Zakończenie roku szkolnego (23 czerwca) dla wielu nauczycieli będzie oznaczać pożegnanie z wykonywanym zawodem. Dlaczego pedagodzy rezygnują z pracy w szkole? O powodach swojego odejścia opowiada nam Joanna Chlupka, była nauczycielka matematyki w jednej z krakowskich szkół.
Dzisiaj (23 czerwca) zakończenie roku szkolnego. Tym razem dla części nauczycieli ostatni dzwonek będzie oznaczać zakończenie przygody z nauczaniem. Pod koniec maja wielu pedagogów chwaliło się podjętą decyzją o odejściu na facebookowej grupie „Nauczyciel zmienia zawód”. Ta internetowa przestrzeń zrzesza już ponad 36 tys. członków (to o ponad 11 tys. więcej niż rok wcześniej).
– Nauczyciele to osoby zatrudnione na tzw. Kartę Nauczyciela i u nas ruch kadrowy trwa w zupełnie innych terminach. Nauczyciel musi złożyć wypowiedzenie do ostatniego dnia maja. Nie ma innej możliwości zwolnienia się. Tak to niestety u nas wygląda. Zwolnienie w środku roku jest bardzo ciężkie, bo jest tak mało nauczycieli, że dyrektorzy nie wyrażają na to zgody. Czasami nauczyciele, mając już nagraną lepszą pracę, po prostu porzucają pracę w szkolę. Ryzykują w ten sposób, ale w zasadzie nie mają już nic do stracenia
– wyjaśnia w rozmowie z Głosem24 Violetta Kalka (nauczycielka, trener, coach, blogerka, działaczka oświatowa i administratorka wspomnianej grupy „Nauczyciel zmienia zawód”).
„Jak ci źle, zmień pracę”
Nauczyciele coraz chętniej odchodzą z zawodu, a przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele.
– Mnie do porzucenia zawodu nauczyciela zmotywowali ludzie, którzy na relacje moje i moich kolegów za każdym razem odpowiadali: „Jak ci źle, zmień pracę”. I jestem im wdzięczny za te porady, choć tak naprawdę decyzja należała do mnie i mojej partnerki. Zmieniłem pracę [trzy lata temu – dopisek redakcji], chwalę sobie ciszę, spokój i przede wszystkim pięciocyfrową wypłatę, a moje umiejętności pedagogiczne mogę rozwijać z własnymi dziećmi w domu
– mówi nam pan Bartosz, były nauczyciel informatyki.
Zdaniem Violetty Kalki tendencja porzucania zawodu nauczyciela cały czas jest wzrostowa.
– W tym roku ten ruch jest naprawdę duży. Ilość złożonych wypowiedzeń w porównaniu z zeszłym rokiem jest dużo większa. Rozmawiałyśmy z adminkami, że w tym roku to jest naprawdę szok – tyle osób chwali się wypowiedzeniami, pokazuje zdjęcia, cieszy się, że to wreszcie koniec. Naprawdę jest tego dużo więcej. To jest to, co przewidywałyśmy – że to nie nastąpi z dnia na dzień. Nauczyciele muszą mieć albo jakąś poduszkę finansową, albo jakieś miejsce pracy. Nie są ludźmi, którzy rzucają pracę z dnia na dzień, nie mając nic w zanadrzu. Jeśli tacy się zdarzają, to są to wyjątki. Myślę, że to będzie trwało około 4-5 lat – ten ruch będzie coraz większy
– prognozuje administratorka grupy „Nauczyciel zmienia zawód”.
„Lepiej kierować autobusami, niż uczyć”
Co mogą robić nauczyciele, którzy porzucają zawód? Tak naprawdę wszystko. Zaczynając od pracy w korporacji czy też założenia własnej firmy, a kończąc na kierowaniu autobusami.
– Odchodzą, gdzie się da. Jedni zakładają prywatne firmy (np. językowcy otwierają prywatne szkoły). Odchodzą też do korporacji, bo ludzie ze znajomością języków obcych są poszukiwani. Wielu zatrudnia się w niespodziewanych dla nas zawodach. Mamy i kobiety, i mężczyzn, którzy będą pracować jako… uwaga: zawodowi kierowcy. Mamy panią, która chwaliła się, że będzie kierowała autobusami. Nie ma zawodu, do którego nauczyciele by nie odchodzili. Szukają dla siebie przestrzeni, wykorzystują swoje kompetencje i potencjał. Wielu nauczycieli korzystało z live’ów i szkoleń dostępnych na grupie, dotyczących np. tego, jak napisać nowoczesne CV, gdzie je składać, gdzie szukać pracy czy też jak się prezentować. Jeżeli ktoś wie, że gdzieś są wolne miejsca pracy, daje znać całej grupie. W większości postów nauczyciele piszą, że po 8 godzinach zamkną gabinet i wreszcie będą mieli czas dla rodziny, dla siebie. Wiele osób pisało, że zmieniło pracę i bardzo to sobie chwali. Są nauczyciele, którzy odeszli w zeszłym roku i są żywymi dowodami na to, że trzeba mieć odwagę i próbować, że się da, niezależnie od wieku. Mamy takie osoby, które zmieniają pracę po kilku latach nauczania oraz takie, które dobijają do pięćdziesiątki albo nawet ją przekroczyły i też zmieniają zawód. Tutaj nie ma reguły. Ruch jest duży, naprawdę duży
– mówi nam Violeta Kalka.
O powód odejścia z zawodu postanowiliśmy zapytać panią Joannę Chlupkę, która jeszcze przed obroną pracy magisterskiej podjęła pracę jako nauczyciel matematyki w jednej z krakowskich szkół.
Dlaczego postanowiła pani zostać nauczycielką?
– Początkowo wybrałam zupełnie inne studia, nie były nauczycielskie a inżynierskie. Jednak z czasem poczułam, że to nie moja bajka. O rzuceniu elektrotechniki zdecydowałam późno, bo dopiero we wrześniu, kiedy wszystkie rekrutacje, które mogły mnie zainteresować, zamknięto. Zostały mi tylko studia zaoczne. W liceum byłam na profilu matematyczno-geograficznym, więc pomyślałam: „Dlaczego nie zająć się matematyką? Ona mi w miarę dobrze „szła” na studiach. Może Uniwersytet Pedagogiczny?” Na moje szczęście, ze względu na małą liczbę zgłoszeń, kursu zaocznego nie rozpoczęto i przeniosłam się na studia dzienne. W mojej rodzinie mamy dość dużą „tradycję” nauczycielską. Mama była nauczycielką geografii. Wujek i ciocia to również emerytowani nauczyciele. Babcia uczyła biologii. Nie oszukałam przeznaczenia [śmiech]. Już w liceum lubiłam tłumaczyć znajomym matematykę, choć nie miałam z niej najlepszych ocen.
„Nauczyciele przyjęli mnie ciepło, ale system nie wspierał”
Czy pamięta pani swoje pierwsze chwile w szkole, po drugiej stronie biurka?
– Pamiętam przede wszystkim duży stres, ale i ogromną ekscytację. Kadra nauczycieli w szkole przyjęła mnie bardzo ciepło. Zawsze miałam kogo się poradzić albo poprosić o pomoc. Jako młody nauczyciel czułam, że mam mało wsparcia od systemu. Pomoce naukowe, książki, papier do ksero – wszystko we własnym zakresie. Ogrom pracy, bo zaczyna się od zera, bez żadnej bazy.
Kiedy pojawiła się chęć odejścia?
– Pod koniec roku szkolnego. Równolegle pracowałam w korporacji, a w planach na przyszły rok przydzielono mi wychowawstwo i zapewniono wymiar pracy, który zrekompensowałby porzucenie pracy w biurze. Niestety, rzeczywistość okazała się inna. Z perspektywy czasu uważam, że wystraszyłam się odpowiedzialności, iż nie podołam jako wychowawca. Bałam się, że po prostu nie zdołam prowadzić tej całej „papierkowej roboty”. Widziałam wychowawców, którzy zawaleni byli tonami papieru.
„Byłam wyniszczona i nawet radość z nauczania tego nie rekompensowała”
A kiedy zdecydowała się pani porzucić nauczanie?
– Każda rada pedagogiczna kończyła się dla mnie załamaniem nerwowym. Spotkanie, które mogło trwać godzinę, zawsze rozciągało się na dwie, trzy. Często miałam uczucie, że te spotkania były po prostu bezowocne… albo wręcz wywoływały w nas frustrację. Sprawy „okołoszkolne” najbardziej dawały mi w kość. Pretensje ze strony rodziców, coraz więcej obowiązków, nowe rozporządzenia „z góry”. To przeważyło szalę. Byłam po prostu tym wyniszczona i nawet radość z nauczania tego nie rekompensowała. Chciałabym również poruszyć kwestię społeczną, patrząc już na to bardziej z boku. Ludzie żyjący w naszym kraju naprawdę mają małe pojęcie o specyfice zawodu nauczyciela: „Chcą więcej kasy?! Znowu? Za te marne 20 godzin w tygodniu? Ja muszę pracować dwa razy dłużej. A wakacje? Tutaj dwa miesiące, dodatkowo dwa tygodnie ferii.” Jasne, wyprowadzamy się na dwa miesiące na Teneryfę [śmiech].
Jak na pani decyzje zareagowali znajomi z pracy?
– Spotkałam się z ogromnym zrozumieniem, szczególnie ze strony kolegów z pracy. Wiem, że wielu z nich również dopadają wątpliwości. Ja byłam na początku swojej drogi, łatwo mi było zmienić kierunek. Niestety z dziećmi i z rodzicami nie miałam kontaktu po swoim odejściu. Swoją drogą słyszałam wiele głosów, czemu młoda dziewczyna po studiach matematycznych chce marnować życie w szkole. Ja tego wtedy tak nie postrzegałam. Chciałam być właśnie TYM nauczycielem z pasją, którego uczniowie wspominają po latach. Myślę, że ten rok trochę tę pasję ugasił.
„Podjęłam najlepszą decyzję”
Czy po odejściu ze szkoły tęskni pani za czymś?
– Jedyne, za czym mogę tęsknić, to ludzie. Ale uważam, że podjęłam najlepszą decyzję. Bałam się jej, jednak posłuchałam siebie i drugi raz zdecydowałabym tak samo.
Znalazła pani pracę zupełnie niezwiązaną z oświatą.
– Miałam to szczęście, że pracowałam już w korporacji. Nie musiałam szukać niczego nowego, ale zyskałam więcej spokoju, przestałam się denerwować, nie byłam aż tak zmęczona. Cofnijmy się w czasie: pracuję w szkole i mam 2/3 etatu. W pracy poza szkołą to około 27 godzin w tygodniu. Ja pracuję 12 godzin „przy tablicy” (powiedzmy pełne, bo doliczam przerwy, dyżury itd.). W porównaniu z pracą w biurze pozostaje mi jeszcze 15 godzin do przepracowania. Myślę, że tę liczbę przekraczałam wielokrotnie. Jak? Poprzez spotkania z rodzicami, odpowiadanie na wiadomości od nich, przygotowania sprawdzianów, kartkówek, a później ich sprawdzanie, weryfikowanie ćwiczeń i zeszytów uczniów. Do tego rzadziej, ale dochodziły, zebrania i rady pedagogiczne. A gdzie jeszcze przygotowanie do lekcji? Wspominając te czasy, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu o podjęciu dobrej decyzji.
Po odejściu ze szkoły nadal miałam poczucie, że z tego wszystkiego najbardziej brakowało mi nauczania. Z tego powodu rozpoczęłam współpracę ze wspaniałym stowarzyszeniem, do którego uczęszcza wiele dzieci. Odnalazłam się tam jako nauczyciel matematyki, ale już nie z 30-stką uczniów. Głównie są to lekcje indywidualne, najczęściej dla młodzieży, a zajęcia są po południu. I przede wszystkim nie jest to publiczna placówka.
„Czułam się jak na tykającej bombie”
Jakie są plusy zmiany pracy z nauczania?
– Aktualnie już nie muszę sobie wyliczać, czy na przerwie zdążę do toalety, zastanawiać się, gdzie mam następną lekcję i czy zadziała mi rzutnik? A może jakieś dziecko właśnie rzuca w kogoś butelką na moim dyżurze? W szkole czułam się jak na tykającej bombie, która w każdej chwili może wybuchnąć. Praca w biurze jest bardziej elastyczna. Przecież w szkole nie ma możliwości, żeby lekcję wykonać godzinę wcześniej. Zebrania z rodzicami po południu… A co, jeśli mieszkasz godzinę, dwie od szkoły, a na zebranie musisz czekać aż cztery? Trudno, życie. Dużo rozbija się też o najczęściej poruszaną kwestię, czyli zarobki. Zaczynając pracę w korporacji, już na początku zarabiałam trzy, cztery razy więcej i miałam oczywiście możliwość podwyżki. Dość powiedzieć, że za 2/3 etatu w szkole (miałam wtedy tytuł licencjata, magisterium zdobyłam w listopadzie) otrzymałam trzycyfrową pensję. TRZYCYFROWĄ. Po pięciu latach studiów matematycznych.
Jak czuje się pani w nowym miejscu?
– W nowym miejscu mam wspaniałą atmosferę w zespole. Wiadomo, że, jak wszędzie, raz jest lepiej, raz gorzej. Ale mam po prostu szczęście do ludzi.
„Nie męczcie się”
Co powiedziałaby pani nauczycielom, którzy z różnych powodów nie mają już sił i serca, by pracować w szkole?
– Nie męczcie się. Serio! Jeśli nie macie już do tego serca, nie macie sił, to nie tylko szkodzicie sobie, ale prawdopodobnie i dzieciom. One czują, jakie jest nastawienie nauczyciela. Widzą frustrację. Zawsze możecie przecież wrócić do zawodu, jeśli tylko poczujecie, że tego chcecie.
Czy dopuszcza pani do siebie taką możliwość, że jeszcze kiedyś wróci pani do nauczania?
– Co roku w okolicach lipca/sierpnia przeglądam oferty na stronie kuratorium. Później przypominam sobie, jak trudna jest to praca, jakie są zarobki oraz kto decyduje o polskiej szkole i… pasuję. Może kiedyś… w lepszej Polsce.
Czytaj również: