wtorek, 13 lutego 2024 19:43

To zawsze były walentynki. "Jeśli zapyta, powiem na pewno: tak"

Autor Marzena Gitler
To zawsze były walentynki. "Jeśli zapyta, powiem na pewno: tak"

Czy w waszym życiu są takie szczególne daty, które lubią się powtarzać? Macie takie dni, na które czekacie z nadzieją i niepokojem? Dla Alicji to walentynki. Kiedyś, ten dzień to był po prostu 14 lutego. - Nie umiem tego wytłumaczyć. Zauważyłam to już dawno. Teraz kiedy idą walentynki zastanawiam się, co się wydarzy - mówi 60-latka.

Alicja poznała Piotra właśnie w walentynki. Wtedy jeszcze w Polsce nie świętowano tego dnia, nikt nie myślał, że są walentynki. Była to po prostu kolejna lutowa niedziela. - To była klasyczna miłość od pierwszego wejrzenia. Taka książkowa czy filmowa - mówi Alicja. - Mi przydarzyła się naprawdę.

Alicja studiowała pedagogikę w Warszawie. Była sesja. Z koleżankami przygotowywała się do egzaminów. - Mimo, że była niedziela, nie poszłam nawet do kościoła. Wracałam wieczorem ze Starówki, bo uczyłyśmy się u mojej przyjaciółki Beaty, która tam wynajmował stancję. Biegłam do autobusu, który stał na Krakowskim Przedmieściu. Trudno w to uwierzyć, ale kierowca wyszedł kupić sobie papierosy do kiosku. Dlatego zdążyłam. Na kolejnym przystanku wszedł Piotr. Spojrzał na mnie. Od razu zaiskrzyło. Jechałam i tylko myślałam: zaraz do mnie podejdzie i powie coś głupiego. I tak się stało. Najpierw zapytał, która jest godzina, zaraz potem powiedział, że mam piękne oczy i zapytał czy mogę się z nim umówić. Wiem, że to głupie, ale się zgodziłam. Chciałam właśnie iść do kina, ale nie miałam z kim. Umówiliśmy się cztery dni później, na czwartek. Problem w tym, że widzieliśmy się tylko kilkanaście minut. To było bardzo zabawne. On był przekonany, że umówił się z dziewczyną w kożuchu (miałam brązowy płaszcz), ja, że umówiłam się z blondynem (miał czapkę i jasne brwi). Gdy w czwartek czekałam na niego pod kioskiem i widziałam, że ktoś nadchodzi, miałam wątpliwości, czy to on, czy nie on. On też mnie słabo zapamiętał, dlatego prawie się minęliśmy. Był tym razem bez czapki i okazał się brunetem, a ja nigdy nie miałam kożucha. Poszliśmy na "Purpurową Różę z Kairu". Bardzo romantyczny film. Potem do kawiarni. Zakochał się po uszy. Ja zresztą też. Po dwóch tygodniach postanowiliśmy się zaręczyć, a po roku wzięliśmy ślub - wspomina.

Alicja, która zawsze zarzekała się, że nie wyjdzie za mąż, podjęła decyzję błyskawicznie. Dlaczego? - Wiesz, pomyślałam, że jak ktoś zaczepia dziewczynę w autobusie musi byś strasznie zdesperowany i... samotny. Potem okazało się, że niedawno porzuciła go dziewczyna, z którą chciał się ożenić, mimo, że była rozwódką z dzieckiem. Bardzo to przeżył. Ja też w końcu chyba byłam gotowa na taką znajomość. W każdym razie, sprawy potoczyły się bardzo szybko. Chyba w końcu dojrzałam do miłości - tłumaczy.

Alicja i Piotr zamieszkali w podwarszawskim Sulejówku, w jego rodzinnym domu. Zrobili sobie mieszkanie na poddaszu. Ona skończyła studia i zaczęła pracować w szkole. On przeniósł się z Warszawy do Sulejówka do pracy. Był kierowcą. Po dwóch latach przyszedł na świat ich syn. - Jacek urodził się dokładnie w urodziny Piotra. Nie planowaliśmy tego. I jak tu nie wierzyć w daty - śmieje się Alicja.

Piotr i Alicja byli niemal idealnym małżeństwem. Nie, żeby nigdy się nie kłócili, ale nie było nigdy cichych dni. Umieli się przepraszać i wybaczać. Dla znajomych byli wzorową parą. - Kiedyś w sklepie, w którym stale robimy zakupy, zaczepiła mnie ekspedientka i zapytała, gdzie się poznaje takich facetów jak Piotr. Uśmiechnęłam się i powiedziałam, że w autobusie - wspomina Alicja.

Rocznicę ślubu świętowali zawsze w walentynki, w dniu w którym się poznali, choć faktycznie ślub wzięli 12 lutego, bo to była sobota najbliższa tej daty. 14 lutego 1998 roku, w sobotę zaplanowali uczcić 10 rocznicę ślubu. - To było pierwsze takie większe przyjęcie, od naszego wesela. Zaprosiliśmy rodzinę, która była na ślubie i przyjaciół. Wynajęliśmy lokal. Dzień wcześniej okazało się, że nasz syn jest poważnie chory. Nie odwołaliśmy przyjęcia, ale trudno było się bawić, wiedząc, że od poniedziałku wszystko się zmieni. Nasz synek - Jacek narzekał na ból brzucha. Trochę to zbagatelizowałam, myślałam, że coś zjadł. Ponieważ to się powtarzało, lekarz pediatra wysłała nas na USG. Lekarka która go zbadała poprosiła mnie na bok. Okazało się, że ma w brzuchu olbrzymi guz. Miał 10 centymetrów. Byłam przerażona. Dostaliśmy skierowanie do Centrum Zdrowia Dziecka - opowiada.

Ta historia ma na szczęście happy end, choć słodko-gorzki. Ich syn przeszedł operację, potem długą chemioterapie, ale udało mu się wygrać z chorobą. Dziś ma 26 lat. Jednak ich małżeństwo nie przetrwało. - Czy dziś obchodzę nadal walentynki? Tak. Mam co wspominać. Zawsze najbardziej warto kochać samego siebie. Zatroszczyć się o siebie. I cieszyć z każdego roku, w którym można przeżyć wspólnie walentynki, bo potem może się okazać, że zostaną tylko wspomnienia - mówiła w 2023 roku.

A jak jest dziś? Od ponad roku roku jest wdową. Piotr odszedł zbyt wcześnie. Zabrał go zawał serca. - Nie jest mi łatwo pogodzić się z jego brakiem, choć już od 10 lat żyliśmy oddzielnie. Jednak dokładnie rok temu, 14 lutego na babskiej imprezie zaczepił mnie Stefan - wdowiec z Krakowa. Latem byliśmy razem nad morzem. Jesienią zaprosił mnie do Paryża, o czym zawsze marzyłam, bo nigdy wcześniej nie miałam okazji tam pojechać. Nieraz zastanawiałam się, czy zgodziłabym się, gdyby poprosił mnie o rękę... Ślub, wesele po 60-tce? Czy jest mi to w ogóle potrzebne? Ale powiem ci, że moja babcia miała trzech mężów, a mój ojciec - trzy żony. Może u nas "srebrna miłość" to rodzinna tradycja - żartuje. - Może nie trzecia, a druga miłość właśnie po 60-tce... - dodaje. - Będziemy świętować nasze drugie walentynki, a gdy (jeśli) zapyta, powiem na pewno "tak" - podsumowuje.

fot. pixabay.com

Polska - najnowsze informacje

Rozrywka