Książka "Galicyjski Eksodus", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Universitas, przedstawia zapominane doświadczenie uchodźstwa lat I wojny światowej. Jej autor, dr Kamil Ruszała, dotarł do źródeł austriackich, czeskich, węgierskich, słoweńskich, ukraińskich i polskich, by zarysować sytuację od ucieczki i ewakuacji w poszczególnych latach wojny, poprzez pobyt na uchodźstwie, aż po kwestie powrotów czy pozostania w krajach sukcesyjnych po 1918 roku. Temat galicyjskich uchodźców I wojny światowej nabiera szczególnej aktualności obecnie, a analogie obu wydarzeń nasuwają się same.
"Galicyjski Eksodus" to także opowieść o relacji międzykulturowej mieszkańców tej samej monarchii, którym przyszło spotkać się dopiero w warunkach kryzysu wojennego, tuż przed agonią swojego państwa. Sytuacja ta pokazała, jak głęboko podzielone były światy trzech aktorów książki: uchodźców, ludności miejscowej oraz władzy, która musiała poradzić sobie z nieznanym dotychczas na taką skalę problemem. W książce opisano realia tego spotkania: próby gościnności czy sprawności aparatu biurokratycznego, chęć akceptacji, kwestie wykluczenia, tożsamości, samoorganizacji, a przede wszystkim – reakcje w konfrontacji każdej warstwy społecznej z azylantami.
Temat, którym dr Ruszała zajmuje się na kartach swojej książki, choć przypada na czasy I wojny światowej, nabiera szczególnej aktualności obecnie. Możemy znaleźć wiele analogi między ówczesnymi realiami a obecnym konfliktem toczącym się w Ukrainie. Tych zbieżności jest naprawdę sporo: wojna, migracja zagrożonej ludności, wreszcie podobny pod względem geograficznym obszar .
– Mówi się, że Historia magistra vitae est – po doświadczeniach uchodźstwa, migracji, przesiedleń w XX wieku okazuje się, że dla niektórych nie jest ona wcale nauczycielką życia. Ktoś nie wyciągnął wniosków, ktoś nie uszanował doświadczeń ludzkości. Widocznie wojna i jej konsekwencje są zupełnie innym terminem dla poszczególnych cywilizacji. O zbieżnościach można mówić sporo, jak w przypadku historii każdej wojennej tułaczki cywilów: są pewne uniwersalne zachowania człowieka w takiej sytuacji, jednak są też diametralne różnice. Co jest dla mnie tutaj najważniejsze to to, że reakcja ludności, która przyjęła współczesnych uchodźców była i jest diametralnie inna niż ponad sto lat temu – to jest najbardziej pocieszające. Wówczas próba gościnności została zachwiana, teraz stanęliśmy na wysokości zadania, i to właśnie oddolnie widać zaangażowanie i chęć pomocy uchodźcom z Ukrainy. Inna sprawa jest taka, iż przed I wojną światową, kiedy Europa wrzała i czekano aż tylko wybuchnie, ustalono zasady jej prowadzenia. W obecnej wojnie agresor nie stosuje żadnych zasad międzynarodowych ani humanitarnych, szczególnie tych odnoszących się do cywilów i uchodźców
– mówi w wywiadzie dla Głosu24 historyk.
Z drem Kamilem Ruszałą, adiunktem w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego i stypendystą Institut für die Wissenschaften vom Menschen w Wiedniu rozmawiamy na temat jego książki.
W swojej książce porusza pan temat, o którym na lekcji historii w szkole raczej nie usłyszymy, a wcale nie był on zjawiskiem małym. Z czego, pana zdaniem, wypływa taki stan rzeczy?
– Za taki stan rzecz odpowiadają trzy czynniki. Po pierwsze, I wojna światowa zawsze pozostawała w cieniu II wojny światowej, szczególnie w naszych realiach Europy Środkowo-Wschodniej czy ziem polskich. Tematy z nią związane cieszyły się większą popularnością wśród badaczy, jak również większym zainteresowaniem opinii publicznej. Po drugie, główna narracja historyczna odnosi się do „wielkiej historii”, „wielkich ludzi”, najczęściej znanych z imienia i nazwiska. W wypadku historii uchodźstwa wojennego mamy do czynienia z równie wielkim wydarzeniem, biorąc pod uwagę skalę czy rozmiar geograficzny, jednak jest to narracja mówiąca o doświadczeniu „przeciętnego” człowieka żyjącego w Galicji ponad sto lat temu, który w obliczu wydarzeń wojennych uciekał lub został ewakuowany ze swojego miejsca zamieszkania, najczęściej z rodziną, szukając schronienia i względnego poczucia bezpieczeństwa. Taka historia oddolna nie zawsze bywa popularnym tematem, szczególnie w podręcznikach szkolnych. Jednak badania naukowe w danym zakresie i szerokie kwerendy archiwalne pozwalają odkryć zapomniane fakty, a następnie przekuć je w narrację popularną, która trafi do szerszego grona odbiorców i do opinii publicznej (przykładem może być temat „bieżeństwa”, a więc uchodźstwa wojennego w głąb Rosji po 1915 r., najpierw dokładnie przebadany przez grono lubelskich historyków, a następnie przekuty także w formę popularyzatorską przez publicystów czy regionalistów).
Trzeci czynnik to destrukcja pamięci o uchodźstwie już we wczesnym okresie międzywojennym. Wówczas dyskurs zmonopolizowany został przez mit założycielski II RP, czyli Legiony Piłsudskiego, mawiano o problemach gospodarczych, unifikacyjnych, narodowościowych – nie było tutaj miejsca na uchodźstwo wojenne jako element pamięci o doświadczeniach I wojny światowej, a wręcz powiedziałbym, że szybko pamięć o tym uległa zatarciu. Temat nie miał siły przebicia, jak podobnie mało uwagi poświęcono, lub praktycznie w ogóle, żołnierzom walczącym w armiach upadłych w 1918 r. imperiów Hohenzollernów, Romanowów czy Habsburgów, skupiając się w znacznym stopniu na eks-legionistach). Podsumowując i nieco upraszczając: uchodźstwo nie było tak męskie jak legiony Piłsudskiego, by się wybić w rywalizacji pamięci po I wojnie światowej, a z czasem zostało zupełnie wyparte.
Ogólnie mówiąc, zajmuje się pan zapomnianą migracją obejmującą tereny dawnej Galicji, wówczas kraju koronnego, będącego integralną częścią państwa Habsburgów. Jakie były pana założenia przy podejmowaniu badań?
– Głównym założeniem było prześledzenie dokładnie tej historii: kto, gdzie, kiedy i dlaczego opuścił swoje rodzinne strony, jak wyglądało jego życie na uchodźstwie wewnątrz dawnych Austro-Węgier oraz w jakich warunkach – i czy w ogóle – powrócił w swoje strony rodzinne, a jeżeli tak to kiedy? Interesowały mnie trójstronne punkty tej historii, gdzie jako aktorzy zbiorowi występowali uchodźcy, ludność miejscowa oraz władza państwowa. Dociekałem również jaki był stosunek ludności miejscowej do uchodźców oraz z czego on wynikał, stąd interesował mnie też aspekt integracyjny/dezintegracyjny. Mówimy tutaj o dość zróżnicowanej grupie Polaków, Żydów, Ukraińców, ale także i Niemców, którzy znaleźli się w tej samej sytuacji wojennej jako uchodźcy i to na dodatek w swoim własnym państwie, nad którym czuwał do jesieni 1916 r. staruszek, którego kojarzono wszędzie z portretów, tj. cesarz Franciszek Józef. W ten sposób dociekałem na ile doświadczenie to stanowiło jedną wspólną historię a na ile zupełnie odrębne dla każdej ze stron: uchodźców różnych narodowości, państwa austriackiego pomagającego uchodźcom oraz ludności miejscowej, która po raz pierwszy skonfrontowała się z uciekinierami oraz ewakuowanymi mieszkańcami odległego kraju koronnego Galicji.
Mówimy o ewakuacji z powodu zagrożenia wojną. Jak ona wyglądała? Czy wszyscy wykonywali rozkaz?
– Mówimy o ewakuacji, która wynikała z faktu, iż wojna toczy się już kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów od domu rodzinnego, gdyż Galicja stanowiła teatr działań wojennych praktycznie od początku wojny. Ewakuacja wyglądała różnie, w zależności czy mówimy o dużym ośrodku miejskim czy też o mniejszych miejscowościach w Galicji. W przypadku Przemyśla czy Krakowa – tj. miast mających status twierdzy i będących częścią systemu obronnego państwa Habsburgów – ewakuacje cywilów były istotnym krokiem w celu przygotowania tych miast do walk (Przemyśl) czy też pozostania istotnym zapleczem teatru wojny (Kraków). Mieszkańcy dowiadywali się z plakatów o konieczności przymusowej ewakuacji. Wyjątkiem był personel twierdzy oraz osoby, które mogły wykazać się zaprowiantowaniem na okres trzech miesięcy. Ludność jednak nie chciała uciekać z większych miast. W wypadku wielu innych miast Galicji, także dotyczyło to stołecznego Lwowa, akcja ta była bardzo chaotyczna, często bez zapowiedzi, co powodowało iż ludność nie mogła odpowiednio spakować się i przygotować. Nikt nie wiedział gdzie i na jak długo zmuszony był opuścić strony rodzinne, a była to wczesna jesień, po której nadeszła mroźna zima. Sceny z dworców kolejowych opisują sytuacje tragiczne, do tego ludność postawiona w sytuacji spakowania całego dobytku do jednej walizki bierze w pierwszej kolejności rzeczy o wartości sentymentalnej, potem dopiero praktycznej.
Pamiętać należy także, że ewakuacja została poprzedzona spontanicznymi ucieczkami we własnym zakresie ludności cywilnej, którzy chcieli po prostu znaleźć bezpieczne miejsce, by przetrwać atak Rosjan. Jednak w mikropłaszczyźnie zauważalny jest pewien ważny element: władza lokalna jako autorytet, dopóki starosta lub burmistrz pozostawał w mieście, ludność zachowywała spokój, choć żyła pod presją plotek i spekulacji. Faktycznie, urzędnicy lokalni odegrali ogromną rolę: musieli zabezpieczyć obszar sobie podległy, jego mieszkańców, personel urzędniczy, dokumentację urzędową, swoje rodziny a dopiero na samym końcu pomyśleć o samych sobie. To powodowało ogromne napięcie psychiczne. Kiedy śledziłem raporty i losy niektórych starostów galicyjskich znamienne jest, że zdarzały się wypadki, kiedy pod wpływem doznań byli hospitalizowani w szpitalach psychiatrycznych.
W książce opisuje pan także Kraków i to, co działo się w nim, w obliczu nadchodzącej wojny. Krakowianie nie chcieli opuszczać swojego miasta, mimo wyraźnego rozkazu.
– Mówiąc właśnie o fiasku ewakuacji, miałem na myśli Kraków: tutaj próba ewakuacji miasta-twierdzy odbyła się w dwóch turach: we wrześniu 1914 r. oraz w listopadzie 1914 r. Szczególnie w tym drugim wypadku ludność ewakuowana nie chciała opuszczać swojego domostwa, słysząc co czeka ich na uchodźstwie: obozy dla uchodźców, które stanowiły punkt zapalny chorób oraz – delikatnie mówiąc – chłodne przyjęcie ze strony ludności miejscowej. Znane są przypadki, kiedy osoby wolały popełnić samobójstwo aniżeli zostać ewakuowane, jest to udokumentowane wśród archiwaliów – zdarzało się co prawda rzadko, lecz miało miejsce.
Czy istniały jakieś główne kierunki tej wojennej migracji?
– Kierunki migracji były bardzo dynamiczne, zaś ich bardziej precyzyjne określenie w danym momencie zależało od bieżącego stadium wojny.
Generalnie, początkowe spontaniczne ucieczki cywilów odbywały się w różnych kierunkach, których śledzenie jest bardzo utrudnione. Z badań archiwalnych wywnioskować można, iż był to kierunek ze wschodnich do zachodnich części Galicji, a więc spontaniczne szukanie schronienia we własnym kraju. W innych wypadkach mieszkańcy Galicji – głównie wschodniej i środkowej części kraju – przeszli przez Karpaty, szukając schronienia w obszarze Górnych Węgier, obecnie Słowacji, tj. obszaru, który w tamtym czasie stanowił część Korony Królestwa Węgier, będącej jedną z dualistycznych części Austro-Węgier, jednak pamiętajmy, że Węgry i Zalitawia były osobnym państwem, stąd uchodźcom z Galicji nie raz podkreślano, że są obcymi obywatelami, utrzymywanymi na kredycie rządu wiedeńskiego. Wybór miejsca ucieczki był uzależniony także i od statusu ekonomicznego: bardziej zamożni uchodźcy wojenni (chociaż sami nie lubili tak o sobie mówić i myśleć, ale właśnie nimi byli) mogli wynająć mieszkanie w miastach monarchii, stąd nierzadko trafiali do Wiednia, Pragi, Brna, Ołomuńca, Pardubic itp. Nota bene, te dwa ostatnie miasta były też siedzibami wielu instytucji sądowych z Galicji na uchodźstwie – ponieważ i tego typu urzędy trzeba było ewakuować.
Obok spontanicznych ucieczek kierunki migracji wojennych związane były z sytuacją wojenną w Galicji. Pierwsza fala ewakuacyjna z jesieni i wczesnej zimy 1914 r. cywilów rozlokowana została praktycznie w każdym kraju koronnym Przedlitawii, tj. austriackiej części monarchii, w miastach i wsiach, które otrzymały status takich właśnie „gmin dla kwaterunku uchodźców” oraz w obozach dla uchodźców – specjalnie przygotowanej dla tego celu infrastrukturze, która wciąż pozostaje nieznana we współczesnej świadomości. W wyniku walk pozycyjnych w Galicji między zimą 1914/1915 a 1916 rokiem doraźne pomniejsze migracje miały charakter zarówno wewnątrz kraju koronnego jak i w głąb Austrii. Wreszcie to operacje wojskowe w Galicji wschodniej jak ofensywa Brusilova w lecie 1916 r. przyniosły falę uchodźców czy to w obszar Węgier czy to w głąb Austrii. Ostatnia ofensywa w Galicji tj. ofensywa Kiereńskiego z jesieni 1917 r. przyniosła najmniejszą migrację wewnątrz Galicjico spowodowało iż spora rzesza ludzi stała się dosłownie bezdomna.
Pamiętać należy, że historia tego uchodźstwa to także fale re-emigracyjne, które rozpoczynają się od lata 1915 r. i związane są z wyzwoleniem znacznych terenów Galicji zachodniej i środkowej spod okupacji armii rosyjskiej. Wówczas to pojawiła się możliwość powrotu części uchodźców na wyzwolone tereny, jednak wciąż należało oczekiwać aż pod względem infrastrukturalnym oraz ekonomicznym miasta i wsie, strawione przez wojnę, będą zapewniały choć w minimalnym stopniu niezbędne warunki do zamieszkania przez ludność.
Upraszczając: nie było kraju koronnego monarchii, gdzie nie znaleźliby się uchodźcy z Galicji, jednak w zależności od jego specyfiki, położenia geograficznego i możliwości zapewnienia opieki nad przybyszami, było na danym terenie mniej: np. Tyrol, Vorarlberg, Salzburg, Pobrzeże Austriackie. Inne były wręcz przepełnione uchodźcami: np. Dolna Austria, Styria, Czechy, Morawy, Górna Austria, Karyntia. Były także i takie, gdzie przez pewien czas było ich więcej a wcześniej lub później znacznie mniej -Śląsk Austriacki czy Kraina.
Jakie zagrożenia czekały na migrantów?
– Zagrożeń było wiele, jak przy każdej historii uchodźstwa wojennego. Nie wiadomo było na jak długo i gdzie przyjdzie egzystować uchodźcom wojennym, cały dobytek pozostał w Galicji, nierzadko dochodziło do rozdzielania rodzin albo nawet gubienia dzieci w chaosie ewakuacyjnym, do tego niewiadomym pozostawała reakcja ludności miejscowej, a jak wynikało ze źródeł przyjęcie uchodźców nie należało do najcieplejszych – to podstawowe zagrożenia obciążające psychicznie, ale do tego występowała też przemoc fizyczna wobec nich. Wojna postępowała, a wraz za nią pogłębiał się kryzys wojenny: wstrzymane produkcje i łańcuchy dostaw, brak towarów, a jeżeli już były to ogromna drożyzna uniemożliwiała ich zakup, ponadto zamiast pełnowartościowych produktów królowały zamienniki, tzw. „ersatze”, do tego panoszyły się choroby zakaźne a w miastach brakowało mieszkań. Kto w rozumieniu przeciętnego mieszkańca dawnych Austro-Węgier był za to odpowiedzialny?
Migranci wojenni?
– Zgadza się. Nierzadko to oni jako „obcy” stawali się kozłami ofiarnymi w obliczu panujących kryzysów, wywołanych przez wojnę totalną rozpętaną w 1914 roku. Nierzadko z żywych ofiar wojny stali się przedmiotem przykrej i niesprawiedliwej stygmatyzacji.
Migracja wymuszała mieszanie się narodów i kultur. Jak traktowani byli uchodźcy? Jak radzono sobie z tym problemem?
– I tak i nie, przynajmniej w wypadku tej historii uchodźców z Galicji. Powiedziałbym bardziej, że była to konfrontacja kultur.
Uciekinierzy wojenni z Galicji nierzadko przenosili swoje mikrokosmosy funkcjonowania przed wojną w realia- wojenne na uchodźstwie. Rozumiem przez to fakt, iż często decyzja o ucieczce podejmowana była kolektywnie przez kręgi znajomych z danej miejscowości i w takim też składzie znaleźli się na uchodźstwie. Co więcej, uchodźcy odseparowani byli od siebie nawzajem: Polacy uciekali czy też byli ewakuowani osobno, osobno dotyczyło to ludności żydowskiej czy rusińskiej. Tak też konstruowano obozy dla uchodźców kluczem narodowościowo-religijnym, takim kluczem też organizowano szeroką pomoc dla uchodźców, w tym wyżywienie, oświatę, kulturę itp. Biurokracja austriacka zawsze wszystko lubiła kategoryzować, szczególnie narodowości. Nie zdawali sobie do końca sprawy, że w swojej konsekwencji spowodowało to pogłębioną etnicyzację całego państwa i jego obywateli.
Co więcej, musimy być w pełni świadomi, że dostęp do informacji, a szczególnie obieg informacji był diametralnie inny niż obecnie. Ludność zachodnich części państwa Habsburgów nie zawsze od początku wiedziała kim są przybysze wojenni, na jak długo zostaną oraz jakie są ich obyczaje. Nierzadko ulegano stereotypom, uogólnieniom, a te zawsze były bardzo krzywdzące dla całej grupy żywych ofiar trwającej wojny. Uchodźcy nie raz w listach czy wspomnieniach podkreślali brak zrozumienia siebie nawzajem z miejscowymi. Przykładowo, mieszkańcy krajów alpejskich mówili na pociągi z ewakuowanymi cywilami z Galicji „pociągi z cholerą”, określano ich jako „podejrzany element”, sprzyjający wrogiej Rosji. Sporo ucierpiała ludność żydowska z Galicji, tak różna od swoich współwyznawców wewnątrz monarchii, która trafiła także na falę antysemityzmu, który wylał się w czasie wojny. Część ludzi nie rozróżniała narodów zamieszkujących Galicję, myśląc, że Rusini to Rosjanie, a nawet że Polacy mówią językiem rosyjskim, a przecież – szczególnie w Austro-Węgrzech – język potoczny był wyznacznikiem przynależności do narodu. Ignorancja ta nie była wyjątkiem, dlatego też w mojej interpretacji uchodźstwo wojenne mieszkańców Galicji w głąb Austro-Węgier w latach I wojny światowej było pierwszym i ostatnim masowym spotkaniem mieszkańców tej samej monarchii, którym przyszło się poznać i skonfrontować dopiero nad grobem swojego państwa.
To też otwiera odpowiedź na kolejne pytanie, które Pan zadał, tj. jak traktowano uchodźców. Po raz kolejny trudno udzielić jednej odpowiedzi, kiedy mówimy o tak dużej rzeszy osób, którzy znaleźli się na dość szerokim obszarze geograficznym. Uogólniając bywało różnie.
Różnie, czyli?
– Jak wspomniałem sporą rolę odegrały stereotypy i nierzadko brak zrozumienia siebie nawzajem. Do tego wspomniany wcześniej wątek zagrożeń i to w jaki sposób w kryzysie wojennym – a więc zarazem i w sytuacji ekstremalnej- funkcjonował instynkt ludzki, nierzadko broniący się przed obcymi, innymi, konkurentami. Emocje były więc różne. Występowało wprawdzie zrozumienie, głównie płynące od intelektualistów oraz niektórych warstw urzędniczych, ale wśród miejscowych zauważalna była też i obojętność, ale i wrogość. Ta przejawiała się nawet w formie agresji psychicznej i fizycznej. To nie tylko wyzwiska, pobicia ale też i segregacja. „Uchodźcom wstęp wzbroniony” – takie napisy można było znaleźć w tramwajach w Wiedniu, w łaźniach publicznych w Czechach. Stanowi to pewne preludium najgorszych czasów w dziejach ludzkości, tego co się wydarzyło dwie i pół dekady później, w zupełne innych realiach, ale mających swoje korzenie także i w czasach I wojny światowej…
Niemniej jednak sytuacje te, udokumentowane w źródłach, nie dają jednoznacznego obrazu stosunku miejscowych do uchodźców, gdyż jak wspomniałem, społeczeństwo nie było monolitem. To dotyczyło tych, którzy zamieszkiwali w miejscowościach w sąsiedztwie rodzimej ludności. Nieco inna historia dotyczyła wspomnianych przeze mnie obozów dla uchodźców.
W świadomości temat obozów barakowych z I wojny światowej zupełnie nie funkcjonuje…
– Nie lepiej to wygląda w literaturze fachowej. To faktycznie zapomniane doświadczenie uchodźstwa i I wojny światowej, nad którym obecnie pracuję, przygotowując osobną książkę, umieszczając także te obozy dla uchodźców w kontekście historii obozów koncentrujących ludność cywilną w historii w ogóle. Przedstawiając sprawę w skrócie: władza austriacka stworzyła sieć kilkunastu obozów dla uchodźców rozlokowanych wewnątrz Austrii. Te najpierw stanowiły bardzo liche baraki, budowane w pośpiechu, gdyż nikt nie wiedział, jak długo przyjdzie cywilom w nich pozostać. Dopiero wraz z czasem, kiedy wojna przedłużała się tworzono bardziej zorganizowaną infrastrukturę, stanowiącą wręcz nowe osiedla i miasta – jak określała nierzadko prasa z epoki. Były to obozy z całym zapleczem, w których przebywało równocześnie od kilku do kilkudziesięciu tysięcy uchodźców. Uchodźców w obozach lokowano kluczem narodowościowo-wyznaniowym, tj. Żydzi mieli własne obozy, Polacy osobne, Rusini osobne. Po maju 1915 r. i otwarciu frontu włoskiego sieć obozów zwiększyła się, gdyż doszli także uchodźcy nie tylko już z Galicji ale i właśnie z nowo otwartego odcinka wojny, tj. Włosi, Słoweńcy, Chorwaci itp. Warunki życia w obozach były nędzne, szczególnie na początku, jak wynika z listów pisanych przez uchodźców. Śmiertelność była bardzo wysoka, szczególnie dzieci, panoszyły się choroby zakaźne, racje żywnościowe były za małe i słabej jakości. Nic dziwnego, że chciano się z nich wydostać, ale nie było to legalne – obozy stanowiły w mojej interpretacji narzędzie kontroli państwowej czasu wojny. Do tego istniały jeszcze obozy internowania, np. w Thalerhofie dla ludności Rusińskiej, ale także i później założono kilka innych obiektów, gdzie trafiali np. Polacy, lecz obywatele Królestwa Polskiego, a więc obywatele wrogiej Rosji.
Jak sami uchodźcy reagowali na zetknięcie się z innymi kulturami i obyczajami? Mamy jakieś relacje?
– Uchodźcy mimo swojej niedoli wojennej wyraźnie obserwowali teren, na którym się znaleźli i ich mieszkańców, z czego wyciągano wnioski. Znane są relacje, które wskazują jak uchodźca z Galicji, dokładniej spod Przemyśla, opisuje gospodarstwa rolne na Morawach i w Austrii czy też miasteczka przemysłowe w głębi państwa. Zdaje sobie sprawę jak różne są te tereny i ich ludzie w porównaniu z Galicją, w której jego zdaniem istotniejsza była kariera urzędnicza niż ciężka praca. W miastach obserwowano ludność, jej ubiór, uczesanie, zaś normy te próbowano przenieść w czasach powojennych do Galicji. Obserwowano krajobraz miejscowy, który był tak inny niż ten galicyjski. Przywożono pamiątki z uchodźstwa w Austrii. Pamiętać musimy, że tego typu mobilność okresu wojny nauczyła wiele każdą ze stron.
Tematem, którym zajmuje się pan na kartach książki "Galicyjski Eksodus" przypada na czasy I wojny światowej, ale możemy znaleźć wiele analogi między ówczesnymi realiami a obecnym konfliktem toczącym się w Ukrainie. Tych zbieżności jest naprawdę sporo: wojna, migracja zagrożonej ludności, wreszcie podobny obszar pod względem geograficznym.
– Faktycznie, o ukraińskich uchodźcach pierwszowojennych z Galicji wschodniej w obszarze Austro-Węgier zupełnie zapomniano. Jednak i w narracji ukraińskiej temat ten nie jest powszechnie znany, gdyż w okresie międzywojennym zajmowano się innymi rzeczami, a po 1945 r. temat już nie miał racji bytu, nie był chyba na nic potrzebny, instrumentalizując nieco historię. Mówi się, że historia magistra vitae est – po doświadczeniach uchodźstwa, migracji, przesiedleń w XX wieku okazuje się, że dla niektórych nie jest ona wcale nauczycielką życia. Ktoś nie wyciągnął wniosków, ktoś nie uszanował doświadczeń ludzkości. Widocznie wojna i jej konsekwencje są zupełnie innym terminem dla poszczególnych cywilizacji. O zbieżnościach można mówić sporo, jak w przypadku historii każdej wojennej tułaczki cywilów: są pewne uniwersalne zachowania człowieka w takiej sytuacji, jednak są też diametralne różnice. Co jest dla mnie tutaj najważniejsze to to, że reakcja ludności, która przyjęła współczesnych uchodźców była i jest diametralnie inna niż ponad sto lat temu – to jest najbardziej pocieszające. Wówczas próba gościnności została zachwiana, teraz stanęliśmy na wysokości zadania, i to właśnie oddolnie widać zaangażowanie i chęć pomocy uchodźcom z Ukrainy. Inna sprawa jest taka, iż przed I wojną światową, kiedy Europa wrzała i czekano aż tylko wybuchnie, ustalono zasady jej prowadzenia. W obecnej wojnie agresor nie stosuje żadnych zasad międzynarodowych ani humanitarnych, szczególnie tych odnoszących się do cywilów i uchodźców.
Trzeba zaznaczyć, że zbierając materiały do swojej książki, wykonał pan iście benedyktyńską pracę. Dotarł pan do źródeł austriackich, czeskich, węgierskich, słoweńskich, ukraińskich i wreszcie polskich. Jak pan wspomina te badania?
– Badania w wielu archiwach w Europie Środkowo-Wschodniej wspominam jako ogromną lekcję warsztatową. Niezależnie czy było to w Austrii, czy w Czechach, czy w Słowenii, trzeba było wczuć się w urzędnika austriackiego i funkcjonowanie registratury urzędu przełomu XIX i XX stulecia, aby zrozumieć gdzie oraz jak szukać źródeł w gąszczu materiałów archiwalnych. Była to też wspaniała wyprawa przez przeszłe Austro-Węgry.
Co najbardziej w nich pana zaskoczyło?
– Zaskoczyły mnie listy pisane przez uchodźców w językach narodowych, najczęściej po polsku czy po ukraińsku, której nich znacznej części z powodu braku umiejętności ich odczytania od razu został nadany numer kancelaryjny i złożono do spraw zamkniętych. Były to listy pisane przez osoby indywidualne jak i grupy osób na uchodźstwie. Były to także listy pisane przez dzieci chociażby do cesarza. Jest to swego rodzaju bezradny vox populi czasu wojny, głos ludu wołającego o pomoc. Co równie znamienne: nierzadko miałem wrażenie, że do wielu źródeł, schowanych w gąszczu ogromnych instytucji archiwalnych jak i tych mniejszych archiwów regionalnych, sięgnąłem jako pierwszy po ich zarchiwizowaniu lata temu…
Migracja w największym stopniu dotyczyła obszaru obejmującego Austro-Węgry. Zdarzały się przypadki migracji za ocean?
– Temat wielkich migracji za ocean w XIX i początkiem XX wieku jest powszechnie znany, też dzięki świetnym książkom – Martin Pollack i jego „Cesarz Ameryki” doskonale opisują wszystkie strony tego zjawiska, ale także w świadomości społecznej to doświadczenie jest znane. Wielu z nas odnajdzie takie doświadczenia u swoich przodków – sam mam takie przykłady w rodzinie. Jednak w wypadku tej historii uchodźstwa wojennego czas nie sprzyjał do ucieczki za ocean, ale wielu właśnie tam wojna zastała. Podobnie spotkałem się ze źródłami mówiącymi o Żydach galicyjskich, którzy znaleźli się w Belgii, w Niemczech. Spotkałem się także w źródłach z pojedynczymi przykładami wyjazdu do Szwecji. Jak każda historia migracji wymaga odpowiednich narzędzi, tutaj perspektywa wędrowna, tj. śledzenie kierunków migracji wskazuje na marginalne przykłady poza głównymi kierunkami, o których pisałem wcześniej, tj. w głąb Austro-Węgier.
Jaki rozmiar miała migracja, o której mowa i jak miała się ona do innych znanych z historii? Mam tutaj na myśli choćby Wielką Emigrację.
– Kolejne pytanie, na które jednoznaczna odpowiedź jest trudna, jak przystało na historię społeczną i badania nad migracjami. Na początkowym etapie ewakuacji Galicji nie prowadzono statystyk, te zaczęto organizować dopiero od drugiej połowy 1915 r. dla poprawnego funkcjonowania aparatu państwa, który utrzymywał uchodźców – swoich obywateli. Są one bardzo dynamiczne dla każdego kraju koronnego i wynikały z wewnętrznych przemieszczeń ludności, likwidacji niektórych obozów dla uchodźców, odruchów re-emigracyjnych oraz w końcowej fazie wojny od lokowania uchodźców nie wewnątrz Austrii lecz w granicach Galicji.
Pytał Pan o próbę porównania: uchodźstwa w Europie w czasie I wojny światowej wiemy, iż uchodźcy z Belgii, którzy znaleźli się we Francji czy Wielkiej Brytanii liczyli prawie 650 tys. ludzi; uchodźcy z Francji (także wewnątrz Francji) liczyli ponad 1,5 miliona ludzi; największą grupę stanowili uchodźcy w Rosji, których liczba wzrosła od prawie miliona do kilku milionów uchodźców; uchodźcy z Prus liczyli nieco ponad milion osób. Ci uchodźcy z Galicji w różnych momentach liczyć mogli wedle niektórych statystyk ok. 600–700 tysięcy osób w najwyższym momencie.
Jeśli chodzi o analogie historyczne w kontekście nowoczesnych dziejów Polski: masowe migracje wymuszone wojną są nieporównywalnie większe niż wspomniana Wielka Emigracja, mająca charakter polityczny, licząca ok. 20 tys. osób czy zesłani na Syberię po powstaniu styczniowym, których oszacować można na ok. 25 tys. osób. Ogromne było wspomniane już w naszej rozmowie wychodźstwo (zwracam uwagę na inny termin z epoki niż 'uchodźstwo') do USA, które w realiach przed I wojną światową przybrało liczbę prawie półtora miliona z Królestwa Polskiego, zaś nieco poniżej pół miliona z Galicji.
Galicyjski Eksodus. Uchodźcy z Galicji podczas I wojny światowej w monarchii Habsburgów
Choć wojna niejedno ma oblicze, pewnym jest, iż w bilansie wygranych i przegranych zawsze przeważają ci ostatni. Nie inaczej było w wypadku I wojny światowej. Wśród ofiar błędnych kalkulacji wojskowych i polityków znalazły się również masy najczęściej bezimiennych uchodźców, zmuszonych do opuszczenia rodzinnych stron i świata, który dobrze znali. W swej najnowszej książce Kamil Ruszała ze znawstwem, na bazie dogłębnych badań w kilkunastu archiwach Europy Środkowej, maluje szeroką panoramę losów kilkuset tysięcy Galicjan różnych wyznań i narodowości, którzy jesienią 1914 r., w obliczu rosyjskiej inwazji, a także w wyniku późniejszych ruchów wojsk, szukali azylu w głębi monarchii habsburskiej. Część z nich uciekała w popłochu i chaosie na własną rękę, część zaś objęto, nierzadko przymusową, ewakuacją. W głębi państwa uchodźcy – poza biedą, niedożywieniem, chorobami, stłoczeniem w obozach, tęsknotą za stronami ojczystymi – często zamiast współczucia i pomocy, napotykali na mur niechęci i obojętności, czasem otwartej wręcz wrogości ze strony miejscowej ludności
– dr hab. Piotr Szlanta, prof. UW o książce.
Fot. tyt.: Magyar Fotográfiai Múzeum
Fot. i opis książki pochodzą od wydawcy