sobota, 24 czerwca 2023 14:00, aktualizacja rok temu

"W imię czego mam być traktowana jak szmata?" Kto będzie uczył dzieci?

Autor Mirosław Haładyj
"W imię czego mam być traktowana jak szmata?" Kto będzie uczył dzieci?

Pierwszy września nie dla wszystkich nauczycieli oznacza powrót do szkoły. Ostatni dzwonek dla wielu z nich oznaczał ostatni dzień w pracy. Nauczyciele masowo odchodzą z zawodu, a przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Z pewnością najważniejszą jest hejt, jaki wylał się na nich w czasie strajku. – Nauczyciele stracili poczucie ważności swojej pracy, poczucie misji i odarto ich z wszelkich złudzeń związanych z ich znaczeniem dla młodych ludzi i społeczeństwa. Usłyszeli, że są nierobami, darmozjadami, którzy nie są godni tych dwóch tysięcy, bo pracują po 18 godzin i mają dużo wolnego, a jak im się nie podoba, to mają iść do Biedronki, Lidla czy innego dyskontu. No to ruszyli, bez żalu, z nadzieją na lepsze jutro bez stresu, przemocy, wyzwisk, stereotypów, zmagania się z absurdami betonowego systemu rodem z XIX wieku – mówi Violetta Kalka, administratorka facebookowej grupy „Nauczyciel zmienia zawód”, która zrzesza już 25 000 użytkowników. To o 22 000 więcej niż rok wcześniej.

Czy polski system oświaty czeka kryzys? Z wypowiedzi naszych rozmówców wynika, że nie można mieć co do tego wątpliwości. Choć upadek może być powolny i mało spektakularny, bezsprzecznie jest on nieuchronny. Trend demograficzny w Polsce jest jednoznaczny, a szkoła to instytucja, która jest od niego uzależniona. Teoretycznie wydawać by się mogło, że mniejsza liczba dzieci to dobra informacja. Mniej uczniów w klasach przełoży się na lepsze wyniki w nauce, ponieważ nauczyciele zamiast trzydziestu uczniów będą mieli piętnastu a to pozwoli im lepiej „zaopiekować” się swoimi podwładnymi. Jest to oczywiście nieprawda, bo z łączeniem klas i zamykaniem szkół z powodu małej liczby dzieci mieliśmy już do czynienia. I to stosunkowo niedawno. Teraz jednak dochodzi jeszcze jedno zagrożenie, możliwe, że największe. Może bowiem nie tylko zabraknąć uczniów, ale również nauczycieli, którzy mieliby uczyć. A to pewne novum, gdyż do tej pory polskie szkolnictwo mierzyło się raczej z brakiem uczniów, a nie nauczycieli. Na razie system edukacyjny funkcjonuje w miarę poprawnie, ale dzieje się tak tylko dzięki… samym nauczycielom. Nie wiadomo jednak, jak długo jeszcze potrwa taki stan rzeczy.

Odeszła ze szkoły i nie żałuje

Anna Jesionowska, która pracuje jako nauczyciel matematyki w szkole podstawowej w Sianowie (małej miejscowości w województwie zachodniopomorskim) szczerze przyznaje, że praca w oświacie nie jest jej jedynym zajęciem. Powód? Oczywiście pieniądze. Tych nie zastąpi nawet dobra atmosfera w pracy. – Mam wyrozumiałą kadrę dyrektorów i życzliwych kolegów, koleżanki, bardzo lubię swój zawód, uwielbiam uczyć, ale niestety z wynagrodzenia, jakie dostaję, nie utrzymam trójki dzieci. Piętnaście lat temu założyłam własną firmę. Ponadto uczę matematyki podczas prywatnych lekcji i prowadzę z mężem szkoły językowe. Poza tym pracuję jako lektor w dubbingu oraz reklamie. Nie wiem, czy zostanę w państwowej szkole do emerytury. Raczej nie – mówi w rozmowie z Głosem24. Jej mąż, Piotr Jesionowski, z wykształcenia filolog, jest autorem wielu artykułów poświęconych systemowi szkolnictwa, w tym głośnego tekstu zatytułowanego „Patorankingi polskiej edukacji”. Ponadto, oboje Jesionowscy, we współpracy z Sebastianem Boberem oraz Jaremą Piekutowskim, są twórcami raportu na temat stanu krajowej oświaty stworzonego dla „Nowej Konfederacji”.

„Odszedł od tablicy tak, jak stał”

Sytuacja z dorabianiem nauczycieli po godzinach, o której opowiada nam pani Anna, nie jest czymś nowym. Dorywcza z założenia praca często kończy się porzuceniem tej starej, w oświacie. Świadczą o tym choćby ogłoszenia o pracę, których przybywa. – Na nauczycieli w dużych miastach czeka kilka tysięcy wakatów. Szczególnie mężczyźni odchodzą z systemu. Wakacje, które pozornie dają 2 miesiące wolnego, nie są już kuszącym kąskiem. To dobre dla mam z małymi dziećmi. Na portalach społecznościowych powstają grupy ludzi, którzy opuścili szkołę na zawsze i zmieniają zawód. Jest ich tysiące. Jednym z nich jest mój mąż Piotr, nauczyciel z dwudziestoletnim doświadczeniem w nauczaniu języka angielskiego, nagradzany za innowacyjne podejście do przekazywania wiedzy. W 2021 roku przestał szarpać się w państwowym systemem, w którym nie ma znaczenia, czy jesteś dobrym, czy złym pracownikiem - zarabiasz tyle samo, rozwijasz się - możesz zostać wyrzucony z pracy, mało dzieci - zredukują etat. W tym zawodzie już dawno utracono poczucie bezpieczeństwa – mówi Anna i dodaje: – Piotr musi utrzymać rodzinę i spłacić kredyt. Zawsze do wieczora pracował w szkole językowej. Teraz pracuje tylko w swojej firmie. Prowadzi zajęcia dla dzieci i młodzieży. Jak sam mówi: nigdy nie wróci do poprzedniego życia.

Do „poprzedniego życia” nie wrócą też inni jej znajomi, którzy zdecydowali się pożegnać szkołę, choć większość z nich, jak na razie, pracuje na dwa etaty: – Od wielu lat nauczyciele popołudniami pracują w różnych firmach i w zawodach, które często nie mają nic wspólnego z edukacją. Koledzy, którzy uczą muzyki, plastyki - montują alarmy i systemy do bram elektrycznych, historyk handluje meblami ogrodowymi, nauczyciele edukacji wczesnoszkolnej pracują jako animatorzy w hotelach nadmorskich, matematycy często działają w ,,wykończeniówce”… Jeden belfer dosłownie odszedł od tablicy tak, jak stał. Położył kredę na półeczkę, pożegnał się w uczniami i, nie czekając na dzwonek, wyszedł. Jest teraz kierowcą taksówki. Polonista z wiejskiej szkoły odszedł do fabryki poduszek. Chwali sobie zarobki i święty spokój. Praktycznie każdy wuefista jest trenerem w klubie sportowym albo trenerem personalnym. Wszystko po to, aby spłacić kredyt, wykształcić dzieci, czy mieć za co odpoczywać latem. Odsetek nauczycieli pracujących do wieczora, wykonujących inne zarobkowe prace, to niemalże 80% zatrudnionych. Do tej grupy wliczam oczywiście też tych, którzy udzielają prywatnych lekcji.

Jednak, jak zaznacza nasza rozmówczyni, „trend porzucania państwowej szkoły bardzo się umacnia”. – Zachęcani przez innych byłych pedagogów próbujemy swoich sił wszędzie. Zaczynamy nieśmiało prosić o ograniczenie etatu, o to, by nie być wychowawcą klasy, o kumulowanie godzin w dwa, trzy dni. Tak zaczyna się powolne przyzwyczajanie do innego życia. Często łączymy kilka profesji i jedną nogą jeszcze pozostajemy na etacie, ale codziennie zadajemy sobie pytanie, czy warto? Czy już to rzucić? Aż któregoś razu, odchodzimy. Ci, którzy zostają, bardzo często zazdroszczą odwagi, a to przecież najczęściej jest akt desperacji – mówi Anna Jesionowska i dodaje: – Nauczyciel po pandemii, w tyglu inflacyjnego piekła coraz częściej podejmuje najważniejszą życiową decyzję – porzucenia swojego zawodu.

Niskie płace to niejedyny powód, dla którego szeregi nauczycieli stają się coraz bardziej przetrzebione. – Zawód nauczyciela to nie tylko nauczanie, ale stosy dokumentów. Uzasadnianie ocen, które się wystawia, prowadzenie dokumentacji klasy, dokumentacji nauczyciela, dziennika elektronicznego, wypełnianie statystyk, udział w radach pedagogicznych i zebraniach z rodzicami. Jesteśmy animatorami, pedagogami, psychologami, pielęgniarkami, kierownikami wycieczek, opiekunami, reżyserami szkolnych przedstawień i uroczystości, fotoreporterami, ochroniarzami. To sporo jak na jednego człowieka. A z roku na rok zawód ten cieszy się coraz mniejszym szacunkiem społecznym. Nie mamy już poczucia bezpieczeństwa. Tworzymy stosy tak zwanych „dupochronów”, bo każdego dnia możemy mieć problem. Rodzice zapracowani, zmęczeni oczekują, że my zdołamy wychować i wykształcić ich dzieci. Każdego roku w kwietniu drżymy, czy będzie pełny etat od września. Ile można? Nie czekając na wyrok, zapewniamy sobie etaty sami, w prywatnych szkołach, w usługach, w branży niezwiązanej z edukacją – mówi Jesionowska, puentując rozmowę na temat sytuacji polskiej oświaty anegdotą: – ,,Niedługo w szkole będę zatrudniał nawet przysłowiowe wiewiórki”- takie słowa usłyszałam od kolegi dyrektora małej, wiejskiej szkoły.

Fetysz piątek i pasków

Słowa Anny Jesionowskiej potwierdza pani Agnieszka, która ze względu na plany zmiany zawodu pragnie zachować anonimowość. – Jest coraz gorzej. Rodzice są coraz bardziej roszczeniowi, każdy ma inny pomysł na sukces swojego dziecka, a ja w klasie mam 28 uczniów. To nie jest szkoła prywatna. Staję na rzęsach, by przygotować zróżnicowane materiały dla słabszych i zdolniejszych uczniów, ale od czego są książki? Codziennie muszę czegoś szukać, coś drukować, najlepiej laminować, żeby starczyło na kilka razy. Czy pani pracująca w korporacji musi się martwić o materiały do pracy? Laminuje coś dla swojego zespołu po nocach? Dosłownie po nocach. Mam dzieci, które także chciałyby mieć mamę. Podczas epidemii, gdy pozamykali nam szkoły i przedszkola, byliśmy w jednym pokoju. Ja, moje dzieci, które są za małe, by zostać pozostawione same sobie i moich 28 uczniów. Moje rodzone dzieci nie miały pracy zdalnej, nie mogłam ich gdzieś komuś podesłać. Dyrekcja od zawsze bardzo nieprzychylnie patrzy na branie opieki nad dziećmi. Zresztą się nie dziwię. Jak ogarnąć ten system. Takie sytuacje dają do myślenia. Dziś jestem po kilku rozmowach kwalifikacyjnych, w dwóch miejscach dostałam pewną (co jest dla mnie bardzo istotne) ofertę pracy – mówi w rozmowie z redakcją Głosu24. Jest polonistką, w szkole pracuje od 2012 r. Zaczęła tuż po otrzymaniu dyplomu. Jak sama mówi, miała propozycję przedłużenia podjętej podczas studiów pracy w wydawnictwie, ale chciała uczyć. Dziś chce… zmienić zawód.

W swoim pragnieniu pani Agnieszka nie jest jedyna. – Dlaczego nauczyciel zmienia zawód? Odpowiem głosem członków mojej grupy, bo akurat wczoraj zadałam im to pytanie. Powodów jest wiele. Jedni odchodzą, bo mają dosyć braku szacunku ze strony społeczeństwa i roszczeniowości rodziców, którzy nie nastawiają się na dialog, ale bezpardonowo atakują. Nie chcą szukać rozwiązań dobrych dla ich dziecka i przyczyniających się do jego rozwoju, chcą piątek i pasków, które są dla nich niemal fetyszem. Nie przyjmują też żadnych informacji zwrotnych, szczególnie tych niewygodnych. W mediach sporo było historii o dzieciach rozwalających lekcje i bezradnych szkołach, pozbawionych wsparcia specjalistów czy organów prowadzących. Ci ostatni skupiają się głównie na biurokracji, bo papier jest cierpliwy i wszystko przyjmie. W związku z tym nauczyciele tworzą sterty dokumentów, analiz problemów, programów naprawczych, a dziecko jest tylko tłem tych działań. Prawdziwej pomocy bowiem nie otrzymuje – mówi Violetta Kalka administratorka facebookowej grupy „Nauczyciel zmienia zawód”, która zrzesza już 25 000 użytkowników. Jej zdaniem szkoła to często także toksyczne środowisko, w którym niełatwo sobie poradzić. – Drugą poważną przyczyną jest mobbing. Nikt nie zdaje sobie sprawy ze skali zjawiska w szkołach. Wystarczy jednak zajrzeć do grupy „Uwaga mobber w szkole”, by poczytać o przerażającej przemocy psychicznej ze strony dyrektorów, szczególnie tych z politycznego czy towarzyskiego klucza – niepewnych swoich kompetencji i bojących się lepszych od siebie. Mobberami potrafią też być sami nauczyciele. Te toksyczne relacje, plotki, zazdrość, zawiść wypalają i to szybko. Kolejny czynnik to nepotyzm i kolesiostwo. W niektórych szkołach pracują całe rodziny – od sprzątaczki, przez pracowników administracji, aż po nauczycieli i kadrę zarządzającą. Widać to szczególnie w mniejszych miejscowościach, ale nie tylko. Nikt też nie zwraca uwagi na wytrzymałość psychiczną nauczyciela. Często dostaje pod opiekę dzieci, które powinny znaleźć się w specjalistycznych placówkach i otrzymywać fachowe wsparcie. Niestety, trafiają do zwykłej klasy, a nauczyciel ma sobie poradzić, choć jest „przedmiotowcem”, a nie pedagogiem specjalnym. Do tego doszły jeszcze, wrzucone spontanicznie, dzieci z Ukrainy, które nie znają języka, ale nauczyciel słyszy „jakoś sobie poradzisz”. Problem w tym, że nauczanie języka polskiego jako obcego, to nie to samo, co uczenie teorii czy historii literatury, ale kto chciałby to zrozumieć? – pyta retorycznie Kalka i dodaje: – Bardzo ważnym czynnikiem są również pieniądze. Przy rosnącej inflacji i szybujących cenach nie sposób przeżyć z nauczycielskiej pensji, szczególnie tym, którzy mają kredyty mieszkaniowe czy dzieci na studiach. W jednej z prywatnych białostockich szkół zwalniają nauczycieli po pięciu miesiącach, by nie płacić im w wakacje. Tak się nie da funkcjonować.

Pani Agnieszka na pytanie o to, jaka zmiana mogłaby zatrzymać ją w szkole, odpowiada: – Nie wiem, czy jest możliwe, żeby cokolwiek mogło zmienić się w tym systemie. Podam przykład: koleżanka puściła do toalety dziecko, które prawie płakało, że dłużej nie wytrzyma. W naszej szkole (jak i, podejrzewam, w innych) nie ma ochrony, która odprowadza dziecko do toalety, a następnie przyprowadza je do sali. Pech chciał, że dziecko wpadło na genialny pomysł, by powrzucać do ubikacji wszystkie rolki papieru toaletowego i papierowe ręczniki, które służą do wytarcia rąk. Proszę zgadnąć, kto miał problemy? Podpowiem, że nie uczeń. Co musiałoby się stać? Nie wiem. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, którzy nierzadko ukończyli kilka kierunków studiów… Ktoś mógłby powiedzieć, że kierunki były kiepskim wyborem. Ale czy na pewno? Poszerzyły horyzonty, dały satysfakcję i wymagane uprawnienia. Jednak, patrząc na to, jak przełożyły się na zarobki, wybór faktycznie był kiepski. Zarabiamy grosze. Mówię o tych, którzy nie dorabiają w szkołach językowych i nie mają masy nadgodzin, chociaż dzisiaj o nadgodziny naprawdę nietrudno. Ja jednak mam małe dzieci, trzeba je odebrać z przedszkola, później wypadałoby spędzić z nimi czas (widzę rodziców swoich uczniów, którzy wiecznie nie mają czasu dla dzieci – z różnych powodów, ja tak nie chcę). Gdy one zasypiają, siadam do pracy. Najpierw poprawiam testy (bo zgodnie ze statutem najczęściej zbliża się termin oddania jakiś prac), potem przygotowuję zajęcia (uwzględniając zróżnicowany poziom umiejętności uczniów). Lekcja to nie jest otwarcie podręcznika i przedyktowanie jego treści, jak często słyszę od znajomych. Każdy pewnie ma jakieś swoje traumy szkolne, które ukształtowały taki, a nie inny obraz, ale w większości przypadków to ogromna praca – każdego dnia. Zupełnie niewspółmierna do wypłaty. A za coś żyć trzeba i spłać też kredyt, którego rata wzrosła w niecałe pół roku o 1000 zł. Ideą się nie da. Sama zastanawiam się, kto będzie uczył moje dzieci? Kogo, jako rodzic, spotkam za kilka lat na wywiadówce.

Na razie braki tylko w szkołach zawodowych

Według danych z Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Krakowa do maja tego roku liczba pracowników zatrudnionych na podstawie umowy o pracę na stanowisku nauczyciel, którzy złożyli wypowiedzenie, wyniosła 8 osób. – Nie ma aktualnie przesłanek wskazujących na to, by w przyszłym roku szkolnym miały nastąpić większe problemy z zapewnieniem kadry pedagogicznej krakowskich szkół. Kraków jest prężnym ośrodkiem akademickim, gdzie każdego roku wiele osób zostaje absolwentami kierunków pedagogicznych i rozpoczyna pracę zawodową w krakowskich szkołach – mówi Małgorzata Tabaszewska z Wydziału Komunikacji Społecznej i dodaje: – Niemniej jednak nieustannie największe trudności można zauważyć, jeżeli chodzi o pozyskanie do pracy nauczycieli przedmiotów zawodowych.

Zdaniem Tabaszewskiej, „może to wynikać z mniejszych stawek wynagrodzenia, jakie obowiązują w zawodzie nauczyciela, niż te, które osoby te mogą otrzymać jako wykwalifikowani specjaliści w innych miejscach pracy”: – Na tę kwestię zwracała wielokrotnie uwagę Anna Korfel-Jasińska, zastępca prezydenta Krakowa, także podczas prac grupy ds. awansu zawodowego nauczycieli działającej w ramach zespołu do spraw statusu zawodowego pracowników oświaty powołanego przy Ministerstwie Edukacji i Nauki. To właśnie Anna Korfel-Jasińska zaproponowała (w ramach prac wspomnianej grupy) obniżenie obowiązkowego wymiaru godzin dla nauczycieli prowadzących zajęcia z zakresu kształcenia zawodowego do 15 godzin tygodniowo, tłumacząc, że bardzo często osoby te są praktykami, osobami pracującymi w innych zakładach, prowadzącymi własną działalność gospodarczą. – Ustalenie takiego pensum umożliwiłoby staranne przygotowanie się i prowadzenie zajęć na najwyższym poziomie, ale też bez uszczerbku dla jakości realizacji innych obowiązków zawodowych. Pozwoliłoby to większej liczbie doskonałych fachowców, których chcemy zatrzymać w szkołach, ale również kandydatów, których chcemy zachęcić do pracy z młodzieżą, na korzystanie z pełni uprawnień, dzięki możliwości zatrudnienia przez mianowanie, w przypadku którego etat wynosi 15 godzin tygodniowo – tłumaczy pracownica miejskiego Wydziału Komunikacji Społecznej.

W rozmowie z redakcją Głosu24 Tabaszewska zwróciła uwagę na jeszcze jeden problem: – Podobnego rodzaju trudności można zauważyć także, jeżeli chodzi o zatrudnienie psychologów i pedagogów szkolnych, zwłaszcza biorąc pod uwagę plany Ministerstwa Edukacji i Nauki w zakresie wdrożenia dodatkowego programu pomocy psychologiczno-pedagogicznej w szkołach. Jest to związane z tym, że od roku szkolnego 2022/2023 ma rozpocząć się pierwszy etap standaryzacji zatrudnienia nauczycieli specjalistów w szkołach. Oznacza on konieczność zatrudnienia większej liczby pedagogów, psychologów i logopedów w szkołach. Osoby te często decydują realizować się w pracy zawodowej poza szkołą. Miasto Kraków już wcześniej zwracało uwagę na konieczność systemowego rozwiązania tego problemu, a dodatkowe działania są realizowane przez krakowski samorząd w wymiarze lokalnym. Ze statystyk wynika bowiem, że niemal połowa uczniów w polskich szkołach nie ma dostępu do specjalistów, mogących udzielić pomocy w przypadku sytuacji kryzysowych. – Chociaż na tle kraju sytuacja w krakowskich szkołach wygląda bardzo dobrze, Miasto Kraków podejmuje wiele dodatkowych działań na rzecz wsparcia bezpieczeństwa psychicznego uczniów. Od tego roku krakowscy nauczyciele chcący studiować psychologię mogą otrzymać dofinansowanie pozwalające na niemal bezpłatne podjęcie studiów magisterskich w tym zakresie. Od wielu lat prezydent Krakowa uznaje formy doskonalenia nauczycieli związane z udzielaniem uczniom specjalistycznej pomocy psychologiczno-pedagogicznej za priorytetowe. Dzięki temu nauczyciele już teraz mogą liczyć na dofinansowanie studiów i kursów na bardzo wysokim poziomie 95 proc. Tak wysoki poziom finansowania jest od tego roku oferowany również tym nauczycielom, którzy chcieliby podjąć studia magisterskie na kierunku psychologia – tłumaczy Tabaszewska.

W imię czego mam być traktowana jak szmata?

Jolanta Gajęcka, dyrektorka krakowskiej Szkoły Podstawowej nr 2 im. Świętego Wojciecha nie ma wątpliwości, że oświatę czeka kryzys w zatrudnieniu nauczycieli. – Dzięki Bogu miałam to szczęście, że moi nauczyciele nie odchodzili, nie porzucali mnie – śmieje się Gajęcka, ale natychmiast poważnieje: – Napięcia istnieją, ludzie nie wytrzymują, są już bardzo mocno dociążeni tym wszystkim. Nauczyciele nie odchodzą gremialnie, przynajmniej na ten moment wszyscy jeszcze deklarują, że wracają od września. Obserwuję jednak coś innego. Wśród młodych ludzi, młodych nauczycieli, jest refleksja. Absolutnie jest zauważalna refleksja, czy szkoła to jest miejsce, w którym chcą pracować do emerytury, czy to nie czas, żeby jednak zmienić kwalifikacje i poszukać jakiegoś innego miejsca na ziemi dla siebie. Wymagania rodziców i ich skrajne postawy są wykańczające, szczególnie dla tych młodych ludzi, którzy przychodzą z zapałem i zaangażowaniem, z jakimiś marzeniami. Młodzi ludzie naprawdę zadają sobie pytanie, czy warto. Jeszcze nie odchodzą, ale zastanawiają się: w imię czego mam się z tym wszystkim zmagać i to za tak marne pieniądze?

Na pytanie o problemy z obsadą etatów, nasza rozmówczyni przyznaje, że, gdyby nie poświęcenie pedagogów na emeryturze, z pewnością musiałaby się z nim mierzyć. – Mimo że rozpoczynaliśmy rok szkolny w pełnej obsadzie, to są różne sytuacje, np. ciąża. I jest konieczność poszukiwania nauczycieli na zastępstwo. Najpierw harmonogram lekcji „łata” się własnym personelem, rozdając godziny ponadwymiarowe. Bo jak polonista odchodzi w ciągu roku, albo jest na dłuższym zwolnieniu, to wiadomo, że trzeba na głowie stanąć, żeby dzieci miały język polski – mówi Gajęcka i dodaje: – To trzeba powiedzieć. Braki kadrowe byłyby, gdyby nie życzliwość nauczycieli emerytów, którzy już z uprawnieniami przechodzą na emeryturę, ale deklarują, że jeszcze są w stanie popracować – na przykład na pół etatu albo w świetlicy na godziny. W związku z tym, gdyby nie nauczyciele emeryci, to w świetlicy miałabym ogromny dramat, ale nie tylko, bo mam i matematyka, i polonistę na emeryturze, którzy pracują… Tacy nauczyciele mi pomagają.

Nasza rozmówczyni nie ma wątpliwości, że jest problem z kadrą nauczycielską, a na jego pogłębianie wpływ ma nie tylko system. – Oczywiście, że problem istnieje, absolutnie, i to jeszcze problem, który jest tak naprawdę podsycany przez politykę rządu. Trzeba mówić, że to jest problem i, proszę mi wierzyć, jeszcze chwilę, a młodzi nie będą przychodzić, a starsi po prostu powymierają – brutalnie konkluduje Gajęcka. Na pytanie o to, co miałby się zmienić w zawodzie, żeby odwrócić niekorzystne trendy, odpowiada: – Przede wszystkim musi być stabilność prawa. Tutaj musiałoby się zdarzyć cud, bo do tej pory, co nowa ekipa rządząca, to nowy pomysł na edukację – to zmiany, wymagania wobec nauczycieli z równoczesnym stawianiem ich do kąta i obrzydzaniem opinii publicznej tego zawodu. Bo bajki o budowaniu prestiżu są tylko bajkami i, powiem szczerze, to obłuda. Ten, kto z rządzących mówił o budowaniu prestiżu zawodu i to nie tylko z obecnego rządu, ale w ciągu ostatnich 20 lat, to tak naprawdę myślał i myśli sobie coś zupełnie innego, bo po czynach poznajemy, że nie o to mu chodziło. A więc stabilność, brak reform, żeby nauczyciele nie musieli ciągle skupiać na nowych programach, nowych podręcznikach. Druga sprawa to oczywiście wynagrodzenia (i to dla wszystkich), żeby ich wysokość nie była upokarzająca. Bardzo szanuję pracę pań sprzątających i pracowników, którzy zarabiają najniższą krajową i wiem, że im też należy się więcej. Ale odpowiedzialność pani sprzątającej i nauczyciela stażysty czy kontraktowego jest naprawdę nieporównywalna. Dlatego, jeżeli chcemy wymagać od nauczycieli odpowiedzialności karnej za powierzone im w opiekę dzieci, to nie może być to za 2-3 tys. zł, bo naprawdę nikt za takie pieniądze do szkoły nie przyjdzie. A ci, którzy będą chcieli przyjść, za takie pieniądze po prostu się nie utrzymają się, bo nie będą mieli za co żyć, albo będą się pytać: w imię czego, przepraszam za wyrażenie, mam być traktowana jak szmata? I to wiąże się z trzecią sprawą, czyli oddaniem szkole atrybutów instytucji, to znaczy tutaj są prawa i obowiązki i trzeba o tym mówić. Oprócz praw dzieci, oprócz praw rodziców są też prawa pracowników, ale tak naprawdę wszyscy mamy obowiązki i każdemu prawu towarzyszy jakiś obowiązek. Pójście w prawa rodziców spowodowało, że rodzic już teraz uzurpuje sobie prawo do decydowania o wszystkim. Wręcz do wystawiania ocen swoim dzieciom i ustalania tych ocen, bo rodzic wie lepiej. W zasadzie na każdym kroku może on zmieszać z błotem nauczyciela i tego też ludzie już nie wytrzymują. Rodzice czytają prawo wybiórczo, błędnie interpretują przepisy, tak, żeby były po ich stronie, nie znają się na wszystkim. I, jak wspominałam, jadą po nauczycielach, jak po łysej kobyle. Ludzie po prostu mają dość i pytają: w imię czego? Zaznaczam, że to nie jest tak, że mamy 1030 uczniów i 1030 rodziców tak się zachowuje. Ale wystarczy, że w tej grupie 30 tak się zachowuje. To naprawdę wystarczy, żeby wykończyć całą radę pedagogiczną.

Z trzech do dwudziestu pięciu tysięcy

Violetta Kalka, wspomniana wcześniej administratorka facebookowej grupy „Nauczyciel zmienia zawód”, sama jest z wykształcenia nauczycielką. Zajmuje się również coachingiem i jest blogerką oraz działaczką oświatową. Problemy w oświacie są jej świetnie znane. Nasza rozmówczyni nie ma wątpliwości, że bez głębokiej reformy polskie szkolnictwo wciąż będzie zmagało się z odpływem pracowników. Czy dojdzie do sytuacji, w której nie będzie miał kto uczyć? – Sądzę, że rząd znajdzie na to antidotum. Już próbuje forsować swoje pomysły w tym względzie, opowiadając bajki o większej płacy za większą ilość godzin, ale nie o płace przecież chodzi, ale o łatanie braków kadrowych. W 2019 roku rządzący pokazali też, że nauczyciela może zastąpić każdy. Po drugie – ta sytuacja nam nie grozi, bo ona już ma miejsce. W dużych miastach brakuje matematyków, informatyków, fizyków, anglistów, a we wszystkich szkołach zawodowych brakuje nauczycieli zawodu. Strach pomyśleć, co będzie, gdy odejdą emeryci? Dyrektorzy wysyłają nauczycieli na podyplomówki i to niekoniecznie z pokrewnych przedmiotów, a rodzice skarżą się potem na niski poziom nauczania. No cóż, polonista po informatyce podyplomowej to nie to samo, co informatyk po pięcioletnich studiach kierunkowych. Ten drugi do szkoły już nie przyjdzie – opowiada Kalka i dodaje: – Nauczyciele, którzy odchodzą ze szkoły, nierzadko są absolwentami kilku kierunków. Studiowali, by móc pracować z dziećmi, mieć pełen wymiar godzin, a jednak decydują się na zmianę zawodu. Każde studia, podyplomówki czy kursy dały im nowe kompetencje. To wartość dodana, a wiedzę można wykorzystać w innym zawodzie. Nie wiem też, czy jest taki drugi zawód, w którym zdobycie dodatkowych kwalifikacji nic nie daje, a wręcz szkodzi, bo takiemu człowiekowi nie przybywa godzin ani pieniędzy. Zabiera się mu godziny z wiodącego przedmiotu i daje tym, którym się dokształcać nie chce lub nie opłaca. A ten, któremu się chciało, staje się szkolną zapchajdziurą od wszystkiego, no bo przecież ma uprawnienia. Wiele jest takich przypadków w polskich szkołach – mówi Violetta Kalka i dodaje: – Wbrew pozorom odchodzą nie tylko najmłodsi, bo tych w systemie już prawie nie ma. Zmiana nie ma wieku. Odchodzą ludzie po trzydziestce, czterdziestce, pięćdziesiątce. Mamy przykłady odejść tuż przed emeryturą.

Czy okres pandemii i wprowadzenie zdalnego nauczania przelało w wielu czarę goryczy? Zdaniem administratorki grupy „Nauczyciel zmienia zawód” w „niewielkim stopniu”… pomogło: – Pomogła o tyle, że nauczyciele dostrzegli potencjał w nauczaniu online czy możliwościach pracy zdalnej. Niektórzy pozakładali więc własne firmy, np. szkoły językowe. A czy odchodzącym czegoś żal? Zdaniem Violetty Kalki, nie: – Po wpisach w grupie widać, że nie, bo hejt, który wylał się na nas w czasie strajku (zaplanowany jak się okazało w sferach rządowych) i wylewający się do tej pory sprawił, że nauczyciele stracili poczucie ważności swojej pracy, poczucie misji i odarto ich z wszelkich złudzeń związanych z ich znaczeniem dla młodych ludzi i społeczeństwa. Usłyszeli, że są nierobami, darmozjadami, którzy nie są godni tych dwóch tysięcy, bo pracują po 18 godzin i mają dużo wolnego, a jak im się nie podoba, to mają iść do Biedronki, Lidla czy innego dyskontu. No to ruszyli, bez żalu, z nadzieją na lepsze jutro bez stresu, przemocy, wyzwisk, stereotypów, zmagania się z absurdami betonowego systemu rodem z XIX wieku – mówi.

Miejsca, do których odchodzą nauczyciele, są różne. – To zależy od nauczanego przedmiotu. Językowcy zakładają szkoły językowe, zakładają szkoły korepetytorów, podejmują pracę w korporacjach, międzynarodowych firmach, firmach logistycznych i spedycyjnych. Matematycy, informatycy czy fizycy uciekają w programowanie, do szeroko pojętego IT, agencji zajmujących się analizą danych, banków, firm ubezpieczeniowych itp. Jeden z naszych członków – matematyków rozpoczyna właśnie karierę grafic designera. Poloniści i historycy wykorzystują swoje kompetencje w copywritingu, reklamie, kulturze, czy zawodach związanych z szeroko pojętą komunikacją. Pedagodzy, psycholodzy i logopedzi zakładają prywatne gabinety. Nauczyciele znaleźli pracę w handlu, turystyce, nieruchomościach… wszędzie tam, gdzie dostrzeżono ich potencjał, a jest on całkiem spory – wylicza Violetta Kalka i dodaje: – Chcielibyśmy, by tak nas traktowano – jak fachowców wykonujących zawód nauczyciela, a nie misjonarzy, którzy będą nieść kaganek (nie mylić z krużgankiem) oświaty za miskę ryżu.

Zapytana o facebookową grupę, którą administruje, zwraca uwagę, że nie sposób nie zauważyć, iż tworzy ją coraz więcej osób: – Chyba łatwo to zauważyć. W zeszłym roku było nas trzy tysiące, obecnie jest nas dwadzieścia pięć tysięcy? Nauczyciele podają konkretne dane. W jednej szkole odeszło 13 nauczycieli, w innej 18, w innej 23… Czy wcześniej odnotowywano taki odpływ kadry? Nie sądzę – mówi administratorka. Nauczyciele, tak jak potrafią wspierać w rozwoju uczniów, wspierają i siebie nawzajem. Na facebookowej grupie “Nauczyciel zmienia zawód” nie brak dzielenia się własnymi historiami, które inspirują kolejnych pedagogów do działania. Nie brak też osób, które pomagają nauczycielom np. przygotować się do rozmów kwalifikacyjnych. – Mogę śmiało powiedzieć, że zbudowaliśmy społeczność. Jest z nami prawniczka – pani Karolina Sikorska-Bednarczyk, jest pani Katarzyna Tokarska – anglistka, która nie tylko przygotowuje do rozmów kwalifikacyjnych, ale organizuje spotkania z ludźmi biznesu i pracownikami HR oraz Viola Nowak – soul coach, która pracuje z naszymi przekonaniami i motywuje do zmiany. No i jest rzesza ludzi, którzy zmianę zawodu mają już za sobą i są świetnymi przewodnikami dla tych, którzy mają to w planach. Wszystkim moim grupowiczom życzę odnalezienia swojej drogi, bo na zmiany w edukacji i przeniesienie jej w XXI wiek nie ma już chyba co liczyć.

„Rodzicu, myślisz, że za niecałe 2,5 tys. będzie mi się chciało angażować?” Krakowscy nauczyciele otrzymali styczniowe wypłaty
Wiadomości Kraków: Media społecznościowe od wczoraj zalewają wpisy nauczycieli, którzy są rozczarowani pierwszą wypłatą w nowym roku kalendarzowym. Jednym z zaskoczonych pedagogów jest Agnieszka Iwanicka. Polski Ład” przywitał nauczycieli niespodzianką - pisze nauczycielka.

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka