrzeby i morze łez” – zaczyna swoją opowieść Ilona. Jej historia jest pełna wzlotów i upadków. To opowieść o uczuciach, które zaczynały się jak w bajce, a kończyły boleśnie. Ale to też historia o tym, że nawet po największej stracie można się podnieść.

Młodzieńcze zauroczenie, które zgasło jeszcze przed ołtarzem

Pierwszy raz zakochała się, gdy miała zaledwie dwadzieścia lat. Antka znała jeszcze z liceum – wysoki, przystojny brunet, sportowiec. Razem poszli na studniówkę, a potem byli nierozłączni.
„Nie widzieliśmy poza sobą świata. Plany, marzenia, wspólna przyszłość – wszystko wydawało się pewne” – wspomina Ilona. W Boże Narodzenie uklęknął przed nią na śniegu i wręczył pierścionek z małym brylancikiem. Był ślubny welon od ciotki z USA, biała sukienka i zaproszenia dla gości.

Aż pewnego dnia – zwyczajny wieczór, kawałek stołu, talia kart – spojrzała na nich w lustrze i poczuła… że to już koniec.
„Widziałam nas jak stare małżeństwo po sześćdziesiątce. Wszystkie emocje się wypaliły. Nie chciałam takiego życia” – mówi. Ślub miał być za trzy miesiące. Zerwała zaręczyny, ku rozpaczy Antka, który dopiero po pół roku odnalazł szczęście z inną kobietą – łudząco podobną do Ilony.

Patryk – namiętność, która zmieniła się w koszmar

Nie była wtedy sama. W pracy na lotnisku poznała Patryka. Był stałym klientem, zagadywał, uśmiechał się. Po rozstaniu z Antkiem poszli razem na kawę – i od tej pory spotykali się coraz częściej. „To była szalona, namiętna miłość” – mówi.

Po dwóch miesiącach Patryk wyjechał do Gdańska. To były czasy bez internetu i komórek – pozostawały listy. Niedługo po jego wyjeździe Ilona dowiedziała się, że jest w ciąży. Pisała, czekała na odpowiedź – bez skutku.

Zdecydowała się pojechać do Gdańska. Tam odkryła prawdę: wszystkie jej listy przechwytywała i niszczyła matka Patryka. Chłopak nie miał pojęcia o dziecku. Spotkanie było pełne łez, ale zakończyło się decyzją o ślubie. Ceremonia była skromna, na plaży, i wyglądała jak początek nowego, pięknego życia.

Przez kilka pierwszych miesięcy było dobrze. Ale potem Patryk zaczął coraz częściej wychodzić wieczorami, wracał po alkoholu, nie interesował się rodziną. „Siedziałam z dzieckiem w domu i czekałam, aż wróci. To był koszmar” – wspomina. Gdy po przeprowadzce do Poznania doszło do rękoczynów, ojciec Ilony wyrzucił zięcia z domu.

Rozwód, alimenty, samotne wychowywanie córki – tak wyglądała jej codzienność przez następne lata.

Emigracja i rozdzielenie z córką

Pod koniec PRL-u życie w Polsce było trudne. Brak perspektyw, mieszkania, stabilnej pracy. Ilona zdecydowała się wyjechać do Stanów, do rodziny. Córka miała wtedy pięć lat. Ciotka opłaciła bilet i wizę.

Nowe życie okazało się surowe – praca, przedszkole, brak pieniędzy. Kiedy obie zachorowały, Ilona wiedziała, że sama sobie nie poradzi. Mama w Polsce zaproponowała, że zajmie się Marysią. „To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – wysłać córkę samą do kraju” – mówi, a w jej oczach wciąż pojawiają się łzy.

Dziadkowie zaopiekowali się dziewczynką, a Ilona zaczęła przyjeżdżać co pół roku. Pracowała jako pielęgniarka, kończyła kursy, powoli stawała na nogi.

Franek – miłość, która miała trwać, a skończyła się nagle

Podczas jednej z wizyt w Polsce poznała Franka – rozwodnika, kierowcę ciężarówki kursującego między USA a Polską. Łączyło ich wiele – oboje mieli za sobą trudne relacje, oboje marzyli o wspólnym domu.

Sprzedali jego mieszkanie w Poznaniu, zaczęli budować dom na przedmieściach. Gdy Marysia skończyła szkołę podstawową, zabrali ją do Stanów. Wszystko układało się dobrze.

Do czasu. Franek wrócił do Polski, zatrzymał się u znajomego, rozpalił w kominku… i już nigdy nie otworzył oczu. Zaczadzili się obaj. Ilona nie mogła nawet przyjechać na pogrzeb – skończyła jej się wiza, a powrót oznaczałby utratę możliwości ponownego wjazdu.

„To był koszmar. Nie mogłam go nawet pożegnać” – mówi cicho.

Samuel – propozycja, która uratowała jej życie

Po śmierci Franka groziła jej deportacja. Wtedy jej sąsiad – wdowiec Samuel – zaproponował, że się z nią ożeni, aby mogła zostać w USA. Początkowo miało to być tylko małżeństwo z rozsądku, „białe małżeństwo”.

„Z czasem jednak stał się moim przyjacielem, opiekunem, a potem… mężem w pełnym tego słowa znaczeniu. Zdobył mnie troską i czułością” – wspomina. Spędzili razem kilkanaście lat.

Cztery lata temu Samuel odszedł – spokojnie, w jej ramionach.

Nowe życie w Polsce

Po jego śmierci Ilona wróciła do kraju. Jej córka mieszka z mężem i dzieckiem, a ona sama kupiła działkę i wybudowała dom z ogrodem pod Krakowem.

„Cztery wielkie miłości i dwa pogrzeby – to więcej, niż ktokolwiek chciałby przeżyć. Ale mam swoje miejsce, mam rodzinę. I to mi wystarczy” – mówi.

fot. pixabay

Obserwuj nas w Google News

Magazyn - najnowsze informacje

Rozrywka