środa, 6 lipca 2022 06:55, aktualizacja 2 lata temu

Oni mogą nie dostać się do Sejmu. To bardzo znane twarze

Autor Marzena Gitler
Oni mogą nie dostać się do Sejmu. To bardzo znane twarze

– W wielu okręgach możemy pożegnać twarze, które z Sejmu znamy już naprawdę bardzo długo - na przykład Tadeusza Cymańskiego – mówi Daniel Pers, analityk specjalizujący się w prognozach wyborczych. I wymienia kolejne nazwiska: Terlecki, Bortniczuk, Żukowska. Jak to możliwe, że tak znani medialnie posłowie mogą nie dostać się do Parlamentu?

Wszystko wskazuje na to, że mamy już regularną kampanię wyborczą. Liderzy, nie tylko tych największych partii, ruszyli w Polskę i spotykają się z działaczami i wyborcami. Jeśli rzeczywiście wybory parlamentarne odbędą się w terminie konstytucyjnym, czyli na jesieni 2023 roku, czeka nas długi i wyczerpujący wyścig po mandaty do Sejmu i Senatu. Nie tylko nas – wyborców, ale przede wszystkim polityków. Jednak, jak wynika z analiz Daniela Persa, ten wyścig może być dla części z nich bardzo dużym rozczarowaniem.

Daniel Pers – znany użytkownikom Twittera, którzy interesują się polską polityką, opracował własne algorytmy, dzięki którym zaskakująco trafnie prognozował kilka ostatnich wyników wyborów. Model powstał przez porównanie przedwyborczych sondaży różnych pracowni z faktycznymi wynikami głosowania Polaków. Ma też własną metodę przeliczania tzw. niezdecydowanych, dzięki czemu udało mu się odnieść sporo sukcesów. Z dużą dokładnością dokonał prognoz i symulacji wyborczych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, ale też przygotował najdokładniejszy pomiar przed ubiegłorocznymi wyborami prezydenta w Rzeszowie.

Nowym projektem, który pojawia się na jego Twitterze, jest #CzyStraceMandat - zestawienie posłów, którzy z największą dozą pewności mogą stracić mandat. Okazuje się, że według jego wyliczeń prawdopodobieństwo tego, że cześć bardzo znanych twarzy nie zobaczymy po wyborach w Parlamencie, jest bardzo duże. – Wielu rozpoznawalnych w sferze medialnej polityków zaczęło traktować swój mandat jako gwarant – mówi Pers. A to, jak mawiał Talleyrand, gorzej niż zbrodnia – to błąd.

Jest pan autorem niezwykle ciekawego projektu #CzyStraceMandat, w którym, można powiedzieć, z matematyczną dokładnością oblicza pan, którzy z polityków mogą nie znaleźć się w następnej kadencji w sejmowych ławach. Proszę opowiedzieć o projekcie.

– Ponieważ perspektywa wyborów ciągle nad nami wisi, stwierdziłem, że stworzę symulację w oparciu o obraz sceny politycznej. Przepuszczę dane przez algorytm i postaram się z jak największą dokładnością obliczyć kto, albo na pewno straci mandat, albo kto jest w jakimś stopniu zagrożony. Pierwsza seria analiz jest skupiona przede wszystkim na znanych twarzach. Okazuje się, że bardzo wiele z nich może zniknąć z Parlamentu. W wielu regionach mandaty mogą stracić politycy, którzy dzisiaj mają funkcje w kapitule marszałkowskiej Sejmu albo obsadzają ministerstwa. Z moich wyliczeń wyszło, że olbrzymią szansę stracić mandat ma np. minister Rau, czy wicemarszałek Sejmu Małgorzata Gosiewska. Jeżeli nie dostanie się do innego okręgu, to według algorytmu ma więcej niż 90 proc. szansy na utratę mandatu. Jeżeli ona uratuje mandat, to prawdopodobnie wypchnie z kolei Stefana Krajewskiego, bohatera Komisji d.s. Amber Gold.

Cała symulacja jest pochodną mojej prognozy dla 41 okręgów i pokazuje osoby biorące i nie biorące mandaty. W wielu okręgach możemy pożegnać twarze, które z Sejmu znamy już naprawdę bardzo długo - na przykład Tadeusza Cymańskiego.

Wśród zagrożonych, według pana mandaty mogą stracić również na przykład Żukowska czy Bortniczuk. Jak to jest możliwe, że tak znani medialnie posłowie mogą nie dostać się do Sejmu?

– To jest właśnie fenomen, który dostrzega o dziwo sam Jarosław Kaczyński. Wielu rozpoznawalnych w sferze medialnej polityków zaczęło traktować swój mandat jako gwarant. Jeżeli chodzi o znane twarze, z pierwszych rzędów przy prezesie Kaczyńskim, to jest to na pewno np. marszałek Terlecki, który jest „prawą ręką” Jarosława Kaczyńskiego. Wiele osób było w szoku, albo wręcz nie dowierzało w moją analizę, gdy napisałem, że Ryszard Terlecki ma szansę stracić mandat. Jest to jednak pochodna tego, że wynik Ryszarda Terleckiego był po prostu już słaby i słabnący w roku 2019, przy rekordowym poparciu PiS w kraju, a on sam jako polityk, jest tą częścią PiS-u, która nie pasuje do nowego kursu Jarosława Kaczyńskiego, czyli próby rebrandingu i odświeżenia szyldu, restrukturyzacji partii i wepchnięcia do niej młodych. Jeśli Ryszard Terlecki nie będzie „tyrał” w kampanii, to ma olbrzymią szansę stracić mandat, dlatego, że jest twarzą takiego Prawa i Sprawiedliwości, które już na pewno nie ma szans na obecnym rynku politycznym, z czego zdaje sobie sprawę Jarosław Kaczyński. Warto wspomnieć, że Terlecki już otarł się o utratę mandatu właśnie w wyborach 2019. W poprzednich wyborach, przy rekordowym wyniku partii w kraju (on miał wtedy dwójkę, był więc tuż za Małgorzatą Wassermann) zabrakło dosłownie 2 tys. głosów, żeby pożegnał się z Sejmem. Jest to sytuacja absurdalna, bo wyprzedził go wtedy Jarosław Gowin, Andrzej Adamczyk, Jacek Osuch i prawie Elżbieta Duda, czyli kandydaci zajmujący dalsze miejsca na listach. Teraz przy nowym kursie Jarosława Kaczyńskiego, wypychaniu starych struktur i pozycjonowaniu nowych twarzy, z tego co wiem, Ryszard Terlecki ma być zepchnięty na dalszy plan. Niewykluczone, że zostanie on po prostu przesunięty do innego okręgu, bo wcześniej startował z okręgu nr 13, czyli zurbanizowanego okręgu w Małopolsce, który dla PiS-u jest najtrudniejszy. Teraz możliwe, że zostanie przeniesiony na „dwunastkę”, czyli na okręg podkrakowski. Wtedy tam na przykład gwarancję utraty mandatu ma na pewno Filip Kaczyński i potencjalnie Władysław Kurowski. Ryszard Terlecki mógłby uratować ten mandat, ale wtedy ryzykuje bo zostanie tzw. spadochroniarzem. Niemniej, na pewno znacznie łatwiej będzie mógł zdobyć mandat z bardziej konserwatywnego okręgu niż z krakowskiego.

Wspomniała pani też Kamila Bortniczuka. Według mojej analizy straci mandat mimo częstej obecności w mediach. W takiej samej sytuacji jest Mariusz Kałużny czy minister Marcin Ociepa, który na 90 proc. także straci mandat. Zabawną jest reakcja polityków na te analizy. Po publikacji Kamil Bortniczuk zaczął obserwować mój profil. Uznaję to za duży komplement i rozumiem, że chodzi o taką czujność polityka, który wie, że ma albo – albo. Z kolei Mariusz Kałużny mnie zablokował. Politycy jeszcze mogą zrobić dużo, żeby odwrócić ten trend, mają czas na refleksję, mogą postarać się o miejsce gdzieś indziej, w innym okręgu. Brak refleksji i odrzucanie brutalnej prawdy to coś na co ja się nie obrażę, ale na czym poseł może stracić przy urnie lub teraz, u lidera PiS.

Jak wyglądają pana prognozy jeśli chodzi o Małopolskę?

– Takie dane regionalne można łatwo sprawdzić dzięki przygotowanej interaktywnej mapie w okręgach. Małopolskę można podzielić, jak wiele województw, na okręg centralny – serce, gdzie mamy duże miasto i suburbia oraz okręgi otaczające, które są konserwatywnymi bastionami, rozlanymi na wsiach i miasteczkach.

W Małopolsce jest jeden okręg, który można określić mianem Bellweathet - czyli okręg, który jest barometrem, w którą stronę zmierzamy w wyborach. W Małopolsce to okręg Kraków wraz z paskiem przedmieść i prowincji wokół Krakowa, czyli tak zwany okręg Kraków II, w którym w poprzednich wyborach Prawo i Sprawiedliwość dostało 39,6 proc. poparcia, Koalicja Obywatelska 30,5 proc., a Lewica 13 proc., czyli PiS miał prawie 9 punktów przewagi. Tutaj czeka nas największa zmiana, dlatego że Koalicja najpewniej wygra w okręgu krakowskim i zdobędzie tam mandat kosztem mandatu Zjednoczonej Prawicy. To są prognozy wyników w okolicach 31 proc. dla obu komitetów, jednak moim zdaniem pierwsza tutaj będzie Platforma i ona powinna się w tym okręgu czym bliżej wyborów umacniać, a nie osłabiać. Bardzo ciężka walka czeka Lewicę, która miała tam dwa mandaty, ale przy komitecie Hołowni prawdopodobnie straci jeden mandat w okręgu krakowskim. Koalicja Obywatelska zabierze zatem jeden mandat Prawu i Sprawiedliwości, a Hołownia zabierze jeden mandat Lewicy.

Jeżeli chodzi o okręg na południe od Krakowa, czyli tak zwany Kraków I jest to jeden z 3 pozostałych okręgów w Małopolsce, ale co ciekawe, tutaj mamy nawet bardziej niż proporcjonalne słabnięcie Zjednoczonej Prawicy, bo o ile w poprzednich wyborach tam było 54 proc, Platforma miała wtedy 23 proc., to o ile Platforma ma constans w postaci niespełna 24 proc., to Zjednoczona Prawica już tylko 43 proc. To spadek o ponad 10 punktów procentowych, który może skutkować utratą 2 mandatów.

Szymon Hołownia właśnie w takich okręgach będzie bardzo mocno „zasysał” wyborców, bo choć część elektoratu „dobrej zmiany”, takiej socjalnej odnogi Prawa i Sprawiedliwości, być może zostanie przy Kaczyńskim, jednak duża część tego elektoratu będzie bardzo mocno oglądała się na np. Szymona Hołownię albo potencjalne Drugie Centrum, czyli autorską koncepcję bloku PL2050 i PSL. Taka koalicja może „łowić” ten „typ” wyborców. Ja nazywam taki Komitet anty-POPiS-em. To jest elektorat, który nie zagłosuje już ani na Tuska, ani na Kaczyńskiego. To jest syndrom elektoratu, który szuka czegoś nowego, nie tylko nowych twarzy, ale najlepiej nowego szyldu, innej wizji Polski, alternatywy do rozterki PiS, czy PO.

Skoro mówimy o okręgu około krakowskim, czy zauważa pan zmianę elektoratu? W ostatnim spisie powszechnym okazało się, że miasta wyludniają się na rzecz wsi. Ja sądzę, że głównie okolic tych miast.  Tam głównie wyprowadzają się dotychczasowi mieszkańcy dużych miast. Widzimy to w Małopolsce w powiecie krakowskim, wielickim, czy nawet myślenickim. Tam przeprowadzają się mieszkańcy dużych miast i oni też mogą wpływać na wyniki głosowania.

– Zwróciła pani uwagę na zjawisko, które ma jeszcze drugi ukryty haczyk, zwłaszcza dla Prawa i Sprawiedliwości. Bo jeżeli mówimy o ludziach, którzy, uciekają z miast i np. mówiąc kolokwialnie „się budują”, to mamy na myśli wyborców, którzy wzięli kredyty hipoteczne w okresie tanich kredytów i teraz muszą je spłacać. Wystarczy się zastanowić, co się z tymi wyborcami teraz stało i jak oni w tym momencie mogą się zachować, bo to są wyborcy, którzy w erze tanich kredytów dostali pomoc dla rodzin i głosowali na Prawo i Sprawiedliwość, a obecnie jest dopiero początek katastrofy wokół WIBOR-u i rat kredytów. To wyborcy, którzy odpływając z miast chcieli zaczynać nowe życie, a w tym momencie są w potężnych tarapatach finansowych i jeszcze słyszą polityków warszawskich, którzy próbują im radzić, historiami cytując „ktoś kto miał bardzo wysoką ratę kredytu, poszedł do banku i tam mu ją zmienili” (S.Karczewski dla RMF24). Tacy ludzie łapią się za głowę. To jest to, co może odebrać część głosów, czy mandatów PiS, bo to są ludzie, którzy wyborczo są dosłownie w odwrotnej sytuacji niż w 2015 roku. Wtedy nie mieli czego szukać w Platformie, bo Platforma głównie żyła słupkami PKB i gigantomanią, a teraz PiS wchodzi w te buty i totalnie jest odklejony od problemów ulicy. Zupełnie odwróciły się role. Tylko różnica jest taka, że kiedy mówiliśmy o problemie frankowiczów, to bardzo często mówiliśmy o problemie ludzi, których było stać na te kredyty, ale którzy, po prostu chcieli płacić mniej, a w tym momencie mówimy o klasie średniej/uboższej, która bardzo mocno zubożała i zubożeje w najbliższym czasie, albo nawet jeszcze biedniejszych ludziach, którzy, muszą żyć za coraz mniej i są z kredytem, a słyszą jeszcze te komentarze. Płace nie wyprzedzają podwyżek, nie wyprzedzają raty kredytu. Płace będą się w Polsce realnie zwijały, mimo nominalnych podwyżek.

Jak prognozuje pan wyniki w Tarnowie?

– W Tarnowie Prawo i Sprawiedliwość też straci mandat. Nawet w największym bastionie w całej Polsce, czyli w Nowym Sączu, gdzie w ostatnich wyborach było prawie 66 proc. poparcia dla PiS i zdobyło ono 8 z 10 mandatów, straci partia Kaczyńskiego teraz mandat na rzecz Konfederacji.

To ciekawe, bo losy Konfederacji ciągle się ważą i nie do końca jest pewne, czy w ogóle do Parlamentu się „załapie”.

– To jest bardzo ciekawy temat, bo w momencie kiedy wybuchała wojna na Ukrainie Konfederacja z dosyć oczywistych względów zaczęła być w dużym odwrocie, ze względu na częste skojarzenia z prorosyjskością. Bardzo wielu wyborców w Polsce traktuje Konfederację jako partię wolnościowo – libertariańska, nawet mimo tej socjalistycznej odnogi ruchu narodowego. Wśród jej zwolenników są jednak studenci, specjaliści, przedsiębiorcy, wyborcy w wieku 18 - 30 lat i można powiedzieć zwykli ludzie, patrzący na gospodarkę i podatki. Zwracałem uwagę, że Konfederacja po agresji na Ukrainę może i zjechała w sondażach, ale ci ludzie nie zmienili swoich preferencji i Konfederacja nie będzie miała trwałego spadku, dlatego jej wyborcy poprzez konwulsje gospodarcze, w które się pchamy, jeszcze bardziej będą stali przy swoim. Sondaże Konfederacji już troszeczkę odbiły, bo temat Ukrainy trochę się zużył, co też wróżyłem, bo obecnie taką długość życia mają te tematy na rynku politycznym. Z tego względu, przestrzegałem przed tym, żeby opozycja też nie pchała się w takie skrajne „pomagajmy uchodźcom ile się da” z 2015 roku, dlatego, że jak mówiłem wtedy, przyjdzie okres, kiedy będzie ludziom stawało kością w gardle to, że pomaga się Ukraińcom, a w Polsce dla portfela przeciętnego Kowalskiego jest coraz gorzej. Wtenczas opozycja zostałaby zepchnięta na tę stronę co PiS, a zyskałaby Konfederacja.

Jeśli jest tak duża rywalizacja wśród tych, którzy są tak znani, to co z takimi, którzy dopiero aspirują, żeby zostać posłami? Co musiałoby się wydarzyć i jakie warunki trzeba spełnić według pana analiz, aby znaleźć się w Parlamencie?

– Ja wyciągnąłbym wniosek z tego, co już widzieliśmy wyborach w 2019 roku, gdzie wydawało się, że  znane twarze teoretycznie powinny mieć gwarant reelekcji. Polska zawsze była, jak to zauważył kiedyś np. Donald Tusk, krajem małych ojczyzn. Ludzie znacznie bardziej czują się patriotyczni wobec własnych miast, wsi i województw, społeczności lokalnych.

Kiedy 2019 roku dochodziło zderzenia starego myślenia o polityce, takiego powiedział bym bardziej brytyjskiego, gdzie mamy jakąś lokomotywę i ona powinna rozjechać aspirujące, młode twarze, potem mieliśmy zderzenie z rzeczywistością i takie nazwiska, jak na przykład Aleksandra Gajewska w Warszawie  (ja byłem pod dużym wrażeniem jej osoby w kampanii). To była postać, która na samym początku kampanii miała rozpoznawalność bliską zeru i startowała z ostatniego miejsca, ale tyrała dzień i noc i doprowadziła do tego, że wskoczyła na jeden z wyższych wyników. Kolejne nazwisko, które bardzo obserwowałem, bo widziałem kampanię dla małej ojczyzny, to Monika Rosa, które jest moim zdaniem w tej chwili najsilniejszym ambasadorem Śląska na całej opozycji.

Mamy do czynienia z paradoksalnym mechanizmem, gdzie „stare twarze” Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska na przykład takie jak z jednej strony Grzegorz Schetyna, a z drugiej na przykład Ryszard Terlecki, będą bardzo mocno zderzone (w następnych wyborach jeszcze bardziej niż poprzednio) z wyborcą, który coraz bardziej, zwłaszcza po pandemii, gdzieś „uciekł” politykom, a ich zostawił w innym czasie, w innej epoce.

W następnych wyborach młoda osoba, startująca z bardzo ciężką kampanią, mocno przyklejona do zwykłych ludzi, mocno obecna w terenie, mocno skupiona na „małych” (dużych) problemach małej ojczyzny, moim zdaniem ma olbrzymie szanse po raz kolejny bardzo mocno zadziwić wynikiem „stare wygi”. W moim Poznaniu widzieliśmy to już poprzednio w przypadku Joanny Jaśkowiak, która prowadziła kampanię „starą” szkołą, przyzwyczajona do starych technik i głównie była widziana na banerach, grała nazwiskiem. Skończyło się tak, że to Adam Szłapka zrobił niesamowity wynik, startując z miejsca za nią. Cała Platforma pracowała dzień i noc i z Adamem Szłapką na czele, pojawiała o 5 rano na przystankach tramwajowych pod moim Poznaniem, o 12 przy kupcu poznańskim. Rozmawiano z ludźmi o ich problemami i o Poznaniu w perspektywie Polski. To są osoby, które naprawdę mają olbrzymie szanse coraz bardziej rosnąć. Dlatego, że tak jak mówię, wyborcy przestawiają wajchę. Tak dzieje się poniekąd z Zielonymi w Niemczech. W Polsce też coś pękło.

Bardzo często przeprowadzam badanie fokusowe na konkretnych grupach wyborców. Przykładowo biorę grupę tzw. twardych wyborców PiS-u i siadam, prowokuję do wypowiedzi na tematy bieżące, do jakiejś refleksji, czasami nawet na trudne tematy. Ja widzę zmianę nawet w tych ludziach, taką zupełnie nową mentalność, i takie osoby jak Ryszard Terlecki i cały PiS z tej „ławy”, ale też nie tylko PiS bo i Platformy, jest już totalnie passe i w następnych wyborach premiowane będą właśnie osoby, czasami z dalszych miejsc listy, prezentujące nową politykę „od dołu w górę”, w kontrze do „z góry (Warszawy) na dół”. Będzie bardzo duże echo tego, jak jakieś znane twarze zostały całkowicie pozostawione w tyle przez młode osoby.

Jak ocenia pan szansę posłów spoza PiS-u, bo tam też będą pewne przetasowania. Jestem ciekawa, jak Pan ocenia szansę Porozumienia.

– Od dwóch lat piszę o koncepcji Drugiego Centrum, czyli o liście Szymona Hołowni i PSL-u, która miałaby być trzecim blokiem opozycji, tak zwanym anty-POPIS (Koalicja Obywatelska i Lewica jako dwa bloki, i trzeci blok jako PL2050 i PSL). Wcześniej tę funkcję poniekąd spełniał PSL w 2019 roku, ale to jeszcze nie była taka funkcja „pełną gębą”. Teraz ten anty-POPiS będzie miał moim zdaniem rolę najważniejszą. Dlaczego zjednoczona opozycja jest skrajną głupotą? Właśnie przez tę nową politykę. Jest wielu takich wyborców, którzy na przykład mają kredyty hipoteczne. To są wyborcy, którzy głosowali na Donalda Tuska w 2007 roku, ale nie chcieli głosować ponownie po 2011. Którzy bardzo możliwe że zagłosowali np. na Janusza Palikota, ale niekoniecznie mogli głosować na jakikolwiek inny podmiot, być może na PJN (Polska Jest Najważniejsza – przyp. red.). W 2015 roku pewnie oddali głos na Andrzeja Dudę lub Pawła Kukiza najpierw, i potem na Prawo i Sprawiedliwość w 2019, i znowu na Prezydenta Dudę w 2020 lub ewentualnie już w 2020r zagłosowali na Hołownię i w tej chwili na pewno nie oddadzą głosu na listę, która będzie listą z Tuskiem - listę starej polityki, powrotu do przeszłości. W tym momencie to Drugie Centrum pełni rolę ugrupowania, gdzie trafiają jak to nazywam, spadające grusze, czyli wyborcy z obu obozów i może mobilizować rzesze nowych wyborców, sfrustrowanych bieżącą kondycją swojego portfela.

Platforma miała też swoje dwie kadencje i miała obietnice, których nie zrealizowała i z pewnością jest bardzo dużo takich osób, które jeśli mają jakiś postulat liberalny czy lewicowy, są rozczarowane Platformą i nie wierzą już w Platformę. Czy pan to zauważa?

– Jest taki elektorat i Platforma w tej chwili odradza się, ale z trochę innym elektoratem niż kiedyś. Nie dostrzegałbym tego jako wady, jak na przykład skomentował to ostatnio Marek Sawicki z PSL-u, że Platforma jest w tej chwili „partią lewicową”. To nie jest tak, że Platforma „przejęła program Lewicy”, tylko Polacy, też z olbrzymią pomocą Prawa i Sprawiedliwości i tej presji ideologicznej, bardzo mocno się zliberalizowali. Gdy ostatnio robiłem prognozę na przykład w grupach wiekowych, to mamy taki fenomen, że młodzi głosują w kontrze do presji ideologicznej lewicującej lub konserwatywnej, i przeciwko temu buntują się poprzez kartę wyborczą. Mieliśmy sytuację, w której wśród młodych w wyborach parlamentarnych w 2015 roku wygrywało przecież „moherowe” Prawo i Sprawiedliwość, dalej była partia Korwin, i dalej Kukiz. To było ponad 65 proc. elektoratu, który dzisiaj byśmy zakwalifikowali jako prawicę, i który wtedy też buntował się przeciw rządzącym. Dzisiaj wybory wśród młodych wygrywa z kolei przeciwna strona -  właśnie Platforma. Tuż za nią jest Lewica, a tuż za Lewicą jest PL2050 Szymona Hołowni.

Polska - najnowsze informacje

Rozrywka