Kraków od półwiecza kultywuje tradycję "Osadzanie Chochoła", która nawiązuje do ślubu i wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny. Zaślubiny odbyły się 20 listopada 1900 roku w kościele Mariackim, a dzień później, w trakcie hucznego wesela, celebrowano oczepiny. To te wydarzenia stały się dla Stanisława Wyspiańskiego inspiracją do napisania „Wesela”. Premiera jednego z najważniejszych polskich utworów dramatycznych odbyła się sto dwadzieścia dwa lata temu, 16 marca 1901 r. w Teatrze Miejskim w Krakowie (obecnie Teatr im. Juliusza Słowackiego). Monika Śliwińska, w swoim reportażu, opowiada o Annie, Jadwidze i Marii Mikołajczykównach, które młodopolski wieszcz unieśmiertelnił w swoim utworze.
W chałupie Jacentego Mikołajczyka krytej strzechą, pod gruszą, na przyzbie, wśród ludowych wierzeń o południcach i diabłach na rozstaju, w świecie, w którym najpopularniejszymi lekarstwami były znak krzyża i wódka, dorastały trzy panny Mikołajczykówny uwiecznione w Weselu Wyspiańskiego. Anna została żoną malarza i polityka Włodzimierza Tetmajera, Jadwiga – Panna Młoda z Wesela – wyszła za Lucjana Rydla, a Maria była miłością życia zmarłego przedwcześnie malarza Ludwika de Laveaux uwiecznionego przez Wyspiańskiego jako Widmo.
Monika Śliwińska w niesamowitej młodopolskiej herstory brawurowo opisuje życie córek bronowickiego chłopa portretowanych przez najwybitniejszych malarzy i literatów przełomu XIX i XX wieku. Z literackim rozmachem ukazuje czytelnikom świat dziewcząt przygotowywanych od najwcześniejszych lat do rezygnacji z niezależności i prawa do decydowania o sobie, ale również – przede wszystkim – świat kobiet, które w dorosłym życiu, w małżeństwach i zmiennych kolejach losu zachowały duchową niepodległość, mało tego – istotnie wpłynęły na życiorysy swoich mężów. Ślady Mikołajczykówien zachowały się w bogatej korespondencji, dokumentach państwowych i kościelnych, pamiętnikach, wspomnieniach, a przede wszystkim w niepublikowanych dotąd dokumentach z prywatnych archiwów potomków Lucjana Rydla i Włodzimierza Tetmajera.
Autorka wprowadza nas w losy bronowickich rodzin i kreśli portrety biograficzne trzech sióstr o wiele bardziej złożone, niż to wynika z zachowanej legendy. Niespodziewane i szokujące szczegóły zajść z mieszkańcami miasta odsłaniają wspomnienia córki, Heleny z Rydlów Rydlowej:
„Jak spod ziemi wyrastały przed nią lub obok niej różne paniusie z środowiska mieszczańskiego Krakowa. Jedne mijając ją pluły jej pod nogi, inne pokazując sobie palcami mówiły głośno: «To ta małpa co Rydla zbałamuciła», a nawet ciągnąc za brzeg chustki lub zapaski pytały: «Po ileż to Rydel płacił za tą dziadówkę?»”.
122. rocznica
Kraków od półwiecza kultywuje tradycję "Osadzanie Chochoła", która swoimi korzeniami sięga otwarcia muzeum w Rydlówce i nawiązuje do ślubu i wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny. Ślub odbył się 20 listopada 1900 roku w kościele Mariackim, a dzień później, w trakcie hucznego wesela, celebrowano moment ludowego obrzędu oczepin, czyli wprowadzenia panny młodej w krąg kobiet zamężnych. To te wydarzenia stały się dla Stanisława Wyspiańskiego inspiracją do napisania dramatu „Wesele”, a dla ówczesnych mieszkańców Krakowa i Bronowic stanowiły jedyne w swoim rodzaju przeżycie, którego rangę podkreśliła krakowska prapremiera sztuki. Co więcej, te zdarzenia dały współczesnym mieszkańcom Rydlówki oraz krakowianom impuls do corocznego, uroczystego wspominania samego ślubu, jak i scenicznego „Wesela”. Centralnym punktem tych uroczystości jest symboliczne „Osadzanie Chochoła”, czyli obrzęd okrywania krzaka róży słomą.
Z autorką "Panien z Wesela" rozmawiamy na temat jej książki oraz powodów dla których zdecydowała się rozpocząć historyczne dziennikarskie śledztwo na ich temat.
Dlaczego zdecydowała się Pani podjąć tematu sióstr Mikołajczykówien?
– To jest książka, która – mam nadzieję – jest odpowiedzią na tę samą historię postrzeganą dotąd z męskiej perspektywy. W obszernej literaturze poświęconej genezie i recepcji Wesela Stanisława Wyspiańskiego brakowało głosów kobiecych, ich świadectw przekazanych własnymi słowami. Nigdy nie miałam wątpliwości, że za życiorysami dziewcząt z podkrakowskich Bronowic, które związały się z wybitnymi ludźmi tamtego czasu, kryje się coś więcej niż anegdoty o ładnych buziach i kolorowych strojach.
Jak długo trwały prace nad książką? Pytam, ponieważ nie tylko bardzo dokładnie opisuje pani realia epoki, ale odkrywa też Pani przed czytelnikiem zupełnie nowe fakty i wcześniej nieznane relacje…
– Trzy lata. Zanim na dobre przystąpiłam do pracy nad książką, wiedziałam, że bez nowych źródeł trudno będzie mi wyjść poza legendę i wnieść do tematu coś nowego. Biografia sióstr Mikołajczykówien powstała w dużej mierze dzięki pomocy, której udzielili mi ich bliscy, udostępniając archiwa rodzinne. Ważną częścią tej książki są też historie mówione moich rozmówców. To są wspomnienia bardzo osobiste, opowiedziane przez ludzi, dla których bohaterowie Wesela są kimś więcej niż postaciami literackimi.
Jak wyglądały stosunki chłopsko-mieszczańskie/szlacheckie w Galicji w XIX w.? Pytam o to w kontekście „chłopofili” o której uczymy się w szkole przy okazji omawiania epoki Młodej Polski. Czy rzeczywiście potomkowie szlachty, czyli inteligencja i część mieszczaństwa pałała tak gorącym uczuciem do chłopów?
– Bronowice Małe jako majątek należący do parafii mariackiej były od stuleci związane z Krakowem na wielu płaszczyznach. Wieś stykała się z miastem w przestrzeni publicznej, na przykład na wspólnych targowiskach, i w przestrzeni prywatnej – jako służba domowa. Chłopskie niańki odnajdziemy dzisiaj na obrazach Mehoffera i Fałata. To, czego nie zobaczymy, a co było obecne na styku dwóch światów to niepisane reguły i granice, których obu stronom, a zwłaszcza chłopom, nie wolno było przekraczać.
Wracając do głównych bohaterek pani książki: co spowodowało, że wszystkie trzy cieszyły się tak dużym zainteresowaniem ówczesnej społeczności Krakowa?
– Dwie z nich poślubiły mężczyzn znanych i cenionych nie tylko w rodzinnym mieście. Każda z trzech w różnym stopniu użyczyła pewnych rysów postaciom dramatu Wyspiańskiego, którego kanwą były, jak wiemy, czepiny w Bronowicach. Ich wizerunki malarskie wykonane przez najsłynniejszych artystów wisiały na wystawach w Sukiennicach i w domach zamożnego mieszczaństwa. Myślę, że powodem niesłabnącej popularności sióstr wśród krakowian było też – jeśli nie przede wszystkim – to, że żadna z nich nigdy nie zabiegała o swoją pozycję towarzyską w mieście. Światem, z którym się identyfikowały była rodzinna wieś, dom, rodzina, garstka najbliższych przyjaciół. Przy całym rozgłosie, który im towarzyszył starały się chronić swoją prywatność.
Ślub Anny i Jadwigi były ogromnym wydarzeniem towarzyskim. Czy głównym powodem był mezalians społeczny jaki się dokonał?
– Ślub Anny z Włodzimierzem Tetmajerem odbył się w tajemnicy przed jego najbliższą rodziną i to, obok dysproporcji społecznych, było powodem ogromnego poruszenia w mieście. Uważano powszechnie, że tym krokiem młody wówczas malarz przekreślił swoje szanse na rozwój artystyczny i życiowy. Czas pokazał, że te prognozy się nie sprawdziły. W Bronowicach Tetmajer znalazł swoją miłość i swój najlepszy czas. Jego najwybitniejsze osiągnięcia artystyczne powstały w pierwszych dwóch dekadach po ślubie.
Kiedy dziesięć lat później wychodziła za mąż kolejna siostra, krakowianie ekscytowali się tym wydarzeniem, bo Lucjan Rydel był już postacią znaną, cenioną i rozpoznawalną w mieście.
Anna i Jadwiga miały szczęście – wyszły za mąż za swoich adoratorów. Czy ich małżeństwa były szczęśliwymi? Różnice społeczne dawały o sobie znać?
– W związku dwojga ludzi zawsze są jakieś różnice, które dają o sobie znać. Myślę, że w tym przypadku ważniejsze było to, jak do tej kwestii podchodzili sami zainteresowani. Obydwa małżeństwa, Rydlów i Tetmajerów, miały mocne fundamenty, bo opierały się na zrozumieniu i poszanowaniu własnej odrębności.
Czy miłość ich mężów była szczera, czy „programowa”? Pytam w kontekście wspomnianej wcześniej chłopomanii.
– Nie wyobrażam sobie, że można ożenić się programowo. Można ożenić się dla korzyści majątkowych, ale w tym przypadku czegoś podobnego po obu stronach nie było. Obie siostry nie miały posagów, jeśli już, to symboliczne. Wianowali je mężowie.
Jak mieszczański Kraków i jego salony przyjął nowe mieszkanki? Czy siostry Mikołajczyk musiały wraz z mężami bywać w towarzystwie? Brylowały na salonach?
– Dla obu sióstr początki były bardzo trudne. Dla Anny były wręcz dramatyczne, bo Tetmajerowie przez długi czas nie uznawali synowej. Dziesięć lat później Lucjan Rydel wyciągnął lekcję z tamtych wydarzeń i zadbał o to, żeby Jadwiga została dobrze przyjęta w rodzinie jeszcze przed ślubem. Tę walkę o kochaną przez siebie kobietę doskonale ilustrują jego listy do matki i brata. Po ślubie obie siostry niechętnie bywały na krakowskich salonach, ograniczały swoje wizyty do kilku zaprzyjaźnionych domów. Jadwiga czasem towarzyszyła mężowi w teatrze.
Która z sióstr jest pani najbliższa i dlaczego?
– To jest jedno z najczęściej zadawanych mi pytań, więc moja odpowiedź nie będzie oryginalna: na pewien sposób każda pozostaje mi bliska, myślę też, że nie tylko dla mnie. Akcja książki toczy się na styku dwóch epok, ale to, co dzieje się w życiu moich bohaterek, ich rozterki, wybory, pozostaje uniwersalne.
Co dla Pani było najbardziej zaskakujące, najbardziej odkrywcze podczas pracy nad książką?
– Praca biografki to towarzyszenie swojemu bohaterowi w kolejnych etapach jego życia. Kiedy przyjmuje się postawę otwartą, daleką od stawiania tez i oceniania, wiele punktów biografii zwykle jest zaskakujących.
Jako autorka mam nadzieję, że ten portret sióstr Mikołajczykówien, który wyłonił się z korespondencji rodzinnej i świadectw najbliższych będzie odkrywczy przede wszystkim dla czytelniczek i czytelników.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego poniżej prezentujemy rozdział książki (z przyczyn technicznych bez przypisów).
PAŃSTWO MŁODZI
A cóż tyż to za pon młody
ni ma wąsów ani brody.
A złóżmyż się po grosiku
kupimy mu po wąsiku!
Wirtuozeria skrzypka Stanisława Czepca zamyka się w trzech słowach: „śpi i gro”. Jest pierwszym muzykiem w Bronowicach Małych. Do jego zadań należy kompletowanie składu kapeli. U Mikołajczyków oprócz Czepca grają: Józef Pijocha z Mydlnik (drugie skrzypce), Piotr Nęcki z Brzezia (klarnet) i Wojciech Kmiecik z Bronowic Wielkich (basy).
20 listopada we wtorek muzyka rozbrzmiewa od siódmej rano. Schodzą się pierwsi goście. Helena z Rydlów Rydlowa pisze: „Muzykanci rozpoczynali od tzw. ogrywania obrazów. Ustawiali się więc najpierw na środku izby, twarzami do «obrazów świętych» wiszących szeregiem na ścianie i grali którąś z pieśni kościelnych, po czym natychmiast robili zwrot ku izbie i ucinali hucznego marsza”.
Podczas gdy goście próbują przekąsek (chleb z serem, chleb z kiełbasą, serowe kołacze, herbata z rumem, słodka wódka, piwo), druhna i panna młoda ubierają się w alkierzu. Poprzedniego dnia obie tańczyły do północy. Dochodzi ósma, kiedy krakowski fiakier przywozi Helenę Rydlową i Jana Rydla na błogosławieństwo.
W izbie u rodziców Jadwisi pod oknem zastawiono stół – po stronach jego ławy. Na środku jednej ławy zasiadłem ja, mając po jednej ręce Matkę, po drugiej Wuja. Jadwisia usiadła naprzeciwko, po obu jej stronach druhna i drużbowie. Matka Mikołajczykowa przyniosła bochen chleba czarnego, Ojciec rozciął go na dwoje. My oboje podaliśmy sobie ręce przez stół, do rąk włożył nam Ojciec pół bochenka chleba, po czym jeden z starszych krewnych w imieniu rodziców miał wierszowaną przemowę. Pąsową chustką związał nam Ojciec ręce razem z bochenkiem chleba, po czym uklękliśmy po obu stronach stołu, a rodzice Jadwisi i moja Matka błogosławili nas i kropili wodą święconą. W owe pół bochenka, które trzymaliśmy w ręku, naprzód rodzice i Mama, a potem wszyscy obecni wtykali srebrne monety, korony, guldeny itd.
Jeszcze tylko pożegnanie, połączone z przyklękaniem, obejmowaniem rodziców ramionami pod kolana, obowiązkowym popłakiwaniem, choćby się nawet płakać nie chciało, i można szykować się do wyjazdu. Pierwsza wyjeżdża z Bronowic Helena Rydlowa. Na jej znak kościelny zapali świece przy bocznym ołtarzu kościoła Mariackiego.
Dotąd Lucjan Rydel występował w chłopskiej sukmanie. Do ślubu jedzie we fraku. Napisze później do Franciszka Vondráčka. Do samego Sakramentu postanowiłem bowiem przystąpić w czarnym stroju dla uniknięcia choćby pozorów teatralności i pozy. W zaimprowizowanej garderobie sprawa nieco się komplikuje.
Opowiada córka: „Tak więc ojciec przywiózł frak w walizce i rozpoczął wesele w stroju krakowskim. W międzyczasie Tetmajerowa namówiła pannę młodą, aby ubranie schować i zmusić niejako w ten sposób ojca, by nie przebierał się we frak do ślubu. Kiedy chcąc się przebrać mimo próśb mej matki i perswazji Tetmajerowej coraz natarczywiej poszukiwał fraka, matka moja wybuchnęła płaczem: «Wstydzisz się iść do ślubu po naszemu – to się lepiej nie żeń». Ojciec widząc, że to nie przelewki, oświadczył wtedy kategorycznie: «Ty idziesz do ślubu tak ubrana, jak nosisz się od dziecka, ja cię w suknie miejskie nie przebieram. Ale i ja ślub wezmę nie w przebraniu. Zdecyduj się, albo mnie weźmiesz we fraku, albo w ogóle do ślubu nie pojadę». Tu już nie miał nikt argumentów”.
Odświętne kobiece stroje ludowe są kosztowne. Tego ranka Jadwiga ma na sobie fortunę. Kilka kilogramów przepychu zmaterializowanego w atłasach, koralach, koralikach, cekinach, guziczkach, haftowanych wstążkach, lamówkach, jedwabnych cieniutkich frędzlach, nazywanych chwaścikami, koronkach. Koszula biała, haftowana, gorset zielony, wyszywany w złote i czerwone wzory, gęsto zdobiony na piersi, spódnica biała w żółte, zielone i czerwone kwiaty, wykończona wstążeczkami i jedwabiem. Do tego zapaska – zielona w czerwone i żółte kwiaty, obszyta koronką. Na głowie stroik ze spiętrzonych kwiatów, zwężających się na kształt mitry. Do kompletu jest jeszcze krótki ocieplany żakiet – bladoamarantowy, wyszywany w srebrne liście i szkarłatne kwiaty. „Takiej katany – pisze Rydel – jak świat światem nie było, obok gorseta była podziwem całej wsi i całego Krakowa”.
W poniedziałek padał deszcz, ale we wtorek niebo jest przejaśnione. Orszak ślubny liczy dziesięć wozów. Czekają na drodze, poniżej pagórka. Na ostatnim siedzi wiejska kapela, na pierwszym państwo młodzi, druhna, starościna i kilka kobiet. Znak do odjazdu dają drużbowie na koniach.
Sędziwy ojciec Wacław, sybirak, przyjaciel rodziny ordynowany do udzielenia ślubu, takich obrazów dotąd nie oglądał. O godzinie dziewiątej kościół Mariacki jest pełny. Dostać się do środka też nie było łatwo. Na Rynku, wzdłuż linii A–B, pełno ludzi (kilka tysięcy – napisze potem Rydel). Daty ślubu nie udało się do końca utrzymać w tajemnicy. Tłok, ścisk, pełno gapiów. Pomiędzy kapeluszami damskimi, męskimi, futrami i paltotami trochę znajomych. Machają, kiedy wozy wjeżdżają na plac Mariacki. Tutaj czeka Stanisław Wyspiański. Z Błażejem Czepcem będą świadkami na ślubie. Ceremonia ma odbyć się w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej. Tymczasem Helenę Rydlową tłum zgromadzony w kościele zdążył zepchnąć w stronę ołtarza głównego. Opowiada Helena z Rydlów Rydlowa:
„Gdy ojciec mój klęczący już przed ołtarzem kaplicy zorientował się że jej nie ma, odszukał ją w kościele i z trudem z nią razem przeciskał się z powrotem. I tu przed kratą kaplicy rozegrała się zabawna scena. Jakaś obca całkiem «paniusia» zaparłszy się łokciami nie chciała ich przepuścić. «Może pani zechce zrobić miejsce, to matka pana młodego, musi się przecież przedostać» – rzekł jej uprzejmie ojciec. – «A ja jestem ciotka pana młodego i nikomu stąd usunąć się nie dam!» – padła odpowiedź. Wtedy ojca opuściła cierpliwość. Chwycił «paniusię» za ramiona, wypchnął na kościół, a kapelusz który przy tej okazji osunął się jej z głowy rzucił za nią w tłum ze słowami: «A ja takiej ciotki jak żyję nie miałem!»”.
Ktoś (może kościelny?) wzywa pluton straży ogniowej do zaprowadzenia porządku w świątyni. Przepychanki będą trwać jeszcze kilkanaście minut.
Ścisk był taki, że Matkę moją i rodzeństwo, i krewnych, i przyjaciół zaproszonych – nieproszeni spektatorowie wyparli na kościół. Pół godziny trwał zamęt niesłychany, zanim udało się wikaremu i kilku moim młodym krewniakom odnaleźć i sprowadzić moją rodzinę. Ja sam stałem w progu kaplicy, przepuszczałem do wnętrza tych, których pragnąłem mieć świadkami ślubu. Natarczywość gawiedzi doszła do tego, że przemocą musiałem bronić drzwi do kaplicy.
Aleksandra Czechówna, historyk Stanisław Smolka, krakowscy krewni i znajomi Rydlów o ślubie dowiadują się tego samego dnia, zaledwie dwie godziny wcześniej. Zawiadomienia dostarcza posłaniec z adnotacją „b. pilne”. Aleksandra Czechówna zapisuje w pamiętniku: „Przez kilka dni około 20 t.m. mnóstwo ludzi czekało ciągle u Panny Maryi tego ślubu, gdyż Lucio nikomu prawdziwego terminu nie chciał powiedzieć. Ja także nic nie wiedziałam i dopiero w sam dzień ślubu o godzinie siódmej rano przyniósł mi numeran następujący od Lucia bilecik.
«Szanowną i drogą Panią mam zaszczyt prosić na ślub mój który się odbędzie dziś we wtorek 20 XI o godzinie 9 rano w Kościele NM Panny. – Z głębokim szacunkiem i szczerą przyjaźnią
Lucyan Rydel».
Łatwo zgadnąć z jakim pośpiechem ubrałam się i pobiegłam do Kościoła, gdzie jednak nagromadziło się tyle ludzi że niewiele widziałam. Panna młoda i drużki naturalnie po wiejsku, Lucio w tużurku. Rydlowa z Langową były także i podobno bardzo płakały”.
Po ślubie orszak weselny dzieli się na trzy grupy. Państwo młodzi wymykają się boczną nawą kościoła na ulicę Floriańską i dalej, do Heleny Rydlowej. Tam nastąpi oficjalna prezentacja i zapoznanie Jadwigi z liczną rodziną męża. Na wsi tradycja nakazuje całować starszych w rękę na znak szacunku, w mieście zwyczaj ten jest sporadycznie praktykowany w relacji dziecka i rodziców. „Była bardzo zawstydzona musząc nadstawiać twarz i rękę do pocałowania tylu ludziom, których pierwszy raz widziała”.
Drużbowie, druhna i kobiety z pierwszego wozu jadą do kawalerskiego mieszkania Rydla na śniadanie. Reszta wraca do Bronowic, wprost na wesele do wynajętej na ten dzień karczmy Hirsza Singera. Krakowscy uczestnicy ślubu są zaproszeni na następny dzień do Bronowic.
Dziennik „Czas” zamieszcza notkę w wydaniu popołudniowym:
„Obrzęd ślubny znanego poety Dra Lucyana Rydla, współpracownika naszego pisma, z panną Jadwigą Mikołajczykówną, córką włościanina z Bronowic, odbył się dzisiaj o godzinie 9 rano w kaplicy N. Maryi P. w kościele Maryackim. Od ołtarza przemówił do państwa młodych w krótkich, ale serdecznych wyrazach O. Wacław, Kapucyn, poczem udzielił ich związkowi błogosławieństwa kościelnego. Ślubowi towarzyszyło, obok grona najbliższych krewnych i przyjaciół państwa młodych, liczne grono znajomych, między którymi zauważyliśmy Eksc. Tarnowskiego, prof. Browicza, Rostafińskiego, Rosnera i wielu innych. – Jak wiadomo siostra panny młodej jest żoną głośnego malarza p. Włodzimierza Tetmajera”.
Obowiązki drużbów Kaspra Czepca i Jaśka Mikołajczyka jeszcze się nie skończyły. W środę 21 listopada wczesnym wieczorem obaj zwołują gości z Krakowa na czepiny. W torbach jak poprzednio: wódka i kieliszek. Trasę przejazdu musieli przygotować wcześniej i zapewne mają przy sobie kartkę z adresami. Trudno zapamiętać wszystkie.
Iza i Stanisław Żeleńscy – ulica św. Gertrudy, Tadeusz i Edward Żeleńscy – Sebastiana, Rydlowie, Langowie – Sławkowska, Domańscy – Szczepańska, Pareńscy – Wielopole, Rudolf Starzewski – św. Marka, Jan Skotnicki – Siemiradzkiego. To tylko niektóre.
Helena Rydlowa najchętniej wymówiłaby się od imprezy. Na czepiny przyjedzie garstka znajomych z Krakowa, głównie młodych. Mikołajczykowie zaprosili pewnie całą wieś. W tym wszystkim ona, osamotniona, nieprzystająca do ludzi i zwyczajów. Niezobowiązujące salonowe rozmówki tutaj się nie sprawdzą, bo z gospodarzami wiejskimi niewiele mają sobie do powiedzenia.
Przyjeżdża fiakrem przed godziną dziewiętnastą. Towarzyszą jej córki Helena Langie i szesnastoletnia Haneczka. Źródła nie wspominają o najmłodszym synu Stanisławie i mężu Heleny, Adamie Langie, ale to nie znaczy, że tego wieczoru nie było ich w Bronowicach. Nieobecny jest za to Adam Rydel. „Brata mojego Adama nie było, bo od dwóch miesięcy jest we Frankfurcie nad Menem na studiach medycznych. Napisał tylko do Jadwisi i do mnie bardzo gorący list” – doniesie optymistycznie Rydel za kilka dni. O przeszłych nieporozumieniach z rodziną nie chce pamiętać.
W ślad za Heleną Rydlową przyjeżdżają jej przyjaciółki: Antonina Domańska i Eliza Pareńska. Z obiema utrzymuje bliskie i zażyłe kontakty pan młody. Antonina Domańska, żona profesora neuropatologii i radcy miejskiego, jest stryjeczną siostrą Heleny Rydlowej. Do Bronowic przyjeżdża z córką Marią i synem Stanisławem. Elizie Pareńskiej towarzyszą starsze córki: Maria i Zofia. Jest Kazimierz Tetmajer, dawniej bliski znajomy Lucjana Rydla, są Żeleńscy: Stanisław Gabriel z żoną Izą i Tadeusz, może także Edward. Jest Stanisław Wyspiański z żoną Teodorą i córką Heleną. Są malarze: Stanisław i Józef Czajkowscy oraz Tadeusz Noskowski i Jan Skotnicki, obaj blisko związani z Włodzimierzem Tetmajerem, Rudolf Starzewski redaktor odpowiedzialny dziennika „Czas”, wreszcie artyści, malarze, literaci i dziennikarze, którzy nie zapisali się w memuarach. Około dwudziestu osób.
Noc, kiedy mają zjawić się duchy, jest chłodna i wilgotna. Mgła unosi się w powietrzu, osiada na włosach, przykleja do twarzy. Kalendarz wskazuje dwie noce do nowiu, księżyca nie widać. Ciemno we wsi. Po ostatnich opadach deszczu w rowach i rowkach stoi brudna woda. Do tego błoto. Ktoś upił się do tej pory, ktoś przysnął na paltach. Dla mieszkańców Bronowic Małych to trzeci dzień wesela.
Miasto gości się u Tetmajerów, wieś u Mikołajczyków. Podział ten szybko się zaciera. Wszyscy chodzą wszędzie: do kuchni, gdzie tego wieczoru rządzi Ulina, do izb, w których trwa wesele, przez sień na podwórko, do sadu, w dół po pagórku do chałupy Mikołajczyków i z powrotem.
Klementyna Rybicka wspomina: „Muzyka i tańce były u Tetmajerów w pokoju przylegającym do kuchni. Pokój gdzie było przyjęcie był przedzielony sienią. Tam my, dzieci nie wchodziłyśmy wcale – primo – że nam tam wchodzić nie było wolno – by starszym nie przeszkadzać – a następnie, że nas interesowały tylko tańce i śpiewy. W pokoju, gdzie były tańce, był staroświecki piec «zamykany». Niewysoki – podobny do pieca chlebowego – tylko zamiast cegły na którą wsuwało się bochenki chleba w piecu piekarskim – tu była blacha do której były z dwu stron drzwiczki. Taki piec zachowywał dłużej ciepło. Na ten piec łatwo było się wdrapać – bo nie był wysoki – a z tej wysokości widziało się wszystko dokładnie”.
Co widzą dzieci na zapiecku? Fraki, pióra, peleryny, wstążki, sukmany, paltoty, suknie, kwieciste spódnice, kapelusze, jasne bluzki pań i mieniące się od świecidełek gorsety chłopek – wszystko to zlewa się w ścisku w pokoju tanecznym. Błoto przyniesione na butach odpada w tańcu na czerwone deski.
W pokoju Tetmajera, przylegającym do alkierza, trwa przyjęcie. Podaje się mięsa pod różnymi postaciami, pieczywo, kołacze, ogromne bułki golkowskie przyniesione przez gości z Bronowic w podziękowaniu za wczorajsze wesele. Taki zwyczaj. Mnożą się toasty, wznoszą kieliszki. W sieni stoi drewniana beczka z wodą. Niejedna głowa chłodzi się w niej tej nocy.
Malarz Tadeusz Noskowski, sportretowany w Weselu pod postacią Nosa, jako postać dramatu wzmocniony rysami kilku postaci z krakowskiej bohemy, przejdzie do literatury jako ten, który na weselu Rydla upił się najmocniej. Jan Skotnicki twierdzi, że powodem była Marysia, w której beznadziejnie kochał się od dawna. „Noskowskiego nie stać było na żeniaczkę. Zarabiał mało, a miał na swoim utrzymaniu chorą matkę, wdowę po muzyku Zygmuncie. Wesele to budziło w nim tysiące reminiscencji. Bolał go ten ślub Rydla z siostrą Marysi, raził go kabotynizm zebranego mieszczaństwa, patrzył na Rydla jak na intruza w tej bronowickiej zwartej rodzinie. W pewnej chwili trzeba było Nosa uspokajać i przyciszać, by nie wywołał awantury z panem młodym i gośćmi z miasta”. Planowanie ożenku z zamężną od trzech lat Marysią należy uznać za nieprawdopodobne. Uczucia jednak wykluczyć nie można. Pochodzący z Kongresówki Tadeusz Noskowski, zaledwie pełnoletni uczeń w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, któregoś lata (może właśnie ostatniego) pomieszkiwał w gospodarstwie Tetmajerów. Tam poznał młodszą siostrę Anny. „Wyspiański – pisze dalej Skotnicki – obserwował go, na pewno rozumiał, co się w jego duszy dzieje”.
Tej nocy Stanisławowi Wyspiańskiemu nie po drodze ze wszystkimi. Ani tu, ani tam. Ani w gościnie, ani w tańcu. Uczestnicy wesela zapamiętają go stojącego w drzwiach, wspartego o futrynę. Przy której: tej do pokoju z wiszącą na ścianie litografią Matejkowskiego Wernyhory czy tej do izby tanecznej? Klementyna Rybicka, Jan Skotnicki i Jakub Mikołajczyk wskazują na izbę, gdzie odbywały się tańce. Tej ściany i futryny dzisiaj nie ma. Zostały usunięte w 1912 roku podczas przebudowy domu.
Tadeusz Żeleński w 1920 roku w recenzji z Nocy listopadowej pisze: „stał cichy, wtulony w kąt izby, wiodąc swymi jasnymi, widzącymi oczami za wirem tanecznego koła”. Trzy lata później w Plotce o „Weselu” przestawi Wyspiańskiego na drugą stronę sieni. „Pamiętam go jak dziś, jak szczelnie zapięty w swój czarny tużurek stał całą noc oparty o futrynę drzwi, patrząc swoimi stalowymi, niesamowitymi oczyma. Obok wrzało weselisko, huczały tańce, a tu do tej izby raz poraz wchodziło po parę osób, raz poraz dolatywał jego uszu strzęp rozmowy. I tam ujrzał i usłyszał swoją sztukę”. Pewne jest jedno, podobnie jak bohaterowie jego dramatu Wyspiański przechodzi między izbami, mija ich w sieni. Kiedy stoi w drzwiach, zatopiony w myślach, weselnicy przechodzący parami potrącają go w przejściu. Na drewnianą werandę nie wychodzi bez okrycia. Wystrzega się przeziębienia. Jeszcze nie doszedł do siebie po ostatniej chorobie. Wódki, piwa, rumu nie pije. Alkohol jest zabroniony w terapii kiłowej. Przyjechał do Bronowic dla Rydla i dla żony Teodory. Tak przecież mogłoby wyglądać jej wesele. Pobrali się przed kilkoma tygodniami.
Teodorze Wyspiańskiej także nie po drodze ze wszystkimi. Zawieszona w przestrzeni między dwoma światami, nie należy do żadnego. Nie szuka porozumienia z kobietami bronowickimi, z tymi z miasta nie potrafi rozmawiać. Tego wieczoru jest ubrana w strój miejski: jasną bluzkę w czerwone kółka i czarną, długą, opiętą na biodrach spódnicę. Włosy ma splecione w węzeł na karku. Tańczy niemal przez cały czas z chłopem Maroną. Nietrudno zrozumieć, dlaczego obydwoje znaleźli się w tym tłumie. Marona, nazywany we wsi Marońcią albo Robuchem, też nie potrafi znaleźć swojego miejsca na ziemi. Klementyna Rybicka wspomina: „Znany był z tego, że nie lubił pracować i na zimę starał się zawsze dostać pod Telegraf. Lato schodziło mu jakoś bez wysiłku, bo gospodarki nie miał – siedział na komornym”.
Wyspiański przypatruje się tańczącej żonie z miejsca przy futrynie. Od czasu do czasu zaczepiają go kobiety, zapraszają do tańca. Przeprasza i odmawia. Jemu przypatruje się kilka osób. Klementyna Rybicka, która dzieli punkt obserwacyjny na zapiecku z innymi dziećmi, między innymi z czteroletnią Helenką Wyspiańską, powie po latach: „Ja byłam święcie przekonana, że Wyspiański dlatego tam stoi, bo ciągle patrzy na tę żonę tańczącą”.
Helena Rydlowa także nie spuszcza wzroku z Wyspiańskiego. „Babka moja, Rydlowa, rozmawiając ze mną o weselu moich rodziców, wspominała, że Wyspiański podczas wesela zwracał uwagę swą większą niż zazwyczaj milkliwością, nie licującą z ogólnym nastrojem zabawy. Artysta subtelny, człowiek wrażliwy na wszystko co piękne, natykał się co trochę na zgrzyt w tej atmosferze chłopsko-pańskiej. Babka moja, Rydlowa, która Wyspiańskiego lubiła i znała dobrze, gdyż bywał w jej domu częstym, nieoficjalnym gościem, wspominała, iż budził w niej wtedy głębokie współczucie” – pisze we wspomnieniach wnuczka.
Na czas wesela sypialnia Tetmajerów jest zamknięta, ale ten pokój Wyspiański umieści w bardzo realistycznej scenie: łóżka z piętrzącymi się poduszkami, kołyskę, rząd obrazów zawieszonych pod sufitem, okno przysłonięte muślinową firanką, zasuszony wieniec dożynkowy na ścianie. Tyle didaskalia, resztę dopowiada rzeczywistość: w kołysce śpi półtoraroczna Magda, na łóżkach pod ścianą trzyletnia Marysia i starsze dziewczynki, które niedawno kręciły się po izbach: Hana i Klimka. Pokonane zmęczeniem leżą w ubraniach. Rytm muzyki, dochodzący z pokoju po drugiej stronie sieni, działa usypiająco. W izbie ciemno. Świeczniki są wygaszone, na stoliku świeci się mała lampka.
W takiej scenerii rozgrywa się pierwsza scena drugiego aktu dramatu. Wybiła „północno godzina”. Przed udaniem się na obrzęd czepin Anna wydaje ostatnie polecenia najstarszej córce. Trzeba rozebrać młodsze dzieci do snu. „Niech se lezom, tak jak som” – odpowiada Isia. Za chwilę rozpoczną się czepiny, będą tańce i przyśpiewki, „przyjrze im sie z komina” – prosi. „Ino dziś, ino dziś”. Szepty matki i córki wybudzają niemowlę w kołysce. „Pozakołysz dziecko, dobrze mi sie spraw, to pódzies w kółecko” – mówi Anna do Isi na odchodnym.
Skrzynia wyprawna Anny Mikołajczykówny opisana przez Stanisława Wyspiańskiego w didaskaliach dramatu Wesele.
Czy ta scena wydarzyła się naprawdę? Nie. Większą część wesela dziewięcioletnia Isia przesypia na zapiecku z Helenką Wyspiańską. Obie dziewczynki umieścił tam zresztą sam Wyspiański. Wypatrzył je w tłumie – senne, zmęczone, poszturchiwane przez tańczących.
Minęła północ. Starościna Klimina, Czepcówna z domu, zaprasza gości na czepiny. Jadwiga tańczy z druhną, potem kolejno z pannami, mężatkami i starościną. Kobiety intonują piosenki. Kilka przetrwało we wspomnieniach rodzinnych.
Myślałaś Jadwisiu, ze ty bedzies paniom
A ty se zapłaces kaj niekaj pod ścianom
kaj, nie kaj pod ścianom, gdzieniegdzie pod płotem
Bedziesz ty wiedziała, jak dobrze za chłopem!
Albo:
O moja Jadwisiu spojrzyj do powały,
żeby twoje dzieci siwe oczka miały.
Starościna i starszy drużba spierają się o cenę wykupu panny młodej. W izbie u Tetmajerów pertraktacje muszą przebiegać dynamicznie, bo Klimina jest znana z dowcipu i ciętego języka.
Klementyna Rybicka: „Starościna zachwala p. młodą – wymienia jej wszystkie zalety, chcąc zyskać jak największą cenę. Drużba gani znowu niemiłosiernie biedną dziewczynę, że krzywa, garbata, kulawa – jednym słowem do niczego. A wszystko dlatego, by p. młody zapłacił jak najmniej”.
Teraz już następują właściwe czepiny, zmiana panieńskiego stroika na małżeński czepiec. To najbardziej nastrojowy moment tego wieczoru. Kobiety zebrane w izbie zapalają kolorowe świeczki, takie same jak te, które w grudniu zdobią bożonarodzeniowe drzewko. Izba rozświeca się światłem ogników. Blask świec pada na twarze, odbija się od świecidełek na gorsetach.
Przezegnoj matusiu prawą rącką na krzyż
Bo juz ostatni roz na jej wionek patrzys!
Krótkie błogosławieństwo dają Jadwiga Mikołajczykowa i Helena Rydlowa. Klimina odpina wstążki i zdejmuje wianek. Jadwiga siedzi na odwróconej dzieży, na kolanach ma rozłożoną chustę, na niej wianek. Kobiety, a potem goście weselni, wrzucają do chusty pieniądze. Kto zwleka, tego Klimina wywołuje imiennie piosenką. Wspólny taniec Jadwigi i Rydla, połączony z zalewaniem sobie oczu wodą i wzajemnym smaganiem rzemieniami po odzieży kończy obrzęd czepin.
Dochodzi pierwsza po północy, kiedy Helena Rydlowa wraca do Krakowa. Zostawia młodszą córkę pod opieką przyjaciółek. Inni goście jeszcze się bawią. Jakub Mikołajczyk zapamięta, że o trzeciej nad ranem Wyspiański z rodziną został odwieziony furmanką do Krakowa.
Monika Śliwińska - dziennikarka i redaktorka, od 2009 roku związana z Ośrodkiem „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie. Autorka książki Muzy Młodej Polski (2004) uhonorowanej Nagrodą Klio oraz biografii Stanisława Wyspiańskiego Dopóki starczy życia (2017).
Fot. Natalia Wierzbicka, Wydawnictwo Literackie