— Moje zdjęcia na Facebooku często spotykają się z miłymi komentarzami. Kiedyś kolega powiedział: Ewo pokazujesz, jaki świat jest piękny. Jednak spotykam się też niestety bardzo często z mocną krytyką. Niektórzy mówią: Ewa no i czym ty się chwalisz? Mówię wtedy: nie jestem zupą pomidorową, aby mnie wszyscy lubili — zdradza Ewa Łukasik. 70-latka na emeryturze nie ma wolnego dnia i wszystko opisuje na swoim profilu na Facebooku. Kiedyś o swoich podróżach, wycieczkach opowiadała na slajdowiskach w „Kontynentach”.
Ewę Łukasik poznałam w grudniu 2022 roku, przy okazji wizyty Donalda Tuska w Krakowie. Odezwała się do mnie przez messenger z pytaniem, czy można wejść na kameralne spotkanie, które miało się odbyć w Klubie pod Jaszczurami, a na którym ja miałam być jako dziennikarka portalu Głos24. Nie mogłam jej tego zagwarantować oczywiście. - Jak to, nie znajdzie się miejsce dla koderów? – powiedziała i przyszła na nie i była na spotkaniu z Donaldem Tuskiem z paroma „koderkami”.
Zostałyśmy znajomymi na Facebooku i od tej pory śledzę jej profil, na którym zamieszcza swoje zdjęcia, na których zawsze się uśmiecha. To zdjęcia z bardzo wielu miejsc, które odwiedza i ze spotkań, w których uczestniczy. - Jestem ciekawa ludzi, lubię ludzi i utrzymuję z nimi kontakty. Podtrzymuję kontakty z dawnymi znajomymi ze wszystkich etapów życia: szkoła podstawowa, harcerstwo, liceum, studia, praca, koło PTTK, KOD i multiblog, gdzie jestem jednym z autorów. To idzie takim łańcuszkiem. Gdzieś kogoś poznałam, na przykład na wyjeździe na narty z AGH, a potem poznaję następne osoby. Albo na blogu - najpierw znamy się tylko wirtualnie, a potem organizujemy spotkanie w tzw. realu – mówi Ewa, która 8 marca br. skończyła 70 lat. Z Krakowem jest związana od urodzenia, tu dorastała, skończyła studia na AGH i pracowała aż do emerytury. Ma męża i dwóch dorosłych synów. Jej kalendarz jest wypełniony po brzegi. Zaraża optymizmem i energią, dlatego zapytałam ją, jaki jest jej sposób na życie na emeryturze i życiowe motto.
Ewo, twój profil na Facebooku może zainspirować każdego. Mnóstwo aktywności. Choćby ostatni weekend, który spędziłaś na Targach Książki w Krakowie, zbierając wraz z koleżankami i kolegami z Komitetu Obrony Demokracji podpisy pod inicjatywą 4 czerwca.
— Akcja 4 czerwca to inicjatywa krakowskiego Stowarzyszenia Sieć Solidarności i Edwarda Nowaka, który był internowany w czasie Stanu Wojennego, został posłem w wyborach 4 czerwca był podsekretarzem stanu w ministerstwie oraz wiceprezydentem Krakowa. Jest członkiem Komitetu Obrony Demokracji i stąd się znamy. To on rozpoczął tę akcję, która nie ma bynajmniej charakteru lokalnego, krakowskiego, tylko jak najbardziej ogólnopolski. Jej celem jest Obywatelska Inicjatywa Ustawodawcza 4 Czerwca, żebyśmy ten dzień obchodzili jako święto, na pamiątkę tych pierwszych, demokratycznych wyborów. Pamiętasz, jak Joanna Szczepkowska powiedziała w telewizji: „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”? Dlatego ten dzień powinien być Świętem Wolności i Praw Obywatelskich, więc zbieramy podpisy i chcemy ten projekt złożyć do Sejmu.
Od blisko pięciu lat jesteś w KODzie. Przez ostatnie lata broniliście demokracji, organizując manifestacje w Krakowie, m.in. w obronie wolnych mediów, oraz wiele spotkań z politykami, sędziami, ekspertami, edukując o tym, jak powinno funkcjonować demokratyczne państwo.
— Tak. Do tego jeszcze Obywatelska Kontrola Wyborów, którą organizowaliśmy przed i podczas wyborów 15 października. Dlatego uważam, że do sukcesu tych wyborów również się przyczyniliśmy. W KODzie jestem może nie od samego początku, bo gdy powstał, w 2015 roku to ja powiem górnolotnie, nie walczyłam o demokrację, tylko o własne życie. W Krakowie mamy teraz dwie grupy, aby łatwiej było organizować różne akcje. Ja jestem w zarządzie grupy Krowodrza - Śródmieście. Co robimy w KODzie? Rozdajemy ulotki, robimy różne akcje „namiotowe”, organizujemy spotkania z różnymi osobami, organizujemy protesty, manifestacje. I co bardzo ważne prowadzimy Obywatelską Kontrolę Wyborów. Ja również we wszystkich wyborach byłam obserwatorem społecznym.
KOD ma również swój Klub Książkowy. Kiedyś był chórek, który prowadził Jacek Ostaszewski. Spotykamy się również prywatnie na ogniskach albo wspólnych wyjściach do teatru.
Nie wstydzę się określenia „koderka”. KOD otwiera troszeczkę drzwi (jak mnie kiedyś otworzył na spotkanie z Donaldem Tuskiem). Dzięki temu poznaję wspaniałe osoby. Na przykład podczas wizyty w Sejmie zatrzymał się przy naszej grupie Krzysztof Brejza, bo zobaczył moją czapeczkę z logiem KOD-u, choć widać było, że gdzieś się śpieszył. Sam wyciągnął komórkę i zrobił selfie. Mogłam porozmawiać też na przykład z Janiną Ochojską, sędzią Igorem Tuleją, senatorem Bogdanem Klichem – długo można by wymieniać.
Jak wygląda twój tydzień? Chyba nie ma w nim czasu na nudę? Turystyka, wydarzenia kulturalne, spotkania z przyjaciółmi. Która aktywność jest dla ciebie najważniejsza?
— Faktycznie, jest tego sporo. Mam to chyba po mojej mamie, która miała ponad 80 lat, ledwo chodziła, ale mawiała „dzień bez wyjścia to dzień stracony”. Póki sił starczało uczestniczyła w różnych spotkaniach kulturalnych, czynnie działała w Towarzystwie Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.
Ja mam tak, że to się samo bierze. Ja tego nie planuję. Najważniejszym kluczem do mojej aktywności są ludzie. Jestem ciekawa ludzi, lubię ludzi i utrzymuję z nimi kontakty. Podtrzymuję kontakty z dawnymi znajomymi ze wszystkich etapów życia: szkoła podstawowa, harcerstwo, liceum, studia, praca, koło PTTK, KOD, blog. Parę osób poznałam z bloga, w którym jestem jednym z autorów. Najpierw znaliśmy się tylko wirtualnie, ale potem były już spotkania. To idzie takim łańcuszkiem. Gdzieś kogoś poznałam, na przykład na wyjeździe na narty z AGH, a potem poznałam następne osoby. Potem są zaproszenia i spotkania.
Oprócz tego oczywiście w moim kalendarzu są już pewne rzeczy zaplanowane. Na przykład 29 października, jak co roku, byliśmy pod dębem na Plantach, poświęconym pamięci Piotra Szczęsnego „Szarego człowieka” (posadzonym zresztą z inicjatywy KOD-u).
Ta aktywność rozwinęła się u mnie w pewnym sensie właśnie dopiero na emeryturze. Choć i w czasach, gdy chodziłam do pracy dużo się działo, bo jestem po prostu towarzyska. Nie pójdę na wycieczkę sama. Sama mogę w Bagrach popływać, ale nawet wtedy poproszę kogoś, żeby mi popilnował rzeczy i potem się okazuje, że towarzystwo w tym miejscu trochę się zna i w ten sposób poszerzyłam krąg swoich znajomych.
Chodzę na wycieczki z kołem PTTK, którego jestem członkiem, ale i z inną grupą, która co prawda robi często zbyt trudne na moją kondycję wycieczki, ale jak jest na mój poziom, to chodzę. Lubię pływać, jeździć na nartach, lubię chodzić po górach. Tylko że ja muszę iść z kimś, bo się wszędzie gubię (śmiech). Moją pasję jest odkrywanie pięknych terenów w niedalekiej okolicy od Krakowa. To Mogilany, Dobczyce, Podstolice, Kalwaria Zebrzydowska, Lanckorona, a nawet krótkie spacerki pod sanktuarium czy na Bagry. Wcale nie trzeba daleko jechać, aby aktywnie i ciekawie spędzać czas. Nie każdy może jechać za granicę, ale każdy w miarę zdrowy senior może iść na krótki spacer. Staram się korzystać z uroku małych i bliskich rzeczy. To życie kulturalne miasta, darmowe spotkania, wernisaże i wycieczki w najbliższe okolice. Większość moich zdjęć na Facebooku jest właśnie z takich bliskich spacerków.
Zamiłowanie do ruchu (narty, pływanie) i podróży wyniosłam z domu, gdyż moi rodzice byli bardzo aktywni. Pracowali do późnej starości. Ojciec, z zawodu prawnik, na pierwszych powojennych mistrzostwach Polski w 1945 zwyciężył w biegu na 100 metrów. To właśnie na obozie AZS poznali się moi rodzice.
Rodzice wybudowali domek na zboczu góry Chełm, w którym teraz ja spędzam dużo czasu. To jest domek z drewna, jest tam stale dużo roboty, to też jest moja aktywność.
Na każdym twoim zdjęciu urzekasz swoim niesamowitym uśmiechem, ale z pewnością nie zawsze były tylko radosne chwile. Co było tym najtrudniejszym doświadczeniu w twoim życiu i jak się z nim uporałaś, skoro znów wrócił uśmiech na twarzy?
— Wspomniałam już, że gdy powstał KOD nie byłam w nim całkiem od samego początku, bo wtedy leżałam w szpitalu. Czasami, gdy siadają razem osoby w moim wieku, to opowiadają, kto na co choruje. Ja wtedy mówię: dobra, to teraz się licytujemy, kto jest najbardziej chory i zobaczymy, kto wygra. Zawsze wygrywam. (Oczywiście nie porównuję się z osobami na wózkach i innymi niepełnosprawnymi.) Ja jestem z Hashimoto, po dwóch udarach, z zatkaną tętnicą domózgową , z nieoperacyjnym guzem mózgu, porażoną struną głosową. No i jeszcze mam parę innych rzeczy, już mniej istotnych.
Zaczęło się od tego, że straciłam głos. Przy moim zamiłowaniu do mówienia, świat mi się zawalił. To było w 2015 roku. Pierwsze podejrzenie było, że to borelioza. Ale potem przyszła diagnoza - nieoperacyjny guz kanału pnia mózgu. Nawet nie zrobiono mi biopsji, gdyż byłoby to zbyt ryzykowne. Byłam leczona „w ciemno”, w Gliwicach, gdzie mają nóż cybernetyczny (CyberKnife – rodzaj robota o niezwykłej precyzji do operacji nowotworów). Teraz jeżdżę tam co roku i oni to kontrolują. Ten guz – przede wszystkim dlatego, że jest nieoperacyjny, nie raz daje mi w kość – na przykład porażenie nerwu twarzowego wystąpiło niedawno.
Gdy się dowiedziałam o guzie, koleżanka z LO dała znać innym i sami się zjawiali i oferowali swoją pomoc. W tym momencie zrozumiałam, że jestem dla kogoś ważna, nie tylko dla moich bliskich. Potem już był cały łańcuszek, bo jak miałam jechać do Gliwic, kolega z klasy zaproponował mi, że mnie zawiezie swoim samochodem. To są właśnie przyjaciele i to daje siłę. Mimo wszystko mam poczucie, że jestem im potrzebna i to też mobilizuje.
Jak widać, mimo choroby można być uśmiechniętym. Wybrałam wersję, że trzeba szybko korzystać z życia, tym bardziej, że jednak żyję na beczce prochu.
Tym, co sprawiło, że zwróciłam na ciebie uwagę i zaprosiłam cię do rozmowy, jest twój profil na Facebooku. Jak zaczęła się twoja przygoda z mediami społecznościowymi? Przecież w czasach twojej młodości nie było Facebooka.
— To ciekawe, bo zawsze uważałam, że jestem nieśmiała i zakompleksiona, ale jednak jak rozmawiam ze znajomymi z czasów szkolnych, to mówią, że to nieprawda. Słyszę wtedy na przykład: bo ciebie zawsze było widać. Potem siłą rzeczy nie byłam tak aktywna. Praca dom, dzieci...
Moje zdjęcia na Facebooku często spotykają się z miłymi komentarzami. Kiedyś kolega powiedział: Ewo pokazujesz, jaki świat jest piękny. Jednak spotykam się też niestety bardzo często z mocną krytyką. Niektórzy mówią: Ewa no i czym ty się chwalisz? Mówię wtedy: nie jestem po to, żeby wszystkim dogodzić. Może mam dobre geny, no i nie wstydzę się swojego wieku, wyglądu, zmarszczek. Mam tyle lat, ile mam.
Wracając jednak do internetu, to nie jest dla mnie takie całkiem proste, np. nie umiem robić przelewów z komórki, lecz z laptopa, i nie mogę nauczyć się korzystać z nawigacji. I znów muszę tu wrócić do przyjaciół. Moja dobra przyjaciółka, jeszcze ze szkoły podstawowej i z liceum, założyła bloga i zaczęła mnie namawiać, żebym na nim pisała. Odbywało się to tak, że ona mi przez telefon tłumaczyła, co mam zrobić, a ja się wściekałam na cały pokój, że nie umiem, nie potrafię, że ja się tego nie nauczę. Ale jak widać, w końcu to się udało. A gdy chodzi o Facebooka, to pewien kolega przekonał mnie, żebym założyła profil. Jednak wbrew pozorom nadal jestem oporna. Często mam problemy techniczne z laptopem lub komórką. Dzwonię wtedy do znajomych i mi pomagają.
Prowadzę profil na Facebooku pod swoim imieniem i nazwiskiem. Nie jestem osobą publiczną, mój mąż nie jest osobą publiczną, nie martwię się więc, że ktoś to zobaczy. Nie przeszkadza mi, że ktoś będzie wiedział, ile mam lat, czy gdzie bywam.
Jaka jest twoje recepta na szczęście. Masz jakieś życiowe motto?
— Nie wiem. Kochać? Być ciekawą ludzi? Na pewno najważniejsi są ludzie. Ludzie lubią osoby wesołe, pogodne, a nie burkliwe, złośliwe, nieprzyjemne. Uśmiech z kolei wzbudza życzliwość, co pomaga, gdy dopada cię problem. Mówi się, że przyjaciół poznaje się, jak masz problem. Jestem przykładem na to, że przyjaciele właśnie wtedy się sprawdzają, moi przyjaciele wiele razy dali tego dowody.
fot. Mateusz Łysik