Karmelici bosi z Czernej wpierają Ukraińców od momentu wybuchu wojny. Nie tylko goszczą uchodźców, którzy trafiają do Polski, ale i organizują transporty darów na pogrążoną w wojnie Ukrainę.
Bracia i ojcowie karmelici bosi z Czernej chęć pomocy uchodźcom zgłosili niemalże od razu po wybuchu wojny na Ukrainie. W murach swojego XVII-wiecznego klasztoru w Czernej gościli ok. 50 osób.
– Często przybywali do nas z jedną reklamówką, torbą, mając w niej cały swój dobytek. Na początku byli trochę wystraszeni, zdezorientowani, ale dość szybko zaadoptowali się do tych warunków
– wspomina w rozmowie z Głosem24 brat Tomasz Kozioł.
W Czernej Ukraińcy znajdują schronienie, zrozumienie i pocieszenie. O pomocy, która wciąż jest potrzebna, oraz o tym, co goszczenie Ukraińców zmieniło w karmelitach bosych z Czernej opowiada nam brat Tomasz Kozioł.
Kiedy bracia włączyli się w pomoc Ukrainie?
– Właściwie to już na początku konfliktu na Ukrainie nasz klasztor włączył się w pomoc tym, których dotknęła tragedia wojny. 24 lutego, na wieść o inwazji ojciec przeor o 7:15 odprawiał mszę z formularza o zachowanie pokoju i sprawiedliwości. Akurat w tym dniu miałem pod opieką zakrystię, więc służyłem do tej mszy. Już 28 lutego zostaliśmy zgłoszeni do Caritasu, jako ci, którzy wyrażają chęć pomocy uchodźcom z Ukrainy. Już dwa lata uczestniczymy w akcji Caritasu „Rodzina rodzinie – polskie rodziny potrzebującym rodzinom na całym świecie”. Co miesiąc wysyłamy konkretnej rodzinie w Syrii 600 zł. Został nam przyznany tytuł „Przyjaciela Rodzin na Bliskim Wschodzie”.
Skąd są Ukraińcy, którzy trafili do braci?
– W dużej mierze są to mieszkańcy naszych karmelitańskich parafii na Ukrainie, bądź osoby z nami zaprzyjaźnione. Pochodzą z różnych stron i okolic m.in. Berdyczowa, Charkowa, Kijowa, Lwowa i okolicznych miejscowości. Wśród nich są prawosławni, grekokatolicy, katolicy rzymscy, wierzący i niewierzący. Połączył ich wspólny los, wspólna tragedia. My ze swej strony jesteśmy otwarci na wszystkich, niezależnie od ich wyznania, wszystkim staramy się pomóc.
Czy pamięta brat pierwsze osoby, które trafiły do klasztoru w Czernej?
– Tak, oczywiście, trudno zapomnieć. W pierwszej grupie przybyło 6 osób, które zostały odebrane z dworca i przywiezione do klasztoru, na następny dzień, tj. z piątku na sobotę (1-2 marca) przybyło kolejnych dwudziestu. Często przybywali do nas z jedną reklamówką, torbą, mając w niej cały swój dobytek. Na początku byli trochę wystraszeni, zdezorientowani, ale dość szybko zaadoptowali się do tych warunków. Przypomnę, że w dużej mierze byli to ludzie z naszych parafii, więc znali nas, o Czernej – sanktuarium MB Szkaplerznej dużo słyszeli.
Część z nich pewnie opuściła już mury klasztoru. Dokąd pojechały te osoby?
– W przeciągu czterech miesięcy przez klasztor przewinęło się ok. 50 osób. Widać więc, że jest dość duża rotacja. Są osoby, rodziny, które u nas przebywają jakiś czas, później udają się w inne miejsce. Czerna to wieś. Trudniej o pracę, a do większego miasta trzeba dojeżdżać. Zatem wielu udało się do zaprzyjaźnionych rodzin z Polski, bądź do swoich rodzin, którzy przebywają w większych miastach, jak Kraków, Warszawa, Szczecin, Bydgoszcz. Warto wspomnieć również o Hiszpanach, którzy czterokrotnie przywieźli dary dla przebywających u nas uchodźców – 11 busów, a wracając, zabrali ze sobą do Hiszpanii, czy Francji niektórych. Ogółem z terenu gminy wzięli 50 osób. Są też osoby, które przebywają u nas od początku. Są to matki z dziećmi. Dzieci uczęszczają do pobliskiej szkoły, czy przedszkola. Często też bardzo tęsknią za swoim domem. Czekają na zakończenie działań wojennych, by tam wrócić, odbudowywać kraj i zacząć żyć na nowo. Niektóre kobiety pragną, by po zakończeniu działań wojennych przyjechał małżonek, aby tutaj w Polsce mogli wspólnie rozpocząć nowe, daj Boże, lepsze życie.
W jakim wieku były osoby, które bracia gościli?
– Jak już było powiedziane, w czeladzi, budynku przyklasztornym, mieszkało ogółem 50 osób. W dużej mierze były to matki z dziećmi w wieku szkolnym, przedszkolnym (tych było najwięcej), dwoje w wieku licealnym. Są też babcie tych dzieci i 85 letni pan- inżynier, który pracował w biurze we Lwowie. Łącznie przybywało u nas 23 dzieci, obecnie jest ich 11. Są w wieku przedszkolnym i szkolnym, ale jest też 8- miesięczna dziewczynka.
Czy któraś z tych osób i jej historii szczególnie zapadła bratu w pamięci?
– Każda historia jest szczególna, wyjątkowa, ale też jednakowo tragiczna. Są to ludzie, którzy naprędce musieli opuścić swoje domy, pracę, znajomych, przyjaciół. Siłą zostali wyrwani ze świata, w którym żyli, który sobie zbudowali i czuli się w nim bezpiecznie. Jednak, jak było powiedziane, szybko zaadoptowali się do naszych warunków. Oczywiście, żywo byli zainteresowani tym, co dzieje się na Ukrainie. Śledzili doniesienia medialne. Pamiętam, że, gdy pewnego ranka przyszedłem na lekcję języka polskiego, pewna rodzina płakała, była roztrzęsiona, bo dowiedzieli się, że właśnie zbombardowali im ich nowy dom, zatem wiedzieli, że nie mają do czego wracać. Gdy na języku polskim rozmawialiśmy o rodzinie, prosiłem, żeby wymienili członków rodziny i powiedzieli czym się zajmowali. Widziałem, że jak doszli do mężów, czy braci, którzy musieli zostać w kraju, by walczyć, mieli łzy w oczach. Mnie się też nieswojo robiło, szybko zmieniałem temat. Są to niejako ludzie naznaczeni wojną. Wspomnę pewien fakt. Jak prowadziłem lekcję polskiego, nad klasztorem przelatywał samolot. Gdy dzieci go usłyszały, pochowały się pod stół.
Co na co dzień robią osoby, które bracia gościcie?
– Z uwagi na to, że są u nas matki z dziećmi (czy to wieku przedszkolnym, czy szkolnym), opiekują się nimi. Przygotowują je do szkoły, szykują posiłki. Dwie panie znalazły zatrudnienie w naszej restauracji jako kelnerki. Oczywiście dbają o miejsce, gdzie mieszkają. Sprzątają, myją okna. Gdy dostajemy dary w postaci ubrań, to panie piorą je i prasują, układają i w ten sposób przygotowują do przekazania innym, bardziej potrzebującym. Dla Ukraińców u nas przebywających, ale też tych z okolic, przez 3 miesiące była odprawiana msza w języku ukraińskim w niedzielę o 14:15. Wielu też przychodzi na msze odprawiane przy obrazie Matki Bożej. Kilku Ukraińców śpiewa w naszej scholi.
Czy goszczenie uchodźców coś zmieniło w braciach?
– Sam konflikt na Ukrainie, wojna myślę, że bardzo dużo zmieniła i wielu uświadomiła. Muszę powiedzieć, że do końca byłem przekonany, iż do konfliktu nie dojdzie, bo gdzie w XXI wieku jest coś takiego możliwe w Europie? Jednak runął ten mit i to przekonanie o belle epoque. Myślę, że ta sytuacja nauczyła nas tego, że tutaj na ziemi nie ma nic trwałego, że niezależnie, jakbyśmy się starali, ile wysiłku włożylibyśmy w to, by stworzyć sobie swój bezpieczny świat i nie wiadomo jak byśmy się zabezpieczyli, to on w jednym momencie może runąć, może się skończyć. Mając bezpośredni kontakt z uchodźcami, na własne oczy widząc ich lęk, obawę i tragedię, zjednoczyliśmy się w niesieniu im pomocy. Każdy pomagał, jak mógł, jak umiał, na ile go było stać w danym momencie. Myślę, że bardzo ważne było dla nich życzliwe przyjęcie i przyjazna rozmowa, wspólna modlitwa z nimi, bez względu na to, jakiego są wyznania, czy są wierzący, czy nie. Zawsze wyjście ku drugim, relacja z innymi zmienia człowieka. Myślę, że pomoc udzielana innym zmienia chyba bardziej obdarowującego niż obdarowanego. Rodzą się w naszych sercach radość i satysfakcja z tego, że komuś pomogliśmy. Tak naprawdę największą nagrodą dla nas są radość i wdzięczność tych, którym akurat udało się nam pomóc. Jeszcze czegoś ważnego nas ta sytuacja nauczyła, tego, co jest bardzo trudne dla wielu, a szczególnie dla mężczyzn…, proszenia o pomoc. W życiu duchowym jest to bardzo ważne, poznać to, że nie jest się samowystarczalnym, że nie można liczyć tylko na siebie.., bo jest się po prostu słabym i samemu nie wszystkiemu można zaradzić…, ale to już chyba następne pytanie.
Wojna uruchomiła w ludziach pokłady dobra. Czy bracia mogli liczyć na pomoc ze strony innych osób, starając się zapewnić Ukraińcom dach nad głową?
– Odpowiedź na to pytanie częściowo już padła. Rzeczywiście, wojna, niewyobrażalna tragedia Ukraińców, wyzwoliła w wielu pokłady dobra. Mogę nawet powiedzieć, patrząc na tę sytuację, że po części rozumiem, wiem, po co jest cierpienie na ziemi. Mianowicie po to, aby z ludzi wydobyć ludzkie, współczujące, pełne miłości oblicza. Różnie jest w codzienności. Często kłócimy się, spieramy, rywalizujemy. Za sprawą tej tragedii trochę żeśmy się zatrzymali w tym pędzie życia, zreflektowali i zjednoczyli we wspólnym pomaganiu. Muszę powiedzieć, że właściwie od razu mogliśmy liczyć na ludzkie wsparcie i pomoc. Tutaj serdecznie chciałbym podziękować i powiedzieć staropolskie "Bóg zapłać" mojej siostrze Anecie, która, gdy tylko jej powiedziałem, że będziemy mieli uchodźców, zaraz zorganizowała zbiórkę darów w Niemczech, w Kolonii, gdzie obecnie przebywa. Wszystkie zebrane dary i ofiary od Polonii w Niemczech dostarczyła w Wielką Sobotę do klasztoru. Nagłośniła tę sprawę w Internecie i zaczęły się zgłaszać inne osoby. Bóg zapłać pani Renacie, pani Ewelinie z firmy Huber+Suhner Polatis z Nawojowej Góry, pani Karolinie, panu Tomaszowi, NZOZ Serce Sercu z Wieliczki, pani Ani- nauczycielce polskiego, pani Marysi po ASP Kraków, która wykonała z dziećmi piękne ozdoby wielkanocne - pisanki, baranki, koszyczki. Gorące podziękowanie kieruje do naszego współbrata - o. Jerzego Nawojowskiego, przebywającego w CITES w Hiszpanii, który zorganizował transport 11 busów z darami dla przebywających u nas uchodźców. Oczywiście to nie wszyscy. Dziękujemy wielu, wielu innym – indywidualnym darczyńcom oraz firmom i instytucjom. Paczki, które przychodzą zaadresowane na klasztor, są z różnych stron Polski, trudno wszystkich wymienić i spamiętać, ale Bóg wie o was kochani. Wszystkich was polecamy w modlitwie apelowej przed cudownym wizerunkiem MB Szkaplerznej.
Niektóre osoby są już zmęczone pomaganiem, ale sytuacja pokazuje, że ta pomoc wciąż jest potrzebna.
– Konflikt na Ukrainie trwa już przeszło 100 dni. Właściwie od 1 dnia przybywali do nas uchodźcy, zatem z ich widokiem zdążyliśmy się „obyć”, pewne obrazy, czy doniesienia medialne nam już spowszedniały. Każdy też ma swoje życie, obowiązki, problemy. Z drugiej jednak strony, ludzie są bardzo chętni do pomocy, potrafią być ofiarni. To, że ta sytuacja trwa już długo, sprawiło, że wielu zetknęło się bezpośrednio z dramatem i biedą tych osób, niejako na własne oczy je zobaczyło. To sprawia, że chcą przyjść z konkretną pomocą. To jest bardzo ważne - konkretną. Ludzie, którzy do mnie dzwonią, chcą wiedzieć, czego konkretnie potrzebujemy, kto jest u nas, czy coś się stanie z tymi darami, jeśli będziemy mieli ich za dużo? Chcą wiedzieć, że nie zostaną zmarnowane. To dobrze, że został udostępniony mój numer telefonu. Ludzie często dzwonią, pytają, czego potrzebujemy, jak mogą pomoc. To dużo daje, konkretna osoba, do której można zadzwonić, konkretne miejsce, czy konkretne rzeczy, które można przywieźć i w ten sposób ulżyć doli tych pokrzywdzonych ludzi.
Pomagają bracia nie tylko tutaj w Czernej. Docieracie z pomocą także na Ukrainę.
– Mamy to szczęście, że dzięki ludziom dobrej woli, mamy dużo darów: żywności, artykułów spożywczych, chemię, lekarstwa, ubrania, zabawki, gry, słodycze, artykuły szkolne, leki, w tym bardzo potrzebne środki higieniczne, opatrunkowe, dezynfekcyjne, pielęgnacyjne, pampersy. Jest tak również dzięki mediom społecznościowym, Facebookowi, który, mogę to z całą mocą podkreślić, ma wielką siłę oddziaływania, bo dociera do szerokiego grona odbiorców. Dzięki temu możemy się tymi darami dzielić z bardziej potrzebującymi. Wspomogliśmy uchodźców, którzy mieszkają nieopodal, u sióstr karmelitanek Dzieciątka Jezus w Świeckim Instytucie Elianum, czy w Remizie w Czernej. Ostatnio prosiliśmy o dary (pożywienie, środki czystości, czy słodycze) dla dzieci, mieszkających w naszym klasztorze w Lublinie. Odzew ludzi dobrego serca po prostu nas zaskoczył i wzruszył. Oczywiście, najwięcej pomocy potrzebuje sama Ukraina i ludzie, którzy tam zostali. Są to starsze osoby, często samotne, rozsiane gdzieś po ukraińskich wsiach, ale też w sile wieku, które zostały, by się nimi opiekować, dzieci, bo przecież nie wszyscy opuścili swoje domy czy miejscowości. Zatem każda pomoc jest tam potrzebna, każda ilość wszystkiego. Korzystając z tego, że mamy klasztor w Przemyślu, tam przekazaliśmy już około 18 ton darów, które od razu bracia wieźli do Medyki i do Mościsk, a stamtąd busami ukraińskimi były rozwożone w głąb kraju. Dla ludzi na Ukrainie za pośrednictwem naszych parafii, przekazaliśmy również ofiarę pieniężną w kwocie 25 tys. zł. Oczywiście pomoc otrzymały również nasze parafie w Berdyczowie, Charkowie, Kijowie. Może się wydawać, że to dużo, bo przecież z Polski wciąż jadą transporty, ale, będąc tam na miejscu, mając bezpośredni kontakt z tymi ludźmi, ich tragedią, widać, jak tam wszystkiego bardzo brakuje i wszystko jest na wagę niemal złota.
Jak można wesprzeć braci?
– Jak było już powiedziane, każda pomoc jest potrzebna i to w każdej formie. Tym bardziej, że nie myślimy tylko o tych, którzy są u nas, ale pomagamy uchodźcom z terenu naszej gminy, z innych naszych klasztorów, jak chociażby Lublin, Przemyśl, czy nasze parafie na Ukrainie. Gdy ludzie pytają mnie, czego konkretnie potrzeba, mówię: "Wszystko to, co państwo kupujecie do siebie do domu, dla swoich rodzin: żywność: masło, wędliny, sery, serki, jogurty, jajka, soki, owoce, cukier, sól (ojcowie z Ukrainy mówią, że tam są ogromne problemy z solą), olej, makarony, ryż, kasza, mąka, fasola, płatki śniadaniowe, mleko przyprawy, konserwy..; środki czystości: płyny do mycia, szampony, żele, mydła, proszki, płyny do płukania, pasta do zębów, szczoteczki, środki higieniczne, pielęgnacyjne dla dzieci, dla starszych, pampersy, chusteczki nawilżające, ubrania, buty; leki: środki przeciwbólowe, maści, żele, środki dezynfekcyjne, odkażające, bandaże, kremy, igły, strzykawki; zabawki, pluszaki piłki, gry planszowe, przybory szkolne".
Nieśmiało również prosimy o ofiary pieniężne na pomoc dla naszych gości z Ukrainy. Jest dużo nieprzewidzianych wydatków jak: odzież, kurtka na wiosnę, jesień, zimę, buty, leki, porada psychologiczna – wielu wymagało takiego wsparcia. Staramy się również zapewnić im rozrywkę, będącą odskocznią od codzienności - np. „Nasi uchodźcy”, czyli wspólny grill z innymi Ukraińcami z Czernej i okolic w Gospodarstwie Agroturystycznym u Pana Janika. Ojciec Jan zorganizował im również wycieczkę do Krakowa. Zwiedzali zabytki m.in. zamek na Wawelu, podziemia Krakowa, okoliczne kościoły. Byli również w ZOO. Wrócili bardzo podekscytowani. Dla wielu z nich był to pierwszy taki rekreacyjny wyjazd.
Czy chciałby brat coś jeszcze powiedzieć naszym czytelnikom?
– Wielu z was może chciałoby pomóc, ale nie wiedzą, jak, sami nie mając zbyt wielu środków. Czasem wystarczy niewiele i, jak to się mówi, ziarnko do ziarnka… Jedna czekolada czy nutella może sprawić wiele radości. Pamiętam, że nasza kucharka opowiadała, jak zaniosła czekoladę, to dzieci nie wiedziały, co to jest, czy do jedzenia, czy do oglądania, pierwszy raz zasmakowały czegoś takiego. Są to wzruszające chwile, warto dla nich żyć i wy, kochani, możecie się do tego przyczynić, możecie mieć w tym swój udział, swoją cegiełkę.