czwartek, 13 stycznia 2022 08:41

To on odnalazł najbardziej poszukiwaną polską oszustkę. Zgubiła ją... modlitwa

Autor Mirosław Haładyj
To on odnalazł najbardziej poszukiwaną polską oszustkę. Zgubiła ją... modlitwa

Joanna S., znana jako najbardziej poszukiwana Polka, została przewieziona do warszawskiego aresztu. O kulisach jej zatrzymania oraz działalności rozmawiamy z Wojciechem Koszczyńskim, bez którego oszustka wciąż przebywałaby na wolności. W czym pomógł Joannie S. prezydent Obama i jak to się stało, że wreszcie udało ją się złapać?

Historia pochodzącej z Wadowic Joanny S. (53 l.) brzmi jak scenariusz filmu akcji. Poszukiwana przez 190 państw Polka została zatrzymana wraz ze swoim synem Mikaelem 20 października w Hiszpanii. Tamtejszy sąd zgodził się wówczas na jej ekstradycję do Polski, ale nie objął kobiety aresztem. Joanna S. wykorzystała ten fakt, by... uciec. Udało się ją złapać, dzięki polskiemu detektywowi, Wojciechowi Koszczyńskiemu. Obecnie Joanna S. trafiła do warszawskiego aresztu.

Jakim cudem oszukała swoich klientów na (prawdopodobnie) miliard złotych? Czy tym razem trafi przed polski sąd i, najważniejsze, co ze skradzionymi pieniędzmi? O kwestiach związanych z procederem prowadzonym przez Joannę S. i jej synem Mikaelem, porozmawialiśmy z Wojciechem Koszczyńskim, detektywem i założycielem firmy Invest Protect, zajmującej się rozwiązywaniem spraw związanych z finansami i gospodarką.

Panie Wojciechu, na początek trochę o panu – pracował pan w CBŚ w Gdańsku. Dlaczego został pan detektywem?

– Działalność detektywistyczną prowadzę od 10 lat, a powody jej założenia były różne. Przede wszystkim kierowała mną chęć pomagania przedsiębiorcom w różnych problemach gospodarczych, dotyczących nieuczciwej konkurencji i prawa. Uważam, że rynek usług detektywistycznych dla biznesu jest bardzo perspektywiczny i stawia wiele wyzwań. Cały czas trzeba się uczyć, poznawać nowe zagadnienia, a jednocześnie daje dużo satysfakcji, jak udaje się pozytywnie zakończyć sprawę.

W sprawie Joanny S. zacznijmy od początku. Jak to się stało, że pan nią zajął?

– Zaczynaliśmy w nietypowych okolicznościach. Poszkodowani podzielili się na dwie grupy. Pierwszą (która się do nas zgłosiła) stanowiły osoby uważające, że należy natychmiast podjąć jakieś działania, środki, żeby ujawnić cały proceder dotyczący piramidy finansowej. Natomiast druga grupa osób twierdziła, że jakiekolwiek ruchy mogą zaszkodzić procesom, które się jeszcze toczą. One wciąż myślały, że biznes jest do uratowania i miały nadzieję, że nic nie będziemy robili.

Wtedy jeszcze proceder działał?

– Jak weszliśmy i zajęliśmy się tą sprawą, to już nie można było potwierdzić miejsca pobytu Joanny S. Kiedy przystąpiliśmy do działań, również miejsce pobytu Mikela było nieznane. Przypuszczam, że w tym czasie oni już się ukrywali, bo byli niedostępni dla wszystkich, którzy rościli sobie prawo do zwrotu pieniędzy. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że na tamtym etapie piramida już się rozpadała.

Proszę opowiedzieć o metodach działania pani Joanny. Kwoty, które padająprzy okazji wzmianki na temat jej osoby, robią wrażenie.

– Przede wszystkim jej działalność polegała na tym, żeby zgromadzić jak największą ilość osób, które wpłacały swoje pieniądze na biznes związany z rzeźbami, i czerpać korzyści wynikające z oprocentowania. Ona tylko tym się zajmowała. To był biznes, który stanowił źródło dochodu. Jak widać, jako oszustka, posiadała takie umiejętności, że potrafiła bardzo dużą ilość osób skłonić ku sobie. Później też ogromną rolę w tym wszystkim odgrywali pośrednicy, którzy niejako sami nakręcali skalę tego przedsięwzięcia.

Czy w działaniach Joanny był jakiś powtarzający się schemat?

– Pozyskiwanie klientów miało charakter indywidualny, ale też opierało się na pośrednikach. Natomiast od początku idea była taka sama. Joanna obiecywała, że odkupi dzieła sztuki od swoich klientów po upływie jakiegoś czasu za określone oprocentowanie. Oni wkładali (tytułem tej inwestycji) własne pieniądze w biznes, spodziewając się zysku z zainwestowanej kwoty. Oczywiście na początku dochodziło do wypłat prowizji z wpłaconych pieniędzy tytułem zakupu. Potem klienci uwierzyli, że faktycznie to przynosi zyski, więc wpłacali wyższe kwoty i znowu otrzymywali jakąś prowizję, więc tym bardziej czuli, że inwestowali pieniądze w dobry interes. A kiedy wpłacali największe środki, powiedzmy na kulminacyjnym etapie, ta piramida się rozpadła. Oczywiście te środki były od początku przejadane w ramach piramidy i osiągnięcie jakichkolwiek zysków, o których mówiła Joanna, było niemożliwe. Co więcej, żeby mieć 17%, aby wypłacić klientowi i jeszcze mieć z tego dla siebie zysk, działanie naprawdę musiałoby być niesamowite.

Jak dokładnie wyglądało „wyłapywanie” przez Joannę klientów, bo rozumiem, że to nie były przypadkowe osoby?

– Myślę, że tu warto by było porozmawiać z osobami, które były w najbliższym otoczeniu Joanny. Natomiast z moich doświadczeń i z tych informacji, które ja zgromadziłem, to przede ona wszystkim na początku dobierała sobie klientów, którzy do niej się zgłaszali. Równocześnie bardzo mocno pracowała marketingiem, żeby uwiarygodnić swoją osobę. Potem pocztą pantoflową ta informacja się rozchodziła w środowisku osób interesujących się sztuką. Później docierała do znajomych znajomych, którzy chcieli zainwestować pieniądze i ktoś ich do tego interesu zapraszał. Oni uważali, że to jest ok, bo ktoś ręczył, że, jeśli on osiągnął zyski, to wszystko jest w porządku i kolejna osoba też może zainwestować. Z polecenia biznes już sam się nakręcał. Potem doszli do tego pośrednicy, agenci, którzy, wiadomo, zaczęli ten produkt hurtowo polecać swoim klientom. Dzięki temu wtedy to nabrało ogromnej dynamiki.

W jaki sposób piramida była organizowana?

– Ludzie, którzy stracili pieniądze, uważają, że to stało się w wyniku niefortunnego gospodarowania pieniędzmi. Jednak trzeba mieć tu świadomość, że Joanna od wielu lat działa w biznesie związanymi z rzeźbami, w mniejszej skali z obrazami. Już kilka lat wcześniej dochodziło do sytuacji, w których brała w tak zwany komis dzieła sztuki od złotników i innych artystów z Polski, po czym nie oddawała im ani pieniędzy, ani dzieł, które oni  jej przekazywali. I to miało miejsce już parę lat przed tą piramidą, która dotyczyła już konkretnie zakupu dzieł sztuki. To jest oszustka, która nauczyła się tej profesji o wiele wcześniej. Nie było to pierwsze tego typu przedsięwzięcie z jej udziałem. To po prostu nabrało nieprawdopodobnej skali oraz dynamiki i było bardzo dobrze przygotowane medialnie. Myślę, że w tym pomagały im (Joanne i jej synowi) inne osoby, bo oni sami nie byliby w stanie tego wszystkiego tak ładnie przygotować. Znaleźli się więc tacy doradcy, którzy powiedzieli, jak to marketingowo poprowadzić i zareklamować. Oni też zasugerowali, gdzie należałoby otworzyć kolejne biura i tak to się później toczyło.

Czyli można powiedzieć, że to była działalność ogólnopolska?

– Nawet międzynarodowa, bo wydaje mi się, że osoby z Polski inwestowały pieniądze, mając nadzieję, że to biznes międzynarodowy, stąd to duże oprocentowanie. Galerie były w Marbelli, Miami, Szwecji i (rzekomo) w Dubaju. Klienci mieli poczucie, że inwestują w biznes o skali międzynarodowej.

Czy te wszystkie galerie rzeczywiście były własnością pani Joanny i Mikaela?

– Podmiotem był Galleri New Form, ale majątkiem ręczył Mikael. Podstawą było jeszcze ubezpieczenie, które, w razie czego, miało pokrywać koszty upadku tego biznesu. Nowe galerie faktycznie należały do Galleri New Form, ale oczywiście były finansowane z pieniędzy pochodzących z piramidy. Oni inwestowali pieniądze klientów w budowanie wizerunku wspaniałego biznesu. Wydawali pieniądze interesantów bez liczenia się z kosztami, po to żeby przyciągnąć kolejnych, stwarzając wrażenie, że ten biznes świetnie się rozwija i ma wymiar międzynarodowy. Joanna twierdziła na przykład, że Obama coś od nich kupił, że król Hiszpanii jest jej klientem. Wymyślała różne historie, które ciężko było zweryfikować i w ten sposób budowała swój wizerunek jako osoby, która prowadzi super biznes.

Zgłosili się do pana poszkodowani. Podjął się pan wyzwania, by im pomóc odzyskać pieniądze. Jakie trudności pan napotkał? Rozumiem, że pierwszą, jaka stanęła przed panem, było znalezienie oszustki.

– To było naszym głównym celem, natomiast trudności były od samego początku, dlatego, że byliśmy dezinformowani, wprowadzani w błąd, a także prowokowani przez różne osoby i strony po to, żeby uniemożliwić nam dotarcie do poszukiwanych. Sytuacja zmieniła się, gdy ogłoszono, że Joanna i Mikael są poszukiwani notą Interpolu. To zmieniło sytuację, bo niektórzy wierzyli, że ona jest niewinna, prowadzi biznes i próbuje ratować całą sytuację. Była taka grupa osób (z nieoficjalnych informacji, które udało nam się uzyskać), która była z nią w stałym kontakcie poprzez komunikatory internetowe. To była duża trudność, bo wiemy, że niektóre osoby pomagały im się ukrywać. Nawet spotkałem się z ludźmi, którzy twierdzili, że, będąc nieświadomi, w tamtym momencie instruowali Joannę, jak należy stosować komunikację, żeby nie zostać wykrytym, znalezionym. Do tego stopnia były zaangażowane, żeby mogła się spokojnie ukrywać. Jako były oficer Centralnego Biura Śledczego mam pełną świadomość, że inaczej poszukuje się osób, które ledwo wiążą koniec z końcem i gdzieś tam chowają się po kątach, próbując przespać i przeczekać, a co innego w sytuacji, kiedy mówimy o osobach dysponujących bardzo dużą ilością gotówki. Łatwo jest im wynająć nieruchomość, kupić tymczasowe dokumenty legalizacyjne, a co za tym idzie swój pobyt. Trudniej poszukuje się osób, które mają duże środki finansowe.

Najważniejsze pytanie w całej sprawie, co z pieniędzmi?

– No właśnie i to jest klucz. Spotykając się po zatrzymaniu Joanny i Mikaela z osobami, które straciły pieniądze, rozmawiałem z nimi i nie było słychać euforii. Natomiast padało pytanie: „Panie Wojtku, co z naszymi pieniędzmi? Jak pan sądzi, czy w ogóle jest szansa?” Więc to jest pierwsze pytanie do prokuratury, która, zamiast przesłuchiwać 2000 świadków w tej sprawie, mogła podjąć czynności, które bezpośrednio w tym okresie mogłyby pomóc zabezpieczyć majątek. Dlatego my w tej chwili podejmujemy działania na terenie Szwecji, aby doprowadzić po pierwsze do zwrotu przez Skarb Państwa pieniędzy pochodzących z przestępstwa, które zostały włączone jako podatek z inwestycji. Po drugie najważniejszą rzeczą, którą chcemy zrobić, to doprowadzić do sytuacji, żeby tę sprawę prowadził syndyk polski, a nie szwedzki. To jest całkowitym absurdem, jeśli syndyk szwedzki zabezpiecza majątek po całym świecie, a tam pokrzywdzonych jest kilkunastu, a w Polsce kilkuset klientów Joanny i Mikaela. Jest to dla mnie niezrozumiałe do tej pory i na własną rękę podejmujemy działania, aby zmienić tę sytuację.

Mówiąc o skarbie państwa, miał pan na myśli szwedzki Skarb Państwa. A mówiąc o prokuraturze, która zaniechała tam pewnych czynności?

– Mówię o prokuratorze w Białymstoku. Warto by było zadać pytanie już na tym etapie, zanim ich sprowadzą do Polski: Co z pieniędzmi pokrzywdzonych? Prokurator wypowiada się na temat zatrzymania Joanny, do którego powinno dojść już o wiele wcześniej, więc nie wiem, czy prokuratura nie chciała tutaj zaskoczyć, ale powinno paść pytanie: Co z pieniędzmi? Dziwię się, że w tym temacie jest taka cisza.

Jeszcze wracając do zatrzymania. Nie doszłoby do niego bez śledztwa, które pan przeprowadził. Uchyli pan trochę kulis tego procesu?

– Weszliśmy w posiadanie informacji wrażliwych, które dostaliśmy od informatora. Dotyczyły one tego, że Joanna może być w kontakcie z osobami z terenu Polski. Poinformowano nas, że się z nimi modli. Próbowaliśmy, poprzez nasze cyber narzędzia, ustalić, czy możemy w ten sposób określić miejsce jej pobytu i bliżej zidentyfikować tę grupę, próbować potwierdzić te informacje. Oczywiście wzięliśmy też pod uwagę, że informacja może być niewiarygodna, ale udało nam się, w wyniku naszych działań, precyzyjnie wytypować miejscowość, w której mogą przebywać. Tam na miejscu, współpracując już ze służbami hiszpańskimi (nie będę ujawniał szczegółów dla dobra własnego oraz pracowników), przekazaliśmy tę informację. Później służby prowadziły swoje działania, dlatego, że nasz udział w zatrzymaniu byłby nieprofesjonalny przy tak poważnej sprawie.

Przepraszam, czy dobrze usłyszałem? Chodziło o modlitwę?

– Tak, Joanna i Mikel modlili się w zamkniętej grupie modlitewnej. To jest taki paradoks, że dwoje największych oszustów tworzyło grupę modlitewną. To jest pewien absurd. Nie znam całego składu tej grupy, natomiast myślę, że te osoby do końca chciały być w kontakcie z Joanną, licząc, że może jednak w przyszłości uda im się odzyskać swoje pieniądze. Stąd właśnie do samego końca starały się mieć z nią kontakt.

Mówiąc o kwotach, na które pana klienci zostali oszukani, jakie sumy ma pan na myśli?

– Moi klienci stracili kilkanaście milionów, natomiast w skali kraju oficjalnie to 300 milionów, a nieoficjalnie miliard złotych.

Skąd się bierze ta rozbieżność między danymi oficjalnymi i nieoficjalnymi?

– Bardzo duża część osób nie chce przyznać się do pieniędzy, które w ten biznes włożyła. Być może była to kwota, że tak powiem, poza obiegiem. Może chodzi o osoby, które nie chciały pokazywać swoich dochodów i je ukrywały. Dlatego nie ujawniły straty i nie zgłosiły się. Nigdy tego nie potwierdziły. Ta opinia bierze się z przekazu pokrzywdzonych, którzy znali skalę działalności Joanny i Mikaela, zatem dziwili się, że niektórzy zrezygnowali i nie zawiadomili o tym, iż stracili pieniądze.

Jak doszło do upadku piramidy?

– Przede wszystkim ludzie przestali otrzymywać swoją prowizję, a kiedy się upomnieli o wkład własny (co było najważniejszą częścią inwestycji), byli zwodzeni. Słyszeli, że jeszcze nie teraz, że później, że są chwilowe problemy. Byli proszeni, żeby poczekać, obiecywano im, że to się naprawi. Potem zwodzeni byli przez dłuższy czas zarówno przez Joannę, jak i osoby, które twierdziły, że pośredniczą w działaniach, a pieniądze jeszcze jakoś uda się odzyskać, więc dostaną swój wkład. Wtedy część klientów już nie wytrzymała, bo zrozumiała, że coś jest nie tak i trzeba podjąć konkretne czynności. Pewna część klientów zwróciła się do mnie, natomiast inni też pewnie mieli taką świadomość, ale oczekiwali, że może jednak sytuacja sama się zmieni. Jak zaczęła prowadzić sprawę prokuratura w Białymstoku, to dla każdego wszystko powinno stać się jasne. Niestety nawet wtedy byli jeszcze tacy, którzy starali się po prostu zadbać o własną kieszeń i uważali, że może dotrą do Joanny pierwsi. Zdecydowana większość pośredników i agentów także straciła swoje pieniądze. To jest pierwsza rzecz, która się nasuwa. Czy mieli świadomość tego, że biorą udział w piramidzie? Ciężko jednoznacznie ocenić. Powinni się zastanowić na którymś etapie, czy polecają produkt rzeczywisty, czy te zyski są może sferą abstrakcji. Może byli zaślepieni pierwszymi pieniędzmi pochodzącymi z tej inwestycji, dlatego po prostu brnęli w to dalej?

Wracając do teraźniejszości, zatrzymanie w Hiszpanii, było dosyć kuriozalne.

– Tak. Po zatrzymaniu, kiedy można było uznać, że na tym etapie sprawa jest  zamknięta, okazało się, że sąd hiszpański podjął decyzję o niezastosowaniu środka w postaci aresztu. Najzwyczajniej wypuścił Joannę i Mikaela, którzy tak naprawdę w tym momencie mogli uciec na koniec świata i gdy nikt by ich nie odnalazł. Przebywali w miejscowości Ayamonte, która słynie ze środowiska osób przemycających tony haszyszu. Tam wynajem szybkiej łodzi, która dopływa do Maroka w 2 godziny, kosztuje 1500 € od osoby, więc to nie byłby dla nich żaden problem, aby szybko zmienić kraj, w którym na pewno nikt już by ich nie odnalazł. Decyzja była całkowicie niezrozumiała, no i później czynności, które prowadziliśmy, bo wiedzieliśmy, gdzie oni przebywają po opuszczeniu aresztu, pokazywały, że oni funkcjonują w swobodny sposób. Joanna i Mikael mieli dostęp do internetu, do telefonu, więc mogli dokonywać przelewów, przewalutować pieniądze na cyber waluty. Mogli skontaktować się ze wspólnikami, czy też zaplanować ucieczkę. Sytuacja, powiedziałbym, ze scenariusza filmowego.

Pani Joanna jest wymieniana jako mózg całej operacji, jej współpracownikiem był syn, ale wspomniał pan o wspólnikach. Czy możemy przypuszczać, że jeszcze jakieś osoby są w to zamieszane?

– Moim zdaniem to tak naprawdę dopiero początek drugiego etapu, dotyczącego ustalenia rzeczywistych beneficjentów tego procederu. Uważam, że mamy do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą, która w tle wyprowadziła większość środków pochodzących z tej piramidy. Owszem, Joanna i Mikael zaczęli ten biznes, ale na pewno go nie skończyli.

Czyli skala tego była tak ogromna, że nie jest możliwe, żeby stały za tym stały tylko dwie osoby...

– Myślę, że odpowiadają za to przede wszystkim osoby, które były rzeczywistym beneficjentami wspomnianych pieniędzy. To przede wszystkim one zajmowały się wyprowadzaniem środków z piramidy. Organizacja i pozyskiwanie środków to jedno, ale wyprowadzenie ich w taki sposób, żeby zniknęły, to inna kwestia.

Jakie są pana przewidywania co do zakończenia tej spraw?

– Liczę na to, że będą mówić, więc prokuratura uzyska ciekawe informacje. Pytanie, czy nie jest już za późno, żeby zawalczyć o te środki, bo już teraz należy pomyśleć o tym, co stało się z pieniędzmi i kto faktycznie jest w ich posiadaniu. Myślę, że druga część śledztwa jest dopiero przed nami i to będzie bardzo ciekawe.

Czytaj także:

Szukało jej 190 państw. Joanna S. znów zatrzymana! Dzięki detektywom z Polski?
Wiadomości Wadowice: Najbardziej poszukiwana Polka niedługo cieszyła się wolnością. Dwa dni temu została zatrzymana przez hiszpańską policję. Obecnie przebywa w więzieniu, czekając na ekstradycję do Polski.
To historia jak z filmu! Najbardziej poszukiwana Polka uciekła policji
Wiadomości Wadowice: Pochodząca z Wadowic Joanna S. miała trafić przed polski sąd. Tymczasem okazuje się, że udało jej się uciec hiszpańskiej policji.

Fot. tyt.: Wojciech Koszczyński

Wadowice

Wadowice - najnowsze informacje

Rozrywka