1 czerwca nauczyciel muzyki pracujący w Szkole Podstawowej nr 52 w Lublinie popełnił samobójstwo. Sprawę badają miejscy urzędnicy, Okręgowa Inspekcja Pracy, kuratorium oraz Prokuratura Rejonowa Lublin-Północ.
Piotr Kula po uzyskaniu tytułu magistra muzykologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim otrzymał propozycję pracy w w Szkole Podstawowej nr 52 w Lublinie. Ambitny 27-latek podjął więc decyzję o przenosinach z podkrakowskich Dobczyc do Lublina.
W szkole założył "Iskiereczki" - zespół złożony z uczniów z klas I-III, którzy mieli uczyć się i wykonywać pieśni i piosenek ludowych, obrzędowych, biesiadnych, patriotycznych i religijnych.
- Te dzieciaki go po prostu uwielbiały. Widać było, jak się do niego garną. Słyszały, jak pięknie gra, jaki ma talent. Do tego łatwo łapał z nimi kontakt. Przy tym był bardzo grzeczny i łagodny. Ale też potrafił zachęcić i zmotywować do pracy. Fajnie to wszystko wyglądało. My też go polubiliśmy. A dyrektorka chwaliła się nim na lewo i prawo. Zabierała nawet na różne spotkania poza szkołą, na przykład na opłatek w kuratorium, gdzie też grał i śpiewał
- mówi w rozmowie z portalem wyborcza.pl jedna z nauczycielek ze szkoły.
Wszystkie osoby, które wypowiedziały się dla portalu w tej sprawie, postanowiły w obawie o zwolnienie lub pozew pozostać anonimowe.
Depresja i praca ponad siły
Nauczyciel zmagał się z depresją, dlatego zdarzały mu się nieobecności w pracy.
- W pewnym momencie Piotr zaczął się skarżyć, że pracuje już ponad swoje siły. Miał w szkole półtora etatu. Oprócz lekcji i świetlicy dochodziła jeszcze organizacja jubileuszu XX-lecia szkoły. I oczywiście próby z Iskiereczkami. Zaczynało mu brakować sił i czasu. Wiem, że raz poszedł do dyrekcji poprosić o dzień wolny. Później opowiadał, że dyrektorki na niego naskoczyły. Że co on sobie myśli, że to szkoła, wolne będzie miał w wakacje, że tu się pracuje, a nie odpoczywa
- powiedziała wyborczej.pl inna nauczycielka.
Pracownicy szkoły w rozmowie z portalem zgłaszali, że w szkole są zastraszani.
- Zastraszanie i mobbing. Te dwa słowa przychodzą mi tylko na myśl. Pani dyrektor ma swoją wizję prowadzenia szkoły. Zakłada ona posłuszeństwo, pracę na granicy wytrzymałości. Nie szanuje nikogo, nie liczy się z niczyim zdaniem
- relacjonuje Gazecie kolejna z nauczycielek i wylicza:
- Nauczycieli musztruje przy uczniach i ich rodzicach. Często krzyczy. Jedną z woźnych zwyzywała od debilek. Byłam też świadkiem, jak którejś zimy jeden z pracowników odśnieżających dach przyszedł do stołówki zjeść zupę. Jak to zobaczyła, stanęła nad nim i zaczęła wyganiać. Mówiła, że to nie czas na obiadki, że dach sam się nie odśnieży. Sama kiedyś poszłam do jej gabinetu i zaproponowałam, jak można nauczycielom ułatwić pewną pracę papierkową. Usłyszałam, że nie jestem tu od zgłaszania pomysłów, tylko od wykonywania zadań. I że na moje miejsce jest kilkadziesiąt chętnych. A jak mi się nie podoba, to mogę się przecież przenieść do innej szkoły.
- Czytaj także:
Jubileusz XX-lecia szkoły bez "Iskiereczek"
Ostatnie dni maja upływały w szkole bardzo pracowicie, ponieważ społeczność była zaangażowana w przygotowywania do zbliżającego się jubileuszu XX-lecia szkoły.
- Nerwowo było głównie za sprawą pani dyrektor. Na wszystkich krzyczała, musztrowała, rozstawiała po kątach. A to ręce nie tak, a to w złym miejscu ktoś stoi, a to nie można ziewać, a to się nie garbić. Wszystko musiało być perfekcyjnie przygotowane, bo przecież goście będą znamienici
- mówił Gazecie jeden z pracowników szkoły.
Na kilka dni przed jubileuszem powracający z dwutygodniowego zwolnienia lekarskiego Piotr Kula dowiedział się, że przygotowany przez niego i "Iskiereczki" program został wykreślony ze scenariusza.
- Poszedł o tym porozmawiać do pani dyrektor. Wrócił blady jak ściana. Dyrektorka miała mu powiedzieć, że opuścił ważną próbę, więc musiała zmienić scenariusz. W zamian miał oprowadzać gości po szkole. To dla niego był ogromny cios. Te Iskiereczki to było dla niego wszystko
- opowiada Gazecie jedna z nauczycielek.
Zostawił list: "Już dłużej nie mogę"
1 czerwca Piotra odwiedził ojciec. Leszek Kula odkrył, że jego syn popełnił samobójstwo, a przed śmiercią napisał list pożegnalny.
"Już dłużej nie mogę się zmagać z depresją, życiem, ciągłym stresem, a przede wszystkim pracą zawodową i samotnością. Ciągła presja w pracy, przygotowania do XX-lecia szkoły przerastają mnie. Nie mam praktycznie życia prywatnego i od dłuższego czasu nie odczuwam żadnych przyjemności" - napisał nauczyciel.
Pogrzeb nauczyciela odbył się w dzień festynu, którego, pomimo próśb pracowników, nie można było odwołać, bo (jak relacjonuje Gazecie jedna z nauczycielek) m.in. "zmarnowałoby się jedzenie". Na pogrzeb nie wybrała się ani dyrektorka, ani żadna z jej zastępczyń - wszystkie musiały być obecne na uroczystości szkolnej.
- Czytaj także:
Sprawę bada prokuratura
Ojciec zmarłego nauczyciela ma żal do dyrekcji, "że tak to wszystko się zakończyło". Głos w sprawie zabrał nie tylko pan Leszek, ale i rodzice oraz radni. Do szkoły wybierają się kontrole. Sprawę badają miejscy urzędnicy, Okręgowa Inspekcja Pracy (kwestia mobbingu), kuratorium (ocena pracy dyrektorki) oraz Prokuratura Rejonowa Lublin-Północ.
Inf.: Gazeta.pl