– Zawsze podziwiałam rodziców dorosłych już dzieci, którzy są w stanie podjąć taki krok, jak przeprowadzka. Dzięki pomocy córce zbudowałam świetne relację z nią i z zięciem, a przede wszystkim mogłam obserwować jak rosną moje trzy wnuczki – mówi 60-letnia Karolina, która przeprowadziła się do odległego miasta, aby pomóc w wychowaniu dziewczynek.
Przemyślana decyzja
Karolina mieszka w stolicy Małopolski od 2020 roku. Znalazła tu pracę na 3/4 etatu, a pozostały czas spędzała w domu córki. Zaprowadzała i odbierała wnuczki ze żłobka i przedszkola, starsze zaprowadzała na zajęcia dodatkowe, zostawała z nimi, gdy rodzice jechali po zakupy. W weekendy zabierała je na place zabaw, do parku czy do zoo. – Uwielbiałam spędzać z nimi czas. To niesamowite, jak szybko rosną i poznają świat, który ja też mogłam im pokazać i wyjaśnić – mówi 60-latka.
Przeprowadzka do nowego miasta to odważna decyzja. Dlaczego zdecydowała się na ten krok? – Zawsze chciałam być wspierającą matką. Gdy byłam jeszcze dwudziestolatką znałam taką sytuację, że rodzice dorosłych już dzieci sprzedali dom na Śląsku i przeprowadzili się pod Warszawę, aby pomóc córce i zięciowi, który robił karierę naukową na Uniwersytecie Warszawskim. Bardzo mi to zaimponowało. Więc, gdy moja córka przeniosła się do Krakowa i znalazła się w podobnej sytuacji, zaproponowałam, że mogę jej pomóc. Nie od razu się zgodziła. Miała wtedy tylko jedno dziecko, ale gdy miało przyjść na świat drugie, sama poprosiła, abym zamieszkała u niej przez kilka miesięcy. Ustaliłam wtedy w mojej pracy, w Warszawie, że będę pracować zdalnie i zamieszkałam z nimi na krótko w Krakowie. Do dyspozycji miałam swój pokój, bo Ania, moja najstarsza wnuczka, spała jeszcze w sypialni rodziców. Spędziłam w Krakowie 3 miesiące. Potem wróciłam do Warszawy. Jednak po pół roku córka i zięć zaproponowali, żebym jednak się przeniosła i zadeklarowali, że na razie mogę zamieszkać z nimi. Zaczęłam szukać sobie pracy w Krakowie i gdy to się udało, spakowałam się i przyjechałam, już na stałe – wspomina Karolina.
- Zobacz też:
„Najważniejsze to zmieniać siebie, a nie innych”
Czy nie obawiała się konfliktów z córką i zięciem? - Czasami było trudno. Moja córka jest przemiłą osobą, ale my zawsze miałyśmy trudne relacje w przeszłości. Teraz to się zmieniło. Zrozumiałam, że jedyną osobą, na którą mogę mieć wpływ, jestem ja sama. W odkryciu tej prawdy pomogła mi terapia 12 Kroków. Mój mąż, gdy jeszcze żył, miał problem z alkoholem i trafił do AA. Ja, siłą rzeczy, też czasem chodziłam na mitingi i czytałam jego broszury. Trochę czasu mi to zajęło, ale uwolniłam się od prób zmieniania na siłę wszystkich wokół siebie. To pomogło też w ułożeniu sobie dobrych stosunków z córką i zięciem mówi 60-latka. – Najważniejsze to zmieniać siebie, a nie innych – dodaje.
Karolina znalazła sobie w końcu malutkie, dwudziestoparometrowe mieszkanie w Krakowie, w pobliżu mieszkania jej córki. Rano chodziła do pracy, a popołudniami i w weekendy czas spędzała z rodziną, która bardzo doceniała jej obecność i zaangażowanie, tym bardziej, że po Ani i kolejnej wnuczce, Basi, na świat przyszła Sandra. – Córka chciała wrócić na studia, zięć robił doktorat. Ja starałam się spędzać z wnuczkami jak najwięcej czasu. Mówiąc szczerze, nawet się od nich trochę uzależniłam – śmieje się Karolina.
Szacunek do rodziców i do dzieci
Jaki jest jej sposób, aby być dobrą babcią, taką którą akceptują i doceniają rodzice? – Przede wszystkim słuchałam tego, co mówi i czego oczekuje moja córka. Nie kwestionowałam jej zasad i zawsze mówiłam dzieciom, jeśli się buntowały przeciwko czemuś, że tak powiedziała ich mama, a ja będę jej słuchać. To ona pokazała mi pedagogikę wspierającą Marii Montessori. Nie uznałam tego za fanaberię. Przeczytałam książkę, która mi pożyczyła i zrozumiałam, że to najlepsze, co możemy dać dziecku, które choć jest małe, jest przecież człowiekiem, który zasługuje na szacunek i uznanie, a nie na to, aby go traktować z góry i ustawiać, jak nam jest wygodnie. Uwielbiałam robić z dziećmi rożne zajęcia plastyczne – wycinać, malować. Budowałyśmy z wnuczkami gigantyczne domki z lego Duplo. Zabierałam je na najfajniejsze place zabaw w całym Krakowie – mam nawet swój ranking – wspomina nasza rozmówczyni.
„Odkryłam swój charyzmat”
Niestety, to sielankowe życie skończyło się na wiosnę w 2024 roku, gdy rodzina pani Karoliny zdecydowała się wyjechać do Anglii, a ona sama została w Krakowie. – Początkowo byłam na nich zła. Poświęciłam im kilka lat, a oni mnie zostawili – myślałam. Ale, gdy pojechałam do nich w wakacje, zrozumiałam, że to był dobry wybór. Kupili na jesieni dom, zięć dostał awans (pracuje wciąż w tej samej międzynarodowej korporacji), dzieci chodzą do dobrych szkół, a najmłodsza do przedszkola. Mają też kontakt z Polakami i uczą się języka w polskiej szkółce. Gdy przeszła mi już złość i rozgoryczenie spojrzałam na tę sytuację inaczej. W ciągu tych kilku lat bardzo dużo się nauczyłam. Jestem teraz rozchwytywaną opiekunką do dzieci, które już po pierwszym spotkaniu po prostu mnie uwielbiają. Pomagam teraz w kilku rodzinach, również zazwyczaj wieczorami, po pracy. Mam też z tego dodatkowy dochód, bo godzina takiej pracy to nawet 35 złotych do ręki. Wcześniej, zanim nie przyjechałam do Krakowa, nigdy nie myślałam, że mam charyzmat i talent do opiekowania się dziećmi. Odkryłam to dopiero teraz, po wyjeździe moich najbliższych. Mimo, że moje wnuczki odwiedzam co kilka miesięcy, nadal jestem babcią „na pełny etat” – podsumowuje.
fot. ilustracyjna