Gala France Football ma to do siebie, że prawie zawsze ktoś czuje się pokrzywdzony. Fani wspierają i krzyczą w imieniu poszkodowanego, lub argumentują, dlaczego ten, a nie inny piłkarz słusznie, że wygrał. W tym roku ktokolwiek by nie sięgnął po nagrodę, to i tak byłoby sporo niezadowolenia.
Już lata temu Sergio Ramos powiedział, że indywidualne nagrody to są w tenisie, a nie powinny być w sporcie zespołowym. Toni Kross tuż przed wczorajszą galą powiedział zresztą podobne słowa. Z tą nagrodą jest tak, że większość mówi, że za rok nie obejrzy, bo co rok niepotrzebnie się irytuje, a potem i tak ogląda.
Spora część osób mówi, że ranga już nie ta, wyniki są pod publiczkę, oraz że to plebiscyt popularności. Faktem jest, że w ostatnich latach z reguły tak było. Nawet jeśli Złotą Piłkę wygrał ktoś, kto na to mniej zasłużył, to z reguły zwycięzcy nie trzeba było przedstawiać. Dla wielu tegoroczny zwycięzca to dobry powód, by pomógł wujek Google.
Znany, ale normalny
Teraz nagrodę zgarnął Rodri, hiszpański pomocnik Manchesteru City, co tak naprawdę jest przełamaniem tej reguły. Przez ostatnie tygodnie faworytem dla wielu, był Vinicius Junior, ale jeszcze wczoraj Real Madryt poinformował, że ani Brazylijczyk, ani żaden z jego klubowych kolegów (zresztą też branych pod uwagę do zdobycia nagrody) nie pojedzie na galę do Paryża.
Jak na obecne realia komercjalizmu piłki nożnej, Rodri jest mocno specyficzny. Nie jest najpopularniejszym graczem świata, skróty z jego zagraniami zachwycają bardziej wytrawnych taktyków, aniżeli karty na czasie Youtube'a, a sam zawodnik nie ma nawet konta na Instagramie, co w panującym świecie footballu praktycznie nie ma miejsca.
Od poniedziałkowego wieczoru jest drugim Hiszpanem z tą nagrodą, po Luisie Suarezie Miramontesie, zwycięzcy edycji z 1960 roku. Co tu dużo mówić, wieki temu. Jest też pierwszym od czasów Cristiano Ronaldo w 2008 piłkarzem Premier League z tą nagrodą.
Nietypową sytuacją było to, że żeby wejść na scenę musiał on radzić sobie dzięki kulom. Wszystko przez zerwane więzadła w kolanie, przez które nie zagra do końca sezonu.
Brak jednoznacznego faworyta
Ta nagroda rządzi się własnymi prawami. Rzadko ktoś jest faworytem znacznej większości. W tym roku był nim Vinicius, którego wielu nie darzy sympatią przez ciągłe pretensje do całego świata, że jest on wyzywany na tle rasistowskim. Być może tak jest, nie mniej wybitne umiejętności skrzydłowego Realu Madryt, oraz jego tegoroczne osiągnięcia z wygraną Ligą Mistrzów na czele, okazały się niewystarczające.
Inna sprawa, że w tym roku kilku zawodników trzeba było brać pod uwagę. Dani Carvajal, Jude Bellingham, czy wspomniani Vinicius z Rodrim. Kto by nie wygrał, to ktoś by krzyczał, że powinien dostać ktoś inny. Może w tym konkretnym aspekcie warto zgodzić się z Krossem i Ramosem.
Początek nowej ery w piłce
Rodri i Vinicius to dwaj różni piłkarze, których nie sposób porównać. Grają na innych pozycjach, wyróżniają ich inne cechy boiskowe, oraz charakteru. Nadszedł zmierzch ery Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, za których karier wielu po drodze zasłużyło na tę nagrodę. Można wymienić Ribery'ego, van Dijka, Neymara czy Lewandowskiego. Teraz więcej nazwisk typu Rodri będzie się zdarzać. Mimo iż można było wieszczyć dominację Mbappe i Haalanda w tego typu plebiscytach, to jednak ciężko wróżyć takiej dominacji jak za czasów Messiego i Ronaldo. Cytując nieśmiertelnego klasyka: "Idzie nowe".
fot: Manchester City/Ballon d'Or / Instagram