Anna Jurksztowicz, piosenkarka o ciepłym głosie i pięknym uśmiechu, o śpiewaniu marzyła już w dzieciństwie. Zaczynała od muzyki klasycznej, jednak porzuciła ją, zafascynowana jazzem i muzyką pop. Dziś prawie każdy zna utwór „Diamentowy Kolczyk”, za który w 1985 roku w Opolu otrzymała pierwszą nagrodę w konkursie „Premiery”. Każdy też słyszał przepiękną piosenkę o uczuciach w związku, zatytułowaną „Stan pogody”. A dzieci? Przecież niektóre z nich wychowały się, nucąc „Zima lubi dzieci najbardziej na świecie...”. Poza tym miłośnicy polskich filmów i seriali, znają piosenki, które zaśpiewała m.in. do takich produkcji jak: „Kingsajz”, „Czułość i kłamstwa”, „Ranczo”, „Na dobre i na złe”, czy „Matki, żony i kochanki”.
Jak wspomina Pani czasy podstawówki?
– W podstawówce byłam wzorową uczennicą. Jedyny problem jaki był ze mną to taki, że czasami zaspałam do szkoły. Powodem było czytanie książek po nocach i słuchanie radia Luxemburg. Na szczęście mimo wielu nieobecności zawsze kończyłam rok z nagrodą i mam do dziś te książki z dedykacją „w nagrodę za wzorowe zachowanie i najlepsze wyniki w nauce”. Do książki był zawsze dołączony list pochwalny dla mojej mamy.
Po lekcjach pomagałam w domu, odkurzałam, wynosiłam śmieci oraz chodziłam do kina z przyjaciółkami z naszego zespołu muzyki dawnej Musicus, z którym związałam się w szóstej klasie. Zespół miał siedzibę w Pałacu Młodzieży, który się mieścił w pięknym poniemieckim pałacu (Villa Lentza) w Szczecinie. Spędzałam tam mnóstwo czasu po szkole. Często z tym zespołem wyjeżdżaliśmy na koncerty - wtedy po koncertach do późnej nocy śpiewałam piosenki i grałam na gitarze. W każdą niedzielę śpiewałam w Scholi - chórze kościelnym, po 2-3 Msze Święte do godziny 12:00, a potem jeszcze wieczorem. Służyłam jak ministrant. Miałam blisko do kościoła, nie trzeba było przechodzić przez jezdnię, więc mama mnie puszczała samą.
Jednym słowem – dzieckiem byłam idealnym, które żyło pomiędzy szkołą, pałacem, a kościołem...
Czy nigdy nie marzyła Pani o innej drodze zawodowej dla siebie? Zawsze była tylko muzyka?
– Nie, nie marzyłam o innej drodze. Zawsze tylko muzyka. Kiedy skończyłam 15 lat, zdałam do szkoły muzycznej na wydział wokalny. Zamierzałam studiować we Włoszech w Pesaro w Instytucie Rossiniego śpiew operowy. Tak chciała moja pani profesor (pani Halina Paterak, która była też profesorką Alicji Węgorzewskiej). Niestety bardzo szybko wciągnął mnie jazz i porzuciłam belcanto.
Kim była Pani pierwsza publiczność?
– Występowałam z zespołem Musicus już w wieku 12 lat, ale to były raczej występy nauczyciela i jego zespołu. W wieku 16 lat związałam się z powstającym w Szczecinie wokalnym zespołem Music Market, z którym śpiewałam wczesny jazz i muzykę gospel. Tutaj już miałam więcej odpowiedzialności.
Bardzo szybko zaczęliśmy występować w całej Polsce u boku największych gwiazd muzyki pop, a grało się wtedy po 20 koncertów w miesiącu.
Dopiero po paru latach na scenie stanęłam zupełnie sama. Było to w 1985, kiedy rozstałam się z innym zespołem wokalistów i wystąpiłam w Opolu.
W swoim repertuarze ma Pani piękny utwór, zatytułowany „Stan pogody”. Czy mogłaby Pani zdradzić, jak ta piosenka powstała?
– Tę piosenkę skomponował Krzesimir Dębski na moją pierwszą płytę. Początkowo miała to być ballada. Jacek Cygan jednakże napisał ten uroczy tekst o pogodzie w uczuciach i tak nagraliśmy to w dużo szybszym tempie. Tak powstał Przebój Roku 1987, a dziś jest na liście przebojów wszechczasów.
Które utwory obowiązkowo wykonuje Pani na każdym koncercie? Bez zaśpiewania których publiczność nie puści Pani ze sceny? Czy są to też Pani ulubione utwory?
– Mój recital układam chronologicznie. Śpiewam też ulubione standardy jazzowe, bo to od nich zaczynałam, kiedy nie miałam jeszcze własnego repertuaru.
Nie lubię jednak śpiewać na żywo „Diamentowego Kolczyka”, bo ten utwór najlepiej brzmi z elektroniką, poza tym trochę mi zbrzydła ta piosenka, bo musiałam ją zbyt wiele razy wykonywać. Dlatego jeden z krakowskich dziennikarzy nazwał mój recital „Perły bez Kolczyka”. Spodobało mi się to określenie i sama tak nazywam swój koncert.
Kameralne sale, filharmonie, estrady festiwalowe – gdzie najbardziej lubi Pani występować?
– Lubię wszystkie, choć każde z nich to zupełnie inna bajka. W kameralnej sali mam ścisły, nawet trochę intymny kontakt z muzykami i publicznością, zupełnie inny niż w filharmonii, gdzie się delektujemy symfonicznymi aranżacjami i barwą tego najwspanialszego instrumentu, jakim jest orkiestra symfoniczna. W filharmoniach mam szczęście występować już od kilku sezonów z muzyką filmową Krzesimira Dębskiego. To piękny repertuar i uwielbiam te koncerty. Festiwale natomiast są najlepszą okazją do promowania nowych projektów i spotkań z innymi artystami.
Jest Pani nie tylko piosenkarką, ale również wydawcą i producentem muzycznym. Po której stronie czuje się Pani lepiej?
– Wolę być artystką i mieć głowę w chmurach, bo bycie wydawcą, managerem i producentem to harówka, czasem dość niewdzięczna.
Jestem jednak też zodiakalnym lwem, więc instynktownie przejmuję dowodzenie, nawet gdy jestem na wycieczce i widzę, że nikt inny się do tego nie kwapi.
Wiele dzieci wychowało się na Pani piosenkach – czy to tych z filmu „Prosiaczek i Przyjaciele”, czy „Kubuś i Hefalumpy”, nie mówiąc już o niezapomnianym utworze „Zima lubi dzieci”. Czy inaczej się śpiewa dla najmłodszej publiczności niż dla dorosłych?
– Dla dzieci śpiewa się troszkę inaczej. Bardzo lubię tę poetykę. Czasami muszę jednak uważać, żeby dorosłych ludzi nie traktować jak dzieci, np. mówiąc do nich nazbyt czule.
Praca przy produkcjach Disney'a była dla mnie wielkim zawodowym zaszczytem, mam nadzieję jeszcze parę pokoleń wychować...
Wychowała Pani dwójkę własnych dzieci. Jak łączyła Pani macierzyństwo z pracą?
– Najpierw szukałam niani, bardzo pomagała mi mama, brat, żona brata i przyjaciółki. Proszę sobie wyobrazić, że moja bratowa urodziła syna w tym samym czasie co ja córkę i to ona karmiła piersią nasze dzieci. Ja jakoś nie miałam pokarmu. Potem razem z nianią i dziećmi podróżowałam. Niestety czasami było to dla nich zbyt męczące, więc wtedy zostawały w domu, a ja latałam po całym świecie i wracałam. Nie było wtedy komórek, ani Skypa, wiec czasem było ciężko.
Byłam bardzo młodą mamą i wiele spraw odbyło się naturalnie, bez zbytniego przejmowania się. Z kolei kiedy moja córka złamała sobie rękę podczas jazdy konnej i pojechałam z nią na pogotowie, lekarz powiedział, żeby przyszła mama, a nie siostra, bo sprawa jest poważna...
Jakimi domowymi pracami lubi się Pani zajmować, a których obowiązków Pani nie cierpi?
– Uwielbiam gotować. Wiąże się z tym także robienie zakupów, zapasów i sprzątanie po gotowaniu. Lubię też być garderobianą, bibliotekarką, archiwistką. W szafach mam porządek. Nie lubię natomiast myć okien, więc gdyby ktoś chciał mi wymierzyć jakąś karę, to może to być kara umycia 1000 okien.
Czy oprócz muzyki, ma Pani inne pasje, którym mogłaby się oddać bez reszty?
– Różne mam fazy. Bywało, że przez wiele lat wstawałam o 4:00 rano, żeby pojeździć konno, albo żeby medytować w grupie. Jestem też „winopijcą”. Bardzo lubię studiować wino w fajnym towarzystwie, jeżdżąc po winnicach wokół jakiegoś jednego regionu winiarskiego Europy.
Jest Pani miłośniczką podróży i razem z rodziną zwiedziła wiele zakątków świata. Gdzie się Pani najbardziej podoba? I czy zawsze przywozi Pani z podróży jakąś pamiątkę?
– Pamiątek staram się nie przywozić, bo i tak mam w domu za dużo rzeczy, a lubię mieć mało. Poza tym pamiątki są sentymentalne, czasami rozwalają człowieka. Podróżowanie w ostatnich czasach robi się bez sensu, bo globalizacja powoduje, że wszędzie jest tak samo. Podróże lotnicze też już od dawna są koszmarem, koczowanie na lotniskach, kontrole, trzeba mieć dużo cierpliwości. Ale jak już gdzieś jestem, to lubię prawie każde miejsce, bo się nauczyłam dostosowania do warunków, czasu i miejsca. Lubię te kraje, gdzie potrafię rozmawiać z ludźmi, a więc te, w których obowiązują języki, które znam.
Czy jest takie miejsce, gdzie się Pani „zaszywa”, by odpocząć, oderwać się na chwilę od codzienności?
– Mieszkam na wsi, wiec jest mi dobrze w domu. Proszę sobie mnie wyobrazić, jak latem leżę w hamaku, a zimą na kanapie przy kominku. Czytam, piszę, rozmyślam, gram, śpiewam, rozmawiam przez telefon z jakimś człowiekiem albo bezpośrednio z moim psem. Rzadko dzwonię do mojego psa, wiec pozostają nam rozmowy w cztery oczy. :)
Ma Pani jakieś postanowienie na Nowy Rok?
– Nie mam.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Anna Piątkowska-Borek
fot. Daniel Rudzki