Minister zdrowia tłumaczy, że sytuacja wniknęła z tego, iż "część personelu w sanepidach jest dotknięta covidem, podlegają kwarantannom, też wydolność tej organizacji była dotknięta covidem i część wyników jest wprowadzana z opóźnieniem".
Rozbieżności w liczbie zakażeń podawanych przez Ministerstwo Zdrowia, a tymi, które publikowały powiatowe stacje sanepidu wykrył 19-letni Michał Rogalski. Mężczyzna niedawno zdał maturę, a dane gromadzone od początku epidemii koronawirusa dane traktuje jako możliwość obiektywnej oceny rzeczywistości.
Zapytany przez dziennik "Fakt" o to, jak zauważył tak duże zaległości, odpowiedział:
– Zbieramy wszystkie dostępne dane o epidemii w Polsce, również te powiatowe, więc jak zaczęły się rozjeżdżać, dając sumę, która w bazie danych jest widoczna, od razu ją zauważyliśmy. Dane wpisuję nie tylko ja, także wolontariusze i zauważyliśmy, że z dnia na dzień ta różnica zaczęła się zwiększać.
Okazało się, że dane z powiatów, które są podawane oficjalnie, znacząco różnią się od tych podawanych przez Ministerstwo Zdrowia. Zaczęliśmy szukać błędów, wyszło, że nie ma ich po naszej stronie. Zorientowaliśmy się, że w sposób regularny – o tysiąc, dwa tysiące dziennie – zmniejsza się liczba zakażeń w dwóch województwach, aż doszło do takich wartości jak 11 tys., co jest absurdalne. W tym momencie przestaliśmy rozważać jakakolwiek pomyłkę, tylko przeszliśmy do kategorii poważniejszych. Na dzień 12 listopada różnica wynosiła już 13 tys. zakażeń, a na 15 listopada - ponad 14 tys. Różnica kilkunastu tysięcy przypadków to nie jest pomyłka.
Ważył się lockdown, więc kiedy znaleźliśmy taką „pomyłkę” zadaliśmy sobie pytanie: Czy gdyby tych nieprawidłowości nie było, rząd nie powinien wprowadzić lockdownu według ustalonych przez niego wskaźników?
Mateusz Morawiecki na początku listopada zapowiedział wprowadzenie narodowej kwarantanny, jeśli poziom zakażeń wzrośnie do 70-75 na 100 tys. mieszkańców.
Michał Rogalski zapytany o to, czy podejrzewa, iż zaniżano liczbę zakażeń, aby uniknąć lockdownu, odpowiedział, że nie chce wysuwać żadnych oskarżeń.
– Czekam na wytłumaczenie. Wiemy, że minister zdrowia się tym zainteresował. Ale też nie ukrywam, że ludzie mogą uważać to za manipulację, bo to nie są błędy, które zauważył urząd, tylko jakiś nastolatek na Twitterze musiał zwrócić uwagę, żeby ktoś sprawdził, w czym jest rzecz.
Nie wyobrażam sobie, żeby powiatowe stacje sanitarne podawały inne dane do wojewódzkich stacji sanitarnych niż przekazują oficjalnie na swoich stronach internetowych. Bo taki jest łańcuch: powiatowe stacje zbierają dane od szpitali i laboratoriów, przez wojewódzkie stacje sanepidu, skąd pobiera je Ministerstwo Zdrowia. Gdzieś tutaj coś się zadziało.
Cała ta sprawa wraz ze zmniejszająca się liczbą testów powoduje, że wszyscy zadają pytania i oczekują konkretnej odpowiedzi od ministerstwa. Bo jest to zastanawiające i mogłoby sugerować, że w sztuczny sposób uniknęliśmy lockdownu
– powiedział "Faktowi"
Największe nieścisłości odnotowano w dwóch województwach: mazowieckim (13 tys. przypadków) i śląskim (4,5 tys.).
– Z tych województw zbieramy dane z powiatowych stacji sanitarnych. Z pozostałych – z wojewódzkich stacji, bo nie ma innych danych. Może się okazać, że skala problemu jest znacznie większa. Jeśli chodzi o woj. mazowieckie, to 4 listopada zapaliła nam się lampka, że to już nie jest drobna różnica, a w kolejnych dniach się zwiększała. Nasz arkusz jest ogólnie dostępny i każdy może zweryfikować te dane. W woj. śląskim duże różnice zaczęły się 6 listopada i każdego dnia się powiększały. Liczba zakażeń podawana przez ministerstwo była mniejsza, więc to się kumulowało.
– wyjaśnił w rozmowie 19-latek.
Inf.: Fakt
Fot.: Photo by engin akyurt on Unsplash