czwartek, 18 stycznia 2024 09:17, aktualizacja rok temu

Czy "manewr, który ocalił Kraków", miał naprawdę miejsce? Minęła 79. rocznica wkroczenia Armii Czerwonej do Krakowa

Autor Mirosław Haładyj
Czy "manewr, który ocalił Kraków", miał naprawdę miejsce? Minęła 79. rocznica wkroczenia Armii Czerwonej do Krakowa

18 stycznia minęła 79. rocznica wkroczenia do Krakowa oddziałów Armii Czerwonej, która po krótkiej walce odbiła miasto z rąk ewakuujących się Niemców.

Wcześniej, w obliczu doniesień o nadciągającym froncie radzieckim z grodu Kraka uciekł Hans Frank, wywożąc uprzednio zrabowane liczne dzieła sztuki, między innymi autorstwa Rembrandta, Rafaela oraz Leonarda da Vinci. Niemcy planowali bronić miasta wykorzystując m. in. XIX-wieczne forty Twierdzy Kraków.

Wkroczenie radzieckiego oddziału 1. Frontu Ukraińskiego do Krakowa w ramach operacji wiślańsko-odrzańskiej, często niesłusznie określa się jako „wyzwolenie Krakowa”. O przebiegu działań wojennych oraz problematyce związanej z tym wydarzeniem rozmawiamy z dr Maciejem Korkuciem, historykiem, absolwentem Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego i pracownikiem krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

Określanie wkroczenia Armii Czerwonej do Krakowa mianem "wyzwolenia" zakrawa o kuriozum, ale pojawianie się tego słowa w przekazach medialnych w kontekście rocznicy sprawia, że nadal nie mamy odrobionej lekcji z historii najnowszej. Zgodzi się Pan z tą tezą?

– Wyzwolić oznacza: „przywrócić komuś wolność, niezależność”. To prosty termin. Jeżeli skutkiem działania jednego państwa wobec drugiego jest jego podporządkowanie, zniewolenie, tak, jak to miało miejsce z Polską po 1944 roku, to należy mówić o nowym zniewoleniu. Wyzwolenia nie było, mimo że wielu ludzi na nie czekało. To tak jak z ziemiami wschodnimi RP w 1941 roku. Terror bolszewicki był tak straszliwy, że ludzie cieszyli się na widok tych, którzy bolszewików pogonili. Ale ci Niemcy nie przynieśli tam wyzwolenia: przynieśli nowe zniewolenie, nowy terror, nowe ofiary. Nawet jeśli mnóstwo ludzi wypuścili z sowieckich więzień i z transportów gotowych do wyjazdu na Sybir – wschodnia Polska nie została wyzwolona ale zajęta, zniewolona i eksploatowana przez nowego okupanta. Nie było wolności, niezależności – nie było wyzwolenia. W latach 1944-45 było to samo. Tylko role okupantów się odwróciły: Niemcy Polskę tracili, Sowieci – brali ją w posiadanie, nie pozwalając na odbudowanie wolnego, niezależnego państwa.

Celowo mówię o lekcji, bo to właśnie ze szkoły powinniśmy wynosić wiedzę, która (zwłaszcza roczniki wychowane po '89 r.) pozwalałaby na zerwanie z tego typu nazewnictwem.

– No właśnie: starszemu pokoleniu w PRL tak wbijano to „wyzwolenie” na określenie roku 1945, że ludziom zaczęło to w uszach brzmieć jak niemalże pozbawiony treści termin kalendarzowy, a nie słowo o konkretnej zawartości semantycznej. Czasem nawet starzy antykomuniści potrafią chlapnąć odruchowo „za Niemców było to i to, a po wyzwoleniu Stalin nam narzucił komunizm…”. To jest pozagrobowy posiew propagandy z PRL. Taki upiór, który nie daje się złożyć do grobu. No, oczywiście są jeszcze sieroty po PRL i ich postkomunistyczni potomkowie, dla których przywracanie stalinowskiej narracji o historii jest po prostu cyniczną obroną życiorysów własnych, ich ojców czy dziadków. Tych w swoim czasie czerpiących w PRL profity z udziału w strukturach władzy, partii, LWP, SB czy milicji… Tutaj idą dzisiaj ręka w rękę z polityką restalinizacji narracji historycznej, jaką w czasach Putina prowadzi Rosja. Natomiast ma pan rację: straszne jest, jeżeli propaganda PRL wciąż wpływa dzisiaj na aparat pojęciowy niektórych dwudziestolatków.

Szkolenie wojskowe poborowych Armii Czerwonej, 1941 r./Fot.: wikipedia
Szkolenie wojskowe poborowych Armii Czerwonej, 1941 r./Fot.: wikipedia

Pozostając jeszcze na chwilę przy tym temacie, chciałbym zapytać szerzej, bo sprawa, o której mówimy dotyczy całej Polski - jak pana zdaniem powinniśmy mówić o "oswobodzicielskim" marszu wojsk sowieckich na Berlin?

– To inna strona dzisiejszej ahistorycznej propagandy. I przemyślanej strategii naszego zachodniego sąsiada. Niemcy najpierw się ustawiały w roli wzorowego winowajcy, odpowiedzialnego za zbrodnie, który bije się w piersi – choć nigdy to nie było do końca szczere. Od lat 90. XX wieku poszli krok dalej: zaczęli się ustawiać w roli narodu, który także był od 1933 roku zniewolony. Przez kogo? Przez tzw. nazistów, tak, jakby ci pojawili się nie wiadomo skąd, tak, jakby władza Hitlera nie była przejawem wyrażonej w demokratycznych wyborach woli narodu niemieckiego. Tak, jakby tłumy uwielbiające Hitlera w latach jego zwycięstw, miliony członków NSDAP i dziesiątki milionów sympatyków Hitlera, urzędników niemieckich, nie istniały w łączności z miażdżącą większością niemieckiego społeczeństwa. Przecież niemieckie grupy antyreżimowe to były garstki ludzi. A twórcy zamachu na Hitlera, tacy jak Staufenberg, próbowali ratować totalitaryzm niemiecki i jego zdobycze. Chcieli pozbyć się Hitlera, kiedy były już klęski, żeby ratować Rzeszę. Dzisiaj w rocznicę 8 maja 1945 roku na Bramie Brandenburskiej Niemcy wyświetlają słowa „dziękujemy” w językach państw alianckich, łącznie z rosyjskim. Dziękują za „wyzwolenie Niemiec” od „nazistów” nie-wiadomo-skąd. A po cichu i tak się rozmywa odpowiedzialność za zbrodnie Rzeszy Niemieckiej innymi metodami. To jest fałsz, inny niż ten płynący z Moskwy, ale też fałsz. I jak każda fałszywa narracja może się kiedyś źle skończyć: skoro Niemcy Sowietom dziękują za okupację, za masowe zbrodnie, za powszechne gwałty, jakich dokonywali czerwonoarmiści, za zbudowanie sowieckiej kolonii pod nazwą NRD, to obawiam się, że wahadło w końcu pójdzie w drugą stronę. I w końcu pomoże się ustawić różnym wielbicielom Hitlera (a takich wbrew pozorom w Niemczech nie brakuje) w roli obrońców prawdy. I da im dodatkową siłę w niemieckim społeczeństwie. Berlin był zdobywany, w 1945 r. Niemcy byli wrogami tych, którzy Berlin zdobywali i do Niemców strzelali. Ale w niemieckiej historii ten finał powinien być łączony z początkiem: z wojną, którą Niemcy i ich uwielbiany Führer samodzielnie zaczęli w 1939 r., niszcząc nasze państwo do spółki ze Stalinem.

Sztandar nad Reichstagiem. Zdjęcie wykonał Jewgienij Chałdiej/Źródło: wikipedia
Sztandar nad Reichstagiem. Zdjęcie wykonał Jewgienij Chałdiej/Źródło: wikipedia

Pochodną tego pytania, jest pytanie o naszą pamięć historyczną oraz o to, w jaki sposób jest ona kształtowana. To z kolei znowu kieruje nas do podstawy programowej historii w szkole. Wygląda na to, że nie spełnia ona swoich założeń.

– Podstawa programowa to punkt wyjścia. Najważniejsze jest to, żeby nauczyciele mieli czas i obowiązek nauczać historii najnowszej. I aby sami byli do tego odpowiednio przygotowani. Na końcu i tak najwięcej zależy od nauczyciela. Ważne, aby decydenci rozumieli, że historia to nauka o naszym zbiorowym doświadczeniu, z którego wynika rozumienie nie tylko tego, co było, ale przede wszystkim dzisiejszego otaczającego nas świata, wartości i antywartości. Historia to rozumienie m.in. tego, do czego prowadzą ideologie podawane przecież jako te, które polepszą i uzdrowią ludzkość. Dzisiaj wciąż żyją w świecie zwolennicy komunizmu, narodowego socjalizmu ale powstają ideologie nowe, które wychodzą z tych samych założeń: zbudujmy świat od nowa, według nowego, NOWOCZESNEGO planu, odrzucając zasady i wartości „starego świata”. Ucząc historii, możemy pokazać tych, którzy już to przerobili w praktyce. Cała nasza wiedza o życiu osobistym i społecznym bierze się bowiem z doświadczenia. Ale trzeba je poznać, żeby wyciągać wnioski. Podstawa programowa to hasła, ważne, ale to tylko punkt wyjścia. Ważniejsze jest, aby przygotowywać należycie kadry nauczycielskie do tego, by potrafiły pokazać uczniowi aktualność problemu, pogłębiony wymiar, a nie wymuszać na nim tylko wykuwanie dat na pamięć.

Przechodząc do tematu i wkroczenia Armii Czerwonej do Krakowa: co wiemy o tamtych wydarzeniach?

– Sowieci parli w stronę Śląska. Jednostki sowieckie znad Wisły i Sanu tak szybko zajmowały Kielecczyznę, że znalazły się nagle na północ od Krakowa. Niemcy miasta nie bronili. Wcześniej o tym myśleli, na wschodzie przygotowywali nawet umocnienia, ale już mieli za mało sił. Musieli wybierać: bronimy Krakowa czy śląskiego przemysłu. Okręg przemysłowy był ważniejszy, więc postanowili zrezygnować z obrony Krakowa. Koniew skorzystał z okazji i od północy uderzył na niebronione praktycznie miasto. Dochodziło do starć z jednostkami tyłowymi wycofujących się Niemców – najwięcej na obrzeżach. Kraków został wzięty.

Most Dębnicki na Wiśle zniszczony przez wycofujących się Niemców. W tle Wzgórze Wawelskie/Fot. wikipedia
Most Dębnicki na Wiśle zniszczony przez wycofujących się Niemców. W tle Wzgórze Wawelskie/Fot. wikipedia

Osobiście się nie załapałem, ale starsze roczniki pamiętają z podstawówki czytankę o Koniewie, który zobaczył z daleka Kraków, zakochał się w nim i właśnie to gorące uczucie sprawiło, że wymyślił genialny "manewr, który ocalił miasto". Jaka jest prawda o marszałku i jego działaniach wojennych? Czy rzeczywiście były takie spektakularne?

– To wszystko to dorabiane po wojnie propagandowe bajdurzenie tak, jak w ogóle miłość Koniewa do Polaków. Kilka tygodni wcześniej pod bokiem sztabu Koniewa na Rzeszowszczyźnie działał prowizoryczny polowy obóz dla żołnierzy AK w Trzebusce. Co noc wyprowadzano z niego Polaków, wywożono do lasu pod Turzą i mordowano kolejno, podrzynając gardła, żeby huku wystrzałów karabinowych nie było. Taka to sowiecka miłość… Koniew był narzędziem Stalina. Realizował działania militarne, polityczne, represyjne według wytycznych. Od północy na Kraków uderzył, ale to nie była specjalna operacja ukierunkowana na ratowanie zabytków i kultury, aż dziwne, że są tacy, którzy w to wierzą, ale po prostu wykorzystanie okazji do zajęcia sporego ośrodka. Dla Koniewa Kraków był po prostu jeszcze jednym miastem przy drodze do górnośląskiego zagłębia przemysłowego. Tego zagłębia Niemcy chcieli bronić, a Sowieci ten przemysł chcieli mieć jak najszybciej w swoich rękach.

Marszałek Iwan Koniew/Fot.: wikipedia
Marszałek Iwan Koniew/Fot.: wikipedia

No właśnie, à propos zabytków, PRL-owska propaganda w kółko mówiła o tym szczególnym szacunku Sowietów do dziedzictwa Krakowa. Mieli zrezygnować z użycia lotnictwa i artylerii w trosce o zabytki.

– No, tak! To właśnie te bajki. Zdobywano miasto, więc w rzeczywistości artyleria sowiecka prowadziła standardowy ostrzał. To samo z lotnictwem. Sowiecka II Armia Lotnicza prowadziła naloty i bombardowanie miasta. Ale oczywiście głównym celem były obiekty przemysłowe i komunikacyjne. Jednak część bomb spadła także na zabytki, m.in. na Wawel. Na szczęście tylko niektóre budynki ucierpiały.

Kaplica Mariacka na Wawelu po zrzuceniu przez sowieckie lotnictwo bomby lotniczej na dziedziniec Stefana Batorego.Fot. wikipedia
Kaplica Mariacka na Wawelu po zrzuceniu przez sowieckie lotnictwo bomby lotniczej na dziedziniec Stefana Batorego/Fot. wikipedia

Ta sama propaganda mówiła też o niemieckich planach podminowania miasta i obrócenia go w ruiny.

– Niemcy Krakowa nie zaminowali. Nie mieli takiego pomysłu i nic takiego nie robili. Na początku propaganda komunistów nie wpadła na to, aby wymyślić takie: coś z niczego. Przez pierwsze tygodnie po zajęciu miasta tłuczono te same hasła, co wszędzie: wdzięczność za wygnanie Niemców, niech żyje Stalin, niech żyje Armia Czerwona. Oczywiście tak, jak w innych miastach, był nacisk na szybką budowę pomnika wdzięczności Armii Czerwonej. Mieszkańcy entuzjazmu w tej sprawie nie przejawiali. Zresztą – wiadomo – zaczęły się rządy NKWD, aresztowania ludzi podziemia niepodległościowego, panoszenie się czerwonoarmistów, jak w podbitym kraju. Dopiero w marcu, praktycznie po dwóch miesiącach od zajęcia Krakowa wymyślono opowieść o zaminowaniu miasta – najważniejszych zabytków - przez Niemców. Oczywiście nigdy w PRL nie pokazano, gdzie niby miały być te ładunki wybuchowe. Ale propaganda wzięła temat na warsztat. Gazety zaczęły pisać wprost o „cudzie dokonanym przez Armię Czerwoną”. I zaczęło się powtarzanie kolejnych bzdur o szczególnej miłości Koniewa do miasta, o ocaleniu Krakowa, a nie tylko o wyparciu Niemców. Komitet budowy Pomnika Wdzięczności od tej pory nieustająco wbijał to do głów. Później mnożono opowieści o innych sowieckich bohaterach „ocalenia Krakowa”, o przeciętym kablu centralnym na Pasterniku i takie tam opowieści wyssane z palca. Nawet w XXI wieku Putin odznaczył tytułem Bohatera Rosji sowieckiego dywersanta zamieszanego w wysadzenie zamku Jagiełły w Nowym Sączu za… ocalenie Krakowa. Propagandzie nie przeszkadzało, że te opowieści wszystkie razem się nawet nie spajały ze sobą. Ważne było jedno: powtarzać, że „ocalenie Krakowa” było dowodem na miłość Stalina do Polskich miast i kultury. Co miało także dowodzić, że nie jest prawdą, że po prostu pozwolił Niemcom na zduszenie Powstania w Warszawie i zamianę miasta w morze ruin. Kraków miał być dowodem w sprawie Warszawy. Wszystko to grubymi nićmi szyte kłamstwa.

Pomnik żołnierzy Armii Czerwonej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie/Fot. wikipedia
Pomnik żołnierzy Armii Czerwonej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie/Fot. wikipedia

A jak na wieść o nadciągającym wojsku zareagowali mieszkańcy? Czy radzieckich żołnierzy witano tak, jak przedstawiła to propaganda? A może wręcz przeciwnie, krakowianie wiedzieli, z kim mają do czynienia i zostali w swoich domach?

– Mieszkańcy reagowali tak, jak ludzie na wschodzie w 1941 roku. Cieszyli się, że ktoś wreszcie pognał Niemców, ale jednocześnie rozumiano, że Armia Czerwona niesie sowiecki porządek. Terror Niemców był już tak nie do zniesienia, że – jak zanotował podziemny wojewoda krakowski, czyli okręgowy Delegat Rządu – ludzie mówili: „Niech nawet będzie gorzej, byleby było inaczej”. Jednak to nie było to, co na Zachodzie, kiedy alianci wyzwalali miasta francuskie czy holenderskie. Zwyczajni ludzie cieszyli się, że wygnano Niemców. I choć wiedziano, że Moskwa zrobiła już PKWN i ogłosiła komunistyczny rząd tymczasowy, to mieli nadzieję, że mimo wszystko władza Sowietów jest tylko na chwilę. Że Zachód nas nie zostawi na pastwę komunizmu Stalina. Przecież nie po to walczymy jako państwo alianckie do 1939 roku…

Obalanie pomnika Adama Mickiewicza przez Niemców 17 sierpnia 1940 r./Fot.: wikipedia
Obalanie pomnika Adama Mickiewicza przez Niemców 17 sierpnia 1940 r./Fot.: wikipedia

W obecnych czasach wiele mówi się m. in. o masowych gwałtach, których mieli dopuszczać się radzieccy sołdaci m. in. na Niemkach, podczas marszu na Berlin, o czym pan wspomniał. Czy na terenach II RP również do nich dochodziło i to w takiej skali?

– Gwałty i rabunki były powszechne. Były też zbrodnie NKWD, wywózki na Sybir, rabunek infrastruktury, aresztowania. Były samowolne zbrodnie czerwonoarmistów. Armia Czerwona zachowywała się, jak w podbitym kraju, bo też nie pozwolono ani na ujawnienie i objęcie władzy przez administrację Polski niepodległej, ani na odbudowę policji z prawdziwego zdarzenia. Na poukładanie zasad współpracy również na niwie zabezpieczenia ludności. Komunistyczne UB i MO były potulnym tworem NKWD i same obawiały się Sowietów, a administracja komunistyczna wychwalała jawnie Armię Czerwoną i budowała jej pomniki. Tylko w poufnej i tajnej korespondencji informowała, jak jest naprawdę. Więc przytoczę sprawozdanie mianowanego przez komunistyczny „Rząd Tymczasowy” wojewody krakowskiego z 1945 roku. Raportował on, że nastawienie ludności do żołnierzy sowieckich „zaczęło stale się pogarszać. Powodem tego są wszędzie nadmierne rekwizycje i świadczenia nakładane na ludność, albo w większej jeszcze mierze wybryki żołnierzy Armii Czerwonej. Sprawozdania starostów powiatowych zawierają całe litanie wykroczeń przeciwko życiu i mieniu obywateli, napady, rabunki, zgwałcenia kobiet, nawet nieletnich dziewczynek, zabójstwa mężczyzn stających w ich obronie, są na porządku dziennym. […] Rozgoryczenie, lęk i uczucie niepewności ogarnęło ludność do tego stopnia, że musi się uważać tę sprawę za jedną z najtrudniejszych do załatwienia”. Nic dodać, nic ująć. Gwałty na ziemiach niemieckich były bardziej otwarte i miały jeszcze większą skalę. Tam zdarzało się, że całe jednostki sowieckie dokonywały zbiorowych gwałtów na zgonionych ze wsi dziewczynach. U Sowietów uznawano, że zwycięzcom się to należy.

Żołnierze Armii Czerwonej świętujący zdobycie Berlina, maj 1945 roku/Fot.: wikipedia
Żołnierze Armii Czerwonej świętujący zdobycie Berlina, maj 1945 roku/Fot.: wikipedia

Na koniec zapytam w kontekście bolesnego Powstania Warszawskiego. Dlaczego wojskowe struktury Państwa Podziemnego nie zdecydowały się w Krakowie na rewoltę? Przesądziły o niej doświadczenia ze stolicy?

– Wojna to nie tylko działania militarne, to w równym, a czasem w większym stopniu: polityka, dyplomacja. Działania zbrojne w Warszawie miały spowodować, że na jej ulicach zacznie się odbudowa w kraju wolnej Polski. Państwa, którego nasi anglosascy sojusznicy nie pozwolą zniszczyć wchodzącym do miasta Sowietom, bo – uważano – Polska jest przecież częścią obozu aliantów. To osiągnięto w sierpniu - w zdobytych dzielnicach odbudowywano polskie życie państwowe. Jednak Stalin wolał dać Niemcom pół roku wytchnienia na tym odcinku frontu, niż pozwolić na odbudowę wolnej Polski. Powstanie nie było walką o miasto, tylko o niepodległość Polski. Hitler, mimo sowieckiej przewagi na froncie, zyskał pełną swobodę w stłumieniu Powstania. Dzięki temu mógł wymordować ogromne rzesze ludności. Mógł burzyć Warszawę dzielnica po dzielnicy. Zachód prowadził politykę ustępstw. Powstanie w stolicy było krzykiem na forum alianckiej dyplomacji o prawo polskiego państwa do wolności i niepodległości. Stalin odsłonił swoje karty, nie pozwalając na zwiększenie pomocy alianckiej w połowie sierpnia 1944. I zatrzymując front. I Zachód to przełknął. Tyle. Czyli: Powstanie w Warszawie było krzykiem Polaków o wolność. Zachód dalej ustępował, niewiele w tej sprawie robiąc. W Krakowie nie było więc powodu do walk. Nie chodziło o doświadczenia militarne ze stolicy. Chociaż finał Powstania, które w sierpniu 1944 r. również Krakowian napawało dumą, był odczuwany jako trauma. Po Powstaniu w Warszawie nie było żadnych perspektyw polityczno-dyplomatycznych, które pokazywałyby, że takie działanie w Krakowie może przynieść skutek na arenie dyplomatycznej i politycznej. Bo w walce powstańczej nie chodziło o zajmowanie ulic w jakimkolwiek mieście. Armii Krajowej chodziło o wolną i niepodległą Polskę. Sowieci wykorzystali swoją siłę, aby odbudowę wolnej Polski uniemożliwić.

Ruiny Warszawy w styczniu 1945. Widok na Kanonię i Rynek na Starym Mieście/Fot.: wikipedia
Ruiny Warszawy w styczniu 1945. Widok na Kanonię i Rynek na Starym Mieście/Fot.: wikipedia

Fot. główna: Muzeum Fotografii w Krakowie/Wikimedia Commons

Kraków - najnowsze informacje

Rozrywka