sobota, 31 sierpnia 2024 05:00, aktualizacja 4 miesiące temu

Turysta z Krakowa: “To, co się dzieje, to dramat albo selekcja naturalna”

Autor Mirosław Haładyj
Turysta z Krakowa: “To, co się dzieje, to dramat albo selekcja naturalna”

– Nie jestem zapalonym taternikiem, po prostu lubię góry, ale tu nie trzeba być specjalistą, żeby zauważyć, że dzieje się coś niedobrego. A tak właściwie, mówiąc dosadnie… To, co się dzieje, to dramat albo po prostu selekcja naturalna – pisze w liście do Głos24 50-letni pan Adam z Krakowa.

Pan Adam po górach chodzi już kilkadziesiąt lat. Jak mówi, daleko nie ma, bo mieszka w Krakowie, więc góry pojawiały się w jego życiu częściej niż morze. Najpierw były to wyjazdy z rodzicami i spacery (głównie w dolinach), później kolonie, a potem przyszedł czas na wyprawy w gronie znajomych. Z biegiem lat do Adama dołączyła żona, a następnie dzieci – dwóch synów.

– Nie jestem zapalonym taternikiem, po prostu lubię góry, ale tu nie trzeba być specjalistą, żeby zauważyć, że dzieje się coś niedobrego. A tak właściwie, mówiąc dosadnie… To, co się dzieje, to dramat albo po prostu selekcja naturalna - pisze w liście do Głosu24 50-letni pan Adam.

W liście do naszej redakcji wspomina swój ostatni wyjazd w Tatry. – W połowie lipca postanowiliśmy z żoną wybrać się na tydzień w góry. Tylko we dwoje – jak za starych, narzeczeńskich czasów. Pierwszym szczytem miał być Kasprowy. Wyruszyliśmy, jak zawsze, wcześnie rano. Gdy po południu schodziliśmy ze szczytu, mój wzrok przykuła czteroosobowa rodzina. Widząc rodziców z dziećmi, pomyślałem, że są trochę jak my z żoną kilkanaście lat temu. Ponieważ po słowackiej stronie było słychać pierwsze uderzenia piorunów, postanowiłem ostrzec ich przed dalszą wędrówką – wspomina nasz czytelnik.

Pożałowałem, że się odezwałem


Od razu jednak pożałował, że się odezwał. -Mężczyzna (czyli tato) nagle stał się agresywny. Zaczął krzyczeć, żebym się… (mówiąc delikatnie) nie wtrącał, bo to jego dzieci i może je zabierać, gdzie chce. Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie do końca jest tak, jak mówi, bo takie nieodpowiedzialne zachowanie rodzica może doprowadzić do interwencji osób z zewnątrz, a w najgorszym wypadku do tragedii. Wtedy ubliżać mi zaczęła matka – wspomina pan Adam i dodaje: – W sumie najsmutniejszy w całej tej sytuacji nie był ich brak kultury wobec nas, ale wobec własnych dzieci. Razem z żoną zawsze dbaliśmy, aby przy naszych synach nie tracić głowy i nie przeklinać. Dziś wiem, że i oni starają się trzymać emocje na wodzy. Szkoda, że nie każdy to potrafi...

Pan Adam podkreśla, że jego zdaniem, wyruszanie w góry w przypadku niekorzystnej pogody jest skrajnie nieodpowiedzialne.

– Nigdy nie ryzykowałem zdrowia swojego lub moich bliskich dla wyniku, który równie dobrze można osiągnąć następnego dnia czy po prostu kolejnym razem. Góry można kochać, ale trzeba umieć powiedzieć sobie dość – komentuje i wspomina: - Pamiętam, jak lata temu postanowiliśmy wybrać się z chłopcami na Giewont. W pewnym momencie pogoda spłatała nam figla i rozpoczęła się burza - choć nic jej nie zwiastowało. Wróciliśmy się z zawiedzionymi synami do schroniska, a następnie zeszliśmy do busa. Na Giewont wyruszyliśmy dopiero dwa lata później – jak wreszcie okoliczności sprzyjały. I świat się nie zawalił.

Adidasy, sandały i… śnieg

Pan Adam wspomina, że podobnych turystów spotkał kilka lat temu w maju.

– Takie nieodpowiedzialne zachowanie obserwuję od kilku lat. Szkoda, że zdarza się ono coraz częściej – ocenia nasz czytelnik i wspomina: – W drodze na Kasprowy spotkałem grupę sześciorga studentów. Chłopcy w adidasach, dziewczyny w sandałach, a na drodze… śnieg. Dla jednych niespodzianka, dla innych zwyczajna rzecz, pod warunkiem że się przygotowali choćby odpowiednim obuwiem. Grzecznie zwróciłem uwagę młodzieży, że się nie popisała i… doczekałem się wiązanki. Radziłem zejście, nieryzykowanie. Doczekałem się koncertu czarnych życzeń wysłanych pod moim adresem. Kiedyś, gdy dorosły zwracał uwagę, chcąc nie chcąc, analizowało się jego słowa, czy aby nie ma racji. Dziś? Po co?

Stała na krawędzi, a on na nią krzyczał

Pan Adam wspomina jeszcze jedną sytuację z jego ostatniego wyjazdu w Tatry.

– Podczas wejścia na Świnicę w pewnym momencie na szlaku zrobiło się gęsto. Okazało się, że stała przed nami dziewczyna, która nie mogła się ruszyć. Nie doznała żadnego urazu, po prostu góry ją przytłoczyły. Zaczęła się bać. Była na krawędzi, trzymała się łańcucha i nie mogła zrobić kroku. Za nią stał mężczyzna, który ją popędzał i krzyczał. Widziałem, że ludzie stojący za nim próbują go uspokoić i wyciszyć, a on ich niewybrednie wyzywał. Dziewczyna ostatecznie się odważyła, przeprosiła wszystkich i ruszyła dalej, ale szła powoli i bardzo niepewnie. Takie zachowanie, jak towarzysza młodej turystki spod Świnicy, jest niedopuszczalne. Ona mogła spaść, skoczyć i Bóg wie, co jeszcze - stwierdza z rozgoryczeniem pan Adam i dodaje: – Na szczęście ich wyprawa skończyła się dobrze, bo spotkałem ich dwa dni później w Zakopanem - mężczyzna już nie krzyczał, za to sączył piwo w towarzystwie swojej dziewczyny w jednej z karczm. Mój ojciec zawsze mawiał: „Jeśli chcesz kogoś dobrze poznać, weź go w góry”. Ja na miejscu tej dziewczyny zastanawiałbym się, czy nie nadeszła pora, by zmienić partnera m.in. do górskich wypraw, ale, wiadomo, nie moja sprawa.

„Pewnie miejsca nie powinny być dostępne dla takich maluchów”

Turysta z Krakowa podkreśla, że nie tylko on jest świadkiem podobnych sytuacji. - Szwagier opowiadał mi, że w zeszłym tygodniu, schodząc z Rysów, zobaczył wspinających się rodziców z dzieckiem w nosidle. Wspominał, że było ślisko, pogoda niepewna. Zresztą, moim zdaniem, pewnie miejsca nie powinny być dostępne dla takich maluchów. Wojtek uważa tak samo, więc grzecznie ostrzegł tamtych ludzi. Proszę zgadnąć, jaka była reakcja? Śmiech i wyzwiska, a przecież chodziło o ostrzeżenie – wspomina nasz czytelnik i dodaje: – Niektórzy moi znajomi uważają, że w niepogodę turyści w ogóle nie powinni być wpuszczani na teren TPN-u. Ale czy to byłoby rozwiązanie problemu? Podobnie jest z szybką jazdą samochodem dobrej klasy. Nikt bogatemu nie zabroni, co najwyżej on lub ktoś inny poniesie konsekwencje nieodpowiedzialnego zachowania.

„Statystyki mogą ulec zmianie”

Pan Adam podkreśla, że, jeśli ktoś (tak, jak on) jest wrażliwszy na tego typu sytuacje, to najlepiej dla tej osoby byłoby wybrać się w góry jesienią. – Dzieci wracają do szkoły, studenci na uczelnie, a szlaki robią się mniej zatłoczone. Mniejsza więc szansa, że staniemy się świadkiem przykrej, a nawet tragicznej, historii – przekazuje nasz czytelnik i dodaje: – W górach było wiele wypadków śmiertelnych. Tatry są piękne, groźne, ale i sprawiedliwe. Nie życzę nikomu wypadku, wiadomo, ale przez tego typu zachowania prognozuję, że statystyki, niestety, mogą ulec zmianie…

Fot.: M. H.

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka