Zamknięte restauracje to brak wesel. Brak wesel to strata wielu kolejnych przedsiębiorców. Łańcuch ciągnie za sobą kolejne branże, o których problemach nie mówi się głośno. Jedną z takich branż jest produkcja odzieży. Jej przedstawiciele otwarcie mówią, że nie wiedzą, czy przetrwają do wiosny.
- Przed pandemią szyliśmy odzież wyjściową, na eksport, głównie do Francji, USA. Były to kurtki męskie, damskie, płaszcze czy żakiety. W chwili, gdy pandemia się rozprzestrzeniła, wszystkie zlecenia się skończyły. Nie było ani jednego zamówienia – tłumaczy Zastępca Prezesa Zarządu Spółdzielni Inwalidów „Karpaty”. Zakład z Grybowa radził sobie, jak mógł. Gdy na topie były maseczki, zajęli się ich szyciem. Później produkowali także odzież jednorazową – do szpitali, DPSów i przychodni. Po paru miesiącach zapotrzebowanie na nią także się skończyło. - Zastanawiamy się co teraz. Jest naprawdę ciężko – dodaje Zastępca Prezesa. "Karpaty" zatrudniają 92 osoby. 81 z nich to osoby z niepełnosprawnością lekką lub umiarkowaną.
Mariusz Szadziński, przedsiębiorca z Pomorza, zajmuje się produkcją dodatków krawieckich. Obsługuje firmy z całej Polski i Europy. Zatrudnia 70 osób. W rozmowie z naszą redakcją otwarcie przyznaje, że sytuacja polskich producentów odzieży jest dramatyczna. - Do tej pory szyliśmy na potrzeby „wojny” z pandemią, czyli maski, fartuszki czy buty. Niestety, na nasz rynek weszli importerzy z wyrobem chińskim, tureckim i zostaliśmy zmuszeni przerwać tę produkcję ze względu na brak opłacalności, mimo że była ona naszą jedyną szansą na przetrwanie – tłumaczy przedsiębiorca. - Zmuszeni jesteśmy powoli zwalniać ludzi. Popadamy w coraz większe kłopoty finansowe. Nie wspomnę o depresji, która zaczyna nam towarzyszyć. Nasz rozmówca zauważa, że problemy nie dotyczą tylko małych szwalni. Kłopoty z utrzymaniem na rynku zaczynają mieć wszyscy, łącznie z dużymi zakładami.
Branża odzieżowa jest zapomniana
Jak mają funkcjonować, skoro nikt o nich nie pamięta? Przedstawiciele producentów odzieży otwarcie przyznają, że branża odzieżowa jest dziś zapomniana. - Jeśli popatrzymy na wszystkie pomoce, którymi rząd stara się wspomagać firmy, zauważyć można, że na liście znajdują się wszyscy, oprócz nas. Wczoraj rozwinięto listę branż o 5 kolejnych numerów PKD, ale nie o produkcję odzieży. Możliwość wsparcia z tarczy PFRu otrzymały hurtownie odzieży i sprzedaż obuwia, ale nie jej produkcja – zauważa właściciel zakładu krawieckiego JANIMEN z Męciny. Jak dodaje, w swojej firmie zatrudnia 20 osób. Z tego, że nadchodzą problemy, zdawał sobie sprawę już na jesieni. Zrobił wówczas certyfikaty na odzież medyczną i rozpoczął produkcję fartuchów i ubrań chirurgicznych. Zapotrzebowanie jednak skończyło się. Środki jednorazowe, które w momencie otwierania szpitali tymczasowych, były niezwykle potrzebne, dziś zalegają na półkach magazynów.
Przed pandemią w zakładzie krawieckim JANIMEN zajmowano się produkcją przede wszystkim garniturów. Dziś zapotrzebowanie na nie praktycznie nie istnieje. - Nie jest sztuką powiedzieć, że zamknęliśmy sale weselne i już będzie dobrze, bo nie będzie wesel. Za salami weselnymi ciągnie się cały łańcuch – fotograf, fryzjerzy, piekarze i wytwórcy ubrań, np. garniturów. Cała branża tzw. odzieży okazjonalnej, czyli wizytowej, leży i to leży od marca zeszłego roku. Od niemal roku nie uszyliśmy nic, z czym byliśmy związani przez blisko 30 lat – mówi właściciel zakładu z Męciny.
Oprócz wciąż obowiązującego zakazu organizacji wesel, nie było studniówek, komunii czy matur – wydarzeń, które poprzednio nakręcały ten rynek. Na południu sytuacja utrzymuje się niemal od marca. - Kiedy reszta Polski mogła normalnie funkcjonować, Małopolska nieprzerwanie była żółtą albo czerwoną strefą – dodaje właściciel JANIMENu. Do tego dochodzą całkiem prozaiczne, wydawać by się mogło, powody. Większość firm: korporacje, urzędy czy szkoły, pracują zdalnie. To powoduje duże ograniczenia w zapotrzebowaniu na odzież wyjściową. W ubiegłym roku na czas Wszystkich Świętych zamknięto nawet cmentarze. Zniknął więc kolejny okres zwiększonej sprzedaży odzieży.
- Wiem, że cierpią hotelarze, restauratorzy. Przemysłu odzieżowego jednak nikt nie widzi. Nie wiem czy my wstaniemy, czy będzie z kim pracować – przyznaje przedsiębiorca z drugiego końca Polski.
Otwarcie galerii to „światełko w tunelu”?
Z pozoru wydawać by się mogło, że wraz z otwarciem galerii handlowych, problemy producentów odzieży same się rozwiążą. Nie jest to jednak takie łatwe. Po pierwsze, sklepy będą teraz wyprzedawać zalegający przez okres zamknięcia galerii na półkach sklepowych towar sezonowy. Kurtki, które kosztowały 320 złotych, teraz będą kosztować 100. - To nie tak, że wszyscy pobiegną do galerii i będą kupować wszystko. To nie tak działa. Na każdą odzież są potrzeby w konkretnym okresie w ciągu roku. Obecny okres, czyli styczeń, luty, do połowy marca, to nie czas na zakupy odzieży okazjonalnej, bo jest to tzw. martwy sezon, tak jak co roku. Przetrwać go, będzie graniczyło z cudem– przyznaje właściciel JANIMENu.
Dodatkowo, osoby, które w najbliższej perspektywie planują organizację ślubu i wesela i na przykład, związane z tym kupno garnituru czy innej odzieży, wciąż nie wiedzą czy w ogóle do takiego wydarzenia dojdzie.
Otwarcie galerii można nazwać „światełkiem w tunelu”. Jednak niedużym. - W tym momencie otwarcie galerii handlowych niewiele nam daje – dodaje Zastępca Prezesa grybowskiego zakładu. - Wszyscy się boją. Boją się zamawiać, inwestować w materiały. To jest ryzyko dla wszystkich, bo przyszłość jest niepewna.
Dodatkowo nie wiadomo, czy galerie handlowe za dwa tygodnie znów nie zostaną zamknięte.
Import z Chin lepszy od polskiego wyrobu?
Nie jest nowością, że produkty importowane z Chin zalewają Europę. - Mamy ciągle import z Chin, import z Turcji i to z nim sobie nie możemy dać rady. Nie mamy pomocy ze strony państwa– tłumaczy Mariusz Szadziński. Producenci odzieży jednogłośnie stwierdzają, że w tym przypadku ratunkiem dla wielu firm byłyby rządowe zamówienia na szycie odzieży medycznej na potrzeby walki z Covidem. - Moglibyśmy szyć odzież jednorazową, ale produkty z Chin nas wypierają ze względu na cenę. Nie przebijemy się. Za cenę gotowej maseczki nie kupimy nawet materiału, żeby ją uszyć –zauważa Zastępca Prezesa Spółdzielni „Karpaty”. - Dzięki rządowym zamówieniom mielibyśmy jakąkolwiek szansę na wypełnienie luki, która powstała.
- Od nas wymaga się, aby tkaniny były przebadane w laboratoriach, miały certyfikaty, a za chwilę towar zostaje ściągnięty z Chin. Nasi pracownicy mają szyć za parę groszy, być wydajniejsi od automatów. Jak to osiągnąć? Jak poprowadzić dziś firmę? Skąd wziąć na ubezpieczenia, podatki, wypłaty? - zastanawia się właściciel JANIMENu.
Kontrakty coraz częściej przypadają bowiem firmom niezwiązanym bezpośrednio z szyciem. Te następnie zlecają podwykonawcom wykonanie zamówień, proponując wręcz „głodowe” stawki za ich przeszycie. - Tego rodzaju propozycje nie pozwalają na utrzymanie zakładu. Wielu ryzykuje, dokładając z własnych oszczędności, ale jak długo można?– mówi Mariusz Szadziński. - Prowadzę tę firmę 30 lat. Obecnie nie mamy perspektywy, nie wiemy co będziemy robili jutro.
W trakcie powstawania tego materiału jedna z firm, z którymi się kontaktowaliśmy, zmuszona była, z powodu braku zleceń, do zaprzestania działalności na okres dwóch tygodni.
Przyszłość jest … niewiadomą
Jak przyznają nasi rozmówcy (przytoczyliśmy wypowiedzi tylko niektórych z nich), niepewność jest duża. - Staram się robić co mogę, żeby dożyć do wiosny. Mam nadzieję, że od połowy marca usłyszymy więcej o luzowaniu gospodarki. Jeśli tak się nie stanie, to będzie koniec – przyznaje przedsiębiorca z Męciny.
Czy polscy producenci odzieży przetrwają kryzys? Czy mają jeszcze na co liczyć? Czy po zakończeniu pandemii zapomnimy o zawodzie szwaczki?