Agnieszka Jaskółka w 1992 roku zadebiutowała rolą Andżeli Wenz w głośnym filmie „Psy” Władysława Pasikowskiego. Do dziś pamięta każdy szczegół z planu, a znajomości, które wtedy zawarła, przetrwały do tej pory. Niemniej, jak przyznaje, po sukcesie filmu od aktorstwa uciekła i wyjechała z kraju. Zajęła się modelingiem, współpracując ze światowej sławy projektantami mody, a także skończyła studia prawnicze i podjęła pracę w kancelarii. Dziś uważa, że był to bardzo dobry wybór. Jak mówi, zawsze warto jest mieć coś poza branżą rozrywkową, bo show biznes jest wyjątkowo niestały w uczuciach - raz kocha, a raz nienawidzi.
Wystąpiła Pani w kultowym filmie Władysława Pasikowskiego „Psy”. Co do dziś pamięta Pani z planu filmowego?
– Może trudno będzie Pani w to uwierzyć, ale wszystko pamiętam doskonale! To była niesamowita przygoda od początku do końca.
To, że znalazłam się na planie filmowym, ja - praktycznie nikomu nieznana dziewczyna - wypatrzona przez Lidię Popiel w galerii handlowej, było jak sen, który zaczął po prostu pewnego dnia się spełniać. Takich rzeczy się nie zapomina! (śmiech) Oczywiście najbardziej pamięta się ludzi... I w moim życiu te znajomości, które wówczas na planie „Psów” zawarłam, przetrwały do dziś... Jak choćby znajomość z reżyserem. Do dziś mamy kontakt, choć minęło tyle lat...
Krytycy docenili Pani pracę. W 1992 roku na 17. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymała Pani nagrodę dla najlepszej aktorki drugoplanowej. A jak Pani rolę oceniali wtedy widzowie?
– Rola Andżeli nie była „łatwa” w odbiorze, jeśli mogę tak powiedzieć. To przecież dziewczyna zagubiona życiowo, która dokonuje w życiu trudnych wyborów i niepopularnych wyborów, ale przez to ciekawie było się w nią wcielać. Prywatnie spotykałam się i przez cały czas spotykam z bardzo pozytywnymi opiniami. Przyniosła mi ogromną popularność. Andżela była i jest bardzo lubiana, co dla mnie jako aktorki, która ją grała, jest zawsze bardzo miłe.
Po sukcesie „Psów” zniknęła Pani z wielkiego ekranu i zajęła się modelingiem. Które ze znanych „miast mody” najmilej Pani wspomina?
– Kochałam się w Paryżu! I już tak pewnie zostanie (śmiech). Paryż był pierwszym miastem, do którego po sukcesie „Psów”, postanowiłam się udać. I była to miłość od pierwszego wejrzenia. Potem jeszcze mieszkałam w San Francisco i Japonii, ale to już nie było to samo.
Jak wygląda świat mody od drugiej strony? Na pokazach są pięknie ubrane, uśmiechnięte, poruszające się z lekkością modelki, a w przebieralni? Jak wyglądają przygotowania?
– Tak wygląda praca modelki – na wybiegu pokazu mody musi wyglądać idealnie. Za kulisami bywa różnie, o czym ostatnio sporo zaczęło się mówić. Jeśli chodzi o moje doświadczenia te sprzed kilkunastu lat - doświadczyłam naprawdę wielu nieprzyjemnych sytuacji, które miały niewiele wspólnego z profesjonalizmem w tej branży. Nie raz zostałam oszukana i „oberwałam po głowie”. Jednak każdy człowiek uczy się na błędach i cała sztuka polega na tym, by raz popełnionego błędu, już nigdy nie popełnić, bo to grozi katastrofą. Myślę, że takie podejście sprawdza się nie tylko w pracy modelki, ale w każdej innej pracy z ludźmi.
Podstawowym obuwiem modelki są szpilki. Czy łatwo było wytrzymać w nich wiele godzin pracy?
– Łatwo, choć nie zawsze były wygodne (śmiech). Kocham szpilki i pewnie nigdy to się nie zmieni!!! Mimo wzrostu bardzo chętnie zawsze je noszę.
A jak ubiera się Pani na co dzień, gdy nigdzie nie musi Pani wychodzić? Po domu pantofle na wysokich obcasach czy tradycyjne bambosze? Seksowna sukienka czy dres?
– Bambosze? Rzadko, chyba, że są seksowne (śmiech). Tak na co dzień lubię nonszalancki luz - powycierane dżinsy biodrówki i jakiś T-shirt z ciekawym nadrukiem. Do tego baleriny. Kiedy wybieram się do siłowni czy na spacer, wkładam jakiś fajny dres, który pozwala mi czuć się swobodnie.
// <![CDATA[ (adsbygoogle = window.adsbygoogle || []).push({}); // ]]>
W jednym z wywiadów wspomniała Pani, że najpierw spróbowała Pani aktorstwa, potem modelingu, aż w końcu zapragnęła mieć Pani „konkretny fach w ręku”, więc skończyła Pani studia prawnicze i rozpoczęła pracę w kancelarii. To znaczy, że ze wcześniejszymi zajęciami nie wiązała Pani wówczas swojej przyszłości?
– Oczywiście, że wiązałam! Przez wiele lat pracowałam przecież jako wzięta modelka dla naprawdę znanych światowych marek i doskonałych projektantów. Przyznaję, że od aktorstwa trochę uciekłam... Po „Psach” stało dla mnie otworem, ale wybrałam inaczej. Wiązało się to z wydarzeniami w życiu prywatnym, które są bardzo osobiste. Wolałam wyjechać z kraju. Zdecydowałam się na studia prawnicze, a potem na pracę w kancelarii, bo show biznes jako branża jest wyjątkowo niestały w uczuciach (śmiech). Najpierw Cię kocha, a potem nienawidzi (śmiech). Nie chciałam tego przeżywać, więc postanowiłam odpowiednio się zabezpieczyć. Z perspektywy czasu był to bardzo dobry wybór. Zawsze mam coś poza show biznesem, bez straty i żalu po którejkolwiek ze stron.
Które z wykonywanych przez Panią zajęć przynosiło Pani najwięcej satysfakcji?
– Myślę, że cały sukces polega na tym, żeby w każdym zajęciu odnajdywać przyjemność połączoną z satysfakcją. Tak więc i jako aktorka, i jako modelka, czy nawet prawniczka czułam się dobrze, bo każde z nich było innego rodzaju wyzwaniem zawodowym - uczyłam się innych rzeczy i spełniałam w zupełnie innym znaczeniu.
W 2010 roku wystąpiła Pani w „Tańcu z Gwiazdami”. Czy przed programem miała Pani kontakt z profesjonalnym tańcem?
– Oj nieeee i pewnie dlatego tak szybko odpadłam (śmiech). Niemniej była to bardzo fajna przygoda, krótka, ale intensywna.
W „Tańcu z Gwiazdami” tańczyła Pani z Rafałem Maserakiem. Czy jest on bardzo wymagającym nauczycielem?
– Bardzo wymagającym to mało powiedziane! To perfekcjonista w czystej postaci i dlatego często od swoich tancerek wymaga naprawdę rzeczy niemożliwych (śmiech). Pewnie dlatego jest w tym miejscu, w którym jest i tak dużo osiągnął jako tancerz. Pierwsze nasze wspólne treningi były dla mnie katorgą. Mimo, że żyję aktywnie, uprawiam regularnie sport i dbam o siebie - nie dawałam fizycznie rady. Zdarzały się drobne kontuzje i urazy, ale jak widać, wszystko jest do przeżycia.
Bolały Panią mięśnie po treningach…?
– Bardzo... Ale nie ma co narzekać. O tym bólu bardzo szybko się zapomina. We wspomnieniach zostaje tylko to, co dobre i fajne.
Jak długo trenowaliście przed pierwszym występem?
– Około miesiąca, ale te pierwsze dni były czysto zapoznawcze i teoretyczne. Dopiero po tygodniu zaczęła się ostra walka w sali treningowej. Pierwszym tańcem, który tańczyliśmy indywidualnie z Rafałem, była niezwykle trudna rumba. Myślę, że na pierwszy rzut była po prostu dla nas zbyt dużym wyzwaniem i dlatego nam się nie udało. Niczego jednak nie żałuję. Cieszę się, że ktoś mnie zauważył i dał szansę wzięcia udziału w tej ogromnej przygodzie na wizji.
Czy wkrótce zobaczymy znów Panią na dużym ekranie?
– Mam taką nadzieję. Co jakiś czas dostaję jakąś propozycję powrotu na duży ekran i pewnie za niedługo to się wydarzy. W styczniu 2011 roku weszła na ekrany kin, ale jest też dostępna już na DVD komedia gangsterska „Weekend” w reżyserii Cezarego Pazury, gdzie pojawiłam się w niewielkiej rólce. Do udziału w swoim debiucie reżyserskim zaprosił mnie Cezary Pazura, za co jestem mu ogromnie wdzięczna.
Urodziła się Pani w Warszawie, jeździła Pani po całym świecie, mieszkała w Paryżu, San Francisco, Los Angeles, Chicago... A czy zdarzyło się Pani odwiedzić południową Polskę? Jeśli tak, to przy jakiej okazji?
– Bardzo lubię południową Polskę. W Krakowie bywam zawsze, kiedy chcę odetchnąć i zwolnić.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek
fot. Materiały prasowe