— Wydaje mi się, że chcą iść po prostu na noże, ewentualnie też nas, że tak powiem zagłodzić — mówi Karolina Guzik, która tłumaczy, dlaczego ciągle nie doszło do mediacji. — Tak naprawdę ten konflikt można zakończyć na tym etapie i się dogadać po prostu — mówi przedstawicielka załogi. O sytuacji w krakowskim schronisku dla zwierząt rozmawiamy w podcaście "Ósma za siedem".
Pracownicy grożą strajkiem. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, które prowadzi schronisko, twierdzi, że nie ma pieniędzy na podwyżki. W najnowszym odcinku o sytuacji w schronisku rozmawiamy z Karoliną Guzik, która na co dzień pielęgnuje zwierzęta w schronisku. Przedstawicielka związków zawodowych w rozmowie z nami opisuje swoją perspektywę współpracy z KTOZ. Tłumaczy skąd postulat dotyczący 1200 złotych podwyżki, której żądają. Jak zaczął się konflikt i jakie są oczekiwania pracowników? Dlaczego nadal tam pracują, choć mówią, że warunki są trudne? Dlaczego konflikt eskalował właśnie teraz? – O tym w naszej rozmowie.
Przypomnijmy, od początku roku w krakowskim schronisku dla zwierząt narasta spór pracowników i dyrekcji. Załoga domaga się m.in. poprawy warunków pracy — opiekę nad kilkuset zwierzętami sprawuje kilkadziesiąt osób, które sprzątają klatki, podają karmę i leki, asystują przy zabiegach i czyszczą zwierzęta. Często zostają po godzinach, ale jak twierdzą, są problemy z wypłatą należności za pracę w dodatkowym czasie. W schronisku jest duża rotacja pracowników. Ci, którzy pozostali, założyli kilka tygodni temu związek zawodowy i przedstawili swoje postulaty. To m.in. podwyżka 1200 zł dla każdego. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami twierdzi, że organizacji, która prowadzi schronisko na zlecenie miasta, na to nie stać.
- Zobacz też:

W poprzednim odcinku podcastu "Ósma za siedem" rozmawialiśmy z rzeczniczką KTOZ, która o konflikcie mówiła z perspektywy prowadzącego.
- Zobacz też:

Dlaczego nie chcą zrezygnować z pracy?
Jak tłumaczy Karolina Guzik, nikt tak naprawdę nie chce odejść z pracy ani zostawić zwierząt bez opieki, a jeśli już rezygnują, to dlatego, że są do tego zmuszeni. Po prostu nie dają już rady. - Nikt z nas tutaj nie chce zaszkodzić zwierzętom, które przebywają w schronisku, a czasami można odnieść takie wrażenie, że wszelkie nasze uwagi mogą być tak odbierane — zapewnia przedstawicielka pracowników. — Dlaczego tam pracujemy? To jest zestaw bardzo specyficznych ludzi, którzy są tak przepełnieni miłością i empatią, że to czasami aż fizycznie boli. I trafiają do miejsca, w którym mają możliwość spełniania swojej misji ratowania świata. Tam jest mnóstwo takich małych światów do ratowania i my tam mamy misję. Każdy z nas. I to jest bardzo uzależniające emocjonalnie. Bardzo ciężko puścić takie miejsce. Jeżeli ktoś to robi, to już naprawdę jest pod bramką. I mamy też pewne predyspozycje, które niestety sprawiają, że jesteśmy w stanie znieść bardzo dużo dla tych zwierząt — tłumaczy. — To miejsce jest wielkim paradoksem. Jak mówię, mamy pewne predyspozycje, jesteśmy uzależnieni emocjonalnie od tych zwierząt, które się tam znajdują — dodaje.
Czy konflikt można zakończyć?
Zdaniem Karoliny Guzik konflikt można by zakończyć już teraz, a nie dzieje się to nie z powodu pracowników, a dyrekcji. — Wydaje mi się, że chcą iść po prostu na noże, ewentualnie też nas, że tak powiem, zagłodzić, ponieważ jeżeli przejdziemy do etapu mediacji, będą dochodzić jeszcze środki finansowe, które będzie trzeba na to przeznaczyć, więc z tej strony też mogą działać. Bo tak naprawdę ten konflikt można zakończyć na tym etapie i się dogadać po prostu — mówi.
Jaj zdaniem pogłębiający się konflikt zaszkodzi zwierzętom. — Już jest źle, a może być jeszcze gorzej, bo z każdą osobą, która odchodzi, warunki się pogorszą. (...) Jeżeli odejdzie jakiś wartościowy pracownik, a takich nam troszeczkę ubyło, to potem ciężko jest zalepić taką dziurę — tłumaczy.
Jak wyjaśnia, załodze zależy na pozytywnym zakończeniu sporu i jej zdaniem jest to możliwe. — Tylko trzeba usiąść w gronie, które będzie szanowało siebie nawzajem, nie będzie polegało to na tym, że przyjdą 3 osoby, które zostaną zakrzyczane przez 11 osób. (...) Chcielibyśmy naprawić to miejsce, a nie po prostu sobie iść — mówi.
Odpowiedzialność Miasta
Przedstawicielka pracowników odpowiada na pytanie, dlaczego poszli "na skargę" do miasta i czego oczekują od samorządu. — Hierarchia jest taka, że jest KTOZ, a potem jest Urząd Miasta, który ma pieczę nad schroniskiem, więc skoro Urząd Miasta opiekuje się schroniskiem ustawowo, bo ma taki ustawowy obowiązek, siłą rzeczy, jeżeli nie możemy dogadać się z KTOZ, idziemy jeszcze wyżej, do Urzędu Miasta, żeby wsparł nas w naszej inicjatywie po to, żeby to schronisko nadal prezentowało odpowiedni poziom, który prezentowało do tej pory, a wiem o tym, że prezentowało, bo czasami jak miałam okazję odebrać telefon, to zdarzało się, że ktoś dzwonił nawet z drugiego końca Polski, że chciałby albo nas wspomóc jakimś datkiem, ewentualnie to od nas adoptować jakieś zwierzę, bo wie, że tutaj ma to zwierzę dobrą opiekę, przynajmniej na tle reszty schronisk w Polsce. Chciałabym, żeby ta renoma się utrzymała, natomiast bardzo ciężko ją utrzymać, jeżeli to będzie szło w takim kierunku — mówi.
Zdaniem przedstawicieli załogi, pracowników jest za mało na tak dużą liczbę zwierząt. — Byłoby miło, gdyby Urząd Miasta pochylił się nad nami i być może mógł zadziałać coś w ramach umowy, którą ma z KTOZ, jeżeli chodzi o ilość etatów. Ilość etatów została określona bodajże z 20 lat temu — przypomina. Faktycznie w umowie z miastem na prowadzenie schroniska przez KTOZ wpisane jest 30 etatów, tymczasem liczba zwierząt dochodzi nieraz do 1000. — To jest nierealne, ponieważ schronisko się rozrosło, ilość obowiązków się rozrosła i to takich obowiązków, które nie są policzalne na papierze.




















