– Odwiedziłem wasze nabrzeże. Zobaczyłem ten pomnik... Buty na brzegu Dunaju, przypominające o masowych mordach. Słuchaj, Viktor, czy ty wiesz, co dzieje się w Mariupolu? – tymi słowami zwrócił się dziś w nocy prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, do prezydenta Węgier, Victora Orbana. W ten sposób Zełenski nawiązał do jednego z dramatycznych, ale mało znanego u nas epizodu w historii Węgier.
Strzałokrzyżowcy, węgierscy faszyści
Węgrzy, z którymi wielokrotnie łączyła nas historia, mają swój mroczny epizod z okresu II wojny światowej. Tuż przed nią, w 1935 roku Ferenc Szálasi, węgierski wojskowy i polityk, założył stronnictwo strzałokrzyżowców. Nazwę wziął od używanego przez organizację emblematu: strzał ułożonych w formie krzyża. Strzałokrzyżowcy byli ruchem nacjonalistycznym i antykomunistycznym. Program stronnictwa był mocno demagogiczny – obiecywali powrót „wielkich Węgier”, w których robotnicy i rolnicy będą mogli cieszyć się pełnią praw. Przede wszystkim jednak ruch Szálasiego był skrajnie antysemicki. Szybko pojawiły się hasła o usunięciu z Węgier „żydowskich kapitalistów i bankierów”, którzy według strzałokrzyżowców, skupiali w swoich rękach większość majątku i trzymali w uścisku masy ludu i robotników.

Zgotowali Żydom piekło
Mimo tego, że w targanych kryzysem Węgrzech hasła Szálasiego trafiały na podatny grunt i zyskał on pewną popularność, o przejęciu władzy nie było mowy. Szansa dla strzałokrzyżowców pojawiła się w październiku 1944 roku, gdy Niemcy, którzy po wkroczeniu na Węgry w marcu tego roku, mogli tam rozdawać karty. Odsunęli od władzy regenta Horthyego, za próby zawarcia zawieszenia broni z aliantami zachodnimi i… wybrali Ferenca Szálasiego. Dla Niemców był to wybór doskonały. Mimo tego, że pod koniec 1944 roku wiadomo było, że Niemcy wojnę przegrają, Szálasi był całkowicie lojalny wobec III Rzeszy, walczył u boku Wehrmachtu i Waffen-SS, a do tego energicznie zabrał się za rozwiązanie „kwestii żydowskiej”. Deportacje, transporty do obozów śmierci, mordowanie ludzi stłoczonych w gettach. Uzbrojeni strzałokrzyżowcy zabili tysiące Żydów w budapeszteńskim getcie i innych częściach miasta. Zgotowali im piekło. Gdy skończyli z Żydami, wzięli się za Romów. Historycy szacują, że do 28 marca 1945, kiedy rząd Szálasiego został rozwiązany, wymordowali około 50 tys. ludzi.

Dunaj spłynął krwią
Mimo tego, że od grudnia 1944 roku Budapeszt był już otoczony przez wojska radzieckie szczelnym pierścieniem, strzałokrzyżowcy nie zatrzymali się, organizując masakry, rabunki i grabieże Żydów uwięzionych w gettach. Do niezwykle dramatycznych wydarzeń doszło w grudniu 1944 i styczniu 1945 roku. Przez kilkanaście dni strzałokrzyżowcy na wyciągali Żydów z getta, prowadzili na brzeg Dunaju, ustawiali twarzą w stronę wody i rozstrzeliwali. Całymi tysiącami. – Gdy dotarli nad rzekę, wszystkim ośmiorgu Żydom związano ręce i, wśród krzyku i płaczu kobiet, ustawiono w jednym rzędzie, twarzami w kierunku wody. Za każdym z nich, w około metrowej odległości, stał jeden Nyilas (członek milicji strzałokrzyżowców – przyp. red.) z pistoletami wycelowanymi w potylicę ofiary – opisuje egzekucje Wojciech Rodak na portalu MojaHistoria. Zbrodniarze wszystkim kazali ściągać buty… Ciała zamordowanych wpadały do Dunaju, buty zostawały na brzegu. I do tych wydarzeń nawiązał w nocnym wystąpienie skierowanym do Viktora Orbana prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski.
Zełenski do Orbana:
— Tomasz Bielecki (@TomaszBielecki) March 25, 2022
Viktor, czy wiesz co dzieje się w Mariupolu? A ty się wahasz - sankcje czy nie? Przepuszczać broń dla Ukrainy czy nie? Czy handlować z Rosją czy nie? Nie ma czasu na wahanie. To czas na decyzje ⬇️ pic.twitter.com/qGZmTIQEZk
– Proszę, jeśli możesz, idź na swoje nabrzeże. Popatrz na te buty. Zobacz, że w dzisiejszym świecie znów może dojść do masowych mordów. I to właśnie robi dziś Rosja. Te same buty. W Mariupolu są ci sami ludzie. Dorośli i dzieci. Dziadkowie. I są ich tysiące – mówił Zełenski.
Buty na brzegu Dunaju
Szacuje się, że podczas egzekucji na brzegach Dunaju zamordowano kilkanaście, nawet do 20 tys. osób. Zginął tam także płk Tadeusz Moszczeński, szef Służby Zaopatrzenia Sanitarnego, a potem Naczelny Aptekarz Wojska Polskiego. Po klęsce wrześniowej internowany na Węgrzech. Jak podaje portal dzieje.pl ciało Moszczeńskiego, które wpadło do Dunaju, wypłynęło w Csaford i tam pułkownik został pochowany przez miejscowego Węgra. Jego brat, Leon, zginął tak samo jak on – od strzału w tył głowy. Tyle, że 1500 kilometrów dalej, w Katyniu…
16 kwietnia 2005 tysiące ludzi, którzy zebrali się w Marszu Żywych przeszło z pochodniami na brzeg Dunaju obok placu Kossutha. Tam Péter Kiss, ówczesny minister i szef kancelarii premiera, w obecności samego premiera Viktora Orbana odsłonił pomnik, który upamiętnia tych, którzy w czasach terroru strzałokrzyżowców zostali tutaj rozstrzelani, a ich ciała wpadły do Dunaju. Zaprojektowany przez artystę-rzeźbiarza Gyulę Pauera pomnik to po prostu 60 par butów - większych i mniejszych, męskich i damskich. Nie można ich pominąć, będąc w Budapeszcie.

fot: Pomnik na brzegu Dunaju/Wikimedia Common/Nikodem Nijaki