– Zawsze uważałam, że święta to nie tylko czas magii i ciepła, ale też moment, który potrafi wyciągnąć na wierzch różne skomplikowane emocje, trudne relacje i życiowe problemy – mówi w rozmowie z portalem Głos24 Natasza Socha, pisarka, autorka książki "Świąteczna mozaika".
Święta Bożego Narodzenia to dla wielu wymarzony czas pełen magii, ciepła i radości. Dla wielu, jednak nie dla wszystkich. – To czas, w którym spotykamy się z rodziną, często konfrontując się z przeszłością, żalem czy nieprzepracowanymi emocjami – mówi w rozmowie z portalem Głos24 Natasza Socha, pisarka, autorka książki "Świąteczna mozaika".
Jej najnowsza książka to pełna emocji historia o odkrywaniu miłości i siebie w cieniu straty. Jaśmina, młoda kobieta, mierzy się z trudami życia, opiekując się mamą dotkniętą chorobą Alzheimera. Gdy wspomnienia matki zanikają, postanawia spełnić jej największe marzenie – podróż do Wenecji. Wyrusza sama, czując, że mama towarzyszy jej w sercu na każdym kroku. Przed wyjazdem Jaśmina poznaje online mężczyznę, który wydaje się zbyt nachalny. Los jednak splata ich drogi ponownie, a początkowa niechęć zmienia się w coś głębszego.
„Świąteczna mozaika” to opowieść o rodzinie, sile wspomnień i miłości, która pojawia się w najmniej oczekiwanych chwilach. W tle – malownicza Wenecja i magia świąt, tworzące niezapomnianą scenerię tej poruszającej opowieści.
Z pisarką porozmawialiśmy o jej najnowszej świątecznej powieści, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Pani Nataszo, książki świąteczne kojarzą się z dużo mniejszym kalibrem problemów niż ma to miejsce w przypadku pani najnowszej powieści… Skąd pomysł na fabułę? Pytam, bo historia zawarta w "Świątecznej mozaice" jest słodko-gorzka, nietypowa dla "świątecznych" książek i pokazuje, że czas Bożego Narodzenia niekoniecznie musi być beztroski…
– Zawsze uważałam, że święta to nie tylko czas magii i ciepła, ale też moment, który potrafi wyciągnąć na wierzch różne skomplikowane emocje, trudne relacje i życiowe problemy. Pomysł na "Świąteczną mozaikę" zrodził się z obserwacji, że święta bywają dla wielu ludzi równie stresujące, co piękne. To czas, w którym spotykamy się z rodziną, często konfrontując się z przeszłością, żalem czy nieprzepracowanymi emocjami. Chciałam napisać książkę, która oddaje te realia – prawdziwą, życiową, pełną zderzeń i kontrastów.
Zaraz pomyślę, że nie lubi pani świąt i ich atmosfery…
– To nie jest tak, że nie lubię magii świąt, ale chciałam ją pokazać w innym świetle. Bo nie zawsze polega ona na tym, że wszystko się idealnie układa, a dom wypełniają piękne zapachy. Czasem magią jest to, iż ludzie odnajdują w sobie siłę, by zmierzyć się z własnymi słabościami i zaakceptować życie ze wszystkimi jego odcieniami.
Święta często kojarzone są z lukrowanymi opowieściami, w których już od pierwszej strony wiemy, jak się one skończą. W "Świątecznej mozaice" chciałam przełamać ten schemat i opowiedzieć historię, która może zaskoczyć, wzruszyć, ale również zaboleć. Bo nasze życie też składa się z kawałków, z których jedne są ciepłe i promienne, a inne zimne i szorstkie. To właśnie te kontrasty tworzą naszą codzienność. Święta nie muszą być idealne, by miały w sobie coś niezwykłego.
W swojej najnowszej książce podejmuje pani wiele tematów, z których na pierwszy plan z pewnością wysuwa się strata. To za sprawą matki głównej bohaterki (choć nie tylko), która cierpi na chorobę Alzheimera.
– Strata w przypadku choroby Alzheimera jest szczególnie bolesna, bo następuje etapami, rozdzierając nas powoli. To nie jest jedno wydarzenie, jak w przypadku nagłej śmierci, ale seria małych pożegnań z osobą, jaką pamiętamy, z jej wspomnieniami, a ostatecznie z jej tożsamością. Taka strata jest często trudniejsza do zaakceptowania, bo fizycznie ta osoba wciąż jest obok nas, ale emocjonalnie i psychicznie zaczyna znikać.
Choroba Alzheimera jest okrutna, odbiera nam bliskich, nie pozwalając jednocześnie na pełne przeżycie żałoby. Z jednej strony pragniemy trzymać się resztek wspomnień i momentów jasności, które jeszcze się zdarzają, z drugiej – widzimy, jak powoli ten ktoś znika za mgłą. To rozdwojenie emocji jest niezwykle trudne, a akceptacja tego faktu wymaga ogromnej siły i cierpliwości.
Poprzez postać matki głównej bohaterki chciałam oddać te emocje – miłość, żal, poczucie bezradności, ale też próbę odnalezienia siebie w tej nowej sytuacji. Utrata rodzica w taki sposób to nie tylko utrata osoby, którą kochamy, ale też kawałka nas samych. A jednak w obliczu tej tragedii można odnaleźć momenty wzruszenia, bliskości, a czasem nawet humoru – bo życie nigdy nie jest tylko czarno-białe, nawet w najtrudniejszych chwilach.
Nie chciałbym zdradzać za wiele z fabuły, ale uwagę czytelnika absorbuje rodzinna tajemnica, którą, główna bohaterka, Jaśmina próbuje odkryć z pomocą zapisków swojej chorującej mamy z czasów jej młodości. Przyznam, że ten motyw sprawia, że możemy poczuć nutę znaną z kryminałów, przez co teoretycznie świąteczna powieść zyskuje nową barwę, o której byśmy jej nie podejrzewali. Rozumiem, że zabieg był celowy, ale nie chodziło w nim tylko o to, żeby stanowił pewną przeciwwagę dla tematów, o których mówiła pani wcześniej.
– Zdecydowanie, wprowadzenie rodzinnej tajemnicy i zapisków z młodości mamy było celowym zabiegiem. Chciałam, by "Świąteczna mozaika" była opowieścią wielowymiarową, gdzie smutek, tajemnica i odkrywanie przeszłości przeplatają się z refleksjami nad tym, co naprawdę ważne w życiu.
Motyw odkrywania rodzinnych sekretów pozwala nam spojrzeć na relacje matki i córki z innej perspektywy – nie tylko teraźniejszej, naznaczonej chorobą, ale także z czasów, gdy mama była młodą dziewczyną z własnymi marzeniami, błędami i wyborami. To przypomnienie, że nasi rodzice mają swoją historię, która nie zawsze była nam znana, a której odkrycie może nie tylko zaskoczyć, ale i pogłębić nasze zrozumienie ich jako ludzi.
Ten element wprowadza do książki pewną dynamikę – śledztwo Jaśminy, stopniowe odkrywanie prawdy, która okazuje się bardziej złożona, niż mogła przypuszczać, jest czymś, co angażuje czytelnika i pozwala mu spojrzeć na całość nieco inaczej. W kontekście świątecznym, kiedy rodziny zasiadają razem, wspominają i często odkrywają dawne historie, ten wątek wydaje mi się naturalny. A jednocześnie daje książce wspomnianą „nową barwę”, która przełamuje schematy typowych powieści świątecznych.
Nie chodziło jednak wyłącznie o napięcie czy element kryminalny – tajemnica miała też być metaforą tego, że nigdy nie znamy drugiego człowieka w stu procentach, nawet jeśli jest to najbliższa nam osoba. A odkrywanie tej ukrytej warstwy, szczególnie w trudnych okolicznościach, może stać się rodzajem zbliżenia i pożegnania zarazem.
Tajemnica, którą próbuje rozwikłać Jasmina, stanowi zarazem przesłanie powieści?
– Zdecydowanie tak. To przesłanie dotyczy potrzeby zrozumienia i akceptacji – nie tylko wobec innych ludzi, ale też wobec siebie i swojego miejsca w rodzinnej historii. Jaśmina staje przed zadaniem, które z pozoru wydaje się dotyczyć tylko przeszłości jej mamy, ale w rzeczywistości ta podróż pozwala jej odnaleźć odpowiedzi na pytania, które dotykają teraźniejszości i przyszłości. To, co odkrywa, uczy ją, że nasze życie to suma wyborów, także tych, które wydają się błędami. I że to zrozumienie jest ważniejsze niż osądzanie.
Tajemnica staje się więc metaforą naszej wspólnej potrzeby odkrywania prawdy o sobie i swoich bliskich. Każdy z nas skrywa nieopowiedziane historie, które czasem nigdy nie ujrzą światła dziennego? Czy mamy do tego prawo? Ja uważam, że tak.
Tajemnica Jaśminy nie jest tylko elementem fabularnym – to przesłanie o sile poznania, odwadze zadawania pytań i otwierania się na odpowiedzi, które czasem mogą być trudne, ale są niezbędne, by odnaleźć siebie. W końcu święta to także czas refleksji i wybaczenia – zarówno wobec innych, jak i wobec siebie.
Ważną destynacją w książce jest Wenecja. Czy miasto wody jest pani jakoś szczególnie bliskie?
– Kocham to miasto, byłam w nim już siedem razy i na pewno znowu kiedyś tam wrócę. Wenecja jest jak obraz wymalowany z niebywałą precyzją. O każdej porze roku inna, o każdej zachwycająca. Magiczna, pełna wąskich uliczek, mostów, maleńkich sklepików i ukrytych podwórek. Piękne miejsce do opisywania, zwłaszcza w kontekście książki.
Popularność przyniosły pani książki obyczajowe, zwłaszcza te, których akcja dzieje się w okresie świąt Bożego Narodzenia. Nie ogranicza się jednak pani do jednego gatunku. Powodem jest nuda czy bardziej chęć spróbowania czegoś nowego? Pytam, bo każdy odmiana powieści rządzi się w jakiś sposób swoimi prawami, a sięganie po nowe wydaje się wiązać ze sporym ryzykiem dla twórcy, który musi modyfikować warsztat.
– Nie powiedziałabym, że powodem jest nuda – to raczej potrzeba rozwijania się jako pisarki i odkrywania nowych możliwości narracyjnych. Każdy gatunek literacki daje inne narzędzia do opowiadania historii, a ja uwielbiam wymyślać opowieści, które często biorą początek z rzeczywistości: rozmów z bliskimi, przypadkowych spotkań, obserwacji codziennych sytuacji. Wszystko może być bazą dla powieści, wystarczy tylko dostrzec w tym potencjał.
Sięganie po różne gatunki pozwala mi na eksperymentowanie z formą i stylem, a także na poznawanie nowych perspektyw. To jak podróżowanie – każda nowa ścieżka uczy mnie czegoś innego. Tworzenie powieści świątecznych, obyczajowych czy kryminalnych rządzi się swoimi prawami, ale wszystkie one mają wspólny mianownik: są o emocjach, o ludziach, o relacjach.
Czy potrzebuje pani robić sobie przerwy między kolejnymi powieściami?
– Nie potrzebuję dużej przerwy między kolejnymi powieściami – przeciwnie, często pisanie jednej książki podsuwa mi pomysły na kolejną. To jak ciągłe przebywanie w świecie pełnym historii, które tylko czekają, by je odkryć. Ryzyko, o którym pan wspomina, oczywiście istnieje, ale dla mnie to właśnie jest w tym wszystkim najbardziej ekscytujące – możliwość przekroczenia własnych granic i stworzenia czegoś nowego. Oczywiście nie kończę jednej książki i nie wpadam od razu w pisanie następnej, muszę zrobić reset poprzedniej historii, wyjść z niej, otrząsnąć się i powoli przyjrzeć kolejnej. Zaczynam zbierać do niej materiały, czytać książki, rozmawiać z ludźmi.
Zdradzi pani trochę zakulisowych sekretów dotyczących pracy pisarza? Kiedy zaczyna pisać pani powieść świąteczną? Pytam, bo wydaje się, że najlepiej tego typu powieści pisać w czasie, który jest opisywany w książce. Czy tworzenie powieści w innym terminie jest trudniejsze?
– Wbrew pozorom pisanie powieści świątecznej nie musi odbywać się w grudniowej scenerii, by oddać jej magię i atmosferę. Każda powieść to przenoszenie się w świat fantazji – w miejsce, które powstaje w głowie pisarza niezależnie od pory roku. To znaczy, że świąteczną książkę mogę pisać nawet w środku lata, gdy za oknem 30-stopniowy upał, a na biurku stoi szklanka zimnej lemoniady, zamiast kubka z gorącą herbatą. I tak najczęściej właśnie jest. Książki świąteczne są gotowe do końca czerwca.
Kluczem jest wyobraźnia. Na tym też polega magia pisania – można być w dowolnym miejscu i czasie, niezależnie od tego, co dzieje się w rzeczywistości.
Pisanie powieści to tworzenie własnego wszechświata, w którym to ja decyduję, kiedy pada śnieg, a kiedy zapalają się lampki na choince. Może być gorące lato, a ja zanurzam się w zimowy klimat – i to jest cudowna część tej pracy. Ważne jest tylko to, by świat w książce był wiarygodny i poruszał emocje, bo to one tworzą prawdziwą atmosferę świąt, a nie kalendarz na ścianie.
A jak przebiega u pani proces twórczy? Czy pracuje pani nad kilkoma tytułami jednocześnie? Wspomniała pani, że natchnienia dostarcza rzeczywistość.
– Nie pracuję nad kilkoma tytułami jednocześnie – zawsze skupiam się na jednej historii, bo wierzę, że tylko w pełnym zanurzeniu w świecie powieści można oddać jej prawdziwy klimat i emocje. Kiedy piszę, żyję tą opowieścią, jej bohaterami i ich losami, dlatego podział uwagi na kilka projektów nie byłby dla mnie komfortowy.
Pomysły czerpię z otaczającego świata – z codziennych sytuacji, zasłyszanych rozmów, opowieści znajomych czy przypadkowo spotkanych ludzi. Czasem wystarczy jedno zdanie, rzucone mimochodem, by podsunęło mi myśl na całą fabułę. Lubię też obserwować życie w jego najdrobniejszych detalach, bo to właśnie z tych zwyczajnych chwil wyłaniają się niezwykłe historie. Inspiracją może być nawet jakaś pozornie zwykła sytuacja, która rozbudza wyobraźnię i prowadzi do stworzenia czegoś nowego. To jak układanie mozaiki – każdy element wnosi coś innego, a całość układa się w unikalną opowieść.
Piszę codziennie, po kilka godzin. Nie mam planu, nie mam szczegółowego konceptu. Płynę razem z opowieścią i wymyślam ją w trakcie pisania.
Na koniec nie mogę nie zapytać, jak spędza pani czas Bożego Narodzenia?
– Z najbliższymi, do których również zaliczam moje dwa psy.