wtorek, 18 czerwca 2019 07:49

Adam Bałdych: "Pomiędzy ekstazą i głębokim smutkiem"

Autor Anna Piątkowska-Borek
Adam Bałdych: "Pomiędzy ekstazą i głębokim smutkiem"

Adam Bałdych – kompozytor i jeden z najważniejszych skrzypków jazzowych na świecie – potrafi idealnie łączyć klasykę z jazzem, jednocześnie eksperymentując z formą i samym instrumentem. Jaka jest jego muzyka? Co go inspiruje? I czy nie ma już dość ciągłego życia na walizkach? To wszystko w naszym wywiadzie.

Kilka tygodni temu odbyła się premiera Twojej nowej płyty „Sacrum profanum”. Jest szczególna na tle poprzednich?

Adam Bałdych:

– Myślę, że każdy album jest dla mnie w jakimś sensie szczególny. Staram się bowiem wciąż poszukiwać nowych dróg i odkrywać przestrzenie, których jeszcze nie znałem. To sprawia, że każda płyta przynosi jakąś nową jakość. Jeśli wziąć pod uwagę skład muzyków, „Sacrum Profanum” to jednak album wyjątkowy, bo stworzony wspólnie z polskimi muzykami. Siedem ostatnich lat spędziłem, nagrywając z artystami zagranicznymi i cieszę się, że nadszedł moment, w którym mogłem pokazać polskie brzmienie w zagranicznej wytwórni fonograficznej.

Pierwsze emocje opadły. Możesz dziś na spokojnie ocenić efekt?

– Jestem bardzo zadowolony z tej płyty i cieszę się, że została pozytywnie oceniona przez krytykę. To uskrzydla.

Cały czas jesteście w trasie. Na koncertach czujesz się jak ryba w wodzie?

– Scena to dla mnie wyjątkowe miejsce, gdzie poddając się tylko i wyłącznie muzyce, doświadczam czegoś wyjątkowego. Zawsze za tym tęsknię, bo sztuka wydobywa ze mnie głęboką prawdę o mojej osobowości. Doznaję oczyszczenia, kiedy mogę podzielić się tym ze swoimi słuchaczami.

A nie męczy Cię ciągłe życie na walizkach?

– To inna strona życia muzyka. Ta trudna. Momentami budzę się w hotelu w środku nocy i nie mogę przypomnieć sobie w zaciemnionym pokoju, w którym kierunku jest wyjście i w jakim mieście jestem. Brzmi to nierealnie, ale tak jest, gdy codziennie zmienia się kraj i miasto. Na szczęście staram się od kilku lat prowadzić bardziej wyważone życie, koncertowe i robić przerwy na regenerację. Żeby mieć co opowiadać w muzyce, potrzebny jest czas na życie, które napełni mnie treścią.

Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z muzyką? Dlaczego akurat skrzypce?

– W mojej rodzinie moja starsza siostra Magda była pierwszą, która sięgnęła po muzykę i zaprowadziła mnie do szkoły muzycznej. Już po dwóch latach grania poczułem, że mogę wyrażać siebie w dźwiękach i to było jak narkotyk, który już nigdy nie przestał działać. Skrzypce były instrumentem, na którym grał mój pradziadek i chciałem na nim spróbować swoich sił. Myślę, że idealnie trafiłem.

W dzieciństwie okrzyknięto Cię „cudownym dzieckiem”. Zacząłeś występować, jeździć po świecie. Nie tęskniłeś za normalnym dzieciństwem, częstszymi kontaktami z rówieśnikami itd.?

– Jako 13-latek jeździłem już po Europie, a mając 15 lat, zamiast siedzieć na lekcjach biologii w szkole, koncertowałem w Indonezji. Szczerze powiedziawszy, to było wymarzone przeze mnie życie, na które ciężko pracowałem. Oczywiście szybko zrozumiałem, że wracając do normalnego życia nastolatka w średniej wielkości mieście, coś się zmieniło, że ludzie, z którymi wcześniej funkcjonowałem, patrzyli nieufnie, traciłem z nimi nić porozumienia. Łatwiej było mi rozmawiać z kolegami po czterdziestce niż z rówieśnikami, a samo pojęcie muzyka jazzowego było czymś niezwykle orientalnym dla kumpli z liceum. Kiedy wracałem do domu po koncertach, to byłem otoczony rodziną i przyjaciółmi, i żyłem w miarę normalnym życiem, ale za to przepełnionym pasją oraz wizją drogi i miejsca, w które chcę trafić.

Co sądzisz o edukacji w szkołach muzycznych. Czy nie uważasz, że w wielu przypadkach zabija ona pasję i miłość do muzyki u młodych ludzi?

– Myślę, że edukacja muzyczna wymaga reformy. Młodzi ludzie, oprócz typowej edukacji, powinni mieć jak najwięcej szerokich doświadczeń muzycznych i artystycznych, które pobudzą ich wyobraźnię i otworzą na poszukiwanie własnego głosu w muzyce. Niestety, ja sam trafiłem na wielu złych nauczycieli i wiem, że bez silnego charakteru mógłbym zrazić się do muzyki. Ale zawsze byłem waleczną osobą i to tylko pobudzało mnie do podjęcia indywidualnej muzycznej drogi.

Łączysz muzykę klasyczną i jazz. W klasykę potrafisz tchnąć ducha współczesności. Co jest kluczem? Uchylisz rąbka tajemnicy?

– Bacznie obserwuję to, co dzieje się zarówno w muzyce jazzowej, jak i współczesnej muzyce poważnej. Kiedy w mojej wyobraźni zestawiam oba te gatunki, poszukuję punktów wspólnych, ale i różnic. Eksperymentuję z formą i brzmieniem oraz samym instrumentem. Myślę, że spektrum koloru i form wyrazu muzyki poważnej oraz ekspresja jednostki i chwili, będąca fundamentem muzyki improwizowanej, to dwie najbardziej interesujące mnie siły tworzące nową muzykę, wyrastającą na gruncie tych gatunków.

Możesz dziś powiedzieć, że odnalazłeś swój styl? Czy może nadal go szukasz?

– Odnalazłem siebie, swoje brzmienie, ale formę, w której się realizuję, wciąż tworzę i przeobrażam.

Gdzie szukasz inspiracji?

– Inspiracja potrafi pojawić się w każdym miejscu i o każdej porze. Wymaga otwartego serca i umysłu na bodźce. Obserwuję świat i widzę zarówno jego piękno, jak i tragedie rozgrywające się wokół nas. Myślę, że taka jest też moja muzyka – pomiędzy ekstazą i głębokim smutkiem, zestawieniem tych dwóch skrajnych emocji.

Promocja płyty, koncerty. A co dalej? Masz już plany na kolejny album? Inny projekt?

– Maj i czerwiec upływa mi na komponowaniu nowej muzyki na zamówienie Orkiestry Aukso. Po drodze stworzyłem też nowy materiał dla swojego kwartetu. To dla mnie bardzo twórczy okres. Jednocześnie podejmuję współpracę z nowymi artystami i mam w planach ciekawe projekty. Lubię, jak się w moim życiu dzieje.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. Adam Bałdych (materiały prasowe)

Kultura

Kultura - najnowsze informacje

Rozrywka