czwartek, 19 września 2024 14:11, aktualizacja 2 miesiące temu

Czy Kraków jest odpowiednio chroniony przed powodzią?

Autor Krzysztof Kwarciak - Radny dzielnicowy
Czy Kraków jest odpowiednio chroniony przed powodzią?

Coraz częściej można się przekonać, że duże ilości wody i betonu stanowią bardzo niebezpieczne połączenie. W Krakowie wystarczy chwila intensywnego deszczu, żeby niektóre położone na przedmieściach uliczki przypominały strumyk, a wielu mieszkańców od lat mierzy się z problemem częstych podtopień.

Miasto staje się bezbronne wobec nasilających się ekstremalnych zjawisk pogodowych. W dobie zmian klimatycznych woda zaczyna mieć coraz większy wpływ na nasze życie. Tymczasem osiedla powstają na terenach zalewowych, nowe budynki rzadko są wyposażane w zbiorniki retencyjne oraz zabudowuje się obszary, które mogłyby działać jak gąbka, chroniąc przed skutkami ulew okoliczne domy. Kłopot stanowią wzajemnie wykluczające się działania różnych instytucji i odwieczne spychanie problemów przez rządzących w myśl zasady "jakoś to będzie”, która chyba nadal jest najważniejszym mottem dla wielu urzędów. Żeby ograniczyć skutki ulew oraz suszy Polska potrzebuje kompleksowej polityki zarządzania wodą.

Mieliśmy dużo szczęścia, że Kraków w ostatnich dekadach ominęły katastrofalne powodzie. Nie powinno to jednak uśpić naszej czujności. Położenie w kotlinie, bliskość gór i duża liczba rzek przepływających przez miasto zwiększają ryzyko kataklizmu, co trzeba uwzględnić, planując dalszy rozwój. Dla niektórych osób zagrożenie wodą jest już teraz bardzo realną codziennością. Padający deszcz sprawia, że serce wielu krakowian zaczyna bić szybciej, bo podtopienia są utrapieniem w różnych zakątkach miasta. Jednym z takich miejsc jest ulica Starowolska, która wraz z sąsiednimi drogami co najmniej kilka razy do roku zamienia się w rwący potok. Choć woda w okolicy od lat stanowiła problem, to zdaniem niektórych mieszkańców kłopoty się nasiliły po przebudowaniu położonej powyżej ulicy Leśnej i budowie olbrzymiego parkingu przy ZOO. Kilka godzin niezbyt intensywnego  deszczu wystarczy, żeby na ulicy Przyszłości położonej na krakowskim Zakamyczu szybko płynąca deszczówka sięgała do kostek. W tym wypadku jak sugeruje nadana przez miasto nazwa, mieszkańcy nie powinni myśleć o teraźniejszości, a liczyć, że kiedyś będzie lepiej. Skuteczne odwodnienie wielu obszarów od lat pozostaje tylko w planach, a podobnych miejsc jest wiele m.in. na Prądniku, Bieżanowie, Swoszowicach czy Dębnikach. W centrum często zalewane są tunele i niżej położone fragmenty dróg, co paraliżuje ruch. Kilka lat temu w ramach Stowarzyszenia "Ulepszamy Kraków!" prowadziłem akcję, której celem było pokazanie problemów zapomnianych miejsc przez władze miasta. Bardzo dużo osób wtedy zgłaszało problem zalewania domów.

Miasto, żeby zmniejszyć zagrożenie powodzią, kilka lat temu powołało specjalny zespół. Z ciągnących się godzinami obrad spisano setki konkluzji. Cała sterta mozolnie tworzonych protokołów w dużej mierze wypełniła jednak tylko opasłe segregatory w magistracie, bo na przeprowadzenie większości prac nie przeznaczono pieniędzy. Problemy, jakie może sprawić woda, często są pomijane przy podejmowaniu decyzji o inwestycjach. Sporo nowych osiedli powstaje na nisko położonych terenach, które wcześniej pełniły rolę swoistych polderów. Trudno się dziwić, że potem woda uprzykrza życie mieszkańców, podtapiając garaże, piwnice i podwórka. Deweloperzy często lubią nazywać budynki  i osiedla odwołując się do nazw różnych europejskich miast. Niestety w wielu przypadkach najbardziej pasuje chyba Wenecja.

Przestrzeń trzeba tak urządzać, żeby spowalniać przepływ wody, co zmniejsza ryzyko powodzi i przeciwdziała suszom. Dlatego niezwykle ważna jest retencja wody. Nie tylko zbiorniki zatrzymują jednak deszczówkę, ale kluczową rolę odgrywają tereny zielone, które mogą działać jak gąbka. Dlatego bezmyślne betonowanie placów, parków czy zabudowa naturalnych polderów bardzo zwiększają ryzyko powodzi. Na przestrzeni ostatnich lat w wielu miejscach Małopolski państwo wycięło lasy, które przecież akumulują olbrzymie ilości wody. Naturalne bariery dla spływu deszczówki trzeba zacząć wreszcie traktować jako element kluczowej infrastruktury przeciwpowodziowej. Podczas wydawania pozwoleń na budowę przy pomocy prostych obliczeń tylko się sprawdza, czy zostało zaprojektowane odwodnienie zgodne z niezbyt wymagającymi normami, które były tworzone dziesiątki lat temu w zupełnie innych realiach. Prawo nie wymaga przeprowadzania bardziej złożonych analiz co się dalej stanie z wodą i czy nowa zabudowa nie przyczyni się do nadmiernego podnoszenia stanu rzek. Nawet w tworzonych dokumentach planistycznych próżno jest szukać jakiś konkretnych wyliczeń. I to jest sedno problemu. Potrzebna jest zmiana przepisów. Kluczowe decyzje powinny być podejmowane na podstawie konkretnych danych, a instytucje rządowe i samorządowe muszą ze sobą lepiej współpracować.

Trzeba rozważyć również wprowadzenie obowiązku instalacji zbiorników retencyjnych w nowo budowanych domach wielorodzinnych. Osiedla powstają często w rejonach, gdzie jest już mało zieleni. Każda dodatkowa konstrukcja przyczynia się do zwiększenia problemów z wodą. Dlatego systemy zbierające deszczówkę mogłyby być pewną  formą kompensacji. Jeżeli instalacja zostanie zaplanowana, na etapie tworzenia budynku jej koszt będzie znikomy, a przyszli lokatorzy oszczędzą sporo pieniędzy na rachunkach, wykorzystując wodę do celów gospodarczych. Zbiorniki powinny zostać zainstalowane w miejskich budynkach i być tworzone pod drogami przy okazji przebudów arterii. Kluczowa jest również zmiana filozofii zagospodarowania miast, a wiele placów czy miejsc publicznych trzeba odbetonować.

Praktycznie podczas każdej powodzi dużo mówi się o potrzebach zmian w działaniach państwa i samorządu. Zainteresowanie problemem zazwyczaj jednak opada wraz z poziomem wody. Tak to już niestety jest, że politycy często wolą wygłaszać populistyczne hasła niż zajmować się przeprowadzaniem skomplikowanych refom.

fot: Pixabay

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka