niedziela, 22 listopada 2015 21:50

Zbigniew Wodecki: "Nie przypuszczałem, że płyta sprzed czterdziestu będzie dziś traktowana jak premiera"

Autor Anna Piątkowska-Borek
Zbigniew Wodecki: "Nie przypuszczałem, że płyta sprzed czterdziestu będzie dziś traktowana jak premiera"

Zbigniew Wodecki – pół żartem, pół serio. O nauce słuchania muzyki, blaskach i cieniach wyjazdów w trasy koncertowe, jak i o tym, czy jest heavy metalowcem i dlaczego „ma piętę na głowie”.

Już niedługo w Krakowie wspólny koncert Zbigniewa Wodeckiego i Mitch&Mitch. Jak się zaczęła Wasza współpraca?

– Któregoś dnia chłopaki z Mitch&Mitch zaproponowali mi, żebyśmy wystąpili razem, grając kilka numerów z mojej pierwszej płyty, których właśnie się nauczyli. Zgodziłem się. Była świetna zabawa. Muzycy z Mitch&Mitch zrobili show, jak zwykle. Było dobrze.

Spodziewał się Pan, że ten materiał z Pana pierwszej płyty zrobi teraz taką furorę?

– Ależ skąd. To był materiał sprzed czterdziestu lat, przeze mnie właściwie zapomniany. Do tej pory nic się wokół tego nie odbywało, a teraz już od pół roku jeden i drugi numer są na listach przebojów. Wcześniej nigdy nie były tak popularne. Zostały zauważone dopiero teraz.

Ludzie znają mnie i lubią głównie za te piosenki, które śpiewałem latami, między innymi za „Pszczółkę Maję”, „Chałupy Welcome to”, „Zacznij od Bacha”, czy „Izoldę”. Zwykle na koncertach publiczność krzyczy, by zagrać te utwory. Nie przypuszczałem, że płyta sprzed czterdziestu lat, o której ja sam zapomniałem, teraz ujrzy światło dzienne i będzie traktowana jako premiera. A tak się właśnie stało. Gramy duże koncerty, nawet w prawie dwudziestoosobowym składzie.

Planujecie jeszcze inny wspólny projekt?

– Na razie nie. Myślę, że ja w końcu powinienem nagrać swoją płytę, o ile będzie mi się jeszcze chciało :) Zobaczymy.

Na razie odrywam kupony od tego bloczka, który mi się przez lata nazbierał :) I gram bardzo dużo koncertów w różnych miejscach, między innymi w operach, teatrach, filharmoniach. Mam bardzo dużo kontaktu z publicznością.

Zagrał Pan też z metalowym zespołem Exlibris.

– Tak. Kiedyś byłem muzykiem studyjnym, dlatego mogę grać nawet muzykę heavy metalową.

Muzycy z Exlibris w jednym z wywiadów powiedzieli, że jest Pan prawdziwym metalowcem, dlatego ma Pan długie włosy :)

– Hahaha. Szczerze mówiąc, nie przepadam za heavy metalem. Lubię natomiast bebop, jazz, improwizację.

Przez lata uczyłem się słuchać muzyki i marzę o tym, by ludzie również nauczyli się jej słuchać.

To nie jest tak, że wszystko przychodzi do nas samo. Sztuka – czy to muzyka, czy malarstwo, to olbrzymia wiedza i do jej odbioru trzeba się przygotować. Z tym, niestety, nie jest u nas najlepiej. Co prawda jest Internet, który jest fantastyczny, ale on nie uczy, jedynie informuje. Uczyć się trzeba samemu.

I naprawdę warto. Człowiek, który potrafi słuchać muzyki, czy podziwiać obrazy mistrzów, jest o wiele bogatszy.

Zanim zaczął Pan zachwycać publiczność wspaniałą grą na skrzypcach, były lata ćwiczeń.

– Tak, to wszystko jest trudne. Całe moje dzieciństwo tak wyglądało. Pochodzę z rodziny muzyków, dlatego bardzo dużo ode mnie wymagano. Zdawałem egzaminy, grałem popisy. Chociaż muszę przyznać, że trwa to do dziś - każdy koncert jest przecież swego rodzaju egzaminem przed publicznością.

Skrzypce to mój główny instrument, a ponieważ ojciec był trębaczem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i trąbka zawsze była w domu, trochę też na niej trenowałem.

Dyplom grałem na skrzypcach i dzięki nim, można powiedzieć, „wkręciłem się” do środowiska krakowskiej cyganerii. Współpracowałem z Piwnicą pod Baranami, z zespołem Anawa, Grechutą, Demarczyk, czy Skrzyneckim. Potem zacząłem również śpiewać.

Mam szczęście, że moja popularność nie pojawiła się nagle, ponieważ nigdy nie jest dobrze, jak coś nagle wybucha. Powoli wdrażałem się w pracę rozrywkowo-estradową, pisałem aranże, wygrałem parę festiwali. To składało się przez kilkadziesiąt lat i dlatego dziś Pani ze mną przeprowadza wywiad.

Czy Pan, będąc cały czas w ruchu, potrafi odpoczywać, „wyłączyć się” chociaż na chwilę?

– Chyba nie... Odpoczywam dopiero po koncercie w hotelu, ale i tak wiem, że na drugi dzień mam kolejny występ. Różnie to bywa. Wczoraj grałem dwa koncerty w Warszawie, dziś koncert w Krakowie, jutro mam próbę i koncert w Zamościu, pojutrze znów w Warszawie, a za dwa dni mam być w Bydgoszczy. Nad wszystkim trzeba panować. Czasem terminy się nakładają, ktoś popełni błąd i jest niestety stres.

Poza tym trochę zazdroszczę aktorom, że mają w teatrze inspicjenta, reżysera, dźwiękowca, garderobianą itd. W naszym przypadku, w trasach koncertowych różnie bywa - czasem sala jest za zimna, czasem jest za duży pogłos, innym razem niekorzystne oświetlenie, inna aparatura. Jeśli ktoś gra tyle koncertów w różnych formacjach, jak ja, to jest bardzo stresujące. Człowiek spala się psychicznie, ponieważ za każdym razem czuje się tak, jakby zdawał maturę. Wiele rzeczy nie zależy ode mnie, nie można nad wszystkim zapanować.

Do tego dochodzi męcząca jazda, korki na drogach, a ja muszę dojechać setki kilometrów dziennie i zdążyć, być na czas, być punktualnym, pracowitym, przygotowanym. A czasem to trudne, gdy tak dużo jest przeciwności po drodze.

Niemniej przez te lata udało mi się nawiązać fajny kontakt z publicznością, co dla każdego występującego jest bardzo ważne.

Na koniec zapytam jeszcze o włosy :) Niektórzy posiadacze długich włosów często słyszą komentarze innych typu „Kiedy je obetniesz i spoważniejesz?” Spotkał się Pan kiedyś z czymś takim?

– Na szczęście nie. Poza tym uważam, że każdy ma prawo wyglądać, jak chce i nosić, co mu się podoba. Ludzie mają różne kolory włosów, różne fryzury, noszą taką czy inną biżuterię w różnych miejscach. Ponieważ nie noszę ani zegarków, ani pierścionków, czy łańcuszków, mam tylko jako, można powiedzieć, ozdobę - okulary i włosy. To mój znak rozpoznawczy.

Poza tym w długich włosach lepiej się czuję. Skoro takie dostałem, to co się będę strzygł? Pamiętam, że jak raz się obciąłem, to nikt mnie nie rozpoznał.

W jednym z wywiadów swoje wywody na temat włosów podsumował Pan zdaniem: „Jestem jedynym gościem na świecie, który ma piętę na głowie”. Oczywiście chodziło o piętę Achillesową. Czy rzeczywiście to taki problem, utrzymać je w ryzach? :)

– Hahaha. Głównie chodzi o czas. Czasem się zdarza, że myję głowę gdzieś pod kranem, czasem wody ciepłej braknie, ale ostatecznie jakoś sobie radzę. Zazdroszczę tym, którzy czują się dobrze z krótkimi włosami. Oni mają więcej czasu ode mnie :)

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

fot. www.wodecki.pl

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka