środa, 25 listopada 2015 22:01, aktualizacja 9 lat temu

Jacek Lenartowicz: "Komedia to zawsze dużo wysiłku i potu na scenie"

Autor Anna Piątkowska-Borek
Jacek Lenartowicz: "Komedia to zawsze dużo wysiłku i potu na scenie"

Jacek Lenartowicz przekonuje, że granie w komedii to doskonały sposób na schudnięcie.

Jak trafił Pan na scenę?

– Najpierw ukończyłem prawo na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, potem dostałem się na aplikację sędziowską, którą po roku jednak porzuciłem – myślę, że dla dobra zarówno wymiaru sprawiedliwości, jak i mojego... haha. To były czasy „ustrojowo inne”, odbywały się różne dziwne zajęcia np. na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu i Leninizmu (WUML) – co tydzień, w poniedziałek mieliśmy taką czterogodzinną indoktrynację: jak należy postępować zgodnie z zasadami ruchu ludowego, robotniczego – no marksistowskiego...

I uciekłem od tego do Warszawy, do studium aktorskiego przy Państwowym Teatrze Żydowskim Szymona Szurmieja. Tam zrobiłem dyplom i zacząłem swoją przygodę z aktorstwem.

Lubię swój zawód, z dużą radością przychodzę do teatru.

W takim razie nie żałuje Pan, że nie został sędzią?

– Nie żałuję. Ale moja żona jest czynnym prawnikiem, tak że tradycja w rodzinie nie zaginęła :) Zaczynaliśmy na tym samym uniwersytecie w Lublinie. Nieraz żona się ze mną konsultuje, haha :)

Występuje Pan w spektaklu „Kiedy kota nie ma...”, który bije rekordy sprzedaży biletów.

– To jest naprawdę dobra farsa, dobrze napisana, dobrze przetłumaczona. Tak się złożyło, że również dobrze obsadzona :) Grają w niej: Kasia Skrzynecka / Viola Arlak jako Mildred; Maja Barełkowska / Anna Gronostaj jako Ethel; Wojciech Wysocki na zmianę z Piotrem Zeltem jako Humphrey; Aneta Zając / Marta Wierzbicka jako Jennifer; Ola Grzelak i Zofia Zborowska jako Shirley; i my - Piotr Cyrwus na zmianę ze mną jako George.

Premierę mieliśmy we wrześniu ubiegłego roku w Warszawie, gdzie cały czas gramy w teatrze Capitol, ale też jeździmy z tym spektaklem po całej Polsce. Mieliśmy trochę szczęścia, że spektakl stał się tak popularny. Wiadomo, raz się coś publiczności spodoba, innym razem nie. Trochę szczęścia też potrzeba.

Jak opisałby Pan postać, którą gra w tym spektaklu?

– George jest „pierdołą” - to dobre słowo. Gram postać dość mocno uzależnionego od swojej żony pana - pantoflarza. Jest spokojny, stara się nie zaburzać tych relacji, które wypracował w ciągu 25 lat związku. W głębi skrywa jednak swoje tajemnice.

Woli Pan role komediowe, jak ta, czy te bardziej poważne?

– Nie chcę tego absolutnie klasyfikować, ale role dramatyczne, mimo że nieraz bardzo skomplikowane, to jednak są w zasadzie jednoznaczne, przez co łatwiejsze do zagrania - oczywiście to moja opinia.

Nie tak łatwo jest rozśmieszyć człowieka. Komedia, farsa ma to do siebie, że musi rozśmieszyć , a to nie jest takie proste. Trudno jest grać komedie, ale na szczęście jakoś nam się to udaje.

Nie każdy aktor zagra komedię i nie każdy będzie dobry w wielkich rolach dramatycznych. Są pewnie jakieś „szufladki”, które klasyfikują aktorów do jednej lub drugiej grupy. Nie ukrywam, że wolę komedie, choć za każdym razem jest to dla mnie spore wyzwanie. W komedii zawsze jest dużo wysiłku i dużo potu na scenie :).

„Kiedy kota nie ma...” to dwie i pół godziny biegania, ale... dzięki temu sporo chudniemy, haha :)

To już nie trzeba chodzić na fitness, czy siłownię? :)

– Myślę, że nie trzeba chodzić na fitness. Wystarczy raz dziennie zagrać dobrą komedię.

Czy w Polsce zdarzają się takie role, które wymagają od aktora radykalnej zmiany wyglądu – drastycznego schudnięcia lub przytycia?

– Raczej nie. U nas sytuacja wygląda trochę inaczej niż sytuacja aktorów i aktorek np. amerykańskich. Pieniądze też są inne... haha. Gwiazdy hollywoodzkie rzeczywiście mają... pół roku na przygotowanie się do roli. W tym czasie mogą chudnąć, tyć, nabrać masy mięśniowej, zależnie od tego, czego wymaga rola. Oczywiście my też się przygotowujemy, staramy się zobaczyć tę postać, którą gramy – uczymy się chodzić, mówić. Wszystko jest ważne. Jeśli natomiast chodzi o samą sylwetkę, to zawsze można kogoś pogrubić, szyjąc odpowiedni pogrubiający kostium. Gorzej jest już ze schudnięciem... Hahaha.

Może założyć coś czarnego? Czarny podobno wyszczupla :)

– Podobno... :)

Pracuje Pan często przy dubbingach. Która z tych ról stała się największym „hitem”?

– Dużo tych dubbingów było, ale najbardziej „hitowy” jestem jako Kowalski w „Pingwinach z Madagaskaru”.

No tak, Pingwiny robią teraz zawrotną karierę :)

– Robią karierę :) To jest nieprawdopodobne, jaka wielka jest siła rażenia tego serialu. To niesamowite!

Na portalu Filmweb jeden z internautów napisał, że strasznie Pan mu przypomina Jamesa Hetfielda z zespołu Metallica. Wiedział Pan o tym?

– Obiło mi się o uszy, że tak napisali. Lubię ten zespół. Zresztą wychowałem się na takiej muzyce. Czasy mojej młodości to był zespół Black Sabbath, Uriah Heep, Deep Purple, AC/DC i wiele innych. Lubię ostrzejsze dźwięki. W aucie mam też płytkę Metallici, której słucham, jak jadę autostradą i mogę mocniej przycisnąć gaz :) Puszczam Metallicę i cisnę do przodu! :)

A gdzie Pan najczęściej spędza wolny czas?

– Lubię morze. Jak tylko mamy możliwość, to bierzemy rodzinę i wyjeżdżamy nad morze. Mam też taki pomysł na starość, oczywiście jak mi się uda go zrealizować - chciałbym mieć mały pensjonacik nad morzem i codziennie móc patrzeć na fale. W lecie pracować, w zimie odpoczywać.

A kutra nie chce Pan przypadkiem kupić? :)

– Hahaha nie. Kutra nie potrzebuję :) Zresztą, nasza aktualna polityka doprowadziła do tego że rybacy pozbywali się kutrów. Wiele z nich zostało zezłomowanych. Kutra zatem nie będę kupował. Ale taki mały pensjonacik – to by było to, co bym chciał i czym lubiłbym się w przyszłości zajmować.

Teraz nie ma na to czasu, mam dużą rodzinę, moja najmłodsza pociecha ma dopiero kilka miesięcy i jest dość absorbującą młodą panią :)

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek

Cała prawda o... - najnowsze informacje

Rozrywka