– Plecak ewakuacyjny mam od 2012 roku, odkąd odszedłem z GROMU. Zresztą podobny plecak miałem też, służąc w jednostce. Nie zwalajmy wszystkiego w kwestii naszego bezpieczeństwa na polityków, tylko zacznijmy się interesować własnym położeniem. Zresztą to nie chodzi tylko o wojnę, ale też o inne zdarzenia – dajmy na to śnieżycę albo wichurę, która pozrywa druty wysokiego napięcia. Tu chodzi o to, żebyśmy nie siedzieli i nie narzekali, że nic nie mamy do jedzenia i nikt nam nie pomaga, tylko żebyśmy byli w stanie zadbać o siebie – mówi w rozmowie z Głosem24 Naval, były żołnierzem Jednostki Specjalnej GROM i dodaje: – Mamy bardzo traumatyczne doświadczenia II wojny światowej, ale je wypieramy, zamiast wyciągnąć z nich wnioski, liczymy na odwieczne pospolite ruszenie.
Naval to były żołnierz elitarnej Jednostki Wojskowej GROM, w której przez 14 lat służył jako operator zespołu bojowego. W trakcie swojej kariery odbył liczne misje zagraniczne, uczestnicząc w operacjach bojowych na wodach Zatoki Perskiej, w Iraku oraz Afganistanie. Zanim dołączył do GROM-u, służył w 1 Pułku Specjalnym i brał udział w misji pokojowej ONZ w Libanie.
Wielokrotnie nagradzano go najwyższymi polskimi odznaczeniami wojskowymi za czyny bojowe poza granicami kraju. Otrzymał m.in. Krzyż Kawalerski oraz Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego – odznaczenia przyznawane za wyjątkową odwagę i męstwo w sytuacjach narażenia życia. Dodatkowo wyróżniono go Złotą Odznaką GROM-u, będącą najwyższym symbolem uznania w tej jednostce.
Po zakończeniu czynnej służby wojskowej Naval założył firmę Naval Polska i zaangażował się w różne inicjatywy. W 2012 roku pracował jako konsultant przy tworzeniu gry komputerowej Medal of Honor: Warfighter, umożliwiającej graczom wcielenie się w żołnierza GROM-u. Jest również autorem bestsellerowych książek, takich jak Przetrwać Belize, Ostatnich gryzą psy, Zatoka oraz Camp Pozzi czy Ekstremalnego poradnika przetrwania, wydanych przez Wydawnictwo Bellona.
Swoje doświadczenie i wiedzę wykorzystuje, wspierając organizacje charytatywne i pozarządowe, w tym Polską Akcję Humanitarną (PAH) oraz Fundację „Akademia Sportu”. Jako wolontariusz Muzeum Powstania Warszawskiego angażuje się także w działalność społeczną. Pasjonat sportów ekstremalnych, uczestniczy w biegach z przeszkodami (takich jak Runmageddon) oraz w ultramaratonach na dystansach powyżej 100 kilometrów.
Naval, pozwolisz, że zapytam wprost: jesteś prepersem? Pytam nie tylko dlatego, że napisałeś "Ekstremalny poradnik przetrwania", ale też ze względu na pewien trend, może nawet "modę na prepersa", która w ostatnich latach jest coraz bardziej widoczna. W skrócie: prepers oznacza kogoś, kto przygotowuje się na różne kataklizmy lub niebezpieczne sytuacje. To może wydawać się nieraz dziwaczne, może nawet paranoiczne… Myśląc o takich osobach, często mamy obrazek rodem z Ameryki, gdzie ktoś z bronią w ręku prezentuje swój bunkier przeciwatomowy.
– Ok, to od razu skontruję, że ta dziwaczna, wydawałoby się, "moda" jeszcze jakieś 30 lat temu była powszechnie obecna w Polsce. Pamiętam jeszcze ze swojego dzieciństwa, że, gdy nadchodziła jesień (wrzesień, październik), to wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, mieli w piwnicach ziemniaki na całą zimę i przednówek. U mnie w domu mieliśmy jeszcze zmagazynowane pięć ton węgla, 200 słoików z różnego rodzaju przetworami i po worku z cukrem oraz mąką. I nasza rodzina wcale nie była wyjątkiem. Ta moda w Polsce minęła wraz z rosnącym dobrobytem, bo dzisiaj mamy sklepy, które są dobrze zaopatrzone, więc nie musimy robić zakupów na dłużej niż 2-3 dni.
Chyba nie chcesz powiedzieć, że to źle, iż czasy byłego ustroju się skończyły…
– To nie tak. Jak wspomniałem, moda zniknęła, bo mamy dobrobyt. Jednak paradoksalnie dobrobyt nie oznacza, że wszystko jest dobrze. Procesy na świecie przebiegają cyklicznie i trzeba patrzeć na to, w jakim geopolitycznym położeniu i w jakiej sytuacji jesteśmy - mam tu na myśli przede wszystkim wojnę na Ukrainie. To realne zagrożenie, więc może dobrze byłoby mieć w domu trochę więcej makaronu i kilka konserw na zapas? Nie zwalajmy wszystkiego w kwestii naszego bezpieczeństwa na polityków, tylko zacznijmy się interesować własnym położeniem. Zresztą to nie chodzi tylko o wojnę, ale też o inne zdarzenia, dajmy na to śnieżycę albo wichurę, która pozrywa druty wysokiego napięcia. Tu chodzi o to, żebyśmy nie siedzieli i nie narzekali, że nie mamy nic do jedzenia i nikt nam nie pomaga, tylko żebyśmy byli w stanie zadbać o siebie. Chociaż przez 48 godzin – to już będzie dużo. A jeżeli każde gospodarstwo domowe w Polsce zadba o siebie i będzie przygotowane na przetrwanie dwóch dni, to, proszę mi wierzyć, będzie to naprawdę wielki sukces.
Ok, wróćmy jeszcze do prepersów, bo mimo wszystko chyba czymś innym jest zdroworozsądkowe robienie zapasów, zwłaszcza w czasach deficytu, tak jak miało to miejsce za komuny, a czymś innym budowa schronu przeciwatomowego koło domu. Twoim zdaniem taka zapobiegliwość nie jest przesadą?
– Nie, nie uważam tak. Wiesz, dlaczego jednostka GROM tak dobrze się rozwijała? Bo nie patrzyliśmy na to, co się mówi dookoła w wojsku, tylko byliśmy skoncentrowani na sobie i swojej robocie. I w życiu prywatnym też trzymam się tej zasady – nie patrzę na to, że ktoś jest dziwakiem albo że robi to czy tamto. Skupiam się na swoim przygotowaniu. Dlatego, chociaż jestem (albo raczej byłem) dobrze wyszkolonym żołnierzem, to mam przygotowany plecak ewakuacyjny. Bo stara dobra zasada żołnierzy jednostek specjalnych mówi, że lepiej jest się dwa razy wycofać niż raz zginąć. A wracając do tematu: jeżeli ktoś, nie robiąc nikomu krzywdy, szykuje się na trudne czasy, to jest to godne pochwały i warto kogoś takiego obserwować, po to, żeby dla siebie "wyciągnąć" jakieś przydatne pomysły. Gdy powiedziałeś o schronie przeciwatomowym, to przypomniał mi się mój przyjaciel ze Szwecji (to taki kraj na północy, za Bałtykiem, nie Ameryka), który budował dom dla bogatego obywatela tego kraju. Sam budynek ma z siedem pięter, jest futurystyczny i wygląda niesamowicie. A pod nim jest w pełni profesjonalny bunkier przeciwatomowy. I wielu w Polsce mówiłoby, że ten koleś zwariował, a tamtejsi mieszkańcy są z niego dumni, bo w razie katastrofy w tym schronie schowa się nie tylko on, ale też jego sąsiedzi. Może problemem i dziwactwem jest nasze polskie podejście? Bo mamy bardzo traumatyczne doświadczenia II wojny światowej, ale je wypieramy, zamiast wyciągnąć z nich wnioski? Liczymy na odwieczne pospolite ruszenie.
To znaczy?
– Jak pamiętamy z historii, Warszawa została wówczas całkowicie zniszczona. W trakcie walk, żeby przejść z jednej strony Alei Jerozolimskich na drugą, powstańcy musieli kopać głębokie rowy. Dzisiaj w ogóle o tym nie myślimy, bo w stolicy zamiast przejść podziemnych budujemy kładki nad drogami. A gdyby w przyszłości wybuchła wojna (a tego przecież wykluczyć się nie da), to ludność cywilna mogłaby się w takich przejściach chować i uniknąć ostrzału. No, ale to nie u nas. U nas taniej jest budować kładki nad drogą, a na Amerykanów patrzeć i mówić, że są świrami. Takie mam zdanie i mówię całkowicie szczerze.
Wspomniałeś o swoim plecaku ewakuacyjnym. Od kiedy go masz?
– Plecak ewakuacyjny mam od 2012 roku, odkąd odszedłem z GROMU. Zresztą podobny plecak miałem też, służąc w jednostce. Na każdym wyjeździe w Iraku czy w Afganistanie mieliśmy ze sobą plecaki ewakuacyjne. Nasze bazy były często tak rozmieszczone, że byliśmy w różnych miejscach i trzeba było mieć ze sobą przygotowany taki plecak na tryb natychmiastowego opuszczenia danej lokalizacji.
Zapytałem cię od kiedy masz plecak ewakuacyjny, bo zainteresowanie nimi wzrosło w momencie wybuchu wojny na Ukrainie. Czy ten konflikt sprawił, że poczułeś się mniej bezpiecznie w Polsce?
– W Polsce czuję się dokładnie tak samo bezpiecznie praktycznie od zawsze, czyli od mojej dorosłości. Jeżeli ktoś lubi historię albo interesuje się tym, gdzie mieszkamy, to wie, że systematycznie, mniej więcej co 30 lat, mamy wojnę. Tylko, że bardzo mocno to wypieramy. Jakbyś sobie przeanalizował historycznie wszystkie konflikty, jakie miały miejsce na naszym terytorium od ostatniego rozbioru Polski, to wygląda to następująco: od 1795 r. mamy 35 lat luzu i powstanie listopadowe, potem 32 lata spokoju i powstanie styczniowe. W międzyczasie, w 1848 r. wybucha Wiosna Ludów, ale akurat u nas nie dała się poważnie we znaki. W 1914 wybucha I wojna światowa, a więc w odstępie 51 lat od ostatniego powstania. Ale po zakończeniu I wojny światowej i odzyskaniu niepodległości dane nam było jedynie 20 lat względnego spokoju, który skończył się wraz z rokiem '39. I dalej: wojna kończy się w '45, ale u nas trwają jeszcze walki i instalowanie systemu komunistycznego. Po 36 latach, w '81 zostaje wprowadzony stan wojenny. Rosjanie opuszczają nas dopiero w 1993 r., a po niecałych trzech dekadach pokoju za naszą wschodnią granicą wybucha wojna na Ukrainie, która tak naprawdę jest pokłosiem wcześniejszego konfliktu z 2014 r. Wojna na Ukrainie jest naszą wojną, bo, gdyby Ukraińcy się nie przeciwstawili najeźdźcy, to mielibyśmy dzisiaj na całej naszej wschodniej granicy potężną Rosję. Pasuje zadać pytanie: gdzie my teraz jesteśmy? Jak jesteśmy przygotowani? Na co poświęciliśmy 30 lat względnego pokoju? Ale, kończąc odpowiedź na twoje pytanie, jestem świadom tego, gdzie żyję – to miejsce nazywa się Nizina Środkowoeuropejska, przez którą od wieków przetaczają się hordy wojsk z lewa na prawą i z prawa na lewą. Ale za każdym razem, gdy się to dzieje, jesteśmy zaskoczeni, że jest wojna.
Wiem, że uważnie śledzisz wypadki za naszą wschodnią granicą. Ostatnie wydarzenia na Ukrainie nie wpływają na twoje poczucie bezpieczeństwa? Wojska ukraińskie znajdują się w defensywie. Jak oceniasz obecną sytuację na froncie?
– Dla mnie Ukraińcy nadal są bardzo bohaterskim narodem, bo postawili się Rosji. Obecnie robią wszystko, co jest w ich mocy, by ten opór nadal trwał. Trzeba pamiętać, jak ogromna jest Rosja i jak wygląda przy niej Ukraina. A więc nie krytykujmy Ukrainy i nie wytykajmy palcem ich błędów, tylko cały czas wspomagajmy, żeby wytrzymali napór wielkiej Rosji. Nie dziwmy się też, że wojska rosyjskie są w natarciu i postępują. Jestem przekonany, że ten napór wyhamuje, bo straty rosyjskie są ogromne. Oni też mają, co widać już po tej wojnie, takie "przebłyski" – są okresy, w których atakują, ale później muszą się zatrzymać, bo są potrzebni kolejni rekruci, żeby zastąpić tych, którzy zostali zmieleni na froncie. I to też nie jest tak, że ci Rosjanie (albo teraz Koreańczycy, którzy idą do boju) nie wiedzą, że tak naprawdę idą tylko w jedną stronę. Więc ci, którzy teraz walczą, to nie są bohaterscy żołnierze rodem z propagandowych plakatów, który z okrzykiem "hura" na ustach biegną do przodu bez względu na zagrożenie. Oni nie chcą umierać, też kalkulują, żeby przeżyć, więc to nie jest żadne spektakularne zwyciężanie i pokonywanie Ukraińców, o jakim możemy mieć przekonanie z filmów wojennych.
Czyli rosyjska kontrofensywa to mozolna walka przy akompaniamencie wybuchających pocisków i krzyków ginących towarzyszy?
– Dokładnie tak, taka jest wojna. Ona nie jest romantyczna. Ona śmierdzi trupami, prochem i spalinami pojazdów bojowych.
Wracając do tematu, chciałem cię podpytać, jako eksperta i autora "Ekstremalnego poradnika przetrwania", jak przygotować plecak ewakuaacyjny? Co powinien zawierać?
– Na pewno powinien zawierać mniej rzeczy, niż jak wyjeżdżamy na dwutygodniowe wakacje. A odpowiadając serio, to wszystkim polecam przeczytanie mojego poradnika, bo po to go napisałem – żeby podzielić się swoimi doświadczeniami i tym, jak widzę ewakuację. Bo to nie jest tylko kwestia plecaka ewakuacyjnego, ale też całej, nazwijmy to, filozofii ewakuacji. Więc powiem może nie tyle o samym plecaku, co bardziej o tym, do czego służy. Potrzebujemy go do dwóch rzeczy: żebyśmy mogli przetrwać co najmniej 72 godziny i gdy już będziemy w jakimś bezpiecznym miejscu, móc odbudować i udowodnić swoją tożsamość, a więc de facto zacząć „życie” od nowa. To wcale nie jest jakaś abstrakcja, a dowodem może być niedawna powódź, która nawiedziła nasz kraj oraz to, co się działo, zaraz po niej, a w niektórych przypadkach trwa do dzisiaj. Chodzi o przeżywanie tragedii z powodu tego, że straciło się cały swój dobytek. I nie chodzi tu tylko o straty materialne, ale również o to, że nikt nie digitalizował dokumentacji prawnej, mapek własnościowych czy wreszcie rodzinnych zdjęć i nie wrzucił ich na pendrive'a albo do chmury. Dzisiejsza technologia na to pozwala a cyfrowe kopie dużo ułatwiają w kwestiach biurokratycznych. A więc plecak ewakuacyjny nie jest tylko na czas wojny, o której nie chcemy słyszeć i którą wypieramy (kiedy będzie, nie wiem, ale będzie), ale to też jest zabezpieczenie np. na wypadek pożaru czy przywołanej wcześniej powodzi. Albo na wypadek wybuchu gazu, albo tak, jak w przypadku kamienicy w Łodzi, pod którą drążono tunel, a która w wyniku tychże prac się zawaliła. Chodzi o to, żeby jak najszybciej wyjść z domu i mieć swoje podstawowe rzeczy. Po to jest ten plecak. Dlatego powinien mieć nie więcej jak 8-10 kg, bo może być też tak, że spędzimy z tym plecakiem dużo czasu, maszerując, przeskakując przez przeszkody, uciekając biegiem… W sytuacji, w której śmigłowiec zabierałby nas z zalanego domu grożącego zawaleniem, nie możemy mieć ze sobą walizek i toreb, bo ratownik powie, że taki bagaż z nami nie poleci. Ale plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami już tak. A więc jest to nie większy plecak niż dziesięciokilogramowy. A co dokładnie powinien zawierać? Tu odsyłam do lektury mojej książki. Napisałem ją w taki sposób, żeby wszystko dokładnie wyjaśnić.
Niektórzy, myśląc o tym, co powinni zabrać dla swojej rodziny, mogą stwierdzić, że mały plecaczek jest jakimś absurdem…
– Ale co jest absurdalnego w tym, że spakujemy dla każdego członka rodziny do osobnych worków majtki, skarpetki, koszulkę, tak żeby nie przemokły? Że dorzucimy tam bidon z wodą, batonik energetyczny, czapkę, rękawiczki, okulary i pendrivie ze swoimi zdjęciami i dokumentami oraz 200-300 zł albo 100 dolarów. To nas prawie nic nie kosztuje, niczego nie musimy więcej kupować, bo w domu na pewno znajdzie się jakaś stara latarka, którą można trzymać w plecaku. Może jeszcze jakiś nieużywany nóż, widelec i kubek. Co przemawia przeciwko temu, żeby te wszystkie rzeczy mieć spakowane i żeby to leżało w kącie nieużywane? Będzie zbierać kurz? Oby. Niech się kurzy i niech nigdy nie będzie potrzebne, ale jak będę musiał się ewakuować w jedną minutę, to zabieram ze sobą plecak i wiem, że mam przy sobie na zmianę skarpetki, majtki oraz czapkę i rękawiczki, gdyby było zimno.
Mówiłeś wcześniej o filozofii ewakuacji i kwestii przygotowania do niej. Możesz trochę przybliżyć ten temat?
– Wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste. Bo w '39, gdy wybuchła II wojna światowa i wielu żołnierzy poszło z domu bić się z wrogiem, to po pięciu latach walki znaleźli się w Australii, Kanadzie, Ameryce, Anglii, Brazylii… I nie mieli ze sobą nic, nawet zdjęcia swojej ukochanej. Dlaczego? Bo wychodząc na wojnę, nie przypuszczali, że już nigdy w życiu do Polski nie wrócą. A więc ja nie wiem, co się stanie, jak zabiorę ten plecak ze sobą, ale wiem, że będę tam miał na pendrivie wszystkie swoje ulubione książki, zdjęcia rodziny, dokumenty. Wiadomo, że bardzo będę chciał wrócić do domu, ale nie wiem, czy wrócę. Mentalnie jestem oczywiście nastawiony na to, że sobie poradzę i nie będę beczał, siedząc gdzieś, że nie ma mojego domu, a ja nic ze sobą nie zabrałem. Wracając do amerykańskich prepersów, o których wspomniałeś – oni nie liczą na rząd, oni liczą na samych siebie. Możemy się z nich śmiać, możemy zrobić o nich programy, ale jeżeli cokolwiek się wydarzy, to będą w lepszej sytuacji niż przeciętny Kowalski. Prawdopodobieństwo katastrofy naprawdę jest tak niskie? Pytam, bo na przykład dużo mówi się o ekstremalnych zjawiskach pogodowych związanych z globalnym ociepleniem. Albo o uderzeniu meteorytów, tak jak to się już wcześniej kilka razy zdarzało. To już jest niemożliwe? A wybuchy wulkanów? Też już się nie zdarzają? A co, jeżeli powtórzy się historia i w wyniku emisji pyłów wulkanicznych globalna temperatura obniży się i dojdzie do zniszczenia upraw, bo nie będzie lata? Przecież do wybuchu wulkanu Tambora doszło ledwo dwa wieki temu. To co w takiej sytuacji? Będziemy robić manifestację przeciwko rządowi, obojętnie jaki by nie był, i protestować, bo nas nie zabezpieczył?
No dobrze, ale to też nie jest tak, że państwo nie posiada żadnych narzędzi, np. w postaci obrony cywilnej. Twoim zdaniem musimy zakładać, że jesteśmy zdani tylko na siebie?
– Strażacy i żołnierze to tylko część naszego społeczeństwa i to nie jest tak, że na jednego mieszkańca przypada jeden strażak czy żołnierz, który będzie go ratował. A więc jeżeli my, jako obywatele, nie będziemy czynnie uczestniczyć w obronie cywilnej, jeżeli państwo nie da nam narzędzi w postaci ustawy, a my sami z siebie nie pójdziemy i nie powiemy: "Chcę być w obronie cywilnej, interesuje mnie mój blok, moja dzielnica, moja wioska", to nie oczekujmy, że ktoś przyjdzie i będzie na siłę nam pomagał. Obrona cywilna polega na tym, że jesteśmy społeczeństwem obywatelskim i bierzemy część odpowiedzialności na siebie. Polega to też na tym, że chociaż płacimy podatki i jesteśmy bronieni przez siły mundurowe państwa, to, jak przychodzi wielka fala powodziowa, stajemy jednak na wałach i pomagamy sypać piasek do worków, bo sił i środków w takich sytuacjach po prostu brakuje.
Przy okazji wojny na Ukrainie zrobiono pewien remanent (jeżeli chodzi o schrony dla ludności cywilnej) i okazało się, że jest to obszar, delikatnie mówiąc trochę zaniedbany. Państwo nie zdało egzaminu?
– A czy nas, Polaków, przez ostatnie 30 lat ten problem interesował? Czy w kampanii wyborczej sprzed dwóch, trzech, czterech kadencji słyszałeś polityka, który mówi: "Wybierzcie mnie, bo jak dojdę do władzy, to wybuduję wam schrony"?
Nie pamiętam takich postulatów.
– A gdyby były, to czy ktoś głoszący takie hasła wygrałby wybory?
Wątpię.
– No to widzisz. To, że nie mamy schronów, to nie jest wina tylko i wyłącznie rządu, ale całego naszego społeczeństwa, nas wszystkich. Na takie rzeczy mamy, żeby nie mówić brzydko, mniejsze zapotrzebowanie. A więc stan naszej obrony cywilnej, naszych schronów, jest stanem umysłów Polaków. Po prostu przez ostatnie 30 lat nie było to potrzebne, bo gdyby było potrzebne, to podczas kampanii wyborczej zadawalibyśmy naszym politykom pytania w tym temacie. Lubimy obwiniać wszystkich dookoła, ale nie widzimy tego, jak funkcjonujemy jako społeczeństwo. Wybieramy takich polityków, którzy, jak uważamy, załatwią nasze ważne sprawy. A jakie są to sprawy? Proszę sobie włączyć obrady parlamentu i zobaczyć, czym się zajmują najważniejsi politycy w państwie zarówno ci z koalicji, jak i z opozycji. To, o czym się tam mówi, to są priorytety dla osób, którzy ich wybrali.
Wróćmy do kwestii prepersowych. Jeżeli chodzi o twoje doświadczenie, jako wojskowego, to na co jeszcze zwróciłbyś uwagę?
– Bardzo ważną rzeczą jest nasza sprawność fizyczna. Bo, mówiąc o ewakuacji, o radzeniu sobie w trudnych sytuacjach, musimy popatrzeć na swój stan zdrowia, na to, czy jesteśmy w miarę sprawni, wysportowani, czy będziemy potrafili sobie poradzić, maszerując, biegnąc, pokonując przeszkody? Wreszcie:, czy mamy na tyle sił, żeby zadbać o swoich bliskich? Obecnie dużo mówi się o tym, że nasze dzieci i młodzież tyje. To, jak sobie ma poradzić taki 10-, 12-, 15-latek z nadwagą, gdy trzeba będzie przejść parę kilometrów lasem albo przeskoczyć przez płot, albo wspiąć się na coś, bo idzie fala powodziowa? A więc u podstaw radzenia sobie leży nasza fizyczność. To też uczenie się technik "analogowych", a nie tylko korzystania z nowinek technologicznych. Trzeba umieć czytać mapę, korzystać z busoli, a nie tylko GPS-a. Więc wszyscy ci, którzy chodzą po górach, lubią piesze wycieczki, uprawiają jakieś sporty – oni, uwierz mi, zawsze są dużo lepiej przygotowani, bo są w stanie nie tylko poradzić sobie, ale jeszcze pomóc innym. A jeżeli ktoś o siebie nie dba i prowadzi życie kanapowe? No, to ma dużo trudniej, żeby się ruszyć z tej kanapy, wyjść z domu i gdzieś się ewakuować. I jeszcze jedna kwestia.
Śmiało.
– Dodam takie jedno własne przemyślenie: nie ufajmy za bardzo technologii, nie zawierzajmy jej ślepo. Wspomniałeś o robieniu remanentu wszystkich schronów w Polsce. Później powstała specjalna aplikacja i są w niej pozaznaczane wszystkie tego typu obiekty, prawda?
Zgadza się.
– To dobrze czy źle?
Dla Polaków, którzy szukaliby schronu, pewnie tak. Ale tylko dla nich.
– Jak się gdzieś schronisz, to chcesz, żeby twój wróg wiedział, gdzie się schowałeś czy nie?
Oczywiście, że nie. I rozumiem do czego zmierzasz.
– No właśnie. Więc jeżeli jest taka aplikacja, to czy nasz przeciwnik będzie chciał z niej skorzystać, żeby zobaczyć, gdzie są schrony?
Z pewnością.
– Dokładnie. Przypomnę teraz taką sytuację: Mariupol, schron w dużym teatrze, do którego uciekło około tysiąca osób. Rosjanie bardzo dobrze wiedzieli, że tam są cywile. Uderzyli bombą lotniczą, trzysta osób zginęło. To teraz zastanówmy się i odpowiedzmy sobie na pytanie, czy Rosjanie skorzystają z aplikacji, w której chwalimy się, gdzie są schrony?
Myślę, że czym prędzej naniosą cele na mapę.
– Więc czy to dobrze, że mamy taką aplikację?
Mówiąc szczerze, wygląda na to, że sami prosimy się o kłopoty…
– Dokładnie tak. A więc, mówiąc o obronie cywilnej, powinniśmy mieć tak zrobione schrony, że wie o nich tylko lokalna społeczność. Mówią o nich ksiądz z ambony, starosta, w gminie roznoszą kartki z taką informacją. Bo Rosjanie, jak będą się chcieli dowiedzieć, gdzie w mieście X jest schron, będą musieli wysłać tam swojego szpiega. Będą musieli pójść zapytać, zobaczyć, gdzie jest taki schron. A to już nastręcza pewnych trudności. Wszyscy mieszkańcy wiedzą, ale nie ma tego nigdzie naniesionego w internecie. I tak właśnie buduje się społeczeństwo. Anglicy podczas II wojny światowej ściągali wszystkie znaki drogowe i kierunkowskazy z ulic swoich miast, bo mieli świadomość, że jak Niemcy wejdą, to nie będą wiedzieli, gdzie się posuwać, gdzie są.
Więc podkreśl to, że aplikacja ze schronami pokazuje naszym przyszłym wrogom, gdzie nas zaatakować, gdzie się chowamy. Schron jest do schronienia się, a my pokazujemy całemu światu: tu jesteśmy. I co? Nie zaatakują? Oczywiście, że zaatakują.
Czyli skomplikowaliśmy sobie dodatkowo sytuację, bo nie dość, że schronów mało, to teraz jeszcze wszyscy o nich wiedzą.
– Jestem pewien, że cała Rosja się cieszy, że ich wojsko ma w stu procentach namierzone lokalizacje naszych schronów. To pokazuje, że wcale nie trzeba wroga zewnętrznego ani jakiegoś superszpiega na najwyższych szczeblach władzy. A wystarczyłoby oddać pewne sprawy w ręce ludzi, którzy się znają na swoim fachu, a nie tylko tym z politycznego nadania… Wiem, że mocno się tu wyrażam, ale te rzeczy naprawdę mnie wkurzają. Bo naprawdę, ile można? Co 30 lat budzimy się w naszej Polsce z ręką w nocniku, a potem szukamy naokoło winnych, a sami ze sobą nie potrafimy sobie poradzić.
Fot. gł.: Naval Polska, materiały prasowe