sobota, 7 maja 2022 20:34

"Chcą spać, ale… zostają". Pomimo wielkiego zmęczenia pomagają Ukraińcom 24/7

Autor Mirosław Haładyj
"Chcą spać, ale… zostają". Pomimo wielkiego zmęczenia pomagają Ukraińcom 24/7

Peron 4. niesie pomoc Ukraińcom od momentu wybuchu wojny. To wyjątkowy punkt na pomocowej mapie Krakowa, który można wesprzeć na kilka sposobów. W tym momencie najbardziej brakuje rąk do pracy. O aktualnych potrzebach opowiada nam jedna z koordynatorek wolontariuszy Ewa Bugno.

Wolontariusze z peronu 4. nie ustają w niesieniu pomocy. To wyjątkowy punkt na mapie Krakowa, który działa przez całą dobę siedem dni w tygodniu! O aktualnych potrzebach opowiada nam jedna z koordynatorek wolontariuszy Ewa Bugno.

Ewa Bugno i uchodźczyni z Mikołajowa/Fot.: Wolontariat 4 peron
Ewa Bugno i uchodźczyni z Mikołajowa/Fot.: Wolontariat 4 peron

Jak to się stało, że trafiła Pani do grupy wolontariuszy na dworcu?
– W szóstym dniu wojny, dokładnie 1 marca przechodziłam przez dworzec PKP, zatrzymałam się przy punkcie wypoczynku, popatrzyłam na tłum ludzi wokoło, weszłam i powiedziałam: znam język rosyjski – zostaję z Wami. Zapisali mnie w grafiku. Wybrałam miejsce przy kasach i rozkładach jazdy. Wtedy jeszcze nie było tam tłumaczy. Ludzie z bezradnością w oczach mylili przyjazdy z odjazdami, klasę pociągu z peronem, pociągi za granicę nie miały na bilecie miejsca docelowego, wiec było trudno. Dworzec natychmiast mnie wchłonął.

Tworzycie Państwo międzynarodową grupę wolontariuszy. Ile osób aktualnie pracuje na peronie 4. i z jakich państw pochodzą te osoby?
– Obecnie mamy 100 aktywnych osób – 80 na PKP i 20 na MDA. A w bazie 400. Dominują Ukraińcy, są Białorusini, Polacy i Rosjanie. Całością zarządzamy we trzy: Vera Dobraliubava – Białorusinka z Brześcia, ja – Polka z Krakowa, Vika Kotsur – Ukrainka z Chmielnickiego. Dworzec autobusowy jest przydzielony grupie polskiej, bo tam nie potrzeba znajomości języka. Operuje się paroma słowami: czaj, kofi, buderbrody, otprawlenie aftobusa. Priorytetem jest szacunek do drugiego człowieka. Działamy razem. Mówię wprost wolontariuszom: jeżeli ktoś będzie dyskryminował kogokolwiek z nas z uwagi na narodowość, to zostanie wyrzucony z grupy bez prawa powrotu. I uczę, że nie wystarczy dawać temu co prosi. Trzeba uprzedzić prośbę i dawać temu co potrzebuje, odkryć prawdziwą potrzebę człowieka zanim poprosi.

Vera Dobraliubava – Białorusinka z Brześcia/Fot.: Wolontariat 4 peron
Vera Dobraliubava – Białorusinka z Brześcia/Fot.: Wolontariat 4 peron

Jesteście Państwo podzieleni na dyżury. Ile osób w tym samym czasie zajmuje się potrzebującymi uchodźcami na peronie 4.?
– Wolontariat 4 peron obejmuje dworzec autobusowy MDA i PKP. Na MDA musimy mieć 4 osoby: w punkcie informacyjnym, żłobku i dwie w poczekalni dla matek z dziećmi na rogu. Na PKP: trzy osoby przy wejściu, dwie na sali, cztery przy kasach, jedna przy rozkładzie jazdy, przy informacji, do tego dochodzą kierowcy i ludzie w magazynach. Prowadzimy ludzi do punktu przy ul. Pawiej i na stary dworzec. W sumie jedna zmiana to minimum 20 osób.

W namiocie przy starym dworcu można zjeść gorącą zupę/Fot.: Wolontariat 4 peron
W namiocie przy starym dworcu można zjeść gorącą zupę/Fot.: Wolontariat 4 peron

Czy łatwo jest wypełnić grafik? Czy zdarzają się trudne chwile, gdy brakuje rąk do pracy? Wiem, że Pani sama działa poza dyżurami, nie tylko jako koordynator, ale i jako dodatkowa pomoc.
– Wszyscy kontaktujemy się za pomocą Telegrama. Grupa polska na dworu autobusowym ma dodatkowo Messengera. Mamy elektroniczny grafik. To proste: klikasz w link, wybierasz dzień i godziny kiedy możesz przyjść i wysyłasz. Natychmiast u mnie się pojawia zbiorcze zestawienie dostępności ludzi i braków osobowych. Jeżeli nie mam ludzi na zmiany, to Vera przysyła z PKP. Często na dworcu autobusowym jest problem do południa, bo ludzie pracują. Zmiany są czterogodzinne. Są jednak stałe osoby, które codziennie biorą nocki albo podwójne zmiany wieczorem. Podziwiam ich za to.

Jak można się włączyć w pomoc wolontariuszom?
– Potrzeba wolontariuszy na zmiany. Proszę zadzwonić do mnie, tel. 604 134 087, oprowadzę po punktach, zapoznam z pracą, zrobimy szkolenie i można działać. Nie masz czasu pomagać na dworcu, to przynieś dary – na dworcu autobusowym na górnej płycie za stanowiskiem G17 jest nasz punkt. Można również wesprzeć nas, bez wychodzenia z domu, na konto zbiórki.

Dworzec PKP (5 maja). Punkt odpoczynku dla uchodźców/Fot.: Wolontariat 4 peron
Dworzec PKP (5 maja). Punkt odpoczynku dla uchodźców/Fot.: Wolontariat 4 peron

Co można przynieść na dworzec?
– W żywość zaopatruje nas miasto, mamy codziennie pakiety z jedzeniem i kanapki. Nie przyjmujemy ubrań. Potrzebne są nam skarpetki i majtki damskie i dziecięce różnych rozmiarów, małe ręczniki, mydła. Ludzie nieraz jadą do nas po trzy doby autobusem, potrzebują umyć nogi, zmienić skarpetki, a nie mają. Jedni przyjeżdżają z walizami, inni – z jedną torebką. Za szybą naszego punktu jest wykaz czego potrzebujemy. Często aktualne potrzeby ogłaszamy na naszej stronie i w grupach pomocowych. Tym zajmuje się Agata. To sprawdza się w praktyce. Krakowianie pomagają.  Każdy bowiem ma u nas przydział zadań. Chodzi o to, by nie dublować się, być skutecznym w pomocy i nie tracić czasu. Prosiliśmy o telefon dla Dobronyja, tego samego dnia pan Tomek przyjechał z dziećmi, przywiózł telefon i jeszcze nauczył chłopaka go obsługiwać. Podobnie z wózkami dziecięcymi. Na drugi dzień po opublikowaniu prośby już go mamy w poczekalni. To samo ze starymi telefonami. Rano post – wieczorem już są dwa.
Potrzebujemy bardzo i to w sposób stały – skarpetek męskich i majtek. Wysyłamy to na front. Mamy dwa kanały przerzutowe. Nasi wolontariusze się tym też zajmują.

A jeśli ktoś chciałby spróbować swoich sił jako wolontariusz, ale nie zna ukraińskiego, czy taka osoba też jest potrzebna? Na czym polegałoby jej zadanie?
– Najpierw jest szkolenie albo przychodzi na zmianę z kimś, kto jest starszy stażem. Nie ma problemu z językiem, drogę do cudzego serca otwiera uśmiech, nie słowo. Wystarczy osobie wchodzącej do poczekalni pokazać kawę, herbatę, kanapki, słodycze. Oczywiście podać, gdy wybierze co chce. Sprawdzić kiedy odjeżdża autobus, sprawdzić które stanowisko, jeżeli dalej podróżuje pociągiem – zaprowadzić na PKP. Matki z niemowlakami i małymi dziećmi zaprowadzić do żłobka. Przynieść z magazynu to co jest potrzebne, od koordynatorów miejskich pakiety z jedzeniem. Podpisać czas przyniesienia kanapek, otwarcia mleka, zapisać ilość osób na poczekalni. Na ścianie wisi regulamin dyżurów i ważne informacje dla wolontariuszy. Wystarczy spojrzeć.

MDA (30 kwietnia). Dobronyja przywozi miejskie pakiety żywieniowe/Fot.: Wolontariat 4 peron
MDA (30 kwietnia). Dobronyja przywozi miejskie pakiety żywieniowe/Fot.: Wolontariat 4 peron

O pomoc apelujecie od początku wojny i pewnie będziemy to robić cały czas, bo potrzebujących nie ubywa.
– Wczoraj raport Grodzkiego Urzędu Pracy podał szacowaną liczbę uchodźców przebywających w Krakowie. Według nich jest to 200 tysięcy. Prawie wszyscy oni przeszli przez nasze dworce, bo przybywali tu przede wszystkim autobusami i pociągami. Początkiem marca przyjechał ostatni pociąg specjalny z Przemyśla do Krakowa. Potem Kraków został zamknięty dla uchodźców z powodu braku miejsc. Teraz jesteśmy przystankiem dla nich na drodze do lepszego świata. Jadą pociągami i autobusami przede wszystkim do Niemiec, Czech, Włoch, Hiszpanii, Austrii. Dużo bierze bezpłatne bilety PKP po Polsce, wsiada do autobusów, które rozwożą ich w sprawdzone miejsca do sąsiednich krajów. Codziennie mamy aktualizację tych informacji z urzędów. Początkiem marca dworzec wyglądał jak płynna masa ludzka, między peronami nie było czym oddychać, człowiek stał przy człowieku. Teraz jest różnie – wszystko zależy od sytuacji na granicy. Wychodzimy do regularnie jeżdżących pociągów z Przemyśla i segregujemy ludzi: zostają na dwa dni w Krakowie lub wybierają życie w Polsce – to punktu rejestracyjnego, jadą dalej – sprawdzamy czy mają pieczątkę w paszporcie, jak nie to prowadzimy do punktu wojewody. Gdy dokumenty są właściwe - prowadzimy do kasy i w zależności kiedy wyjazd i kto to jest - rozdzielamy: 4 peron, Pawia, stary dworzec, namioty. W te trzy ostatnie miejsca bierzemy skierowanie z punktu recepcyjnego. Czasu przyjazdu autobusów z granicy nie znamy. Dlatego podchodzimy do każdego przyjeżdżającego autobusu. Często są dopiero nad ranem. Z jednego średnio jest umęczonych 40 matek z dziećmi.

Spotkanie operacyjne z władzami miasta. Od lewej Elżbieta Kois-Żurek, Ewa Bugno, Vera Dobraliubava, Vika Kotsur.//Fot.: Wolontariat 4 peron
Spotkanie operacyjne z władzami miasta. Od lewej Elżbieta Kois-Żurek, Ewa Bugno, Vera Dobraliubava, Vika Kotsur.//Fot.: Wolontariat 4 peron

Spotykają się Państwo z wieloma wyrazami wdzięczności. Za każdą osobą, której Państwo pomagacie, kryje się jakaś historia. Które historie zapadły Pani w pamięci?
– Jest ich dużo. Oni chcą mówić. Oni potrzebują mówić. Potrzebują wyrzucić z siebie swoje traumy. Zawsze słucham. Historii jest tak dużo, jak ludzi, którzy tutaj przybyli. Na przykład Ukrainka Irina z córką i 2 letnim wnuczkiem. Przyszła do punktu po jedzenie. Uchodziec – tak sama siebie nazywała. Przyjechała z Dniepro (to skrót od  Dniepropietrowska). Do granicy jechała pociągiem pięć dób z córką i dwuletnim wnuczkiem. Z granicy do Warszawy, z Warszawy do Krakowa. Wynajęła hotel (bez żywienia), za który płaciła 80 zł za dobę. Chłopczyk zachorował. Nie wiedziała, że może dostać nocleg za darmo, nie wiedziała, że jedzenie może dostać za darmo, nie wiedziała, że może skorzystać za darmo z pomocy lekarza. Za ostatnie pieniądze kupiła lekarstwa i przyszła do nas – do WOLONTARIATU 4 PERON po jedzenie. Poszłam z nią do punktu rejestracyjnego – otrzymała miejsce w hotelu IBIS. Dziecko było w takiej traumie, że na dworcu przy wejściu do windy, podrapało sobie twarz do krwi. W hotelu – namiastka normalności: moja koleżanka przywiozła łóżeczko dla chłopczyka, przyjaciółki zebrały ubranka, kupiły nowe, dały zabawki. "Tęsknię, mam w Dniepro chorą mamę", mówiła Irina. 23 marca przyszedł sms: „Postanowiliśmy wrócić na Ukrainę (…) jest tam nasza ojczyzna. Tęsknimy za domem”. Irina cały czas pisze do nas smsy, żebyśmy wiedzieli, że żyją: „Mieliśmy zbombardowane lotnisko w Dnieprze…” Potem przyszedł kolejny: „Nie mogłam siedzieć bezczynnie, syreny i alarmy najpierw mnie przerażały, potem denerwowały, teraz pojawia się złość. Poszłam do pracy i po pracy wolontariuszka, do przychodni, jestem pielęgniarką. Mieszkanie zasiedlili uchodźcy z Siewierodoniecka, z dwójką małych dzieci, w suterenie, biedne, chude, koleżanka z dzieciństwa z matką, 75 lat, nie mają nic i nie wiadomo, czy będą mogli wrócić do swojego domu, tam już DPR, muszę im pomóc. Wspominam Polskę, Polaków, wolontariuszy, jacy są mądrzy i niech Bóg im błogosławi!”. Parę dni temu dostałam od niej sms: W Zaporożu bombardowania. To 90 km od nas. Wcześniej pisała, że siedzi w schronie, że jest zakaz robienia zdjęć w schronach i w mieście, przysyłała filmiki z telewizji z bombardowania miasta. Po każdym jej smsie kołacze mi się po głowie myśl: "Czemu ich nie zatrzymałam?!".

MDA (15 kwietnia). Część uchodźców zdecydowała się wrócić na Ukrainę/Fot.: Wolontariat 4 peron
MDA (15 kwietnia). Część uchodźców zdecydowała się wrócić na Ukrainę/Fot.: Wolontariat 4 peron

Zapadła mi w pamięć też historia Galiny. Miałam odebrać ją i jej rodzinę z peronu. Byli poleceni przez koleżankę Marylę Mojsiejuk z Wysowej. Zgarnęła ich z granicy. Zadanie było proste: odebrać ich w Krakowie z pociągu ze Stróż i wsadzić w pociąg do Wiednia. Przyjechali – starszy, uśmiechnięty mężczyzna, kobieta przedstawia się: Galina, synek 5 lat i drugi: 15 lat. Sympatyczna, ciepła rodzina. Między jednym pociągiem, a drugim jest trzy godziny. Ale… nie było już biletów. Żadnego. Pociąg do Wiednia pełny. Dostałam dla nich bilet bezpłatny, ale na drugi dzień na 14:00. Na nocleg odstawiłam ich do jednego z wolontariackich punktów. Miałam wyrzuty – łóżka piętrowe, sala wieloosobowa, matka z młodszym dzieckiem osobno, a ojciec ze starszym osobno. Widząc moje rozterki, ojciec powiedział: "Proszę się nie przejmować, my w schronie siedzieliśmy dwa tygodnie". Wymyśliłam na następne przedpołudnie spacer na Zamek Królewski. Pod Wawelem usiedliśmy na jednej z ławek. Wtedy ojciec rodziny zaczął opowiadać: "Rosjanie weszli do Buczy 27 lutego. Ukraińcy ich rozbili. Droga była pokryta żelastwem, wszędzie dziury. Rosjanie wrócili. Okrążyli. Dwa tygodnie siedzieliśmy w schronie. Noce też w schronie. Zimno. Na polu było 10 stopni mrozu, w domu zimno, bo nie było opału. Zarządzono ewakuację, żeby nas Ruscy nie rozstrzelali. Trzy razy próbowaliśmy wyjść. Pierwszym razem wychodzę zza roku domu, patrzę – czołg naprzeciwko mnie. Podnoszę ręce i pytam czy mogę przejść. Strzelają do mnie. Uciekam. Potem z żoną i dwójką dzieci musimy przejść 300 m po odkrytej przestrzeni. Strzelają do nas. A my biegniemy z dziećmi. Cała ulica była zawalona trupami. Straszno było wychodzić. Oficjalna ewakuacja była 9 marca. Rosjanie nie puścili autobusu po nas. Wróciliśmy się. 10 marca puścili autobus i pojechaliśmy do Kijowa. Normalnie jedzie się pół godziny, a jechaliśmy cztery. Musieliśmy się zatrzymywać i kłaść na podłodze, bo strzelali do autokaru. Po prawej i po lewej stronie drogi były czołgi i trupy. W ten dzień 2200 ludzi wyszło z Buczy na ewakuację. Pieszo, bo mosty były uszkodzone. Z boku kolumny szli wolontariusze i Rosjanie z automatami. Widzieliśmy jak Ruscy ogromnymi autami wywozili trupy do zbiorowej mogiły koło cerkwi". Dwóch Anglików pomogło mi wpakować rodzinkę do pociągu do Wiednia. On, zanim wsiadł, powiedział: "Kocham Polaków".

MDA (2 maja). Poczekalnia dla matek z dziećmi/Fot.: Wolontariat 4 peron
MDA (2 maja). Poczekalnia dla matek z dziećmi/Fot.: Wolontariat 4 peron

Albo taka historia. Otwierają się nieśmiało drzwi do poczekalni na MDA. Wchodzi kobieta. Jedyne co widzę to załzawione oczy. Czuję, że całą energię skupia na tym, by się nie rozpłakać. Nie chce ani kawy, ani herbaty, ani kanapek. Mówi, że może inni będą bardziej potrzebować. Jest z Mikołajowa. Jechała dwie doby. To niedaleko Odessy – kojarzę. Jedzie do córki do Niemiec. Pociąg do Hannoveru jeździ co drugi dzień o 1.00 nocy, rezerwujemy bilet, zostawiam ją na noc na leżance w naszym punkcie na 4 peronie. Na drugi dzień zapraszam na spacer po Krakowie. Wtedy po raz pierwszy się uśmiecha. Stwierdza, że Kraków jest piękny. Przed powrotem na dworzec mówi do mnie: " Muszę Ci to powiedzieć". I opowiada. Urywanymi zdaniami. A ja słucham. I milczę. "Był zakaz wychodzenia z domu. Świąt nie było, paschy nie było. Tylko siedzenie w domu. Tylko telewizor i słuchaliśmy służb. Odbijali Rosjan na 10 i 20 km. Wodociągi rozbite. Zbombardowane. Wody nie ma. Przywożą. Sklepy zabezpieczone w niezbędne rzeczy. Oficjalne statystyki podały, że 40 procent ludzi zostało. Moi rodzice niedaleko w mieście Snihuriwka. Starsi. Schorowani. Jak uciekać? Tam okupacja. Informacji stamtąd o rodzicach mało. Komunikacji nie ma. Telefony tam zabierają. W Mikołajowie pięć razy dziennie zbiegaliśmy do schronu. W piwnicy. Była tam woda i światło. Toalety nie było. Trzeba było wychodzić na zewnątrz. Ta piwnica-schron miała dwa wejścia. Ludzie tam przychodzili ze swoimi krzesełkami. Wiem, że w mieście były inne schrony, gdzie były toalety. A wiesz – w schronach były lekcje. On-line. Nauczyciele się starają. Ja przed wojną pracowałam jako nauczycielka języka ukraińskiego i literatury. Uczyłam starsze klasy. Córka natychmiast wyjechała po tych wiadomościach. Do Niemiec. Przez Polskę. Przez Lublin. Mi kierowca kazał przez Kraków. Że tu dobrzy wolontariusze. Jakich wiadomościach? No, oficjalnych, w Telegramie. W „Nowości Mikołajowa” podali informację, że do szpitala w Mikołajowie przywieźli dziewczynki z sąsiedniego małego miasteczka. Zakrwawione, porozrywane w środku. Gwałcone przez rosyjskich żołnierzy. Miały od 9 do 16 lat. Wtedy pomyślałam o córce. I ona wyjechała… Teraz jadę do niej…". Na drugi dzień dostałam smsa od tej kobiety: "Дарогая Эва, спасиба Вам за всё. Целую и обнимаю." (Droga Ewo, dziękuję Wam za wszystko. Całuję i przytulam). A pod wiadomością zdjęcie – razem z córką uśmiechają się do mnie.

Ewa Bugno i uchodźczyni z Mikołajowa. Ucieczka z dworca po chwilę normalności/Fot.: Wolontariat 4 peron
Ewa Bugno i uchodźczyni z Mikołajowa. Ucieczka z dworca po chwilę normalności/Fot.: Wolontariat 4 peron

Pomaganie wywołuje dobre emocje, ale to nie jest prosta sprawa. W końcu niesiecie Państwo pomoc osobom, które uciekają przed wojną, które pośrednio lub bezpośrednio doświadczyły okrucieństwa, których bliscy nierzadko zginęli lub zostali na Ukrainie. Zdarza się, że na dworzec trafiają osoby straumatyzowane?

– Tak. Naszym podstawowym zadaniem jest udzielić im pomocy. Powiedzieć, że są bezpieczni. Coraz więcej ludzi z traumami, coraz więcej dzieci o pustych oczach, coraz częściej dzieci w poczekalni MDA bawią się w wojnę, w bombardowania, w budowanie barykady. Artur – jeden z wolontariuszy – opowiadał, że nigdy nie zapomni zdjęcia, które kobieta wyciągnęła z torebki. Pokazała mu mówiąc: - To jest mój syn. A on zobaczył ciało w grobie. Oczy człowieka patrzyły na niego, a w głowie miał dziurę. Pamiętam kobietę starszą ode mnie, która nocą wysiadła z autobusu, zostawiła małą walizeczkę i wybiegła na górną płytę. Chodziła szybko wokoło stanowisk mówiąc, że przyjechała umrzeć. To chodziłam z nią. Noc. Pusto. A my chodzimy we dwie. Ile okrążeń zrobiłyśmy? Nie wiem. Z czasem szłyśmy coraz wolnej. Z czasem zaczęła opowiadać o córce i wnuczce. Z czasem udało się przestawić myślenie, że ma żyć dla wnuczki. Świtało już, ptaki zaczynały ćwierkać, gdy wróciła do poczekalni. Innym razem wolontariuszki zawołały mnie na pomoc. Kobieta po pięciu dobach jazdy z niemowlęciem na rękach, drugim dzieckiem trzymanym za rękę i walizami nie mogła iść. Zielona na buzi. Przewracała się. Kolega pobiegł po lekarza. Ona miała jechać do Włoch. Kierowca jej nie wziął, bo nie miała biletu. W Neapolu za nią miała zapłacić matka. Kierowca się nie zgodził. Dziewczyny ją pod rękę prowadziły na poczekalnię, a tam ścisk, matek i dzieci masa. Lekarz mówi: - Ona jest wycieńczona, musi się położyć. – Gdzie? - zapytałam. I zrobiliśmy jej na podłodze spanie. Położyłyśmy ją razem z tym dziećmi pod kocami na karimatach. Dostała leki, długo nie mogła zasnąć.

Pomagając, będąc pełnymi empatii nierzadko wchodzimy w los, używając przenośni, w buty osoby, którą wspieramy. Jak Państwo radzicie sobie z tym ogromem emocji i nieszczęścia po dyżurach na dworcu?
– Nigdy tak do końca sobie nie radzimy. Jeżeli przepracujesz sytuację, to przychodzi nowe zdarzenie. A potem kolejne. Mieliśmy wspaniałą psycholog Elinę Antonovą – wiele korzystam z jej nauk. Zawsze coś zostaje w człowieku. Większość z nas jest totalnie niedospana. Jak wracasz do domu nocnym autobusem – raz o 2:00, raz 3:00, a raz rano, to organizm się rozregulowuje. Czasem schodzę z dworca przed północą, ale… nadjeżdża autobus z granicy, wysypują się udręczone matki z dziećmi. To co? Miniesz je i pojedziesz do domu? Wracam się i prowadzę je do punktu. Ja – nie mogę spać, Artura prześladuje zdjęcie chłopaka z dziurą w głowie, Ewcię – kobieta z niemowlakiem wsadzona przez nas do pociągu do Wiednia i przyciśnięta z dzieckiem do szyby, bo nie było miejsc siedzących. Agacie dźwięczy w uszach płacz kobiety, kiedy z jej telefonu rozmawiała z mężem we Lwowie. Asia pamięta dziewczynę okrutnie zmarzniętą, w apatii, której podarowała swoją bluzę, a ona przytulała się do tej bluzy. Kolegę – twardziela z gór i kajaków - oprowadziłam w marcu po obu dworcach. Wyszedł na bezdechu z załzawionymi oczyma. Pomaga do dzisiaj. Każdemu zostaje coś. Mimo doświadczenia w wolontariacie, mimo psychologów. Ratuje nas to, że jesteśmy razem, pomagamy sobie, rozmawiamy ze sobą. Zawsze możemy liczyć na pomoc Very. Ona ma największe doświadczenie.

MDA. Zmęczenie zwala wolontariuszy z nóg/Fot.: Wolontariat 4 peron
MDA. Zmęczenie zwala wolontariuszy z nóg/Fot.: Wolontariat 4 peron

Za organizację pracy wolontariuszy i tak naprawdę – sukces - bo pomoc jest niesiona 24/7, odpowiadają trzy silne osoby, które znają wszyscy wolontariusze.
– Generałem jest Vera – silna osobowość, bardzo wymagająca i jednocześnie bardzo ciepła. Ukończyła filologię rosyjską w Brzeskim Uniwersytecie Państwowym, potem księgowość i kontrolę przemysłową w Brzeskim Uniwersytecie Technicznym. Uczestniczyła w protestach przeciwko Łukaszence, drukowała i roznosiła ulotki – średnio cztery tysiące ulotek jednej nocy. W Mińsku uczyła się na kursach fryzjerstwa Wella. Do Polski z mężem i dzieckiem przyjechała w czerwcu zeszłego roku. Pracuje w Krakowie jako fryzjerka. W drugi dzień po wybuchu wojny przyszła na dworzec. Nie było nikogo. W niedzielę przyjechał pierwszy pociąg z Przemyśla. Wyszło 600 matek z dziećmi. Wszyscy okrutnie zmęczeni. Została na noc. Wtedy zrozumiała, że musi to ogarnąć. Ustaliła system pracy wolontariatu, przydzieliła zmiany dzienne i nocne, punkty na dworcu, gdzie musi być wolontariusz dwujęzyczny. Zapanowała nad chaosem. Ona tutaj jest najważniejsza.
Potem przyszłam ja. Jestem polonistką i dziennikarką, umiem pracować w stresie, mam łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Nigdy się nie poddaję. Jest i Vika – uchodźca. Odpowiada za zmiany, gdy Vera jest w pracy, to Vika dogląda całości. Konkretna, rzeczowa, opanowana. Nigdy nie podejmujemy decyzji jednoosobowo. Działamy razem. Teraz pod skrzydłami Elżbiety Kois-Żurek - dyrektorki Wydziału Polityki Społecznej i Zdrowia Urzędu Miasta Krakowa.  I bardzo dobrze, bo podejrzewamy, że zaczyna się druga fala uchodźców – z traumami, z bunkrów i bombardowań. Jesteśmy przygotowani. Ale… potrzebujemy ludzi. Dzisiaj o 5:30 rano dostaję smsa od Viki: „Nie ma zmiany. Chcemy spać”.  Nie ma zmiany, bo nie ma ludzi, chcą spać, ale… zostają.

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka