czwartek, 7 marca 2019 09:21

Kampania przed wyborami do PE

Autor Bernard Szwabowski
Kampania przed wyborami do PE

W unijnych państwach powoli rozkręca się kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. W kilku z nich nakłada się na kampanie krajowe - prezydenckie i parlamentarne. Zagraniczni korespondenci PAP przedstawiają sytuację polityczną i prognozy co do przeszłego kształtu PE w poszczególnych państwach. Potwierdzają oczekiwania, że przyszły PE może być bardziej spolaryzowany, z liczącym się udziałem sił eurosceptycznych.

Niemcy – czas przełomu

Każde wybory landowe w Niemczech – ze względu na federalną strukturę państwa - mają zawsze większy zasięg niż tylko lokalny. Liderzy poszczególnych partii są rozliczani za porażki w krajach związkowych i umacniają swoje pozycje w przypadku dobrych rezultatów. Wyniki w zdawałoby się leżących na uboczu i nieznaczących landach, jak np. Kraj Saary, czy Brema, potrafiły generować efekt kuli śniegowej. W jeszcze większym stopniu dotyczy to wyborów do Parlamentu Europejskiego – są one generalnym sprawdzianem dla ugrupowań. W tym roku ze względu na kryzys UE, kłopoty partii masowych, rysujące się nowe podziały społeczne, nowe potencjalne konfiguracje koalicyjne i kandydaturę Niemca na szefa Komisji Europejskiej, wybory do PE w RFN będą miały znaczenie przełomowe.

Głosowanie do Europarlamentu odbędzie się 26 maja (razem z wyborami landowymi w Bremie). Około 65 mln obywateli Niemiec i innych państw UE uprawnionych do głosowania wybierze 96 europosłów.

Według ostatniego sondażu zwycięstwo ma zapewnione CDU/CSU, na którą chce głosować 33 proc. badanych, ale nieznacznie traci w porównaniu z rzeczywistymi wynikami wyborów w 2014 r. (-2,2 pkt. proc). Na drugim miejscu znaleźli się Zieloni z 19-proc. poparciem, odnotowując rekordowy wzrost (+8,3 pkt. proc.). Socjaldemokraci (SPD) mogą liczyć na 18 proc. głosów, co oznacza spadek o 9,3 pkt. proc. Narodowo-konserwatywną Alternatywę dla Niemiec (AfD) wybrało 10 proc. ankietowanych; partia poprawiłaby tym samym wynik sprzed 5 lat, kiedy po raz pierwszy wprowadziła swoich przedstawicieli do jakiegokolwiek parlamentu (+3 pkt. proc.). Postkomunistyczna Lewica i liberalna FDP mogą liczyć odpowiednio na 8 proc. i 6 proc. (+0,6 i +2,6). Mandaty poselskie w PE zdobędą też najprawdopodobniej przedstawiciele innych ugrupowań. Obecnie w Europarlamencie zasiadają m.in. deputowani z neonazistowskiej NPD, czy z satyrycznego ugrupowania Die PARTEI.

Niecałe trzy miesiące przed wyborami Niemcy w większości są nastawieni raczej pozytywnie wobec Unii. 56 proc. uważa, że członkostwo w UE daje ich krajowi więcej korzyści niż przynosi strat. 30 proc. jest zdania, że rachunek zysków i strat jest wyważony. Z kolei 12 proc. twierdzi, że przeważają straty.  

Główne czynniki wpływające na przebieg kampanii wyborczej, to rosnący w siłę Zieloni i stabilne poparcie dla AfD. To te dwa ugrupowania – a nie jak w poprzednich latach partie masowe CDU/CSU i SPD - nadają ton walce przed głosowaniem. To do ich pomysłów ustosunkowują się pozostałe partie, a nie na odwrót. Np. CDU/CSU próbuje odzyskać wizerunek partii konserwatywnej i wyostrza elementy antyemigranckie w swoim programie. Z kolei SPD stara się odzyskać opinię ugrupowania „ludzi pracujących” i obiecuje hojne reformy socjalne. Socjaldemokraci najwyraźniej nie wierzą w dobry wynik swojej partii. Świadczy o tym tryb w jakim została wybrana „jedynka” z ich listy Katarina Barley, obecna minister sprawiedliwości. Szefowa SPD Andrea Nahles musiała zaakceptować odmowę Kevina Kuehnerta, szefa młodzieżówki SPD i Martina Schulza, byłego przewodniczącego PE. Barley nie mogła odmówić, bo ma zbyt słabą pozycję w partii.

Dla kanclerz Angeli Merkel w eurowyborach gra toczy się o podwójną stawkę. Zależy jej nie tylko na dobrym wyniku Manfreda Webera (CSU), który jest niemieckim kandydatem na szefa KE. Wynik wyborów może również zdecydować o dalszym losie jej rządu.

Francja - narodowcy na czele

We Francji, choć oficjalnie kampania jeszcze się nie rozpoczęła, to de facto trwa już od kilku miesięcy. W końcu października rząd wypuścił spot telewizyjny, wzywający obywateli do głosowania w majowych wyborach. Na tle dramatycznej muzyki widać w nim węgierskiego premiera Viktora Orbana i włoskiego ministra SW Matteo Salviniego, którzy symbolizowali „populizm”, „nacjonalizm” i „podział Europy” – zagrożenia, przed którymi wielokrotnie przestrzegał prezydent Emmanuel Macron. Francuski przywódca, ustawiając się w roli wodza „Europy otwartej”, tych polityków nazywał „swymi głównymi nieprzyjaciółmi” i porównywał do Stalina i Mussoliniego.

Spot potępiła dosyć zgodnie prawicowa i lewicowa opozycja, określając go jako „propagandę elektoralną” prezydenckiej partii La Republique en Marche (LREM). Prezydent, zmuszony także przez prostest "żółtych kamizelek", zmienił nieco strategię. Ogłosił wielką debatę narodową i stał się jej głównym aktorem, występując na wielogodzinnych często spotkaniach z wybraną publicznością.

Opozycja widzi jednak w tym „zagarnięciu mediów”, kampanię do majowych wyborów i żąda, by te wystąpienia odliczone były z czasu przysługującego w kampanii oficjalnej.

Według sondaży największą reprezentację w PR będzie miało, uznawane za skrajnie prawicowe, Zjednoczenie Narodowe (dawny Front, RN) Marine Le Pen. Na tę partię zamierza obecnie głosować 22 proc. badanych. Za RN sytuuje się prezydencka LREM, z poparciem 20 proc. respondentów.

Na trzecim miejscu stawiają sondaże prawicową partię Republikanie (LR), z 12 proc. poparcia, a następnie ekologów i skrajnie lewicową Francję Nieujarzminoną (LFI) – po 8 proc. Rządząca do niedawna partia socjalistyczna (PS), według badań pociąga tylko 6 proc. wyborców.

Wciąż wiele mówi się o możliwości wystawienia list przez „żółte kamizelki”, które mogłyby odebrać poważną liczbę głosów tradycyjnym ugrupowaniom. Jednak ten bardzo niejednolity, pozbawiony uznanych liderów ruch, jak dotąd tylko ogłasza i wycofuje deklaracje.

Osłabiona lewica stara się o stworzenie wspólnego frontu, ale bezskutecznie. Kandydowania ze wspólnej listy odmówił przywódca ekologicznej EELV (Europa ekologii i Zieloni) Yannick Jadot. Jak twierdzą eksperci, startując sama, jego partia spodziewać się może 12 do 15 deputowanych w PE, liczby dla niej rekordowej.

Według mediów prezydencka LREM, wobec osłabienia tradycyjnej lewicy, na czoło swej listy wysunie przedstawiciela prawicowego skrzydła tej partii. Chodzi o to, by przyciągnąć wyborców LR i obniżyć jej wynik. Najczęściej wśród kandydatów wymienia się obecną minister ds. Europy, deklarującą katolicyzm Nathalie Loiseau. Pierwsze miejsca na liście obsadziły już RN i LFI. LR poprowadzić ma do wyborów katolicki filozof, przeciwnik homoseksualnego małżeństwa i aborcji.

Do wyborów europejskich stanie również Brigitte Bardot. B. gwiazda filmowa, zwolenniczka Frontu Narodowego, a ostatnio sympatyczka „żółtych kamizelek”, którym jak twierdzi pomaga finansowo, stanąć ma na czele partii animalistycznej.

Włochy - pod znakiem sporu z Unią

Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego ma we Włoszech wyjątkowy charakter, ze względu na to, że toczy się w pierwszym roku pracy rządu koalicji prawicowej Ligi i Ruchu Pięciu Gwiazd, które są bardzo krytyczne wobec obecnej polityki Unii, zwłaszcza Komisji Europejskiej.

Zasadniczy wpływ na ton kampanii prowadzonej przez dwa rządzące ugrupowania ma klimat ostatnich miesięcy, które minęły pod znakiem ostrej wymiany zdań między rządem Giuseppe Contego a KE, wokół projektu budżetu i groźby wszczęcia procedury nadmiernego deficytu, w reakcji na pierwszą wersję projektu wysłanego do Brukseli. W październiku Komisja odrzuciła włoski budżet, co w Unii zdarzyło się po raz pierwszy.

Na ostrą krytykę ze strony KE, zaniepokojonej wzrostem deficytu i konsekwencjami dla całej strefy euro, lider Ligi, wicepremier Matteo Salvini odpowiedział: „Dosyć gróźb i obelg ze strony Unii. Włochy są państwem suwerennym”.

Pod naciskiem KE i długich negocjacjach rząd Contego zmienił jednak budżet, zapisując w nim niższy niż wcześniej poziom deficytu. Spór ten zaostrzył jednak relacje między koalicyjnymi ugrupowaniami a Unią.

Choć oba ugrupowania rządowe startują w wyborach osobno i wykluczają sojusz, to ich liderzy, wicepremierzy Salvini i Luigi Di Maio z Ruchu Pięciu Gwiazd zgodnie wyrażają przekonanie, że 26 maja przyniesie koniec polityki UE w obecnym kształcie i doprowadzi do gruntownej zmiany w składzie Komisji Europejskiej. Obaj postanowili szukać za granicą sojuszników w ugrupowaniach, które uważają za pokrewne sobie.

W styczniu Matteo Salvini pojechał do Warszawy, gdzie spotkał się między innymi z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, by porozmawiać o współpracy przed wyborami do PE. Formalne porozumienie nie zostało zawarte, ale do zbliżenia stanowisk doszło - zapewniał potem włoski polityk.

Wyraził nadzieję, że takie formacje, jak PiS czy Liga, rozpoczną „nową wiosnę europejską, nowe marzenie europejskie, które zostało skradzione na rzecz banków czy finansów”. Zapowiedział, że Liga zaoferuje wspólny program innym ruchom ludowym w Europie. Taki ewentualny blok nazywany jest „suwerenistycznym”. Potencjalną sojuszniczką w tym bloku jest liderka francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen.

Ponadnarodowy sojusz przedwyborczy formalnie zawarł Ruch Pięciu Gwiazd. Jednym z jego sojuszników jest ruch Kukiz’15. Podczas prezentacji 15 lutego w Rzymie ogłoszono, że nową grupę w przyszłym PE tworzyć będą, obok włoskiego i polskiego ugrupowania, także ruch Teraz z Finlandii, partia AKKEL z Grecji i partia Żywy Mur z Chorwacji. Di Maio podkreślił, że celem ugrupowań tworzących grupę jest poprawa jakości życia obywateli Europy.

Do PE kandyduje m.in. były trzykrotny premier Włoch, lider Forza Italia - Silvio Berlusconi. „Postanowiłem kandydować, by zanieść do Europy mój głos, na rzecz Europy, która musi się zmienić, mieć wspólną obronę, by móc zasiąść do stołu z innymi światowymi potęgami militarnymi i podejmować decyzje” - oświadczył 82-letni polityk.

Wiceprzewodniczący Forza Italia, obecny szef PE Antonio Tajani zapowiedział, że będzie ponownie ubiegał się o to stanowisko.

Pod hasłem „walki z populistami” kampanię do PE zamierza prowadzić centrolewicowa opozycyjna Partia Demokratyczna. Bardzo osłabione po utracie władzy przed rokiem ugrupowanie stara się przezwyciężyć wewnętrzny kryzys i szuka sojuszników przed wyborami do PE.



Hiszpania - wybory do PE miesiąc po wyborach do Kongresu

Na Półwyspie Iberyjskim głosowanie do Parlamentu Europejskiego niemal zbiega się w tym roku z wyborami parlamentarnymi. W Hiszpanii odbędą się one 28 kwietnia, zaś w Portugalii – 6 października. W obu iberyjskich krajach, rządzonych aktualnie przez mniejszościowe gabinety socjalistyczne, nie są spodziewane znaczące zmiany na scenie politycznej.

Kierowana przez premiera Pedro Sancheza Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) przewodzi od grudnia w sondażach, lecz bez szans na zapewnienie swemu rządowi większości w 350-osobowym Kongresie Deputowanych.

W ocenie politologów, w ciągu niespełna miesiąca dzielącego wybory do Kongresu od głosowania do Parlamentu Europejskiego nie powinna nastąpić wyraźna zmiana preferencji hiszpańskiego elektoratu, który najchętniej deklaruje dziś poparcie dla PSOE, centroprawicowej Partii Ludowej (PP) oraz liberalnych Ciudadanos (Cs).

Niespodzianką, zarówno w wyborach do Kongresu, jak i do PE, może być wynik uważanej za skrajnie prawicową partii Vox. Ugrupowanie Santiago Abascala, według sondaży publikowanych przez PE,  mogłoby wprowadzić do Strasburga aż sześciu deputowanych. Jeszcze na jesieni sondaże w ogóle nie uwzględniały tej partii.

Z badania przygotowanego przez PE wynika, że PSOE może zapewnić sobie 16 mandatów w PE, PP – 15, Cs – 12, lewicowy blok Unidos Podemos – 9, zaś jeden – Rewolucyjna Lewica Katalonii (ERC). Na żaden mandat nie może na razie liczyć inne ugrupowanie z tego regionu – zarejestrowana w styczniu przez byłego premiera Katalonii Carlesa Puigdemonta - Crida Nacional per la Republica (Crida). Jej wyborczy debiut będzie miał miejsce właśnie 26 maja.

Portugalia - socjaliści na czele

Niewielkich zmian należy się spodziewać także w Portugalii, gdzie socjaliści (PS) zdobyliby według sondaży 9 mandatów, czyli o jeden więcej niż w kończącej się kadencji europarlamentu. Dodatkowego deputowanego zyskałby też centroprawicowy blok CDS-PP, który łącznie miałby trzy mandaty w PE.

Wybory nie przyniosłyby zmian w przypadku socjaldemokratów (PSD), komunistów (PCP) i Bloku Lewicy (BE). Ugrupowania te miałyby odpowiednio: sześć, dwa i jeden mandat w PE.

Prowadzący w sondażach socjaliści, w swojej kampanii przed majowymi wyborami koncentrują się na haśle odbudowy silnej frakcji socjalistycznej w Europie. Deklarują też konieczność walki z nasilającymi się w UE, ich zdaniem, zjawiskami populizmu i szowinizmu.

Dyskretniej swoją kampanie europejską prowadzą główne partie portugalskiej centroprawicy: PSD oraz CDS-PP. Część elektoratu może im zabrać nowa partia Sojusz (Alianca), kierowana przez byłego premiera Portugalii Pedro Santanę Lopesa i członka PSD.

W lutym, podczas pierwszego kongresu nowej partii, Lopes wskazał na konieczność rozwoju "gospodarki liberalnej", przy jednoczesnej ochronie publicznego systemu opieki społecznej, wspieranego przez prywatne towarzystwa ubezpieczeniowe.

Belgia - struktura federalna przesądza o równowadze sił

Wybory do Parlamentu Europejskiego w Belgii zaplanowano na 26 maja, a tego samego dnia Belgowie będą wybierać też posłów federalnych. Ponieważ brexit nie wpłynie na liczbę mandatów przyznanych Belgii w PE, wyłonionych zostanie, tak jak przed 5 laty, 21 europarlamentarzystów. Jeden z mandatów jest z mocy prawa przyznany kandydatowi z niemieckojęzycznej część kraju. 12 zostanie wyłonionych w wyborach z flamandzkich list wyborczych, a 8 - z walońskich.

Ta federalna struktura kraju i wyborów powoduje, że żadna partia w wyborach nie zdobywa zdecydowanej przewagi.

W poprzednich wyborach najsilniejsza flamandzka partia, Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA), otrzymała 4 mandaty. Flamandzcy Liberałowie i Demokraci (Open Vld) – 3, a Chrześcijańscy Demokraci i Flamandowie (CD-V)- 2. Reszta miejsc w PE przypadła mniejszym ugrupowaniom.

W walońskiej części głosami podzieliły się po równo Ruch Reformatorski (3 mandaty) i Partia Socjalistyczna (również 3 mandaty ).

Według ostatnich sondaży i tym razem wyniki będą niewiele się różnić od składu obecnej kadencji. We Flandrii dominującą siłą polityczną pozostaje N-VA, na który – według sondażów PE – głos może oddać prawie 29 proc. wyborców. Na drugim miejscu jest CD-V, które popiera ponad 16 proc. wyborców. Na Open Vld chce zagłosować 14 proc. Tyle samo, co Open Vld, mogą otrzymać Zieloni. Oznacza to, że ci ostatni mogą dostać dwa mandaty w nowym PE, a Flamandzcy Liberałowie i Demokraci mogą jeden mandat stracić.

Wybory we francuskojęzycznej Walonii, według sondażów, może wygrać natomiast Partia Socjalistyczna, na którą głos chce oddać 25 proc. wyborów. Oznacza to dla niej 3 mandaty, czyli o jeden więcej niż ma obecnie. Ruch Reformatorski, z poparciem na poziomie 20 proc., ma zachować obecną liczbę miejsc w PE.

Wyborcy mogą głosować tylko na listy flamandzkie lub walońskie, w zależności od tego, w której części federacji mieszkają. W dwujęzycznej stolicy kraju, Brukseli, wyborcy będą mogli oddać głos na flamandzkiego lub walońskiego kandydata.

Szwecja - eurosceptycy mogą podwoić wynik

Eurosceptyczna partia Szwedzcy Demokraci (SD) może podwoić swój wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Według instytutu badania opinii Sifo, SD może liczyć na 18 proc. poparcia i cztery mandaty. W poprzednich wyborach do PE ugrupowanie to uzyskało nieco ponad 9 proc. i zdobyło dwa miejsca. Partia sprzeciwia się "dyktatowi Brukseli" i nie chce, aby Szwecja była płatnikiem netto. Krytykuje także zbyt liberalną, jej zdaniem, politykę migracyjną UE.

Największym przegranym może okazać się najbardziej prounijna szwedzka partia Liberałowie (L) - poprzednia nazwa Ludowa Partia Liberałów - z której wywodzi się obecna unijna komisarz ds. handlu Cecilia Malmstroem. Ugrupowanie to postuluje przyjęcie przez Szwecję euro. Liberałowie osiągają w sondażu poparcie 3,8 proc., co oznacza, że nie zdobędą żadnego miejsca w PE. W poprzednich wyborach 9,9 proc. poparcia dało tej partii dwa mandaty. Liberałowie po rezygnacji wieloletniego lidera Jana Bjoerklunda przechodzą wewnętrzny kryzys.

Jedyny mandat może stracić także radykalne ugrupowanie Inicjatywa Feministyczna (F!), które osiąga poparcie jedynie na poziomie 1,2 proc. (w 2014 roku - 5,49 proc. i jeden mandat).

Znaczny spadek popularności notuje też Partia Ochrony Środowiska - Zieloni (MP). Z 15,4 proc. głosów i 4 mandatów, jakie to ugrupowanie uzyskało pięć lat temu, w tym roku, według sondażu, pozostanie 6,4 proc., co przełoży się na dwa miejsca w europarlamencie.

Pozostałe liczące się partie - konserwatywno-liberalna Umiarkowana Partia Koalicyjna (M), Chrześcijańscy Demokraci (KD), Partia Lewicy (V) oraz Partia Robotnicza - Socjaldemokraci (SAP) mogą uzyskać po jednym mandacie więcej.

Jednak zmiany są możliwe, gdyż według instytutu Sifo, w przypadku wyborów do europarlamentu Szwedzi znacznie później decydują na kogo oddadzą głos niż w przypadku wyborów krajowych.
W szwedzkich wyborach do PE znacznie mniejsza jest także frekwencja - osiąga ok. 50 proc, wobec 80-90 proc. w wyborach parlamentarnych.

Finlandia - eurowybory w cieniu wyborów parlamentarnych

W Finlandii zanim odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, 14 kwietnia przeprowadzone zostaną krajowe wybory parlamentarne. Szacuje się, że w PE partie liberalne mogą stracić część miejsc PE na rzecz ″czerwono-zielonego″ bloku.

Fińskie partie polityczne od kilku miesięcy ustalają listy swoich reprezentantów do Strasburga, ale informacje te nie przynoszą dużego rozgłosu. To wybory do fińskiej Eduskunty, w których obywatele wybiorą deputowanych na lata 2019-2023, skupiają większą uwagę, tak lokalnych polityków, jak i mediów. Ponadto w czasie kampanii do europarlamentu odbywać się będą negocjacje koalicyjne w celu wyłonienia nowego rządu i to one odwrócą uwagę opinii publicznej od eurowyborów. Większe zainteresowanie przyciąga również prezentacja programu i przygotowanie się Finlandii do objęcia, od lipca, półrocznego przewodnictwa w Radzie UE.

Zwraca się jednak uwagę, że w tegorocznych wyborach, jeśli Wielka Brytania opuści UE, to Finlandii przypadnie w Parlamencie Europejskim jedno miejsce więcej – 14.

Według niektórych prognoz, biorąc pod uwagę sondaże w wyborach do Eduskunty, obecne dwie główne partie rządzące: liberalna Centrum Finlandii - KESK premiera Juhy Sipili oraz liberalno-konserwatywna Narodowa Koalicja - KOK (poparcie na poziomie 15-17 proc.), ze względu na poziom niezadowolenia społecznego z prowadzonej przez nie polityki, mogą stracić część mandatów w PE na korzyść obecnej opozycji (przede wszystkim Fińskiej Partii Socjaldemokratycznej – SDP czy ″Zielonej Unii″ - VIHR).

Liderująca sondażom SDP, w krajowych wyborach może liczyć na ok. 21 proc. głosów, a ″Zieloni″ - na ok. 15 proc. Przy poparciu przeniesionym z krajowych wyborów, mimo różnicy w podziale mandatów między wyborami krajowymi a europejskimi, ″czerwono-zielony″ blok, który mógłby utworzyć przyszły fiński rząd, zyskałby także w PE i miałby więcej mandatów w porównaniu do obecnego stanu. Ocenia się, że łącznie mógłby liczyć na przynajmniej 6 miejsc.

Wśród tematów eurokampanii ″Zielonych″ są m.in. kwestie klimatyczne oraz sprawy szkolnictwa, a także przejrzystość UE i sprawy nierówności.

Liberalne fińskie partie rządowe zachowałyby po 2 lub 3 miejsca. Jeden mandat mógłby przypaść, jak obecnie, Związkowi Lewicowemu (VAS). Eurosceptyczna i nacjonalistyczna partia Finowie (PS), mogłaby zaś stracić jeden z obecnych dwóch mandatów w PE.

Zainteresowanie startem do europarlamentu wyrażali niektórzy politycy trzeciego rządowego koalicjanta – centrowej i eurosceptycznej partii Błękitna Przyszłość (ST), która powstała w 2017 r. po rozłamie w partii Finowie. Tematem kampanii wyborczej ST jest ″wzmocnienie bezpieczeństwa narodowego″, w kontekście powstrzymania terroryzmu czy masowej migracji. Choć główni politycy Błękitnych, obecni ministrowie obrony narodowej, spraw zagranicznych, pracy oraz ds. kultury sportu i spraw europejskich, mimo minimalnego poparcia dla swojej partii w przedwyborczych sondażach (ok. 1-2 proc.), planują wystartować najpierw w lokalnych wyborach, to część z nich rozważa także ewentualny późniejszy start w eurowyborach.

Estonia - Riigikog wybrany; czas na PE

Również w Estonii, sąsiadującej z Finlandią przez Zatokę Fińską, wybory do europarlamentu pozostają obecnie na drugim planie. 3 marca odbyły się tam wybory parlamentarne do krajowego Riigikogu.

W Estonii, której przydzielono w PE 7 miejsc (o jedno więcej w razie brexitu), największą popularnością (ok. 26 proc.) cieszy się rządząca partia centrowa o profilu socjalliberalnym - Estońska Partia Centrum (EKK) premiera Juriego Ratasa, która wielu zwolenników ma wśród znaczącej rosyjskojęzycznej mniejszości. Podobny, ok. 24 proc. wynik, mógłby przypaść opozycyjnej liberalnej Estońskiej Partii Reform (RE). Te dwie liberalne partie należą w Parlamencie Europejskim do Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE). Obie mogą liczyć na więcej mandatów w PE niż dotychczas.

Na wysokie poparcie (ok. 19 proc.) w wyborach może też liczyć opozycyjna Konserwatywna Partia Ludowa Estonii (EKRE), ugrupowanie eurosceptyczne o profilu narodowo-konserwatywnym.

Litwa - PE w cieniu wyborów prezydenckich

Litwa 26 maja wybierze 11 swych przedstawicieli do PE. Prognozuje się, że najwięcej głosów zdobędą rządzący Litewski Związek Rolników i Zielonych (LVZS) oraz opozycyjni konserwatyści Związek Ojczyzny - Litewscy Chrześcijańscy Demokraci (TS-LKD). Sondaże wskazują, że oba te ugrupowania uzyskają po cztery mandaty. Po jednym mandacie przypadnie natomiast Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej (LSDP), Partii Porządek i Sprawiedliwość (TT) oraz Partii Pracy (DP).

Nie wszystkie ugrupowania przedstawiły swych kandydatów. Termin zgłaszania list mija 20 marca i dopiero wówczas oficjalnie rozpocznie się kampania wyborcza.

Litwini 3 marca wybierali organy samorządu terytorialnego, natomiast na 12 maja zaplanowano wybory prezydenckie. Wybory do PE na Litwie odbędą się więc łącznie z ewentualną drugą turą wyborów prezydenckich. Powinno poprawić to frekwencję, jednak kampanię wyborczą zdominują zapewne wybory krajowe.

Węgry - rządzący mogą nieco zyskać

Na Węgrzech koalicja rządząca konserwatywnego Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP) może nieco zwiększyć stan posiadania w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Obecnie ma ona 12 z 21 przypadających na Węgry mandatów.

Sondaże wskazują, że należący do Europejskiej Partii Ludowej Fidesz-KDNP może mieć o jeden lub dwa mandaty więcej niż obecnie – zależnie od tego, czy cała opozycja wystawi wspólną listę w wyborach.

Jeśli każda z partii opozycyjnych wystartuje osobno, Fidesz zyska jeden mandat, zaś Węgierska Partia Socjalistyczna oraz Jobbik, który przemieścił się w ostatnich latach ze skrajnej prawicy ku centrum, tracąc co radykalniejszych polityków, uzyskają po 3 mandaty. Oznacza to dla socjalistów wzbogacenie się o jeden mandat w stosunku do stanu obecnego. Jobbik także w poprzednich wyborach zdobył 3 mandaty, a jego posłowie są w PE niezrzeszeni.

Trzecią partią, która weszłaby do PE, byłaby Koalicja Demokratyczna (KD) byłego socjalistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya. KD miałaby tyle samo posłów co obecnie, czyli dwóch. Poza PE znaleźliby się przedstawiciele partii Polityka Może Być Inna, która obecnie ma jednego europosła, należącego do Zielonych.

Jeśli natomiast powstanie szeroka opozycyjna koalicja, zdobędzie ona w sumie – według sondażów – tylko siedem mandatów, gdyż część głosujących nie zaakceptuje sojuszu wyborczego lewicy i Jobbiku.

Fidesz i premier Viktor Orban przekonują, że w wyborach do PE dojdzie do starcia sił antyimigranckich i proimigracyjnych, przy czym te pierwsze reprezentuje Fidesz-KDNP, a te ostatnie opozycja. Zamiast imigrantów trzeba – według premiera – wspierać węgierskie rodziny.

Opozycja porusza w kampanii inne tematy. Socjaliści wspominają np. o potrzebie stworzenia jednolitego europejskiego systemu płac i emerytur oraz zmniejszenia różnicy w zarobkach kobiet i mężczyzn. Jobbik mówi zaś, że problemy z brakiem siły roboczej na Węgrzech trzeba rozwiązywać przyciągnięciem z powrotem do ojczyzny tych, którzy wyemigrowali.



Czechy - nowa partia Głos kontra obecni w parlamencie krajowym

21 czeskich eurodeputowanych zostanie wybranych w ciągu dwóch dni, 24 i 25 maja. Tak jak w wyborach parlamentarnych, obowiązuje 5-proc. próg wyborczy. Listy kandydatów na eurodeputowanych mogą być kompletowane do 16 marca.

Nowym ugrupowaniem na scenie politycznej jest Głos (Hlas), zakładany przez dwóch eurodeputowanych: Pavla Teliczke oraz Petra Jeżka. Zapowiadają oni stworzenie liberalnej, proeuropejskiej organizacji. W 2014 roku zostali wybrani do PE z listy najsilniejszego czeskiego ruchu politycznego Tak (Ano), którym kieruje premier Andrej Babisz. W trakcie kadencji PE zdystansowali się od macierzystego ruchu, m.in. poróżniło ich poparcie Ano dla Milosza Zemana, który w styczniu 2018 roku został wybrany na drugą prezydencka kadencję. W badaniach opinii publicznej Hlas nie jest jeszcze uwzględniany; obserwatorzy nie wróżą mu sukcesu w wyborach.

Nie potwierdziły się spekulacje, że może powstać nowe, prawicowe ugrupowanie, którego liderem miałby być poseł Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Vaclav Klaus mł. Syn byłego prezydenta Vaclava Klausa należy do wyrazistych polityków prawej strony politycznego spektrum, który w sprawach europejskich jest bardziej zdystansowany do europejskiego projektu niż jego macierzysta partia.

O 21 foteli eurodeputowanych będą konkurować przede wszystkim kandydaci obecnych w parlamencie krajowym partii politycznych. Większość z nich wskazała już liderów swoich list. Najczęściej są to dotychczasowi europarlamentarzyści, osoby znane, chociaż nie cieszące się szczególnym zainteresowaniem mediów.

Dotychczasowe badania wskazują, że preferencje wyborcze powielają wyniki analiz dotyczących wyborów parlamentarnych. Ruch Ano premiera Babisza mógłby mieć ośmiu deputowanych, prawicowa ODS – czterech; po trzech mieliby Piraci oraz socjaldemokraci, dwa mogłyby przypaść komunistom, a jedno - eurosceptycznej, antyimigranckiej partii Wolność i Demokracja Bezpośrednia (SPD). Piraci i SPD nie mają dotąd reprezentacji w PE.

W wyborach do PE w 2014 roku głosowało 18 proc. uprawnionych wyborców. Analitycy podkreślają, że na ten przedostatni w Unii Europejskiej wynik wpłynęło to, że w tym samym roku odbywały się wybory prezydenckie i parlamentarne. W majowych wyborach oczekuje się ok. 25-procentowej frekwencji.

Politolog Karel Szvec uważa, że na niską frekwencję w wyborach europejskich wpływa fakt, że wyborcy w niewielkim stopniu zdają sobie sprawę z tego, o czym PE decyduje. Jego zdaniem mogliby to zmienić europosłowie, którzy jednak w czeskiej polityce są mało widoczni.

Słowacja - walka o frekwencję może być znowu przegrana

Przed pięcioma laty frekwencja w wyborach do PE na Słowacji była najniższa w całej UE; wyniosła 14 proc. Premier Peter Pellegrini obiecuje, „zrobi wszystko, aby ten negatywny rekord, się nie powtórzył”. Podkreśla też, że w kampanii należy pokazywać tematy, którymi zajmuje się Parlament Europejski, a które są zrozumiałe i bliskie dla ludzi, jak na przykład kwestia roamingu.

O udział w głosowaniu apeluje także prezydent Andrej Kiska, który podkreśla, że wybory mają charakter historyczny, określają kierunek, w którym będzie podążać słowackie społeczeństwo. To egzamin z demokracji, zróbmy wszystko, żebyśmy się nie musieli wstydzić za nasze decyzje - wzywa prezydent.

Słowacy będą głosowali 25 maja. O 14 mandatów będą konkurować przedstawiciele 31 partii politycznych. Liderami list są głównie aktualni posłowie, rzadziej eurodeputowani.

Analitycy zwracają uwagę, że w kwestii frekwencji nie należy spodziewać się zmiany na lepsze. M.in. winny jest kalendarz wyborczy. W połowie marca na Słowacji odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Dwa tygodnie później, jeżeli zajdzie taka potrzeba – druga. Wybór głowy państwa w większym stopniu interesuje opinię publiczną, niż wyłanianie deputowanych do odległego PE.

Nie brak też sugestii, że wynik wyborów prezydenckich może wpłynąć na majowe decyzje przy urnach. Jeden z wysoko notowanych w ratingach kandydatów, były minister sprawiedliwości i były sędzia Sądu Najwyższego Stefan Harabin krytykuje projekt europejski, chociaż nie nawołuje do wyprowadzenia kraju z UE. Jego sukces, lub wysoka przegrana, może przełożyć się na udział w głosowaniu podobnie myślących wyborców.


 
Bułgaria - centroprawica i lewica niemal łeb w łeb

Kampania wyborcza w Bułgarii przebiega w atmosferze skandali. Najgłośniejszym było stanowisko partii GERB premiera Bojko Borisowa, która opowiedziała sie przeciwko wyborowi nowej Centralnej Komisji wyborczej. Jej kadencja kończy się w marcu i posłowie GERB argumentowali, że do majowych wyborów CKW nie nabierze doświadczenia. Spotkało się to krytyką opozycji, a prezydent Rumen Radew stwierdził, że GERB dąży do wygrania bez walki. Ostatecznie GERB zgodził się na wybór nowej CKW. Centroprawica odstąpiła również od niektórych kontrowersyjnych punktów ordynacji wyborczej. Dla Lewicy to za mało i żąda ona dalszych zmian w ordynacji, grożąc zablokowaniem pracy parlamentu.

Ostatnie sondaże wskazują na minimalną przewagę centroprawicy - o 1–1,5 pkt. proc. Poparcie dla centroprawicy, według większości sondaży, wynosi 22–24 proc., a dla lewicy 22-23,5 proc.

Walka toczy się o 17 miejsc w PE, a głównym pytaniem jest, która z dwóch wiodących partii wyłoni siedmiu europosłów, a która sześciu. Obecnie GERB ma 7 mandatów, lewica - 6. Pozostałe trzy miejsca prawdopodobnie będą podzielone między partię tureckiej mniejszości DPS i nacjonalistów. Wynik wyborów do PE pokaże układ sił przed ważniejszymi dla miejscowych polityków wyborami samorządowymi na jesieni i prognozowanymi przez większość analityków przedterminowymi wyborami parlamentarnymi.

asc/llew/sw/zat/luo/pmo/aki/zys/mw/ptg/man/woj/

Fot: © European Union 2019 - Source: EP/Marc Dossmann

Europa i świat

Europa i świat - najnowsze informacje

Rozrywka