Sytuacja w krakowskiej Zupie dla Ukrainy jest dramatyczna. W Składzie Solnym na ulicy Na Zjeździe 8 brakuje posiłków, a głodnych uchodźców przybywa. Wolontariusze apelują o pomoc. O sytuacji opowiada nam jedna z inicjatorek "Zupy", Kasia Pilitowska.
W marcu informowaliśmy o powstałej w stolicy Małopolski oddolnej inicjatywie gotowania zup i ciepłych posiłków dla uchodźców z Ukrainy. Słoiki trafiały zarówno do uchodźców przebywających w Krakowie, jak i do osób odbieranych z granicy. W gotowanie ochoczo włączyli się krakowianie, a wolontariusze wydawali nawet 800 litrów zupy dziennie.
Inicjatorkami grupy "Zupa dla Ukrainy. Kraków" są: Anna Chromik, Kasia Pilitowska, Kamila Maciąg-Lisowska. Sytuacja w Składzie Solnym na ulicy Na Zjeździe 8, skąd posiłki mogą odbierać uchodźcy, jest dramatyczna. W tym momencie brakuje jedzenia, przybywa natomiast głodnych Ukraińców.
– Nie wiem, co napisać. Po raz pierwszy czuję bezsilność. Nie ma zup, nie ma jedzenia. Wszędzie stoją kolejki setek głodnych ludzi. Matki z dziećmi, babcie, dziadkowie. Nie mamy nic w sklepiku. Proszę pomóżcie
– apelowała w środę (20 kwietnia) w mediach społecznościowych Kasia Pilitowska.
O aktualnych potrzebach Zupy dla Ukrainy rozmawiamy inicjatorką akcji, Kasią Pilitowską.
Sytuacja w Zupie dla Ukrainy jest dynamiczna. Czasami regały uginają się od słoików, ale teraz niestety posiłków brakuje. Od kiedy nie ma czym się dzielić?
– Możemy powiedzieć, że nie ma się czym dzielić już od 2 tygodni. Sytuacja we wszystkich miejscach zbiórek oddolnie organizowanych jest absolutnie dramatyczna. Też dochodzą do nas wieści od harcerzy z dworca. Dzwoniłam do nich. Wszystko, cokolwiek tam nie pojawia się, znika dosłownie w ciągu kilku minut. U nas zakupy, które ostatnio robiliśmy za ponad 5000 zł, zostały wydane na żądanie w około kilka godzin. Dzisiaj byłam na Daszyńskiego (tam też jest oddolna zbiórka). Przed punktem stało około 200-250 osób, a w środku były dosłownie resztki jedzenia - parę paczek makaronu, cukier. Uważam, że jesteśmy w totalnym kryzysie braku jedzenia, braku wyżywienia tych ludzi. To nie chodzi o to, że są wydawane ciepłe posiłki w Plazie czy na dworcu. Ci ludzie nie mają co jeść na śniadanie i kolację. Bardzo często nie wiedzą, gdzie mogą dostać ciepły posiłek i w jaki sposób mogą go zabrać do domu dla swoich bliskich. Wiem, że w obu tych miejscach wydaje się posiłki, natomiast fajnie by było, gdyby to jedzenie można było zabrać w większej ilości ze sobą do domu.
Jak można wesprzeć państwa inicjatywę i przekazać zupę?
– Inicjatywa Zupa dla Ukrainy działa już ponad 2 miesiące. Można nas wesprzeć dwojako. Można po prostu zrobić zakupy i przynieść do naszego Składu Solnego, ulica Na Zjeździe 8 (to jest koło Placu Bohaterów Getta) codziennie od godziny 10:00 do godziny 20:00. Jest też zbiórka zrzutka.pl Zupa dla Ukrainy Kraków (https://zrzutka.pl/zutpzn). Tam już przekroczyliśmy pewną kwotę, ale to absolutnie nie ma znaczenia, bo z tej kwoty nie ma już co najmniej połowy. Właściwie codziennie robimy zakupy, żeby coś było. Można też po prostu gotować zupę i przynosić ją do Składu Solnego. Na naszej stronie na Facebooku "Zupa dla Ukrainy. Kraków" są wszystkie instrukcje (co gotować, jak gotować, w co tę zupę wlewać i jak ją wykonywać). Można też zrobić zakupy z każdego właściwie miasta w Polsce online, tak żeby dany sklep dostarczył nam na miejsce produkty. Na szczęście już docierają do nas takie zakupy, więc jest to dla nas ogromna pomoc.
Na początku było sporo rąk do pracy, a jak ta kwestia wygląda dzisiaj? Czy wolontariuszy także brakuje?
– Nie narzekamy na brak wolontariuszy. Rzeczywiście pierwsza grupa już odeszła, ale przyszła następna. Stale też zgłaszają się osoby z zagranicy, które są na tydzień, czasem na kilka dni w Krakowie. Jest też bardzo dużo Ukraińców i Ukrainek, którzy są tutaj i bardzo chętnie chcą czymś zająć ręce i umysły. Także tu muszę powiedzieć, że, jeżeli chodzi o pomoc przy pracy, otrzymujemy ogromne wsparcie.
Pomoc jest bardzo potrzebna. W Krakowie wciąż przebywają uchodźcy i wciąż trafiają do naszego miasta kolejne osoby.
– Jak podchodzi do ciebie bardzo szczupła kobieta lat 30 i, mimo że widzi, że w sklepiku nic nie ma, i pyta: "A kakao dla rybionka jest?", to coś w tobie pęka. Mimo że byłam na granicy polsko-białoruskiej i chodziłam do lasu karmić uchodźców, i pomagam od 2 miesięcy, i byłam na dworcu, i widziałam ogrom tego nieszczęścia, i, rozmawiając z tymi ludźmi, niemal słyszałam spadające bomby, to, jak mam kogoś takiego przed sobą, myślę sobie, że świat się skończył i że to jest naprawdę bardzo trudne.
Czym jest, pani zdaniem, spowodowana ta sytuacja?
– Brak środków higieny (bo trzeba o tym powiedzieć, że brak tych produktów jest również ogromnym problemem) oraz jedzenia wynika z dwóch rzeczy. Po pierwsze, ani władze miasta, ani województwa nie stworzyły sprawnie działającego systemu zaopatrywania magazynów w te produkty oraz dostępu do nich dla osób prywatnych. Są magazyny, które przyjmują ogromne ilości darów na paletach, ale również na paletach one stamtąd wychodzą. Swojego czasu na stronie miasta pojawił się komunikat, że nie ma już zbiórek indywidualnych. My pisaliśmy w komentarzach, że to nie jest prawda, ponieważ wciąż działają punkty na Berka Joselewicza, Miodowej, Daszyńskiego czy Kalwaryjskiej, ale to poszło w świat. Ucięto ludziom możliwość kupienia trzech paczek makaronu i przyniesienia ich na przykład do naszego punktu.
Jak, pani zdaniem, można rozwiązać ten problem?
– Przy prezydencie lub przy wojewodzie powinna powstać rada do spraw żywienia uchodźczyń i uchodźców, która by zajmowała się tak naprawdę dwoma sprawami. Jedna to magazynami, do których muszą być stale dostarczane środki higieniczne i środki tzw. suchej żywności. Druga to żywienie zbiorowe, na przykład wykupienie obiadów w barach mlecznych czy w barach na osiedlach, czy wydawanie przez mopsy bloczków. Do tej pory nie działa żadne tego typu ciało przy tych dwóch instytucjach, które by zajmowało się całościowo tak ważnym tematem, jakim jest wyżywienie tak ogromnej ilości ludzi, która właśnie jest w Krakowie.
Pamiętajmy też, że jest to emigracja kobiet z dziećmi i starszych osób. Te osoby bardzo często nawet nie mają z kim zostawić tych maleńkich dzieci, więc ich mobilność jest bardzo ograniczona. One przychodzą całymi rodzinami, na przykład jedna kobieta z kilkorgiem dzieci, bo druga osoba jeździ i szuka jedzenia po całym Krakowie. Też nie może go przywieźć na raz nie wiadomo ile. Pomyślmy o tym, zanim będzie za późno, czyli zanim na ulicach pojawią się głodne osoby, które będą prosiły o jedzenie. Ja widzę tutaj przede wszystkim od początku bardzo złe podejście do kwestii wyżywienia. To znaczy takie podejście: dobrze, zróbmy zbiórkę, niech się zapełni magazyn, a my to wydamy. Nie! Tu jest potrzebna systemowa pomoc, która nie będzie się opierała na zrywie serc przeciętnego obywatela czy też obywatelki, tylko potrzebne jest nam systemowe podejście do tego i do tego tematu, i przeznaczenie na to ogromnych pieniędzy. Zamiast przeznaczanie ich na rzeczy, takie jak na przykład Olimpiada, przełóżmy pieniądze w budżecie na wyżywienie osób, które nie mają na kogo liczyć, z wyjątkiem właśnie na tego typu system. Ja od początku mówiłam, że sprawa żywienia tych ludzi stanie się kiedyś bardzo palącą kwestią i apelowałam o to, żeby zająć się nią w pierwszym dniu wojny. To, że teraz jest 150 000 uchodźców w naszym mieście, którzy za chwilę będą żebrali głodni na ulicach, jest pokłosiem tego, że sprawa żywienia Ukraińców i Ukrainek nie została potraktowana z należytą powagą na samym początku.
Czytaj również:
Fot.: Zupa dla Ukrainy