Ciągnące się w nieskończoność miejskie remonty stały się już niechlubną krakowską tradycją. Mimo wielu kontrowersji, jakie towarzyszą kolejnym inwestycjom, lokalni włodarze nie wprowadzają jednak zmian, które mogłyby przyspieszyć działania drogowców.
W efekcie wielu mieszkańcom perspektywa przebudowy bardziej kojarzy się z nadchodzącym kataklizmem niż wyczekiwaną metamorfozą zaniedbanego miejsca. Wkrótce centrum miasta stanie się wielkim placem budowy. Kumulacja planowanych inwestycji jest tak duża, że chyba łatwiej byłoby napisać, jakie ulice nie zostaną rozkopane. Pomimo olbrzymiej skali utrudnień miasto nie zobowiązało wykonawców do pracy w trybie dwuzmianowym, więc prawdopodobnie wzorem wcześniejszych przedsięwzięć przez większą część dnia na placach budów będzie po prostu hulał wiatr. Patrząc na mało wygórowane harmonogramy robót, można odnieść wrażenie, że prowadzenie miejskiej inwestycji to musi być bardzo spokojne zajęcie, gdzie nie trzeba zbyt często spoglądać na zegarek. Miejmy nadzieję, że tym razem, chociaż drogowcy nie będą tłumaczyć się z opóźnień, twierdząc, że zaskoczył ich śnieg w styczniu czy upały w lipcu.
Przeważnie najwięcej się dzieje na początku i końcu budowy. Kiedy inwestycja rusza, często ekipy uwijają się, rozstawiając kilometry barierek, a koparki rozwalają fragmenty starej nawierzchni, co zazwyczaj jest skrupulatnie obfotografowywane przez urzędników, którzy potem chwalą się w miejskich mediach efektownym rozpoczęciem prac. Po kilku intensywnych dniach robót często zapanowuje jednak cisza na placu budowy. W przypadku przebudowy ulic Kościuszki, Zwierzynieckiej, czy Królowej Jadwigi przez parę pierwszych miesięcy niewiele się działo. Bywały dni, że tylko kilku pracowników niespiesznie kręciło się po terenie olbrzymiej inwestycji. Mała liczba osób zaangażowanych w przedsięwzięcie nie była związana ze schnięciem betonu, który nie został wtedy jeszcze położony. Zazwyczaj im bliżej końca prac tym następuje jednak większe przyspieszenie, a po tym jak minie termin oddania do użytku inwestycji często można zaobserwować prawdziwe pospolite ruszenie. Gdyby jednak odpowiednie tempo prac było utrzymywane przez cały okres przedsięwzięcia, to mieszkańcy nie musieliby tracić tyle czasu w korkach.
Można odnieść wrażenie, że harmonogramy miejskich inwestycji przewidują coraz dłuższe terminy realizacji, a przy planowaniu przedsięwzięć uwzględnia się sporą rezerwę, która ma zabezpieczać przed opóźnieniami. Ten zabieg sprawia, że miejscy urzędnicy rzadziej muszą się tłumaczyć z niedotrzymania terminów, ale za to duża ilość czasu na wykonanie zadania skutkuje mniejszą motywacją wykonawców do efektywnej pracy. Plan powinien zakładać szybkie przeprowadzenie inwestycji, jednocześnie określając klarowne przesłanki, jakie wstrzymują bieg przewidzianego terminu. Można przecież ustalić, że gdy temperatury spadają poniżej jakieś wartości czy są problemy niezależne od firmy, to takie dni nie są wliczane do wymaganego okresu realizacji zadania. Żeby miejskie inwestycje przyspieszyły harmonogramy, powinny przypominać bardziej pewnego rodzaju algorytm, a nie być ustalane na zasadzie ,,wicie rozumiecie". Trochę trudno zrozumieć czemu prosta wymiana krótkiego fragmentu torowiska pod Bagatelą, ma trwać prawie cały rok. Plany prac na ul. Piłsudskiego czy Starowiślnej również prowokują wiele pytań. Najmniej kontrowersji budzi chyba tylko naprawa ulicy Franciszkańskiej, która ma się zmieścić w miarę przyzwoitych ramach czasowych.
Remonty najważniejszych krakowskich ulic i torowisk tramwajowych powinny być standardowo prowadzone w systemie dwuzmianowym, co znacząco przyspieszyłoby tempo realizacji kluczowych miejskich inwestycji. Wdrożenie rozwiązania wiązałaby się z koniecznością zaangażowania większej liczby pracowników, którzy wykonywaliby jednak swoje czynności przez krótszy okres czasu, więc łączna liczba przepracowanych godzin byłaby zazwyczaj notowana na podobnym poziomie jak obecnie. Podniesienie wydajności być może stanowiłoby pewne wyzwanie organizacyjne dla firm budowlanych. Kraków jako olbrzymi samorząd jest jednak w stanie łatwo wpływać na strukturę rynku i tym samym może dyktować swoje warunki. Gdyby w przetargach pojawił się wymóg większej wydajności, to pewnie sporo przedsiębiorstw dostosowałoby się do nowej sytuacji. Zresztą krótsze zaangażowanie sprzętu budowlanego podczas inwestycji byłoby korzyścią, która w jakiejś części kompensowałaby potencjalne problemy. Postęp techniczny sprawił, że jest dostępne pochłaniające mało energii bardzo efektywne oświetlenie ledowe, co ułatwia prowadzenie robót po zmierzchu.
Gdy startują prace, często jest zamykany na wyrost cały obszar inwestycji, mimo że roboty początkowo są prowadzone na niewielkim obszarze. W efekcie nieraz po wygrodzonym terenie hula wiatr, a mieszkańcy tracą czas na objazdy. Można odnieść wrażenie, że sytuacja jest efektem swoistego oportunizmu. Miastu jest prościej przekazać za jednym razem cały plac budowy i stworzyć pojedynczą organizację ruchu. Gdyby zamykanie zostało podzielone na etapy, to pewnie urzędnicy mieliby więcej pracy, ale za to mieszkańcy mogliby oszczędzić dużo czasu. Często podczas inwestycji okazuje, się, że w terenie sytuacja inaczej wygląda, niż jest to zapisane w projekcie. Dlatego rutynowo dokonuje się zmian w dokumentacji. Nie zawsze jednak współpraca z projektantem przebiega płynnie, a czasem przedłużające się oczekiwanie na dokonanie korekt zatrzymuje cały plac budowy. Dlatego umowy powinny kłaść większy nacisk na terminy zmian. Podobnie problematyczna jest czasem współpraca z archeologami. Być może miasto powinno rozważyć podpisanie umów z dyżurnymi firmami, aby szybciej dało się sprowadzić specjalistów na plac budowy. Drobne usprawnienia mogą mieć spore przełożenie na tępo prac, a duża zmiana jest często suma mniejszych modyfikacji.
We wrześniu 2023 roku w imieniu Stowarzyszenia Ulepszamy Kraków! złożyłem petycję z apelem o wprowadzenie zmian, które przyspieszą miejskie remonty. Podpisaną jeszcze przez prezydenta Majchrowskiego licząca aż 7 stron odpowiedź na moje pismo można pokrótce streścić, że pewnie dało się coś poprawić, ale jest to skomplikowane, więc nie będziemy nic ruszać. Po wyborach wszystko zostało niestety po staremu. W Krakowie funkcjonuje sporo firm z dosyć tradycyjnym podejściem do inwestycji, a wśród urzędników niechęć do wszelki zmian jest olbrzymia. Gdyby cała ludzkość miała taki stosunek do postępu jak niektórzy miejscy dyrektorzy, to obawiam się, że jeszcze byśmy żyli w jaskiniach.
Fot: Zuzanna Gietner / Głos24